Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-09-2013, 18:38   #30
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Atlantis City, szpital


[MEDIA]http://fc04.deviantart.net/fs71/i/2010/149/b/2/Hospital_by_Vrohi.jpg[/MEDIA]

Maddox

Najemnika obudził hałas na szpitalnym korytarzu. Rzecz niezwykła; przez kilka dni, jakie tu spędził, zdążył zorientować się, że umieszczono go w najbardziej izolowanym skrzydle. Prócz rzadkich wizyt lekarzy, nikt tu nie zaglądał, korporacja dbała widać o zachowanie dyskrecji. Został przetransportowany do szpitala GEO, ale od czasu, kiedy obudził się po operacji usunięcia kuli z ciała, towarzyszyła mu korpowa prawniczka: milcząca kobieta o perfekcyjnym ciele, przeróbka z rodzaju tych, które równie dobrze mogą skrywać wszelkie erotyczne usprawnienia, jak również broń masowej zagłady. Jedynym, co od niej usłyszał, była wyrecytowana suchym głosem analiza prawna obecnego stanu rzeczy. Przysypiający Maddox mógł (gdyby słuchał) dowiedzieć się z niej, że na szczęście nie naruszył prawa, co chroni go przed sankcjami GEO. Koszty leczenia wszakże miały być odjęte od sumy kontraktu; męty tłumaczyły to faktem, że oberwał poza miejscem i czasem pracy. Kwestię bycia „pod wpływem” gładko pominięto.

Drzwi się otworzyły i do pokoju (a może celi? wszak nie pozwolono mu stąd wychodzić...) najemnika wparował nagle mały tłumek: korpówie towarzyszyło czterech mężczyzn. Trzech w granatowych mundurach i jeden cywil. Twarz kobiety nie wyrażała nic; jednak spojrzenie, jakie miotała w kierunku mundurowych, mówiło samo za siebie.

Jeden z pracowników GEO usiadł koło łóżka najemnika i wyciągnął plik papierów. Czytał je chwilę, a po chwili zalał Maddoxa takim samym prawniczym bełkotem, jakim kilka dni temu uraczyła go kobieta z korporacji.

- ...zgodnie z cytowanym artykułem, zobowiązany jest pan, jako podmiot pozostający w stanie podejrzenia o dokonanie czynu zabronionego w rozumieniu ustawy, udzielić wyjaśnień związanych z okolicznościami popełniania wykroczenia.... - nudził urzędas.
- Proszę zachować milczenie – zwróciła się kobieta do Maddoxa
- Co..? - drgnął zaskoczony prawnik – Ale paragraf piąty...

No i się zaczęło. Dwójka papug zaczęła się przerzucać aktami, paragrafami i cytowaniami z kodeksów, ku niewątpliwej uciesze dwóch stojących przy drzwiach fizoli. Trwało to dłuższą chwilę; dopiero kiedy w dyskusji pojawiła się wzmianka o konstytucji Wysp Kanaryjskich z 1976 r., jako podstawie do czegoś tam, stojący dotąd cicho cywil nie wytrzymał.

- Wszyscy won - powiedział bez zbytniej złości. Prawnicy umilkli. Dwóch mundurowych odkleiło się od futryny i zaczęło robić w tył zwrot. Opierająca się korpówę delikatnie, ale stanowczo wyprowadzono za ramię.

Maddox został sam z mężczyzną. Ten obrócił sobie krzesło tyłem do przodu, usiadł na nim okrakiem i sięgnął do kieszeni kurtki. Gdzieś pomiędzy warstwami ubrania kołysał mu się na żółtej smyczy identyfikator, choć najemnik nie widział szczegółów. Zwrócił na leżącego na łóżku lustrzane szkła szerokich okularów i wyciągnął w kierunku Maddoxa sfatygowaną paczkę fajek.

- Męczące to ich pieprzenie, co? - stuknął w denko, wysuwając papierosa – To jak, kowboju, pogadamy sobie trochę...?


Atlantis City - Dziura, gdzieś na oceanie


Ecco, Bale, Madjack, Tsuyoshi

Wspominane przez koordynatora siedem dni podróży wydłużyło się do dziewięciu. David dotrzymał słowa, i oprócz niezbędnych przeróbek amfibii, dostali również eskortę w postaci ciężkiego poduszkowca z uzbrojoną po zęby załogą. Chłopcy z obstawy podchodzili do sprawy poważnie, a nawet zbyt poważnie, i podróż z nimi była naprawdę udręką. Zakazy, nakazy, „względy bezpieczeństwa”, do tego złośliwe i pełne wyższości docinki („ci cywile to gówno potrafią...”) i IQ członków załogi na poziomie marynowanej krewetki uprzykrzały wszystkim skutecznie życie. Dodając do tego fakt, że nie można było płynąć za szybko (bo poduszkowiec nie nadążał), a ulubioną rozrywką ochroniarzy były walenie z ciężkiej artylerii do wszystkiego, co się rusza (co mało nie skończyło się przerobieniem Ecco na mielone), niektórzy pewnie odetchnęli z ulgą, kiedy eskorta ich opuściła.

A stało się to mniej więcej w połowie trasy. Kiedy tylko sygnał radiowy z Atlantis zaczął się rwać, ochrona bez słowa pożegnania zawróciła na pełnym gazie, nawet się nie tłumacząc. Trzy kolejne dni drogi, dzielące ich od celu, załoga amfibii miała spędzić bez obstawy, ale za to we względnym spokoju.

Nic się nie działo, trasa okazała się bezpieczna i przewidywalna. Aż do ostatniego dnia, kiedy pulpit w kabinie pilota rozbłysł czerwonym światłem...

Ecco


Ocean był pusty. Woda miała idealną temperaturę i prawie nie falowała; delfin miał wrażenie, że bardziej unosi się w jakimś olbrzymim akwarium, niż pływa w prawdziwej wodzie. Dopóki pozostawali w zasięgu A'City, wrażenie wszechobecnej pustki nie było tak dojmujące. Im głębiej jednak wypływali na morze, mesh rzedł i zanikał, aż w końcu pozostały z niego pojedyncze, cienkie nitki, snujące się w przypadkowych kierunkach. Sieci jako takiej tu nie było; tylko pojedyncze transmisje maszynowego kodu, nadające suche komunikaty o drożności szlaków wodnych, pogodzie, zasoleniu czy temperaturze. Mózg, przyzwyczajony do ciągłego zalewu bodźców, nie radził sobie zbyt dobrze. Po głowie Ecco krążyły urywki myśli, hipotezy i podejrzenia względem tego, co ich niedawno spotkało.

Z ciągu rozmyślań wyrwał go docierający do umysłu sygnał. Analogowy. Od czasu opuszczenia Ziemi Ecco nie słyszał tego dźwięku. Gdzieś niedaleko znajdował się jeden, a może więcej delfinów, nawigujących za pomocą sonaru. Niemal w tej samej chwili z wnętrza łodzi rozległo się alarmowe buczenie.

Tsuyoshi

Ocean był pełen. Pełen życia, obrazów i kolorów. Ramię doskwierało nurkowi, ale nie powstrzymywało go to przed zanurzaniem się w głębiny. Czuł zmiany ciśnienia i prądy jak ludzie słyszą dźwięki; w porównaniu do martwych, cichych i wyniszczonych mórz, jakie znał ze swojej ojczystej planety, Posejdon był symfonią dla zmysłów ryftera. Oczywiście ludzka aktywność i tu pozostawiła swoje wyraźne ślady: po dnie biegły ścieżki kabli i rur, w głębinach błyskały światła automatycznych stacji przekaźnikowych, podmorskie klify ryły górnicze drony. Gdzieniegdzie zębami poszarpanej stali straszył zatopiony wrak, przypominający o tym, że natura broni się przed tą inwazją. Ale wszystko to ginęło w bezkresnym przestworze głębin, w którym ludzie byli tylko małą kropelką w nieskończonej plamie błękitu.

Wynurzał się właśnie ku ciemnej plamie amfibii, która nieustępliwie pruła wodę nad jego głową, kiedy jego uwagę przyciągnęło nietypowe zjawisko. Dalej, na granicy jego spojrzenia w wodzie ciemniała amorficzna chmura, rozciągająca się niemal od powierzchni, aż po płytkie w tym miejscu dno. Zbliżała się szybko; jej nadejściu towarzyszyła wzmożona aktywność otaczających nurka morskich stworzeń. Na jego oczach piasek dosłownie ożył, ujawniając hordy mały żyjątek, które w pośpiechu opuszczały swoje kryjówki, najwidoczniej uciekając przed zbliżającym się zagrożeniem.

Madjack i Bale

Podróż minęła spokojnie. No, może oprócz pierwszej jej części, w której ochrona dzielnie grała rolę dyżurnego wrzoda na tyłku. Ich zachowanie skłaniało nawet do przemyśleń, czy obrażony koordynator nie przydał im specjalnie takiej obstawy, żeby więcej o nic nie prosili. Tylko do biologa odnosili się poprawnie, choć żądanie, żeby nie wychodził z pojazdu nawet na pancerz było irracjonalne i męczące dla przyzwyczajonego dla ruchu małopoluda. Za to Madjack nasłuchał się rzucanych półgębkiem uwag o „cywilnych cipach” i ich umiejętnościach pilotowania. Cóż, to był jeden z powodów, dla których miał po dziurki w nosie armii...

Anja oczywiście nie odpowiadała. Jej automatyczna sekretarka szczebiotała słodkie „Hej przystojniaku, fajnie, że dzwonisz, ale jestem bardzo zajęta! Odezwę się niebawem!”, a potem kontakt się urwał, bo zbyt oddalili się od A'City. Między miastem a celem ich podróży ziała radiowa dziura – zanim weszło się w zasięg bazy, ponad 24 godziny słuchawki mordował szary szum braku zasięgu.

Ostatniego dnia podróży oczywiście wszystko musiało się jebnąć.

Ryfter i delfin baraszkowali gdzieś w wodzie, Wydra pruła przed siebie niemal na autopilocie, można było otworzyć zimnego browara (czy co kto tam lubił) i się zrelaksować na nagrzanym pancerzu, tak jak zrobiła to Madjackowa kicia. Dwie, maksymalnie trzy godziny, i przywita ich Dziura, potem tylko szybki skok na podwodną stację.

Alarm rozdzwonił się w najmniej spodziewanym momencie. Kot zjeżył się cały i wyskoczył w górę, drąc pazurami po pancerzu. Zdecydowanie nie lubił, jak przerywało mu się poobiednią drzemkę...

Kontrolka pulpitu mrugała w charakterystycznym rytmie. SOS-SOS-SOS. Na ekranie powoli wystukiwał się kod wezwania. Komputer tłumaczył na dole treść; pilotowi wystarczyło jednak jedno spojrzenie, żeby wiedzieć, o co chodzi.

Cytat:
01-01-07-00
Wartość 1: 01 typ: bezpośrednie zagrożenie życia i zdrowia

Wartość 2: 01 status: potrzebna każda pomoc

Wartość 3: 07 miejsce: stała konstrukcja osadzona na dnie morskim

Wartość 4: 00 nadawca: nadano automatycznie

Dalej znajdowały się dokładne koordynaty geograficzne i sygnatura czasowa. Alarm nadano sześć godzin temu; jeszcze nie został wygaszony, co oznaczało, że albo nikt nie odpowiedział na wezwanie, albo akcja ratownicza wciąż trwała.

Kiedy Bale i Madjack przypatrywali się sygnałowi, radio zatrzeszczało, zaszumiało, by w końcu wypluć:

- Dziura do Wydry! Powtarzam...*trzask* ura *trzask* ydry! Nie schodźcie...z....ursu....*trzask* ignorować wezwanie! Powtarzam! *trzask* ….wezwanie!

I umilkło.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 28-09-2013 o 18:47.
Autumm jest offline