Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-09-2013, 23:53   #111
 
Cybvep's Avatar
 
Reputacja: 1 Cybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwu
Felix nawet nie obejrzał się za hakerką. Po prostu sam wszedł do wozu. Wolałby nie wracać do wydarzeń ostatniej nocy, choć odniosił wrażenie, że będą się za nim ciągnęły jeszcze długo. Tymczasem skupił się na kierowaniu.

Atmosfera w okolicy wyraźnie się zagęszczała. Tym razem nie chodziło o ślady po walce frakcji, ale takie czyste politykowanie. Transparenty z mordą Murzyna-giganta, Obdama jakiegośtam, były widoczne wszędzie, a ta zgraja, która się zbierała na placu, to zapewne miał być komitet powitalny. Wyglądało to prawie jak wiec wyborczy. Taki somalijski, oczywiście, ale to nadal zdarzenie wręcz niepasujące do tego, co widzieli w tym mieście wcześniej. Zresztą, wszystko w tej strefie wydawało się nieco... inne. Zupełnie jakby ktoś kupił dzikusom parę nowoczesnych zabawek i bawił się w wprowadzanie pseudo-cywilizacji. Praktycznym efektem tego zbiorowiska mógł być znacznie utrudniony powrót, a Fox ciągle miał w pamięci ten ostatni raz, gdy hołota zgromadziła się wokół kryjówki wykorzystywanej przez ich grupę. Jeszcze się okaże, czy tutejsi włodarze potrafią zapewnić porządek w swojej strefie. Skoro miał się pojawić "Prezydent" tego miejsca (bo państwem to Somalię nazwać trudno), to motywację powinni mieć. W takiej sytuacji nie dziwią też te dokładne przeszukania na granicy stref. Arabowie z pewnością chętnie podrzuciliby tu jakąś bombkę.

Do meczetu było blisko, Val wysiadła więc dość szybko. Drugi punkt był znacznie bardziej odległy, zatem trwało to dłużej. Na miejscu zastali spory magazyn. Co ciekawsze, raczej słabo strzeżony. Tylko jeden typek na dachu, który widzi ich bezpośrednio? Braki w ludziach, podpucha czy może magazyn nie był wcale zbyt istotnym obiektem? Trudno powiedzieć. Nazwa firmy brzmiała jednak znajomo, więc Raver nie sądził, by Blue popełniła jakiś błąd. Zresztą, jak dotąd nie myliła się praktycznie wcale. Trzeba było przyznać, że znała się na swojej robocie... i jak na cywila, była stosunkowo mało problematyczna.

Mundurowy w zasięgu wzroku był co prawda jeden, ale ze względu na otwarty teren wokół magazynu trudno było uniknąć jego wzroku. Podczas gdy hakerka mocowała się z zamkiem, Fox przyglądał się czarnuchowi.
- Coś mruczy przez radio. Może chodzić o wsparcie.
Z zamkiem poszło łatwo. Chyba nawet za łatwo. Po chwili słowa Blue wyjaśniły wszystko. "Ktoś był tu przed nami. Było otwarte." Konkurencja?

Felix zaczął rozglądać się po biurze, choć nie odchodził za daleko od wejścia i okien, podczas gdy Kane poszedł zbadać drugie pomieszczenie, a hakerka podpinała sprzęt. Wokół same śmieci. Na zewnątrz jednak ten w mundurze ciągle nawijał przez radio.
- Czekać? - Raver spytał się przez komunikator. - Nawet jak mundurowy ściągnie posiłki, w tych warunkach trudno będzie im nas dorwać. Gorzej z wyjściem.
Kane odpowiedział natychmiast.
- Czekamy. Tyle ile możemy.

Niestety wyglądało to coraz gorzej. Minęły może trzy minuty, gdy Fox dostrzegł jadącego w kierunku magazynu jeepa.
- Jeep z kilkoma mundurowymi w polu widzenia. Jest okazja. Strzelać?
Znowu jednak dostał polecenie, by czekać. Raver coś zamruczał pod nosem, nie kontrolując tego. Chciał jeszcze coś dodać, ale ostatecznie milczał. Miał wrażenie, że właśnie oddają inicjatywę. Pewnie, strzelanina w strefie rządowych byłaby im teraz wybitnie nie na rękę, ale będą na gorszej pozycji, gdy tamci podjadą blisko, a przecież nie jadą się tak po prostu przywitać. Może puszczą ich, gdy zobaczą opaski, ale Felix nie wierzył, że skończy się na słowach. Ponieważ nie było czasu na dyskusję, odwrócił się na pięcie i potruchtał do hali. W pierwszej kolejności miał zamiar sprawdzić ciężarówkę. Przydałby się jakiś środek transportu, którego w razie czego mogliby użyć w ewakuacji. Kontenery to bonus, na który może nie starczyć czasu.
 

Ostatnio edytowane przez Cybvep : 16-09-2013 o 23:55.
Cybvep jest offline  
Stary 17-09-2013, 18:39   #112
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Jeanne z zaniepokojeniem popatrzyła w stronę drzwi. Potem przerzuciła spojrzenie na najemnika. Widać było, że się boi,
- Co to było?? - Spytała w końcu, patrząc raz na mężczyznę, raz na drzwi.
- Och, niech się pani nie martwi - odparł Wig, zwyczajowym, lekko kpiącym tonem. Może to była jego druga natura? - To tylko liścik miłosny. I prośba, by głośno krzyczeć z radości, gdy na scenie pojawi się wielki, czarny murzynek.
Wypowiedź Petera wcale nie rozwiała wątpliwości i obaw pani doktor. Zrezygnowała jednak z dalszego drążenia tematu, oddając się z zapałem swojemu zajęciu. Gdy doc jej uszu docierały kolejne, niepokojące dźwięki przerywała swoją pracę i spoglądała nerwowo w stronę drzwi, a później na Anglika. Nawet jeżeli to on był sprawcą tych dźwięków.
Niewiele się działo, jeśli nie liczyć ludzi, którzy faktycznie wylegali do okien i na balkony. Peter wziął karabin i z wyrazem zamyślenia na twarzy rozłożył go na części i czyścił, spoglądając w okno, w kierunku placu.

Pani biolog po jakimś czasie odłożyła swoją zabawkę. Podeszłą do kuchni. To co zostało po posiłku nałożyła na talerz.
- Rozwiązać cię nie rozwiążę, ale mogę... - Stanęła nad związanym przewodnikiem wymownie unosząc do góry talerz z jedzeniem i łyżkę. - Tylko się nie drzyj gdy wyję knebel.
Ghedi popatrzył na nią wzrokiem, w którym odbiła się cała gama emocji. Od nienawiści, poprzez nadzieję, na głodzie kończąc. Pokiwał głową.
Øksendal ostrożnie wyciągnęła szmatę z jego ust i zaczęła go karmić. Nie wyrywał się, ani nawet nic nie mówił. Zwyczajnie jadł, przynajmniej przez pierwsze chwile. Potem rozejrzał się, jakby sprawdzając czy Peter nie słyszy.
- Wypuść mnie! - szepnął. - Oni mnie zabiją, gdy już przestanę być przydatny!
- Jesz czy gadasz?? - Odparła najbardziej beznamiętnym głosem na jaki było ją stać w obecnych okolicznościach.
Przez chwilę milczał i jadł, ale niezbyt długo.
- Proszę! - syknął. - Nie możesz mnie im zostawić, tylko ty nie jesteś morderczynią!
Z desperacji nawet jego angielski wzbijał się na wyżyny.
- Ale ty jesteś. - Warknęła wściekle. - Jeżeli się nie zamkniesz, to on cię usłyszy. - Ruchem głowy wskazała na najemnika. - Jak myślisz, komu pierwszemu rozwali łeb??
Popatrzył w miejsce, gdzie siedział Wig. W jego oczach pojawił się na chwilę strach, gdy wrócił spojrzeniem do Jeanne. Tak jakby przypomniał sobie, kto chciał go zabić po raz pierwszy. Dalej już bez słowa połykał to czym go karmiła.
Jeanne przyjęła z ulga jego milczenie. Z jednej strony było jej żal tego człowieka, ale z drugiej strony… z drugiej uważała, że na jakąś formę kary zasłużył.

- Negocjuj z nimi. - Powiedziała gdy skończył jeść. - O’Hara zdaje się być rozsądnym człowiekiem. - Popatrzyła przez chwilę w oczy skrępowanego mężczyzny nim ponownie wepchnęła knebel w jego usta. - Nie sadystą. - Dodała odchodząc z pustym talerzem.
Coś jeszcze próbował dodać, ale knebel stłumił wszystkie słowa. Zaintrygowana kobieta usunęła go ponownie.
- Coś jeszcze chcesz?? - Spytała uprzejmie.
- Oni mnie nigdy nie wysłuchają! Musisz mi pomóc! - syknął raz jeszcze. Może wolno się uczył?
Pani doktor westchnęła ciężko.
- Spróbuję z nim porozmawiać. - Odparła patrząc z politowaniem na związanego. - Masz coś co mogłoby go przekonać o twojej przydatności?
- Pracuję dla tych samych ludzi! To wystarczyć! - spiął się i szarpnął lekko. - Nic wam nie zrobiłem.
- Oni stracili do ciebie zaufanie. Wiesz dlaczego?? - Spojrzała bacznie na niego.
Spróbował wzruszyć ramionami, co nie do końca mu wyszło.
- Ktoś im coś powiedział? Przestali ufać wszystkim nam, tutejszym? Ja im nic nie zrobiłem!

Nagle Wig zainteresował się całą tą rozmową, i wychylił, by spojrzeć na Jeanne.
- Ej, nie wtłaczaj mu do mózgu jakiś pierdół. Taki jak on zrobi i powie wszystko, co zechcesz, by tylko się stąd wyrwać.
- Radzę się dobrze zastanowić nad swoimi błędami. - Wepchnęła mu ponownie knebel do ust, po czym odwróciła się do Anglika.
- A ty co?? Zazdrosny, że to on zabawia mnie rozmową?? - Pani biolog bez pośpiechu posprzątała po posiłku i wróciła do swojego wcześniejszego zajęcia.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 18-09-2013, 23:52   #113
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 11:43 czasu lokalnego
Czwartek, 17 grudzień 2048
Mogadiszu, strefa rządowa, Somalia



Felix, Kane

Ciężkie buty Foxa głośno uderzały o stalową konstrukcję, gdy spieszył zbadać ciężarówkę. Metalowy podest skrzypiał i dygotał lekko, nic jednak nie wskazywało na osłabienie jego konstrukcji. Ci, którzy tu byli przed nimi, musieli szukać informacji, a nie sprzętu. Zaglądając w zakamarki magazynu najemnik dostrzegał coraz więcej szczegółów. Elektronikę. Wielką wagę, umiejscowioną w jednym miejscu podłogi. Nieznaną mu zupełnie aparaturę z taśmociągiem, na którym ciągle leżał urobek. Ktoś zatrzymał to w trakcie pracy, nie zwracając uwagi na wyniki. Wraz z włączeniem prądu zamigotał holograficzny ekranik, ale Raver nie zbliżył się, by popatrzeć. Pewne rzeczy nie miały znaczenia. Najpierw pojazd. Zbiegł po schodkach na dół i zamarł. W rogu hangaru, częściowo ukryte za kontenerem, leżało ciało. Należało do murzyna, lecz postura i rysy odbiegały od tubylczych. Prędzej już pasowały na tutejszego "prezydenta" z plakatów, choć oczywiście to nie był on. To już bardziej warte było pobieżnego chociaż zbadania.
Miał na sobie tylko bokserki i podkoszulek, odsłaniające zbite masy mięśni. Leżał jednak w tak dziwnej pozycji, że Fox podejrzewał złamania kości, może karku. W głowie miał dziurę, nie miał jednak na tyle dużej wiedzy medycznej, ani na tyle czasu, by sprawdzać co nastąpiło najpierw - strzał czy połamanie. Przy nim w każdym razie nie znalazł nic. Trup był zimny i zaczynał śmierdzieć.

Nie tracił więcej czasu. Podbiegł do pojazdu, całkiem zwyczajnego, starego modelu średniej wielkości ciężarówki. Wybrano taki pewnie po to, by nie wyróżniał się w Mogadiszu zanadto - tutaj nie spotykało się nowości rynkowych. Paka była odsunięta, odsłaniając przed najemnikiem prawie puste wnętrze. Prawie - leżały tam bowiem dwa, z braku lepszego słowa, pojemniki o podłużnym kształcie, nieco dłuższe od ludzkiego ciała. Nowoczesne trumny, jak głębiej się zastanowić - jeden bowiem został otwarty mimo nowoczesnych zabezpieczeń. Kable zostały wyciągnięte na zewnątrz, a klapa pozostała uniesiona. Był pusty, nie licząc kilku wtyczek i jakiejś siatki pełnej elektroniki. Drugi pojemnik pozostał zamknięty, choć i tu ktoś dorwał się do kabli.
Kabina kierowcy była otwarta. Kluczyków nie było w stacyjce ani za wycieraczką, lecz dojrzał całą skrzynkę, zawierającą również te do wózków widłowych, wiszącą tuż przy otwieranym do góry wyjeździe z hangaru.

O'Hara tymczasem przyglądał się podjeżdżającemu jeepowi. Siedziało na nim czterech mundurowych, każdy z bronią. Jeden ciągle gadał przez krótkofalówkę, ale nie wyglądali na takich, co chcieliby rzucać się do jakiegoś szaleńczego szturmu. Może bardziej - ciekawi? Zatrzymali się tuż przy vanie i wysiedli z wozu. Blue pracowała, lecz siedziała łatwo widoczna, zaraz po wejściu do biur. Była całkiem pochłonięta, ale wyłapała spojrzenie najemnika.
- Potrzebuję jeszcze kilka minut. I nie pytaj co tu jest, bo biorę wszystko co się da. Nawet zaszyfrowane i zbędne.
Strażnicy ciągle nie kwapili się z ruszeniem do hangaru. Rozmawiali ze sobą, pokazywali na wejście i zaglądali do vana, nie mogąc się zgodzić co do tego, czy warto ryzykować. Trwało to z kilka minut, zanim wreszcie jeden z nich rzucił znów coś do krótkofalówki, potem do towarzyszy i powoli, trzymając przed sobą karabiny automatyczne, zaczęli się zbliżać.

Nagle stało się coś zupełnie niespodziewanego. Najpierw pojawił się w oddali trudny do wychwycenia w dziennym świetle błysk, potem dym, a następnie doszedł do ich uszu stłumiony już huk eksplozji. Ziemia zadrżała lekko. Mundurowi skulili się nagle, będąc już tuż przy schodach. Nawet się nie zastanawiali. Tak wielki wybuch mógł zwiastować tylko kłopoty. Rzucili się z powrotem do jeepa, krzycząc i próbując przez radio otrzymać jakieś informacje. Zahe popatrzyła na O'Harę, ale to nie on pierwszy się odezwał. Usłyszeli podniesiony głos Wiga dobiegający ze słuchawek komunikatora.
- Ktoś przypieprzył rakietą w wielkiego czarnucha! Nie mam pojęcia czy trafił, ale coś musiało kierować pociskiem. Jak się pozbierają, dojdą do tych samych wniosków, a ja tu kurwa jestem jednym z tych białych, co nie do końca z nimi współpracują! Jaki status? Jakie rozkazy?


Valerie

Schodziła na dół, pewna swoich umiejętności, kombinezonu, a także ciszy, która stamtąd dobiegała. Nie miała pojęcia co mogło znajdować się w podziemiach meczetu i cokolwiek to było, chroniły tego kolejne drzwi. Zabezpieczone aż dwoma skomplikowanymi zamkami… tylko powiedzmy sobie szczerze, kto w tych czasach chroni cokolwiek zwykłymi zamkami i nie korzysta z elektroniki? Valerie spędziła kilka dobrych minut na pozbywaniu się tych zabezpieczeń i była pewna, że ponownie tego nie będzie się już dało używać. W środku panowała zupełna ciemność, włącznik światła jednak znajdował się tuż obok. Weszła do środka, przymykając drzwi. I otworzyła szerzej oczy.
W środku znajdował się, mający może cztery na pięć metrów, magazyn, a może raczej zbrojownia. Stały tu wojskowe skrzynie, broń ręczna, RPG, leżały jakieś ładunki wybuchowe i granaty. Wszystko starego typu, raczej rosyjskiej oraz chińskiej produkcji - lecz nasmarowane i w dobrym stanie. Poza wszelakim uzbrojeniem nie było tu nic więcej… a przynajmniej tak wydawało się na początku.
Nie bez powodu Shade została zwiadowcą.

Jeden rejon ściany zastawiony był tylko jednym lekkim stojakiem, który jak się okazało zaopatrzony był także w kółka, dzięki czemu przesuwał się bez problemów. Ściana za nim wydawała się taka sama, lecz wystarczyło odpowiednio mocno popukać, by odróżnić dźwięk. Kilka następnych minut kobieta szukała mechanizmu i znalazła go, na ścianie tuż obok, niewielki przełącznik. Nacisnęła i patrzyła jak mur wsuwa się głębiej, a potem odsuwa na bok. Jej uśmiech tryumfu szybko zniknął. Za tym fałszywym murem znajdowały się bowiem stalowe drzwi najnowocześniejszego typu, z dotykowym, holograficznym panelem dostępu. To było zdecydowanie ponad jej zdolności włamywania się.

Nagle ziemia zadrżała. Zaskoczona spojrzała w górę, lecz nie musiała się długo domyślać, gdy w komunikatorze odezwał się Wig. W miejscu, w którym była, słychać go było słabo, chociaż musiał podnosić głos, może nawet krzyczeć.
- Ktoś przypieprzył rakietą w wielkiego czarnucha! Nie mam pojęcia czy trafił, ale coś musiało kierować pociskiem. Jak się pozbierają, dojdą do tych samych wniosków, a ja tu kurwa jestem jednym z tych białych, co nie do końca z nimi współpracują! Jaki status? Jakie rozkazy?
W chwili gdy umilkł, Valerie usłyszała głosy z góry meczetu. Ktoś otwierał tylne drzwi. Raczej nie brzmieli jak ludzie szukający modlitwy.


Jeanne

Jeanne wróciła do pracy, ignorując kolejne słowa Ghediego, który znów chciał coś dodać, choć knebel oczywiście wszystko stłumił. Peter roześmiał się, ponownie wygodniej opierając się na swoim miejscu obserwacyjnym przy oknie. Teraz składał karabin, ruchami zdradzającymi pewność.
- Powiedzmy, że nie chciałbym zamienić się z nim tylko po to, by zabawiała mnie pani rozmową.
Biochemiczka spojrzała na ekran komputera. Wyszukiwarka znalazła powiązanie monacytu z jednym ze starszych patentów, teraz wygasłych i tylko dlatego dostępnych. Nie zdążyła się jednak temu przyjrzeć. Wig zaklął bowiem nagle, zeskakując z parapetu i biegnąc co sił ku niej.
- Pa….iiijjjj!
Wrzasnął i skoczył. Ale to nie był skok. Okna nagle eksplodowały, a ziemia zatrzęsła. Ciężkie ciało mężczyzny zdążyło ją przygnieść, zanim huk eksplozji uderzył w ich uszy. Rzuciło ich na ziemię, lecz fala uderzeniowa oddziałująca na ciała nie okazała się nadmiernie potężna. Za to stary budynek zatrząsł się potężnie. Tynk się posypał, duże jego fragmenty uderzyły w podłogę.
Kusz unosił się wszędzie wokół. Słyszała pisk w uszach, jakże podobny do tego, czego doświadczyła już na targu w strefie "Czerwonych". Tylko tym razem to nie oni byli celem, a plac, lub chociaż ci, co się tam gromadzili. Najemnik krzyczał już coś, najwyraźniej do komunikatora.
- Ktoś przypieprzył rakietą w wielkiego czarnucha! Nie mam pojęcia czy trafił, ale coś musiało kierować pociskiem. Jak się pozbierają, dojdą do tych samych wniosków, a ja tu kurwa jestem jednym z tych białych, co nie do końca z nimi współpracują! Jaki status? Jakie rozkazy?
Rozejrzała się nieprzytomnie. Komputer chyba przetrwał. Ghedi o dziwo również, chociaż trafiły go jakieś odłamki i krwawił. Próbował wyrwać się z więzów. Okien nie było. Połowa sprzętów została porozrzucana po całym mieszkaniu. Ona była cała, choć czuła się mocno obita po interwencji Petera, który znowu podbiegł do okna, ostrożnie się wychylając.
- Jasna cholera, nic nie widać. To był jakiś jebany nowoczesny pocisk!
Tym razem mówił już chyba do niej.
 
Sekal jest offline  
Stary 22-09-2013, 21:18   #114
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Z rozczarowaniem patrzyła na metalowe drzwi. Nie było co dalej szukać w tym miejscu. Najwyraźniej będzie tu trzeba wrócić ponownie wraz z Blue. Metalowe drzwi dawały jednak nadzieję, że w końcu udało się trafić na coś interesującego. Zastosowana tu technika była zdecydowanie zbyt zaawansowana nawet jak na najbardziej postępową, rządową część Mogadiszu. Szanse, że trafili w końcu na jedno z wejść do laboratoriów Umbrelli były całkiem spore.
W momencie gdy doszła do takich wniosków ziemia pod jej stopami zadrżała. Najemniczka zadziała instynktownie ponownie naciskając przełącznik. Nie chciała, by ktokolwiek się zorientował, co zdołała odkryć. Przytłumiony, choć wyraźnie wzburzony głos Wiga wyjaśnił przyczynę nagłego wstrząsu. Nie miała jednak czasu zastanawiać się nad nieciekawą sytuacją Petera. Ona sama też miała kłopoty, które zbliżały się pośpiesznie do arsenału, jakim były podziemia meczetu.

- Cholera! - Zaklęła szybko rozglądając się za ewentualnym miejscem, w którym mogłaby się ukryć. Nie było takiego. Miała trzy wyjścia: Przycisnąć się do ściany obok drzwi i liczyć na łut szczęścia, że nikt się o nią nie otrze gdy będzie próbowała dyskretnie wycofać się z tego miejsca, lub chwycić do ręki jeden ze stojących tu karabinów i zastrzelić wszystkich, którzy spróbują wejść do środka. Mogła się tutaj bronić całkiem długo, ale to oznaczałoby, że być może utknie w pułapce. Nie znała liczby przeciwników znajdujących się na zewnątrz, nie wiedziała ile czasu zajmie pozostałym dotarcie do niej. Po za tym to całkiem spaliłoby ich w tej dzielnicy. Mogła też wziąć granat odłamkowy i rzucić go na przeciwników w momencie gdy otworzą się drzwi. Uciec wykorzystując moment zamieszania jaki nastąpi po wybuchu.
W ciągu ułamków sekund podjęła decyzję. Dwa granaty schowała do kieszeni. Trzeci chwyciła w dłoń czekając na odpowiedni moment.
Drzwi otworzyły się nagle i gwałtownie, a prawie od razu razem z nimi w przejściu pojawił się tubylec w cywilnym ubraniu. Za nim szli następni.
- Otwarte!
- Ktoś nas odkrył!

Shade płynnym ruchem rzuciła granat starając się rzucić go na tyle celnie, by ominął stojącego w przejściu mężczyznę i poleciał do środka korytarza. Natychmiast przywarła do ściany sięgając do kieszeni po kolejny.
Pierwszy tubylec nie zatrzymał się nawet, więc nie widział jej ruchu. Zresztą i tak było za ciemno. Zamiast tego sięgnął do włącznika światła, przekręcając go. Światło rozbłysło. Granat uderzył w schody, odbijając się z głuchym dźwiękiem. Któryś z nich się nawet obrócił w jego kierunku, ale było za późno.
Eksplozja zagłuszyła wszystko. W uszach zadźwięczało, posypał się tynk i pył zasłonił widok. Valerie widziała, jak ten, co był już w środku, podnosi się powoli z ziemi, na którą go rzuciło i coś krzyczy. Pisk w uszach nie pozwalał tego zrozumieć.
Nie dała mu szansy na dalsze działania. Trzymając granat w jednej ręce sięgnęła drugą do tyłu i wyciągnęła pistolet. Strzeliła w kierunku mężczyzny raz, drugi, nie chciała mieć nikogo żywego za swoimi plecami, a potem ruszyła w kierunku korytarza. Broń trzymała przezornie z tyłu za sobą gotową do kolejnego strzału. Musiała się przedrzeć na górę.
Dwóch mężczyzn leżało bez ruchu. Jeden jeszcze się ruszał, ale jęczał z bólu i nie stanowił zagrożenia. Wyminęła go bez problemu i weszła do przedsionka. Przy tylnym wejściu, przez lekko uchylone drzwi widziała kolejnych ludzi szykujących się do wejścia. Nie miała zamiaru ryzykować spotkania z nimi. Jej celem było teraz dyskretne wydostanie się z tego miejsca.

Ukryła broń pod kombinezonem i skręciła do wejścia do miejsca modłów. Część wiernych wybiegła na zewnątrz zobaczyć co się dzieje. Nadal jednak, na wyłożonej dywanem posadzce modliło się kilka osób. Miała wrażenie, że jej ich ruchy jakby przybrały na prędkości i żarliwości. Nic dziwnego, w końcu śmierć w takim momencie zaprowadziła by ich pewnie prosto do arabskiego nieba. Choć kto ich tam wie? Nigdy nie interesowała się za bardzo wierzeniami i religią. Nawet w czasach kiedy podróżowała z Liberty, nie było to przedmiotem ich badań. Słynna etnolożka skupiała się raczej na aspektach sztuki walki i przetrwania w kulturach ludów prymitywnych, niż na tym co dręczyło ich dusze. Poszukała miejsca, w którym mogła spokojnie przeczekać zamieszanie i wysłała wiadomość do Kane'a.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 22-09-2013 o 21:24.
Eleanor jest offline  
Stary 23-09-2013, 20:49   #115
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Jeanne siadziała przez chwilę tocząc nieprzytomnym wzrokiem po pomieszczeniu. Pomachała ręką przed nosem by rozwiać choć trochę drażniący oczy i nozdrza kurz. Odkasłała i posłała najemnikowi zdziwione spojrzenie.
- Ale co to w zasadzie było?? - Zadała bardzo inteligentne pytanie. - Przecież tu miało być bezpiecznie.
Wig słuchał rozmowy w komunikatorze przez chwilę, a potem podbiegł do okna. Przerzucił pasek karabinu przez ramię, ostrożnie wyglądając na zewnątrz. Mruknął coś pod nosem i wrócił do Jeanne.
- Musimy iść. Dasz radę? Trzeba zabrać rzeczy. I Ghediego, bo inna opcja to tylko strzelić mu w łeb. Inaczej wszystko wygada lub zmyśli.

Nie!! Nie dam!!
Pomyślała patrząc się na Anglika. Chciała mu to wykrzyczeć prosto w twarz. Tak samo jak to, że jak na razie niezbyt się spisują jako ochrona. Przyciągają same niebezpieczeństwa.

Zamiast tego pokiwała nieznacznie głową. Przez dłuższą chwilę pozostawała jednak bez ruchu, obojętnie patrząc się w dal.
W końcu jednak podniosła się, chociaż bardzo powoli.
- Gdzie?? - Spytała bez przekonania. - Gdzie mamy iść??
Najemnik działał już w chwili, gdy zauważył poruszenie jej głowy. Rzucił kilka słów do komunikatora i zbierał ekwipunek, rzucając go tuż obok drzwi. Nie było tego na szczęście dużo. Zarzucił plecak, wskazując Jeanne resztę.
- Musisz mi z tym pomóc. Najpierw wydostaniemy się z tego budynku. Na placu unosi się pył, kamery nie powinny przetrwać. Musimy ich unikać dopóki nie zjawi się O'Hara.
Podszedł do Ghediego i podniósł go, dając w twarz i coś mówiąc.Tubylec zamrugał, jego wzrok stał się przytomniejszy. Wig pchnął go ku drzwiom, wcześniej wyjmując knebel z jego ust..
- Idziemy. Jeśli czegoś spróbujesz, pamiętaj, że mam cię na muszce.
Spojrzał na biochemiczkę.
- Gotowa?
Pani doktor patrzyła z przerażeniem w oczach na to co zrobił przed chwilą Wignfield. A na jego pytanie odpowiedziała jedynie energicznie kiwając głową i kurczowo trzymając swoje rzeczy. I w duchu modliła się by najemnik wyprowadził ich stąd.
Wig pchnął drzwi. Ghediego trzymał tuż przed sobą. Podniósł jeszcze jakiś bagaż, a karabin przerzucił przez plecy, sięgając po pistolet.
- Za mną, trzymaj się blisko. Mów jak zauważysz zagrożenie dla nas!
Mógł być "dowcipnisiem" lecz zdecydowanie nie tracił czasu w sytuacjach takich jak ta. Pchnął drzwi i wypchnął za nie przewodnika. Używał go jako tarczy. Skierowali się na schody. Zatłoczone, bo nie tylko oni wpadli na pomysł szybkiego opuszczenia budynku. Lub schronienia się w nim - wchodziło tyle samo osób co schodziło. Nie zwracano na nich większej uwagi. Najemnik zasłonił chustą swoją twarz.
- Zanim wyjdziemy, powinnaś zarzucić na siebie tę arabską szmatę albo jakoś inaczej zmienić wygląd! Zasłoń twarz, jesteś na tyle ciemna, że możesz ich łatwiej oszukać. Poza tym, potrzebujemy jakiegoś miejsca, masz - włożył w jej rękę jakiś holofon, chyba zdobyczny. - Wywołaj mapę satelitarną, poszukaj czegoś. Musisz mi pomóc, jeśli mamy wyjść stąd cało.
Teoretycznie nawet nie wyglądało, że to oni mają teraz problemy. Lecz Wig zdawał się wiedzieć co mówi.
- Tu może pojawić się mały problem. - Zaczęła dość cicho wpatrując się w otrzymane urządzenie. - Gdzie by tu… - Otworzyła oczywiście mapę, a na głowę założyła jedną ze swoich jedwabnych fularów. I nawet nie bardzo kolorowy. Dominująca była tam czerń, na niej umieszczono niebieskie, wpadające w szarość, kwiatowe motywy. - Gotowe. - Powiedziała chowając kilka kosmyków włosów pod nakryciem głowy. - Tu niedaleko jest taka lecznica. Może tam??
Przecisnęli już prawie na parter, gdzie w ciągle unoszącym się nad ziemią pyle kłębiła się masa ludzi. Wig, ciągle trzymając Ghediego przed sobą, przeciskał się, torując drogę Jeanne. Obrócił się na chwilę.
- Lecznica?! Ci wszyscy ranni stąd tam wylądują! W tłumie łatwo się ukryć, ale będzie dużo trupów.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 23-09-2013, 21:25   #116
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Nie było problemu z dostaniem się do vana i odpaleniu go. Mundurowi gdzieś się zmyli, odjeżdżając w panice. Strażnik też nie zwracał już uwagi na obcy wóz, bardziej zainteresowany rosnącą chmurą dymu i pyłu, widoczną na horyzoncie w głębi miasta. Kane zakręcił kierownicą i ruszył spokojnie, jakby nic złego się nie działo. Wyciągnął pistolet, kładąc go pomiędzy przednimi siedzeniami i przykrywając kawałkiem materiału. Resztę sprzętu także zakrył, na głowę nałożył czapkę z daszkiem wygrzebaną ze schowka i nasunął na oczy. To cały kamuflaż na który w chwili obecnej było go stać. Skierował się w zupełnie inną stronę niż dym, zamierzając skorzystać z drugiej bramy.

Tu już strażnicy pozostali, zamknięto także szlaban, zatrzymując nie tylko vana, ale także jakiegoś pickupa prowadzonego przez kłócącego się z jednym z umundurowanych murzyna. Żołnierze wydawali się skołowani i próbowali na własną rękę dowiedzieć się co się zdarzyło. To mogło trochę potrwać. Irlandczyk zmełł całą litanię przekleństw cisnących mu się na usta. Nie miał na to czasu. Zawrócenie nic mu nie dawało, podobnie jak rozpętanie strzelaniny. Zostawała opcja na turystę. Poprawił swoją opaskę, upewniając się, że jest dobrze widoczna i wyminął pickupa, prawie wjeżdżając w szlaban i trąbiąc. Wyłączył tłumacza i zaczął wrzeszczeć po irlandzku.
- Lig dom trid, mac madrai!
Ten, który kłócił się z tubylcem, teraz zwrócił uwagę i Kane'a. Coś mu odkrzyknął, wskazując na daleki dym i kręcąc głową.

O'Hara kompletnie go nie słuchał i wrzeszczał dalej, pokazując to na swoją opaskę, to na port, to na szlaban.
- Fágann tú bó salach oscailt an geata nó beidh mé tú a chur ar an ceann iomlán de cac le urchair luaidhe cúpla!
Nie był orłem ze swojego rodowitego języka, lecz liczył głównie na to, że nawet taki tępy murzynek rozpozna, że to nie jest angielski i trochę go to uspokoi. Pokazał raz jeszcze na opaskę i na nadgarstek, gdzie zegarka nie miał - zamiast niego znajdował się tam holofon - ale sam gest powinien być rozpoznawalny nawet na takim zadupiu.
Widząc furię najemnika, strażnik potrząsnął trzymanym w rękach karabinem. Podszedł bliżej, próbując przekrzyczeć tyradę. Z budki nieopodal wybiegł inny mundurowy i także zaczął coś krzyczeć. I pokazywać na bramkę. Gesty wydawały się jasne. W końcu szlaban uniósł się i O'Hara mógł ruszyć.

Nie czekał aż zmienią decyzję i nacisnął pedał gazu aż do deski. Przejechał przecznicę przed siebie, a potem prawie zawrócił, obierając kierunek prosto na kryjówkę. Odpalił mapę satelitarną, licząc na to, że pomoże ominąć największe zamieszanie i pozwoli odnaleźć pozostałych. Zauważył wiadomość od Shade.
~Czekam. Daj znać jak dotrzesz. Podjedź pod wejście główne.~
Zignorował ją na razie, skoro miała się dobrze. Wywołał Foxa, przekazując krótką wiadomość.
- Fox, z rejonu da się wyjechać. Skorzystaj z innej bramy, w razie czego dużo wrzeszcz i nie próbuj się z nimi na serio dogadać. Są chyba przyzwyczajeni do białych. Schowaj Blue, lepiej by jej nie widzieli.
Rozłączył się nie czekając na odpowiedź i wywołał Wiga. To do niego i Jeanne kierował się najpierw.
- Peter, gdzie jesteście? Jadę po was. Da się tam wjechać wozem?
 

Ostatnio edytowane przez Widz : 23-09-2013 o 21:27.
Widz jest offline  
Stary 24-09-2013, 00:01   #117
 
Cybvep's Avatar
 
Reputacja: 1 Cybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwu
Fox odezwał się zaraz po komunikacie Wiga.
- Kane, co z tymi na zewnątrz?
Gdy otrzymał odpowiedź, przemówił znowu. Nie stał w miejscu - przeciwnie, zbliżał się już do skrzynki z kluczykami.
- Mam tu już nieświeże zwłoki jakiegoś dużego Murzyna i dwa podłużne pojemniki w ciężarówce, wyglądające na nowoczesne. Jeden zamknięty. Nie wiem, co w tych innych kontenerach. Znalazłem kluczyki do ciężarówki. Mógłbym tu wraz z Blue posprawdzać co się da i zapakować się na wóz. Pojechałbyś sam vanem wyciągnąć resztę z tego syfu, dołączymy jak szybko się da. Jak nie, to daj chociaż chwilę na zrobienie kilku zdjęć i spadamy!

O'Hara zareagował od razu, widząc spieprzających murzynków.
- Wig, zabieraj stamtąd co się da i przyczaj gdzieś. Im dalej tym lepiej. W tym zamieszaniu mogą nie zauważyć, jak owiniecie twarze.
Zaklął pod nosem, nie mając lepszego pomysłu.
- Fox, uważasz że warto? Rozdzielanie się to marny pomysł, ale muszę pojechać po resztę. Strażnicy się cofnęli, ale jak się dowiedzą, to mogą tu wrócić bardziej wkurwieni.
- Nie wiem, czy warto, w końcu nie mam pojęcia, co tu może być - odpowiedział Felix, wyciągając przy tym holofon. - Blue musi jednak jeszcze dokończyć swoją robotę, przynajmniej tyle powinniśmy zostać. Albo powinienem. Dostaniesz się do vana?
Fox zaczął robić zdjęcia Murzynowi, pod różnym kątem, po czym na wszelki wypadek pstryknął też parę fotek pojemnikom w ciężarówce. Następnie przyjrzał się jednemu z zamkniętych kontenerów, próbując znaleźć sposób na otworzenie to. Nie powinno to być zbyt trudne, zwłaszcza jeśli pracowali tu tubylcy… Zamierzał sprawdzić chociaż jeden.
- Blue, jak skończysz, podejdź tu na sekundę. Zerkniesz na te pojemniki, może wiesz o nich coś więcej.
- Przyjąłem - głos Wiga odpowiedział po chwili. - Gdy znajdę jakieś spokojniejsze miejsce dam znać.
- Dobra - O'Hara potwierdził jednocześnie słowa Wiga i Foxa. - Skoro są tacy zajęci, może nie zauważą, że van odjechał tylko z jednym pasażerem. Shade, jesteś tam? Jadę po Petera, mogę zabrać i ciebie.
Poczekał aż strażnicy odjadą jeepem i dopiero ruszył w kierunku ich wozu.

Felix tymczasem sprawdzał już drugi kontener. W pierwszym nie znalazł absolutnie nic. Uchwyty drugiego puściły i jego oczom ukazało się... gówno. Znaczy się, urobek. Raver jednak nie rezygnował i już brał się za trzeci. Klapa opadła, a w środku... szczelnie zamknięte, metalowe pojemniki i metalowe beczki. Najemnik zaklął. Tak w zasadzie to zrobił to też przy tym drugim kontenerze. Zaczął macać jeden z pojemników, sprawdzając, czy nie da się go otworzyć ręcznie. Był bardzo solidnie zamknięty. Nie na zamek elektroniczny co prawda, jak te w ciężarówce, lecz łomu nawet nie było jak wsadzić. Wymagał raczej jakiegoś klucza, lub umiejętności obejścia go. Lub bardzo dużo siły. Krótko mówiąc, będzie ciężko coś zrobić z nim na miejscu. Następnie spróbował przechylić jedną z beczek i od razu wyczuł, że w środku znajduje się jaka ciecz. Z nią również nic teraz nie zrobi. Na kolejne kontenery nie marnował czasu. Raczej nie wyglądało na to, by znajdowało się coś ważnego, a nawet jeśli tak, to pewnie zabezpieczenia podobne.

Fox znowu skierował się do ciężarówki.
- Blue, jak tam? Minuta? Pięć? Dwadzieścia?
- Cholera, nie dajesz się skupić! Znalazłam jakiś zagraniczny kanał, daj mi jeszcze trochę czasu!
"Trochę czasu". Wprost uwielbiał tego typu określenia. Mogły oznaczać wszystko. Wskoczył na pakę i podszedł do otwartej "trumny". Miał pewne podejrzenia co do jej przeznaczenia, ale to tyle. Niestety, zapewne nie uda im się uniknąć przeszukań w drodze powrotnej. Lepiej nie ryzykować, nie wiadomo, jak zareagują na coś takiego. Zepchnął pojemnik na ziemię, choć ciężki był jak cholera. Drugi na razie tylko pobieżnie zbadał, nie będąc pewnym co do zawartości. Potem wyszedł z ciężarówki i skierował się do tych rejonów magazynu, których wcześniej nie miał okazji zbadać. Miał jeszcze "trochę czasu", by się tu rozejrzeć. Ostatecznie trwało to kilka minut. Blue wybiegła z biur i rzuciła:
- Ktoś tu idzie!
Wzrok Foxa poszybował ku drzwiom. Cholera.
- Usłyszałaś czy za oknem?
- Stałam z herbatką i czekałam aż podejdą, cholera!
Blue zaczęła zbiegać już na dół, wypowiadając przy tym kolejne słowa:
- Podjechał jakiś samochód, wysiedli ludzie i się gapili. Nie miałam ochoty się przyglądać! Rusz dupę i spadajmy!
Najemnik wypluł jeszcze z siebie krótkie polecenie (Zamknij drzwi i zgaś światło!), ale nim zdążył skończyć, hakerka była już w połowie drogi. Felix po raz kolejny miał okazję przekonać się, że jest bardzo wysportowana. Szkoda tylko, że całkowicie go przy tym zignorowała. Przecież im dłużej tamci będą się tu motać, tym lepiej, zwłaszcza jeśli najpierw wejdą do biur... Raver sam też już biegł, by otworzyć drzwi wyjazdowe. Jak tylko zaczęły się podnosić, ruszył z powrotem do ciężarówki. Blue była już tuż przy niej.
- Nie wiem jak ty, ale ja nie umiem widzieć w ciemnościach! - warknęła, wsiadając do środka.
Nosz... Fox strasznie chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w ostatniej chwili z tego zrezygnował. Następnie odpalił samochód i wyjechał. Natychmiast skręcił, wybierając inną drogę, niż wcześniej, by ominąć ten największy pas otwartej przestrzeni przed magazynem. Na pace wciąż była zamknięta "trumna", której nie zdążył pokazać Blue, ale nic poza tym.

Przejechali kawałek, nim w komunikatorze odezwał się Kane, zaraz potem rozłączając się. Raver parsknął.
- Znajdziesz jakąś szmatę na głowę, nie? Tyle będzie musiało wystarczyć. Chować Cię nie ma gdzie. Jak będziesz z tyłu, to jeszcze kurwa pomyślą sobie, że jakieś arabskie zwyczaje praktykuję, przewożąc kobiety jak bydło. Teraz są podkurwieni pewnie...

Nie od razu skierował ciężarówkę ku którejkolwiek z bram. Najpierw pojeździł nieco po okolicy dla zmyłki. W końcu w tej dzielnicy jest mnóstwo samochodów dostawczych, łatwiej zatem wtopić się w tłum. Wolał nadłożyć nieco drogi niż ryzykować. Gdy uznał, że już starczy, skierował się do jednego z wyjazdów i odezwał się znowu:
- Pojedziemy na okrętkę. Udawaj niemowę.
Najemnik nie zamierzał wcale podjeżdżać aż pod samą kryjówkę. Nie był nawet pewien, czy to będzie możliwe. Najważniejsze to oddalić się stąd jak najszybciej, a potem zmniejszyć dystans do reszty i dogadać rendevu, gdy będzie wiadomo, co i jak. Pytanie tylko, czy tubylcy nie będą sprawiać im kłopotów, gdy Fox wskaże swoją opaskę, poburczy nieco, stwierdzi, że mu się spieszy i w sprawie ładunku będzie zachowywał się jak gdyby nigdy nic. No kurwa, nie musiał przecież wiedzieć wiele na jego temat... I tak naprawdę to nie wiedział.
 

Ostatnio edytowane przez Cybvep : 24-09-2013 o 00:07.
Cybvep jest offline  
Stary 25-09-2013, 23:05   #118
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 12:19 czasu lokalnego
Czwartek, 17 grudzień 2048
Mogadiszu, strefa rządowa, Somalia



Øksendal

Wybiegli na zewnątrz, przeciskając się przez blokujących wejście ludzi. Wyglądało to tak, jakby panika ogarnęła całą dzielnicę. Po wyjściu na ulicę kakofonia dźwięków uderzyła ich z pełną siłą. Zewsząd dobiegały krzyki, płacz, nawoływania. Tubylcy biegali, zaczęło się pojawiać coraz więcej samochodów. Tuż przed nimi przebiegło dwóch sanitariuszy z noszami. Tuż przy budynku nie widać było ciał, lecz wielu rannych jeszcze leżało lub siedziało, bezskutecznie prosząc o pomoc. To była wojna. A teraz uderzono prawie w serce tej strefy.
Wig nie namyślał się w ogóle, od razu kierując się we wskazanym przez Jeanne kierunku. Unoszący się wszędzie pył ułatwiał zadanie. Popychał przed sobą Ghediego.
- Głowy w dół! Na razie mają inne problemy od nas.
Przychodnia nie znajdowała się daleko. Wystarczyło przejść najbliższą przecznicę. Tyle, że tam już najemnik wypatrzył kamerę. Skręcił nagle i poprowadził ich inną drogą, przeciskając się jakimś ciasnym zaułkiem. Obeszli piętrowy budynek i weszli prawie od razu do lecznicy, jak ją nazwała Jeanne.

Miejsce to wyglądało to bardzo podobnie do tego, które zdążyli już zobaczyć poprzedniego dnia. Może sprawiało trochę lepsze wrażenie w kwestii samego budynku czy jego wnętrza, lecz za to w środku panował o wiele większy chaos - niewątpliwie związany z pobliskim wybuchem. W korytarzu panował okropny ścisk. Przebiegający lekarze prawie staranowali ich za pomocą noszy. Ghedi prawdopodobnie właśnie na to czekał. Rzucił się do przodu, wyrywając Peterowi i od razu wskoczył między ludzi. Najemnik uniósł pistolet, lecz bardzo szybko go opuścił, nawet nie podejmując próby pościgu.
- Kurwa mać. Dobrze, że i tak nie ma już sensu wracać do meliny.
Z pozbawionego tłumika pistoletu wolał nie strzelać w takim ścisku. Zerknął na Jeanne, puszczając ją teraz przodem.
- Chodź. Zaszyjemy się gdzieś. Lepiej, by reszta coś znalazła, bo inaczej jesteśmy w dupie.
Pokręcił głową z niedowierzaniem, uruchamiając komunikator.
- Jesteśmy w przychodni, czekamy na transport. Bez odbioru.


Irishman, Øksendal

O'Hara jechał przed siebie bez zatrzymywania się przez dłuższy czas. Dalej od centrum zamieszanie nie było takie duże i tylko czasami musiał zwalniać i trąbić, by zaciekawieni i podekscytowani ludzie usunęli się z drogi. Im jednak dalej, tym gorzej. Pojawiało się coraz więcej wojska, które kontrolowało go i zawracało z drogi, lub kierowało w zupełnie innym kierunku niż chciał jechać. Wojskowe jeepy pędziły, nawet nie patrząc na cywilów. Co ciekawe nie tylko ku miejscu ataku. Pojawiło się coś nowego. Wystarczyło uchylić szybę.
Bardzo charakterystyczne odgłosy wystrzałów i wybuchów dochodziły od strony granicy stref. Cholera wiedziała co dokładnie się tam działo, lecz pewne było, że przynajmniej jedna ze stron chciała wykorzystać sytuację, licząc na kłopoty w organizacji po zamachu na życie prezydenta. Kolejne kłęby dymu pojawiały się na horyzoncie w różnych miejscach. Front nie interesował jednakże najemnika. On musiał dostać się do swoich.
I próbował na tyle długo, by mu się udało znaleźć lukę.
Na północ i zachód przemieszczało się coraz więcej mundurowych. To nie mogło być wyłącznie przygraniczne postrzeliwanie.

Podjechał pod przychodnię, przepychając się za jakąś karetką, lub czymś co przynajmniej próbowało ją udawać. Dał krótki sygnał Wigowi i wkrótce i on i Jeanne znaleźli się w samochodzie. Mieli przynajmniej chwilę na wymianę informacji.
- Przewodnik pomyka do swoich. Mogłem mu strzelić w plecy, ale za dużo zachodu. Tyle, że straciliśmy towar na wymianę. Będzie trzeba zdobyć nowy jeśli okaże się konieczny.
Ochłonął już i nie wydawał się szczególnie przejęty. Mówiąc o towarze zresztą znacząco spoglądał na biegających wszędzie wokół mieszkańców Mogadiszu. Zarówno on jak i kobieta weszli na tył wozu, gdzie Peter szybko zdjął z pleców karabin i odbezpieczył go, zajmując miejsce przy bocznych drzwiach.

O'Hara miał wrażenie, że żołnierze zwracają na nich coraz mniejszą uwagę. Odgłosy toczonych walk dobiegały do nich coraz wyraźniej, mimo ruchu i hałasu dookoła, a także faktu, że granica strefy była dość mocno oddalona. Tutejsi wydawali się zupełnie skołowani, a mundurowi nie odpowiadali na żadne pytania. Udało im się opuścić okolice miejsca zamachu i van właśnie wjeżdżał na ulicę prowadzącą do meczetu. Widzieli go już może pięćdziesiąt metrów przed sobą, gdy nagle przed samochodem jak spod ziemi wyrosło kilku żołnierzy, celując do nich z broni automatycznej.
- Amerykany, stać! Wy musieć do szefa! Teraz! Wychodzić!
Jeden z nich wykrzykiwał to w łamanym angielskim z paskudnym akcentem. Przed nich wyjechał pomalowany na pustynne kolory jeep z ciężkim karabinem maszynowym na pace. Wylot luf wymownie skierowano na ich vana, więc Irlandczyk nie miał innego wyjścia jak tylko się zatrzymać.
Wtedy doszło do nich ostrzeżenie Shade. Za późno.

Kane nie zdążył już nic powiedzieć. Za to zdążył Wig, szeroko otwartymi oczami patrząc w stronę meczetu.
- Padnij!
Chyba wchodziło mu to w krew. Otoczył ramieniem Jeanne i przycisnął do podłogi ułamek sekundy przed tym, jak dobiegł ich huk wystrzałów i kule zaczęły dziurawić szyby i boki vana. Tarcza O'Hary zabłysła, przyjmując na siebie jakąś kulę. To nie żołnierze strzelali. Oni obrywali. Ze trzech dostało zanim zdołali paść. Obsługa ckm-u została skoszona jakąś serią. Jeden spadł na ziemię, plując krwią. Od strony ponoć świętego miejsca nadbiegało przynajmniej kilkunastu tubylców w arabskich, pustynnych strojach, prując seriami z kałaszy. Ci z mundurowych, którzy jeszcze przeżyli, zaczęli odpowiadać ogniem, szukając osłony.


Shade

Czekała. Cicha jak mysz pod miotłą i niewidoczna niczym cień w nocy. Słyszała ruch, krzyki i wiele innych rzeczy, z wybuchami i odgłosami toczonych walk, niosących się w powietrzu, prawdopodobnie od strony granicy stref. Wyglądało na to, że wojna rozgorzała na dobre. Kilka długich chwil zajęło jej skojarzenie faktów i uznanie, że znalazła się dokładnie w jej środku. Ci, których zabiła, to był jedynie początek. Do meczetu zaczęli wchodzić kolejni tubylcy. Głównie kobiety w pełnych arabskich strojach, dlatego nie wzbudziło to jej podejrzeń na początku. Stała schowana, nie pragnąc prowokować losu. Coś jednak było nie tak. Zdecydowana większość nowo przybyłych była cicho. Tak przecież chyba nie tak modlili się muzułmanie?
W końcu do środka weszła tak wielka i niezgrabna "kobieta", że nie było mowy o pomyłce. To byli mężczyźni, kryjący się pod tymi bardzo wygodnymi szatami.
Nie mogła wiele zrobić. Niektórzy byli tuż obok. Nie miała szans zabić ich wszystkich.
A gdy do środka wpadli normalnie ubrani z całymi naręczami AK, jasne było, że jest za późno. Niektórzy zrzucali wierzchnie odzienie, inni łapali za broń ciągle w przebraniu. Wysłała ostrzeżenie pozostałym najemnikom.
Za późno. Ci, którzy wybiegli tylnym wyjście, byli już na ulicy. Usłyszała charakterystyczne serie karabinów maszynowych rodem z Rosji. Gdy wyjrzała na ulicę, zobaczyła stojącego pięćdziesiąt metrów dalej znajomego vana i zupełnie nieznajomego jeepa. Oba samochody, kilku widocznych tam żołnierzy oraz jej towarzysze dostawali się właśnie pod ostrzał Arabów.
A z meczetu wybiegali już kolejni.


Fox

Fox w przeciwieństwie do Irishmana nie miał problemów z opuszczeniem strefy "produkcyjnej". Pewnie było to kwestią czasu, którego trochę zmarnował w magazynie, a potem jeżdżeniem w kółko. Ktokolwiek wszedł do hangaru po nich, nie pozostawił na zewnątrz straży. W sumie nie wyglądało przecież na to, że ktoś był w środku, gdy van i wojskowy jeep odjechały. Najemnik upewnił się tylko, że to nie wojskowy samochód teraz stał przed budynkiem i zmył się stamtąd. Szlaban wyjazdowy był podniesiony, więc nie zatrzymując się minął samotnego strażnika pozostałego w budce. Gdzie podziali się inni, tego można się było domyślić. Do ich uszu dobiegły bowiem odgłosy toczonej w niezbyt dużej odległości walki. Coś jak bliski pomruk wojny.

Mieszkańcy Mogadiszu byli wszędzie i często musiał się niemal zatrzymywać, by przepuścić kotłujący się i spieszący gdzieś tłum. Blue tymczasem ciągle pracowała na swoim komputerze.
- Nie mam zielonego pojęcia co oni tu kombinowali, jasne jest jednak, że prowadzili całkiem duży biznes. Miałam dostęp tylko do połączeń sieciowych i małych zasobów niewyczyszczonej pamięci podręcznej, lecz jestem pewna, że dobrałam się do jakiś ciągle włączonych serwerów. Tylko zbadanie tego trochę zajmie. Jeden kanał prowadził za granicę, na północ, potem gdzieś dalej. Stawiałabym na Stany. Pełna działalność firmy-przykrywki. Dowiem się jak najwięcej, ale to kurde trochę zajmie, więc z łaski swojej nie rzucaj tak tą ciężarówką na boki…
Mówiła to bardzo szybko, tak samo szybko jak jej dłonie pracowały na holograficznych wyświetlaczach. Na jej twarzy uwidoczniało się pełne skupienie. Nie zdążyła jednak nic znaleźć, zanim zaczęły się kłopoty.

Omijając strefę wybuchu, Fox musiał zboczyć bardziej na północ, okrążając kilka posterunków i większe skupiska ludności. Ciężarówka dostawcza w tym miejscu już wzbudzała ciekawość, może i podejrzenia, zdawało się jednak, że nikt nie ma czasu tego sprawdzać. Nie dostał jeszcze wiadomości o tym, gdzie mają się spotkać z resztą, więc krążył, z każdą chwilą będąc blisko rejony zamachu i podążając mniej więcej ku pierwszemu celowi, w którym zostawili Shade. Odgłosy walk zbliżyły się, teraz słyszeli nawet niektóre poszczególne serie z karabinów maszynowych. Wojna zdecydowanie wybuchła tu nagle z całą siłą. To co jednak zobaczył Raver we wstecznym lusterku sprawiło, że przełknął głośno ślinę. Może ze dwadzieścia metrów z tyłu, z bocznej przecznicy, wyjechał cholerny wóz pancerny! Posłał serię z dwóch sprzężonych karabinów maszynowych prosto w posterunek nieco z boku, masakrując stojących tam żołnierzy, a potem okręcił wieżyczkę. Prosto w bardzo interesujący cel - ciężarówkę dostawczą. Pociski z hukiem uderzyły i przebiły blachę, dziurawiąc ją w kilkudziesięciu miejscach. Na szczęście pierwsza seria przeszła górą, nad kabiną kierowcy.
- Zrób coś!
Wrzasnęła nagle Zahe, dostrzegając co się dzieje. Cywile na ulicach zaczęli uciekać we wszystkie strony, aby tylko dalej od nagłego zagrożenia.
 
Sekal jest offline  
Stary 30-09-2013, 19:54   #119
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Najemniczka ruszyła za wybiegającymi z meczetu uzbrojonymi mężczyznami, by sprawdzić co się dzieje na zewnątrz. Zobaczyła vana i szybko ostrzegła towarzyszy, ale spóźniła się. Charakterystyczny terkot karabinów maszynowych zabrzmiał w jej uszach. Nie wahała się nawet chwili. wyjęła jeden z granatów, które zabrała ze składu, odbezpieczyła go i rzuciła w kierunku biegnących. Potem drugi wrzuciła do środka meczetu, w największe skupisko Arabów. Oddaliła się pospiesznie od wejścia, posuwając wzdłuż ściany i próbując okrążyć budynek.
- Mają arsenał w meczecie. Tam jest też prawdopodobnie wejście do laboratorium - powiedziała cicho do nadajnika - Spróbujcie się wycofać i przedostać do tylnego wejścia.
- Fucking salach! - zaskoczenie nie spowalniało ruchów O'Hary. Gdy tylko zobaczył wroga i zrozumiał jego intencje, zaczął wrzucać wsteczny i nacisnął pedał gazu. Pociski dziurawiły vana, ale wystarczy, gdy przejedzie trochę, za najbliższy zakręt. Któryś fartownie trafił, wyładowując część baterii tarczy. Irlandczyk gwałtownie zakręcił kierownicą, próbując zjechać z linii strzału arabusów, samemu jak najniżej opuszczając się na siedzeniu.
- Wig, pilnujesz Jeanne! Shade, dostań się do drugiej przecznicy na południe od celu, tam się spotykamy! W razie czego czyść drogę. Fox, musisz dostać się do nas, nie podjeżdżaj za blisko meczetu!

Shade widziała jeszcze, jak granat wybucha pomiędzy dwoma Arabami, rzucając ich na ziemię. Drugi wybuch usłyszała w meczecie, ale prócz krzyków nie wiedziała już co tam się wydarzyło. Kombinezon sprawiał, że w tym zamieszaniu pozostała niewidoczna. A wyznawcy Allaha atakowali dalej, wznosząc okrzyki do swojego boga. Jeszcze dwóch czy trzech żołnierzy odpowiadało ogniem, jasne jednak było, że nie mają szans. Kane z impetem ruszył do tyłu, słysząc i czując jak kolejne kule dziurawią idealny cel, jakbym był duży van. Z silnika zaczęło się dymić, a potem zgasł. Przejechali jeszcze kilka metrów siłą rozpędu, częściowo chowając się za jakiś blaszany stragan na rogu ulicy. Tylko kilkanaście metrów dalej od miejsca, w którym ich zatrzymano. Wig poderwał się na kolana, otwierając drzwi i krzycząc do Jeanne.
- Wychodź, głowa nisko! Trzymaj się pomiędzy mną a nimi!
Wystrzelił kilka razy. Huk strzelaniny był tak intensywny, że nawet mimo krzyku kobieta ledwo słyszała słowa najemnika.
- Że co?? - Jeanne odpowiedziała również krzycząc. - Przecież tu strzelają!! - Powoli zaczynała wpadać w panikę, co wyraźnie widać było w jej oczach.
Shade oddalała się od wejścia z meczetu przesuwając ostrożnie wzdłuż ściany. Nie przestawała obserwować, co dzieje się z wycofującym się vanem, zauważyła więc od razu, jak zaczyna dymić i staje. Poszukała wzrokiem miejsca z którego mogłaby osłaniać uciekających towarzyszy. Teraz szczerze żałowała, że nie ma ze sobą jakiegoś solidnego karabinu. Jej pistolet kiepsko się sprawdzał na dalszy zasięg. Musiała dotrzeć do nich jak najszybciej, uważnie omijając jednocześnie, biegających po ulicach ludzi.

Osłaniana przez najemnika, a w zasadzie to popychana przez niego Jeanne, z głową jak najniżej się dało czołgała się we wskazanym kierunku. Gdyby nie to uporczywe poszturchiwanie, to kilkukrotnie zerwałby się już do biegu, starając się wyrwać z tego piekła w jakim się właśnie znalazła. Gdyż niewątpliwe z jej punktu widzenia było to piekło. Odgłosy wystrzałów, latające wokół pociski, krzyczący i umierający ludzie, nie był to widok do którego pani doktor przyzwyczajona była.
O'Hara nie czekał, jeszcze zanim van się w pełni zatrzymał, otworzył drzwi i wyskoczył ze środka, chowając się za przednim kołem. Silnik miał największą szansę zatrzymać kule. Wyjął zza paska flashbanga, odbezpieczając go.
- Odwróćcie wzrok!
Cisnął nim jak najdalej w stronę nadbiegających wrogów. Nie spojrzał na efekt, wyciągając z plecaka dwa granaty dymne, nowy zapas, który dostał dzięki uprzejmości Miracle. Wyciągnął zawleczki i poturlał pojemniki tuż przed ich obecną pozycję. Głośny syk i dwa szare obłoki zasłoniły widoczność.
- Wynosimy się stąd. Ruchy, ruchy!
Odbezpieczył strzelbę, czekając aż Wig i Jeanne ruszą. Podążył za nimi. Nie zamierzał strzelać, póki wróg nie pojawi się blisko.

Wig złapał Jeanne za ubranie na plecach i niemal podniósł, zmuszając do wstania.
- Nie czołgać, biec! Jazda, jazda!
Popchnął ją do przodu, samemu oddając serię w nadbiegających wrogów. Granaty dymne zasłoniły praktycznie wszystko i Arabowie nie mogli nawet udawać, że celują. Wyrwali się, a doświadczenie pozwoliło uniknąć im poważniejszych postrzałów, które przebiłyby się przez noszone przez nich ubrania ochronne. Skręcili i już byli na innej ulicy, podążając na południe.
Shade także zniknęli z oczu, za to kobieta przemykając się widziała jak padają kolejni żołnierze. Najemnicy nie byli tu głównym celem, napastnicy bowiem nie poszli na nich całą chmarą. Zamiast tego ustalili coś i zaczęli grupkami rozchodzić we wszystkich kierunkach. To była zaplanowana akcja i teraz musieli udawać się na ustalone wcześniej miejsca. Za oddalającymi się towarzyszami Valerie ruszyło ich mniej więcej dziesięciu, aczkolwiek nie wiadomo jaki był ich cel. Przynajmniej dwóch zaczęło zajmować się wojskowym jeepem, sprawdzając, czy da się go jeszcze uruchomić.
Najemniczka powiadomiła towarzyszy o tym fakcie i ruszyła w ślad za Arabami.

O'Hara nie zwalniał, ani nie obracał się zbyt często. Wig był doświadczony, wiedział co robić i wydawało się, że kontroluje Jeanne. Poruszali się truchtem tuż przy budynkach, zwiększając dystans od wroga.
- Shade, spowolnij ich na chwilę, niech stracą nas z oczu. Wystarczy ostrzał lub granat z drugiej strony ulicy. Wig, jak ona zacznie, skręcaj.
Manewr nie był trudny, a przeciwnik zbyt niedoświadczony, żeby to nie zadziałało. Uciekających ludzi w koło nich było multum i takie zagranie mogło okazać się nawet zbędne, lecz kombinezon Valerie należało wykorzystać na ile było można. Sam podążył za Peterem i gdy tylko znaleźli się na odpowiedniej ulicy, pogonił ich.
- Biegiem! Tam!
Wskazał na jeden z solidniejszych, kilkupiętrowych budynków, w którym się wkrótce schronili, razem z całkiem dużą ilością tubylców. Przecisnęli się dalej, wchodząc na piętro. Kane przekazał Shade ich pozycję. Wydawało się, że chwilowo są bezpieczni.
 
Widz jest offline  
Stary 30-09-2013, 20:11   #120
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Posuwała się ostrożnie za idącymi przed nią Arabami i rozsadzała ją złość. Przed wszystkim była wściekła na siebie, że straciła czujność i nie zorientowała się wcześniej w sytuacji. Gdzie krążyła myślami, kiedy kolejni, przebrani w kobiece stroje mężczyźni pojawiali się w meczecie? Tak jakby nie wiedziała, że ten arabski strój to najlepszy kamuflaż! Gdyby nie jej przeoczenie Kane i Wig nie wpakowaliby się prosto w pułapkę. Zawiodła całkowicie jako zwiadowca. To było zbyt niebezpieczne zarówno dla niej, jak i dla innych, by mogła nad tym przejść spokojnie do prządku dziennego.
Po drugie była wściekła na na Arabów i tych, którzy nimi kierowali, że ciągle wprowadzają zamęt. Cholerna potrzeba wiecznej wojny! Uświadomiła sobie, że do Świąt pozostał już tylko tydzień. Gdzieś indziej, w bardziej normalnym świecie ludzie planowali uroczyste kolacje, kupowali prezenty dla swych bliskich. Tutaj dzieci nie miały pewnie nawet pojęcia co to Wigilia, choć przecież sporą część populacji Mogadiszu stanowili Katolicy, u których te tradycje były wyjątkowo mocno kultywowane.
Po trzecie, ostatnie choć może nie najmniej palące uczucie złości, skierowała przeciwko wielkim korporacjom, takim jak Umbrela, które w pogoni za zyskami, deptały ludzkie prawa i godność. Wymyślały paskudne wirusy, tylko po to, by wyciągać kasę i coraz mocniej rozprzestrzeniać sieć swoich pajęczych wpływów. Pieniądze i władza. To było wszystko, co miało dla nich znaczenie!

Patrzyła na znajdujących się przed nią ludzi i miała nieodparta ochotę wyciągnąć pistolet i powystrzelać ich jak kaczki. Gdyby nie to, że jej broń absolutnie nie nadawała się do takiego celu, pewnie ciężko byłoby jej się powstrzymać. Zachowała jednak wystarczająco dużo rozsądku, by nie ulegać takim instynktom. Nie znaczyło to jednak, że jeśli nie trafi jej się odpowiednia okazja by uwolnić świat od kilku fanatyków, nie skorzysta z niej z prawdziwą skwapliwością.
Taka na przykład jak rozkaz Irlandczyka.
Miała przy sobie jeszcze dwa granaty odłamkowe z własnych zapasów. Schowała się za narożnik budynków i wyrzuciła jeden z nich w kierunku biegnących mężczyzn. Gdy usłyszała wybuch opuściła schronienie i ruszyła w ich kierunku. Cały czas starając się trzymać osłony budynków. Jeden leżał bez ruchu, dwóch jęcząc podnosiło się z ziemi. Reszta rozbiegła się i przyczaiła rozglądając na wrogiem. To było dokładnie to czego oczekiwał Kane'a i choć Shade nie była zadowolona z efektu jej działania nie próbowała ponownie atakować. Teraz byli zbyt czujni.

***


W końcu dotarła na miejsce spotkania, gdzie czekali na nią dwaj najemnicy i wyraźnie wstrząśnięta ostatnimi wydarzeniami pani doktor.
Nie miała najmniejszego zamiaru dzielić się z kimkolwiek stanem swojego umysłu i ostatnimi rozważaniami. Zdała więc tylko szybki raport z tego co odkryła w meczecie:
- Bardzo prawdopodobne, że to ukryte wejście prowadzi do “naszego” laboratorium. - Powiedziała na zakończenie - Raczej jednak nie pokonamy ich zabezpieczeń bez pomocy Blue. Nie wiem ilu Arabów zostało w meczecie i jak wygląda sytuacja, ale chyba warto tam wrócić i spróbować wejść do środka. Z tego co widziałam, większość rozeszła się po mieście, więc szanse powinny być spore.
Nagle w komunikatorze odezwał się Fox:
- Trafiliśmy w północnym rejonie na wóz pancerny - głos miał nieco pobudzony, ale poza tym mówił tak jak zwykle. - Ciężarówka zniszczona. Wóz zniszczony. Blue cała, ja oberwałem w nogę. Poszukam transportu na własną rękę, może gdzieś znajdzie się jakiś porzucony jeep czy coś. W ostateczności podjedziecie po nas vanem.
Kane podrapał się po policzku, rozmazując przy tym brud i pył, który zdążył się na nim zgromadzić.
- Dobra, sprawdzimy to. Najpierw musimy poczekać na Ravera. - Odpowiedział kobiecie i dalej gadał już do komunikatora. - Fox, van nie jest już opcją. Zdobądź transport, siłą jak trzeba. Wyglądasz jak jeden z tutejszych najemników, zarekwiruj. W razie problemów zgłaszaj się. Spotkanie dwie przecznice na południe od pierwszego celu.
- Przyjąłem
- odpowiedział sucho Felix.
Gdy Raver się rozłączył i mieli już ruszać do wyznaczonego celu, złapała Kane’a za ramię i powiedziała wyraźnie zmieszana:
- Przepraszam, że nie ostrzegłam was wcześniej. Nie miałam pojęcia co się dzieje, aż było za późno. To jednak moja wina, że wpadliście w tę pułapkę. Cholera! Chyba tracę czujność! - W jej oczach widać było złość i zdenerwowanie.
- Twoja wina. Ale zapomnij o tym, bo potrzebujemy pełnego skupienia. Jeśli masz rację, to nie potrwa to już zbyt długo - klepnął Shade w ramię, po męsku. Jego niezadowolenie było widoczne. - Jedna osoba kryje przedpole, reszta kryje siebie. Czekamy na Foxa.
Skinęła głową i wysunęła się do przodu. Miał rację. Musiała się skupić. Nie mogła sobie pozwolić na kolejne błędy.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 30-09-2013 o 20:37.
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172