Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2013, 23:05   #118
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 12:19 czasu lokalnego
Czwartek, 17 grudzień 2048
Mogadiszu, strefa rządowa, Somalia



Øksendal

Wybiegli na zewnątrz, przeciskając się przez blokujących wejście ludzi. Wyglądało to tak, jakby panika ogarnęła całą dzielnicę. Po wyjściu na ulicę kakofonia dźwięków uderzyła ich z pełną siłą. Zewsząd dobiegały krzyki, płacz, nawoływania. Tubylcy biegali, zaczęło się pojawiać coraz więcej samochodów. Tuż przed nimi przebiegło dwóch sanitariuszy z noszami. Tuż przy budynku nie widać było ciał, lecz wielu rannych jeszcze leżało lub siedziało, bezskutecznie prosząc o pomoc. To była wojna. A teraz uderzono prawie w serce tej strefy.
Wig nie namyślał się w ogóle, od razu kierując się we wskazanym przez Jeanne kierunku. Unoszący się wszędzie pył ułatwiał zadanie. Popychał przed sobą Ghediego.
- Głowy w dół! Na razie mają inne problemy od nas.
Przychodnia nie znajdowała się daleko. Wystarczyło przejść najbliższą przecznicę. Tyle, że tam już najemnik wypatrzył kamerę. Skręcił nagle i poprowadził ich inną drogą, przeciskając się jakimś ciasnym zaułkiem. Obeszli piętrowy budynek i weszli prawie od razu do lecznicy, jak ją nazwała Jeanne.

Miejsce to wyglądało to bardzo podobnie do tego, które zdążyli już zobaczyć poprzedniego dnia. Może sprawiało trochę lepsze wrażenie w kwestii samego budynku czy jego wnętrza, lecz za to w środku panował o wiele większy chaos - niewątpliwie związany z pobliskim wybuchem. W korytarzu panował okropny ścisk. Przebiegający lekarze prawie staranowali ich za pomocą noszy. Ghedi prawdopodobnie właśnie na to czekał. Rzucił się do przodu, wyrywając Peterowi i od razu wskoczył między ludzi. Najemnik uniósł pistolet, lecz bardzo szybko go opuścił, nawet nie podejmując próby pościgu.
- Kurwa mać. Dobrze, że i tak nie ma już sensu wracać do meliny.
Z pozbawionego tłumika pistoletu wolał nie strzelać w takim ścisku. Zerknął na Jeanne, puszczając ją teraz przodem.
- Chodź. Zaszyjemy się gdzieś. Lepiej, by reszta coś znalazła, bo inaczej jesteśmy w dupie.
Pokręcił głową z niedowierzaniem, uruchamiając komunikator.
- Jesteśmy w przychodni, czekamy na transport. Bez odbioru.


Irishman, Øksendal

O'Hara jechał przed siebie bez zatrzymywania się przez dłuższy czas. Dalej od centrum zamieszanie nie było takie duże i tylko czasami musiał zwalniać i trąbić, by zaciekawieni i podekscytowani ludzie usunęli się z drogi. Im jednak dalej, tym gorzej. Pojawiało się coraz więcej wojska, które kontrolowało go i zawracało z drogi, lub kierowało w zupełnie innym kierunku niż chciał jechać. Wojskowe jeepy pędziły, nawet nie patrząc na cywilów. Co ciekawe nie tylko ku miejscu ataku. Pojawiło się coś nowego. Wystarczyło uchylić szybę.
Bardzo charakterystyczne odgłosy wystrzałów i wybuchów dochodziły od strony granicy stref. Cholera wiedziała co dokładnie się tam działo, lecz pewne było, że przynajmniej jedna ze stron chciała wykorzystać sytuację, licząc na kłopoty w organizacji po zamachu na życie prezydenta. Kolejne kłęby dymu pojawiały się na horyzoncie w różnych miejscach. Front nie interesował jednakże najemnika. On musiał dostać się do swoich.
I próbował na tyle długo, by mu się udało znaleźć lukę.
Na północ i zachód przemieszczało się coraz więcej mundurowych. To nie mogło być wyłącznie przygraniczne postrzeliwanie.

Podjechał pod przychodnię, przepychając się za jakąś karetką, lub czymś co przynajmniej próbowało ją udawać. Dał krótki sygnał Wigowi i wkrótce i on i Jeanne znaleźli się w samochodzie. Mieli przynajmniej chwilę na wymianę informacji.
- Przewodnik pomyka do swoich. Mogłem mu strzelić w plecy, ale za dużo zachodu. Tyle, że straciliśmy towar na wymianę. Będzie trzeba zdobyć nowy jeśli okaże się konieczny.
Ochłonął już i nie wydawał się szczególnie przejęty. Mówiąc o towarze zresztą znacząco spoglądał na biegających wszędzie wokół mieszkańców Mogadiszu. Zarówno on jak i kobieta weszli na tył wozu, gdzie Peter szybko zdjął z pleców karabin i odbezpieczył go, zajmując miejsce przy bocznych drzwiach.

O'Hara miał wrażenie, że żołnierze zwracają na nich coraz mniejszą uwagę. Odgłosy toczonych walk dobiegały do nich coraz wyraźniej, mimo ruchu i hałasu dookoła, a także faktu, że granica strefy była dość mocno oddalona. Tutejsi wydawali się zupełnie skołowani, a mundurowi nie odpowiadali na żadne pytania. Udało im się opuścić okolice miejsca zamachu i van właśnie wjeżdżał na ulicę prowadzącą do meczetu. Widzieli go już może pięćdziesiąt metrów przed sobą, gdy nagle przed samochodem jak spod ziemi wyrosło kilku żołnierzy, celując do nich z broni automatycznej.
- Amerykany, stać! Wy musieć do szefa! Teraz! Wychodzić!
Jeden z nich wykrzykiwał to w łamanym angielskim z paskudnym akcentem. Przed nich wyjechał pomalowany na pustynne kolory jeep z ciężkim karabinem maszynowym na pace. Wylot luf wymownie skierowano na ich vana, więc Irlandczyk nie miał innego wyjścia jak tylko się zatrzymać.
Wtedy doszło do nich ostrzeżenie Shade. Za późno.

Kane nie zdążył już nic powiedzieć. Za to zdążył Wig, szeroko otwartymi oczami patrząc w stronę meczetu.
- Padnij!
Chyba wchodziło mu to w krew. Otoczył ramieniem Jeanne i przycisnął do podłogi ułamek sekundy przed tym, jak dobiegł ich huk wystrzałów i kule zaczęły dziurawić szyby i boki vana. Tarcza O'Hary zabłysła, przyjmując na siebie jakąś kulę. To nie żołnierze strzelali. Oni obrywali. Ze trzech dostało zanim zdołali paść. Obsługa ckm-u została skoszona jakąś serią. Jeden spadł na ziemię, plując krwią. Od strony ponoć świętego miejsca nadbiegało przynajmniej kilkunastu tubylców w arabskich, pustynnych strojach, prując seriami z kałaszy. Ci z mundurowych, którzy jeszcze przeżyli, zaczęli odpowiadać ogniem, szukając osłony.


Shade

Czekała. Cicha jak mysz pod miotłą i niewidoczna niczym cień w nocy. Słyszała ruch, krzyki i wiele innych rzeczy, z wybuchami i odgłosami toczonych walk, niosących się w powietrzu, prawdopodobnie od strony granicy stref. Wyglądało na to, że wojna rozgorzała na dobre. Kilka długich chwil zajęło jej skojarzenie faktów i uznanie, że znalazła się dokładnie w jej środku. Ci, których zabiła, to był jedynie początek. Do meczetu zaczęli wchodzić kolejni tubylcy. Głównie kobiety w pełnych arabskich strojach, dlatego nie wzbudziło to jej podejrzeń na początku. Stała schowana, nie pragnąc prowokować losu. Coś jednak było nie tak. Zdecydowana większość nowo przybyłych była cicho. Tak przecież chyba nie tak modlili się muzułmanie?
W końcu do środka weszła tak wielka i niezgrabna "kobieta", że nie było mowy o pomyłce. To byli mężczyźni, kryjący się pod tymi bardzo wygodnymi szatami.
Nie mogła wiele zrobić. Niektórzy byli tuż obok. Nie miała szans zabić ich wszystkich.
A gdy do środka wpadli normalnie ubrani z całymi naręczami AK, jasne było, że jest za późno. Niektórzy zrzucali wierzchnie odzienie, inni łapali za broń ciągle w przebraniu. Wysłała ostrzeżenie pozostałym najemnikom.
Za późno. Ci, którzy wybiegli tylnym wyjście, byli już na ulicy. Usłyszała charakterystyczne serie karabinów maszynowych rodem z Rosji. Gdy wyjrzała na ulicę, zobaczyła stojącego pięćdziesiąt metrów dalej znajomego vana i zupełnie nieznajomego jeepa. Oba samochody, kilku widocznych tam żołnierzy oraz jej towarzysze dostawali się właśnie pod ostrzał Arabów.
A z meczetu wybiegali już kolejni.


Fox

Fox w przeciwieństwie do Irishmana nie miał problemów z opuszczeniem strefy "produkcyjnej". Pewnie było to kwestią czasu, którego trochę zmarnował w magazynie, a potem jeżdżeniem w kółko. Ktokolwiek wszedł do hangaru po nich, nie pozostawił na zewnątrz straży. W sumie nie wyglądało przecież na to, że ktoś był w środku, gdy van i wojskowy jeep odjechały. Najemnik upewnił się tylko, że to nie wojskowy samochód teraz stał przed budynkiem i zmył się stamtąd. Szlaban wyjazdowy był podniesiony, więc nie zatrzymując się minął samotnego strażnika pozostałego w budce. Gdzie podziali się inni, tego można się było domyślić. Do ich uszu dobiegły bowiem odgłosy toczonej w niezbyt dużej odległości walki. Coś jak bliski pomruk wojny.

Mieszkańcy Mogadiszu byli wszędzie i często musiał się niemal zatrzymywać, by przepuścić kotłujący się i spieszący gdzieś tłum. Blue tymczasem ciągle pracowała na swoim komputerze.
- Nie mam zielonego pojęcia co oni tu kombinowali, jasne jest jednak, że prowadzili całkiem duży biznes. Miałam dostęp tylko do połączeń sieciowych i małych zasobów niewyczyszczonej pamięci podręcznej, lecz jestem pewna, że dobrałam się do jakiś ciągle włączonych serwerów. Tylko zbadanie tego trochę zajmie. Jeden kanał prowadził za granicę, na północ, potem gdzieś dalej. Stawiałabym na Stany. Pełna działalność firmy-przykrywki. Dowiem się jak najwięcej, ale to kurde trochę zajmie, więc z łaski swojej nie rzucaj tak tą ciężarówką na boki…
Mówiła to bardzo szybko, tak samo szybko jak jej dłonie pracowały na holograficznych wyświetlaczach. Na jej twarzy uwidoczniało się pełne skupienie. Nie zdążyła jednak nic znaleźć, zanim zaczęły się kłopoty.

Omijając strefę wybuchu, Fox musiał zboczyć bardziej na północ, okrążając kilka posterunków i większe skupiska ludności. Ciężarówka dostawcza w tym miejscu już wzbudzała ciekawość, może i podejrzenia, zdawało się jednak, że nikt nie ma czasu tego sprawdzać. Nie dostał jeszcze wiadomości o tym, gdzie mają się spotkać z resztą, więc krążył, z każdą chwilą będąc blisko rejony zamachu i podążając mniej więcej ku pierwszemu celowi, w którym zostawili Shade. Odgłosy walk zbliżyły się, teraz słyszeli nawet niektóre poszczególne serie z karabinów maszynowych. Wojna zdecydowanie wybuchła tu nagle z całą siłą. To co jednak zobaczył Raver we wstecznym lusterku sprawiło, że przełknął głośno ślinę. Może ze dwadzieścia metrów z tyłu, z bocznej przecznicy, wyjechał cholerny wóz pancerny! Posłał serię z dwóch sprzężonych karabinów maszynowych prosto w posterunek nieco z boku, masakrując stojących tam żołnierzy, a potem okręcił wieżyczkę. Prosto w bardzo interesujący cel - ciężarówkę dostawczą. Pociski z hukiem uderzyły i przebiły blachę, dziurawiąc ją w kilkudziesięciu miejscach. Na szczęście pierwsza seria przeszła górą, nad kabiną kierowcy.
- Zrób coś!
Wrzasnęła nagle Zahe, dostrzegając co się dzieje. Cywile na ulicach zaczęli uciekać we wszystkie strony, aby tylko dalej od nagłego zagrożenia.
 
Sekal jest offline