Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-07-2013, 22:42   #21
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Posejdon, Atlantis City. Kosmodrom - Doki




Ciężarówka miękko i bez problemów pokonała resztę trasy. Pasażerowie siedzieli w milczeniu, pogrążeni we własnych, niewesołych myślach. Nawet gadatliwemu zwykle delfinowi udzielił się ponury nastrój i zamilkł. Tylko szum drogi i chlupot zbiornika przerywały grobową ciszę. Każdy miał świadomość, że na Posejdonie nie będzie łatwo. Jednak tego, że ktoś nazwie ich okupantami, chyba nikt nie przewidział. Przecież przybywali tu z własnej woli, po to, by pomóc cywilizować ten dziki, nieprzyjazny ludziom świat. Uczynić go nieco znośniejszym, lepszym...choćby dla siebie samych. Konflikty interesów i ideologiczne spory istniały zawsze, a powstanie GEO niczego nie zmieniło, a nawet dolało nowej doliny do ognia. Ale to miała być ziemia obiecana, nowy początek. Teraz każdy z siedzących w ciężarówce zdał sobie sprawę, że ten mityczny raj nie jest taki beztroski, jak im mówiono, a do jego skarbów jest kolejka chętnych...która najwyraźniej nie życzy sobie dodatkowej konkurencji.

Bezgłośna jazda się skończyła. Trzasnęły drzwi kabiny, tylna klapa pojazdu otworzyła się, wpuszczając do środka huk maszyn, warkot silników, zapach smaru oraz rozgrzanego metalu i zimny krople wodnej zawiesiny. W ciemniejące niebo strzelały światła reflektorów, po betonowych, wypełnionych wodą kanałach powoli przesuwały się mniejsze i większe okręty, torując sobie drogę wyciem syren. Byli w dokach.

Kierowca kłócił się z jakimś korpem, krzycząc i machając rękami. W powietrzu unosiły się strzępki słów – ochrona, kontrakt, bezpieczeństwo...Korp kiwał mechanicznie głową. Drugi, ubrany w szaro-żółty mundurek, podszedł do grupki pasażerów. Na dłoni trzymał mały wyświetlacz.

Zaczął wyczytywać nazwiska i przydziały. Ten, ten i ten tu, tam i tam. Ludzie brali swoje rzeczy i odchodzili do wskazanych kwater, zmęczeni jeszcze podróżą i opadająca adrenaliną. Stanie w wieczornym upale usypiało.

- Ecco, Tsuyoshi, Madsen, Bale – padło w końcu – przydział: stacja badawcza Lewiatan, sektor AG-41. Tu są wasze przepustki i komunikatory. W każdym terminalu znajdziecie informacje, jak trafić do waszych tymczasowych kwater, każdemu z Was został też przydzielony odpowiedni próg dostępu do danych korporacyjnych. Odprawa i transport jutro o ósmej trzydzieści, o miejscu zebrania zostaniecie powiadomieni. Proszę nie opuszczać terenu placówki, doki na noc są zamykane i strzeżone automatycznie.

I tyle. Żadnego słowa wyjaśnienia, tylko sucha formułka i perspektywa kolejnego, nudnego czekania. Wydawało się, że mimo iż stali na Posejdonie, tak naprawdę wcale na nim nie są, tylko czekają, czekają, wciąż czekają w nieskończenie długiej kolejce, przesuwani i przewożeni jak bezimienne pakunki. Korp monotonnym głosem zaczął czytać kolejne pozycje z listy.

***

Jakiś czas później, magazyny/kwatery mieszkalne w dokach.



Tsuyoshi został dokwaterowany do Ecco. Kto wpadł na ów genialny pomysł, trudno orzec – widać procedury korporacyjne mówiły, że skoro ktoś jest przystosowany do życia w wodzie, należy mu tą wodę zapewnić. Ecco pluskał w się basenie, szczęśliwy, że wydostał się z akwarium i zajęty swoimi delfinimi sprawami, a ryfter rozglądał się po okolicy. Basen był zdecydowanie za płytki...Szybko jednak odkrył, że obok znajdował się nieczynny dok, w którym dogorywały resztki jakiegoś statku. Ciemna głębia ciągnęła...choć z drugiej strony, nurkowanie w zimnej, brudnej i tłustej wodzie, w której na pewno znajdowało się mnóstwo ostrych i niebezpiecznych elementów, nie musiało być wcale najmądrzejszym pomysłem. Gdy tak patrzył na nieruchomą taflę, jego uwagę przykuł podwodny ruch. Coś powoli przemieszczało się w głębinach, burząc wodę na powierzchni. Tsuyoshi mógł nawet dostrzec zamazany, żółty punkcik światła, ślizgający się po dnie zbiornika.



Ecco został wypuszczony z pudełka. Co prawda nie na otwarty ocean, ale ilość wody była zupełnie wystarczająca, żeby pływać, skakać, nurkować i czuć się jak delfin w wodzie. Ponury ryfter gdzieś zniknął, i delfin miał cały basen dla siebie. Przez jakiś czas oglądał przechwycony materiał z demonstracji. Zaskakująco dużo obrazów koncentrowało się na twarzach ich grupki, a nie na samych protestujących...Cóż, dwunogi zawsze miały manię do robienia sobie i innym zbyt dużej ilości zdjęć. Za to przyznany mu poziom dostępu do lokalnej sieci był zupełnie niewystarczający, a zabezpieczenia antywłamaniowe naprawdę solidne. Szybko jednak odkrył, że administrator był leniem, i nadrzędne hasło do systemu monitoringu infrastruktury technicznej bazy było banalnie proste. Za takie rażące naruszenie procedur bezpieczeństwa powinni karać..Jednak mógł teraz oglądać doki okiem wielu przemysłowych kamer, czujników temperatury, ciśnienia i tym podobnych urządzeń. Niestety, pozostał ślepy na najbliższe otoczenie – próbniki w sekcji kwater, w której się akurat znajdował, nie pokazywały aktualnego obrazu, tylko zapętloną, zmiksowaną sekwencję poprzednich odczytów.



Maddox dostał nową zabawkę. Trzeba było przyznać korpom, że wiedzieli, jak zrobić dużemu chłopcu ładną niespodziankę. Kiedy zrzucił swój bagaż w skromnym pomieszczeniu, które miał dzielić z Balem, ona już leżała na łóżku, chętna i gotowa. Palce najemnika drżały z niecierpliwości, kiedy pozbawiał ją śliskiego ubrania, kryjącego jej ponętne kształty. Była dobrze dobrana do jego wzrostu, masy i upodobań – nie pierwsza lepsza sztuka z ulicy, ale towar z górnej półki, dla wymagającego klienta. Proporcjonalnie zbudowana, sportowa sylwetka, do tego przyjemne, aczkolwiek nienachalne zaokrąglenia. W dodatku charakterystyczny zapach zdradzał, że będzie jej pierwszym. Chwilę trzymał ją w ramionach, smakując chłodny, lekko aksamitny dotyk jej skóry i zachęcającą chropowatością zagłębienia, w które wsadził swój wskazujący palec. Nie miał jednak ochoty długo się z nią pieścić – zdecydowanym ruchem wbił twardy kształt w jej wnętrze i musną palcem twardy wypustek. Kiedy wypełniało się jej dziewicze wnętrze, dała mu znać mrugnięciem, że jest gotowa na ostrą jazdę.

Tak, zdecydowanie była to dobra broń. Brak granatnika i zaawansowanego celownika wynagradzał tryb strzelby i amunicja wystarczająco silna, żeby wyrwać solidną dziurę w najmocniej nawet opancerzonym druciaku. A i zapewne też w ściance tubylczej chatki. Poza tym była bez zarzutu - w końcu był to jeden z najnowszych modeli uznanej japońskiej marki.

Próbował chwilę karabinu, składając się do strzału, ale pokój mieszkalny chyba nie był najlepszym miejscem do tego typu zabaw. Trzeba by wyjść na zewnątrz i poszukać jakiegoś ustronnego kącika na strzelnicę...



Protest, miasto, doki – wszystko to razem było raczej przygnębiające. Tak, Bale dotarł na swoją wymarzoną planetę, ale na razie jedyne co widział, to takie same jak na Ziemi morze szkła, betonu i zanieczyszczeń, gniew, strach i zniechęcenie. W jego szklarni było więcej zieleni niż w tym nowoczesnym mieście. Otaczało go morze metalu i kompozytu, współczesna dżungla: kratownice tworzyły jej sklepienie, kable zwisały jak sznury, a stosy pakunków i pojemników udawały pnie drzew. Okropność. Z tego co się zorientował, mieli całe kwatery dla siebie: reszta osób albo została przewieziona gdzieś indziej, albo siedziała w kantynie. Ale nawet w tak sztucznym miejscu, jak w prawdziwej dżungli, kwitło życie: małe, brzydkie i ułomne, ale twarde i odporne na próby jego usunięcia. Bale widział jak wielokolorowe plamy kolonijnych organizmów wgryzają się w plastosal i metal, nadając barwy szarym pudłom. Beztrosko porzucone papierowe opakowania czy resztki jedzenia znikały natychmiast w żarłocznych żuwaczkach biegających po betonie obłych, karalucho-podobnych istot. Czujne ucho Bale'a wyłapywało z szumu tła chrobot drobnych pazurków po twardych powierzchniach magazynu, cykanie, świszczenie i skrzypienie jakiś stworzeń wszędzie wokół siebie. Z wywietrzników wentylacji zwisały śliskie, karminowe nitki jakiejś roślinności. W kałużach trwała bezlitosna walka o życie i dostęp do wody...

Nagle w głębi korytarza pojawił się jakiś ruch. Z ciemnego tunelu wystrzeliła błękitna plamka, która chaotycznie fruwała w powietrzu, drąc się w wniebogłosy. Ciałem Gabriela wstrząsnął nagły dreszcz: od tego stworzenia dzieliło go wszystko: geny, ewolucja, świadomość, sposób życia...ale nie sposób było nie rozumieć jego reakcji: ostrzegało przed niebezpieczeństwem, wyraźnie czymś spłoszone. Włosy na całym ciele biologa podniosły się do góry, kiedy jego małpia część mózgu odczytała ten ostrzegawczy komunikat...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 12-07-2013 o 13:58.
Autumm jest offline  
Stary 19-07-2013, 22:26   #22
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ciężko się irytować na ładną blondynkę słysząc jej radosny głosik. Co prawda Jacka irytowało, że przewoził trefny towar którego odbiorca się spietrał. Ale cóż... trudniej się denerwować słysząc. Rzekł więc wesołym tonem głosu.- Wpadnę do ciebie, daj namiary.
I otrzymał adres. Z tego co kojarzył, było to gdzieś w głębi wyspy. Artystyczna dzielnica miasta, czyli tam gdzie się zbierali bogaci synkowie różnych szych i tworzyli sztukę... a częściej obijali się przy piwku i psychotropach. I udawali bunt przeciw systemowi, najczęściej naśladując tubylców... za pieniążki bogatych rodziców nietrudno było się buntować.
Anja zakończyła rozmowę słowami że ma mnóstwo roboty. A Jack.. miał trochę czasu by się poobijać.
Zarobił nieco gotówki którą mógł wydać na pokój w dobrym hotelu, z kąpielą wraz hydromasażem. I na żarcie z prawdziwego zdarzenia, także i dla kotów.
Izis była wniebowzięta przysmakami. I nie miauczała za bardzo, gdy uciekał po cichu na spotkanie.
Rozklekotany poduszkowiec robiący za taksówkę, szybko go zawiózł pod wskazany adres.

Okolica tonęła w zieleni. W przeciwieństwie do centrum Atlantis, całkowicie pochłoniętego przez szklano-betonowe wysokościowce, tu dominowała niska, parterowa zabudowa z charakterystycznych plastostalowych segmentów, używanych szeroko podczas pierwszych lat kolonizacji. Było spokojnie, czysto i kolorowo - wszystkie ściany pokrywały wielobarwne murale, domy były ozdobione i zadbane, w ogródkach kwitły kwiaty. Ludzie siedzieli sami lub w grupkach na ziemi, murkach i dachach, obserwując księżyc, śmiejąc się, rozmawiając i ciesząc się swoim towarzystwem. Ktoś śpiewał, akompaniując sobie na jakimś instrumencie. Pachniało słodkimi owocami i paloną marihuaną. Pilot nie wzbudzał żadnego zainteresowania swoim nietypowym strojem, ludzie byli tu tak różnorodni, że nie miało to znaczenia.
Pod podanym adresem znajdował się duży, prostokątny moduł mieszkalny, położony nieco na uboczu, na palach wbitych w ziemię. Z okien i otwartych drzwi sączyło się światło i melodia jakiegoś retropunkowego kawałka.



W cieniu podestu kołysał się mały, sportowy poduszkowiec, pomalowany w jaskrawe barwy.
Jack ruszył pod wskazany adres z cylindrem i z jednym pistoletem ukrytym z tyłu za paskiem spodni. Choć nie spodziewał się kłopotów, to jednak wiedział że posłańcy przynoszący złe wieści, nie są mile traktowani.
Drzwi były otwarte, jedyną zaporą była tylko kotara z koralików.

Wypięta pupa w króciutkich czerwonych szortach. Taki widok przywitał pilota, kiedy zajrzał do domu. Muzyka była na tyle głośna, że Anja najwidoczniej nie usłyszała, że ma gościa. Pochylała się nad jakimś pakunkiem, ukazując w ten sposób swoje wdzięki. Mieszkanie było niemal puste: wszędzie stały za to większe i mniejsze paczki, kartony i pojemniki z popakowanymi w nie rzeczami.
Pokusa była zbyt wielka. Jack podkradł się do dziewczyny i dał klapsa w wypięte cztery litery, by zwrócić jej uwagę na siebie.
Zgodnie z oczekiwaniami, Anja podskoczyła, mało nie wywracając się na pudełka. Odwróciła się z groźną miną. Jej zielone oczy miotały błyskawice, ale usta mówiły co innego: próbowała jeszcze chwilę się gniewać, ale po chwili wybuchnęła radosnym chichotem. Wspięła się na palce i dała Madjackowi buziaka. - Niezłe z ciebie ziółko, pilocie - mrugnęła okiem. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku drugiego pomieszczenia.
- Piwa? Wódki? Wina? Czego się napijesz ? - zapytała.
-Wino będzie w sam raz.- Jack nie zamierzał psuć dziewczynie dobrego humoru, przynajmniej nie od razu. Był pewien, że w końcu sama spyta
- Wina, mhm? Romantyk! - usłyszał drzwi od lodówki i stuk kieliszków. Po chwili dziewczyna zjawiła się dwoma napełnionymi kieliszkami i butelką.
- Dobry rocznik, mam je jeszcze z Ziemi..na specjalne okazje! - uśmiechnęła się i siadła na podłodze.
- A jak tam podróż? - zapytała jakby od niechcenia.
-Podróż nudna i długa.-rzekł w odpowiedzi pilot upijając nieco trunku i rozejrzawszy się spytał.- Przeprowadzasz się gdzieś?
- Mhm -
umoczyła usta w winie i odstawiła kieliszek - dostałam lepszą robotę gdzieś indziej. No i mieszkanie tu kosztuje mnie fortunęęęęe... Prawie się spakowałam...ale będę potrzebować męskiej ręki do cięższych rzeczy..- posłała Madjackowi złośliwy uśmieszek.
- Więc cię wykorzystam! Ha! - przeciągnęła się, skutkiem czego jej koszulka podjechała do góry, ukazując jasny brzuch pasujący do lekkoatletki.
- Ale łózko idzie na końcu...- roześmiała się znowu.
- Do roboty, pilocie! - wstała i kiwnęła głową w stronę jakiegoś ciężko wyglądającego pudła.
- Malik się ucieszył z prezentu...? - dodała.
-Nie bardzo. Prosił zwrócić i... mówił coś o wycofaniu się z tego interesu.- stwierdził Jack podchodząc do pudła i obejmując go ostrożnie dłońmi. Jego oczy skupiły się na twarzy dziewczyny, gdy próbował rozgryźć jej reakcję.- Jednym słowem... Malik się spietrał.
Anja westchnęła. Na jej ślicznej buzi dało się zauważyć lekkie rozczarowanie, ale chyba się spodziewała takiej odpowiedzi.
- Niewdzięczny kutas - powiedziała zaskakująco łagodnie - Zgaduję, że znalazł sobie jakichś "fajniejszych" przyjaciół? - przy ostatnim słowie pokazała dłonią na biust i poruszyła porozumiewawczo brwiami. Wyglądało to nawet zabawnie.
-Nie zapamiętałem jej imienia. Jedna z tubylczych cór. Korporacja płaci wystarczająco dobrze, by mógł ćpać, pić i gzić się w ich barakach podczas wolnych dni.- wyjaśnił Jack biorąc się za wynoszenie pudła.
- Ostrożnie...! To..Tubylczych? - tym razem w głosie Anji odbiło się nieukrywane zdziwienie - hej, jakich tubylczych? Czekaj, czekaj.. - rzuciła się jakiegoś pudła i zaczęła wywalać z niego rzeczy na podłogę - kto to był? - zapytała, grzebiąc w kartonie.
-Tam w okolicy jest ich osada. Raczej wrogo nastawiona do ziemian i korpów, ale akurat jego zaakceptowali jak swojego.- wyjaśnił powoli przenosząc pudło.
Anja wstała z czytnikiem w ręku. Przerzucała palcem kolejne strony aż w w końcu podsunęła pilotowi pod nos siatkę kilkunastu holozdjeć twarzy, w większości tubylców - Wiem, kogo tam pieprzy..ale ci przyjaciele..To ktoś z nich?
-Tak, to chyba jeden z nich.-
wyjaśnił Jack wskazując palcem na jedną z fotek.-Tego widziałem.
- Był sam? Z kimś? Co mówił? Chcę wszystko wiedzieć
! - Anja zblizyla swoją twarz do twarzy Madjacka. W jej całej postawie zaszła wyczuwalna zmiana. To już nie była radosna trzpiotka, pytania były twarde i zdecydowane. Nastrój flirtu gdzieś prysł.
Co Madjacka nie zdziwiło, ani trochę... Spodziewał się tego. Odstawił pakunek na ziemię i spytał.-Masz kostkę pamięci?
- Kostkę? Komp może być? Stoi w rogu -
pokazała czarny sześcian, podłączony do głośników - Obsłuż się...
-Trochę klasyczna zabawka.-
uśmiechnął się Jack podchodząc do niego.- Malik dużo nie mówił, przez większość czasu, albo był pijany albo naćpany. Jego nowi towarzysze byli nastawieni podejrzliwie i wrogo.

Podłączenie się do komputera, nie było trudnym zabiegiem. Umysł był wszak najlepszym z komputerów, pomijającym wszelkie procedury i ciągi znaków spowalniające działania.
Po chwili na ekranie pojawiła się jedyna fotka jaką zrobił.Młoda dziewczyna. Typowa tubylcza uroda: ciemne włosy i ciemne oczy, oliwkowa skóra, pod którą widać było delikatnie zaznaczone mięśnie. Była ubrana w tradycyjny tubylczy strój: luźną, wzorzystą spódnicę i nic więcej. Drobne, kształtne piersi pokrywał skomplikowany wzór tatuażu. Za nią stała druga kobieta, zmęczona życiem i zniszczona trzydziestokilkulatka, w bardziej "cywilizowanej" sukience.. Druga znajdowała się nieco z boku, jakby poza głównym kadrem. -Opiekunki Malika. Ta mała bardziej agresywna.
Anja westchnęła. - Tą starą znam, to jego kochanka...od dłuższego czasu. - pokręciła głową - Niegroźna. Ale teraz wdepnął w niezłe gówno..ten koleś jest poszukiwany, to niebezpieczny terrorysta. Szczeniara musi być z jego bandy...Kurwa. - rzuciła na koniec. Wzruszyła ramionami - No nic, zdalnie mu dupy nie uratuję..- uśmiechnęła się promiennie i zamrugała rzęsami - Sorki za takie przesłuchanie, ale martwię się o tego przegrańca..szkoda by było, żeby ktoś go sprzątnął za zadawanie się z niewłaściwymi ludźmi..- machnęła ręka i dała pilotowi lekkiego klapsa. - Ruchy! Robota czeka! Im szybciej skończysz, tym będziemy mieli więcej czasu! - pokazała mu język i odmaszerowała do kartonów.
-Nie przejmuj się. Przywykłem do przesłuchań.Przewoziło się różne rzeczy, dla różnych ludzi.- rzekł Madjack, sięgając po cylinder, który przyniósł ze sobą. -A ty zapomniałaś odebrać przesyłkę.
- Rzuć to gdzieś do kartonu, mi się chyba nie przyda..
- roześmiała się - chyba, ze wrzucisz tam swoje nagranie..! A propo..nie jesteś mam nadzieję uczulony na krzem?
-Sam mam kilka wszczepów, głównie związanych ze zmysłami. Byłoby hipokryzją, gdybym nie lubił.- rzekł Jack dołączając fotkę z podręcznej pamięci do cylindra Anji. Przez chwilę zastanawiał się czy nie usunąć zdjęcia całkowicie ze swej głowy, ale uznał że może się jeszcze przydać. A w razie czego... zawsze wytłumaczy, że zachował fotkę dla cycków.
Znał japońca, który miał w głowie, chyba całą ziemską populację w postaci fotek gołych kobiet.

Pakowanie zajęło chwilkę, a potem... zaczęło się rozpakowywanie. Drogę do łóżka znaczyła bluzka a potem szorty Anji koszula Jacka... jego spodnie... bielizna dziewczyny. Ciało Anji znaczyły jedynie drobne linie świadczące o subtelnych modyfikacjach ciała. I było bardzo ponętne... co zresztą Jack od razu zauważył wędrując po jej ciele ustami. Wylądowali w nie zaścielonym łóżku. Całując ją i pieszcząc powoli zapoznawał się z jej krągłościami. Sądząc po rozkosznych jękach dziewczyny, bardzo jej się to podobało... a jeszcze bardziej to co nastąpiło potem. Gdy ich rozgrzane żądzą ciała splotły się w odwiecznym tańcu miłości... kilka razy pod rząd.

A po wszystkim, kiedy dziewczyna z błogim uśmiechem przeciągała się jak kot na materacu, zaczęła nucić jakąś melodyjkę, która Madjack chyba kiedyś pamiętał. Uwiesiła się pilotowi na szyi, czuł ciepło jej zgrabnych piersi w miejscu, gdzie przylegały do jego pleców.
- Aa...- westchnęła - nie nudzi się tak ganiać z miejsca na miejsce? Korporacja każe, freelancer musi...Nie myślałeś o czymś pewniejszym..?
-To znaczy ?
-spytał zaciekawiony Jack tuląc zgrabną dziewczynę do siebie.
- No wiesz..więksi gracze, większa kasa...mhm...GEO na przykład? Będę teraz dla nich robić jakieś fuchy...mogę cię wkręcić.
-Byłem już... w GEO. Zanim zostałem freelancerem.-
wyjaśnił z żartobliwym uśmieszkiem Jack.- W GEO jestem spalony.
- Mhroczna przeszłość, huh? -
wsunęła pilotowi łapki pod ramiona i usiłowała go przewrócić w pościel - Mówi mi jeszcze, tajemniczy bohaterze! - spoważniała - GEO, nie GEO, kogo to obchodzi...płacą, to ważne! To, co, chcesz..?
-Pomyślę nad tym. Ale kontrakt to kontrakt. Najpierw muszę spłacić fuchę BioMin. Mam u nich długi.-
odparł Jack pozwalając na to dziewczynie.- A moja przeszłość nie jest mroczna. Od wywalili mnie regulaminowo... nie pamiętam, czy za niesubordynację, czy za inne pierdoły.
- Pewnie..-
Anja zrobiła teatralnie zadumaną minkę, i siadła pilotowi okrakiem na brzuchu. Poruszyła miękko biodrami - Założę się, ze za podrywanie dziewczyn... - roześmiała się. - Zademonstrujesz mi, jak to dokładnie wyglądało? - mrugnęła okiem i pochyliła się na ustami mężczyzny...
Tym razem to dziewczyna nadała rytm ich igraszkom. Dziki, szalony i nieokiełznany... Trwający aż do rana.
Ranek zastał Jacka samego w opuszczonym i opustoszałym mieszkaniu Anji.
Nie było już pudeł, ni jej ślizgacza.
Jedynie karteczka na łóżku.


Kod:
"Do zobaczenia! Było cudownie!
 Daj znać, jak zmienisz zdanie! Anja. 
PS: napisz mi, co u Malika, ok? Buziaki!"

Jack uśmiechnął się patrząc na ten kawałek plastiku z nadrukiem. Anja niewątpliwie była agentką GEO, choć nie wiedział jak wysoko postawioną. Świadczyły o tym informacje, jakie o nim miała, świadczyła jakość wszczepów i wiedza o terrorystów. A Jack... osobiście nic nie miał do GEO. Mimo że wyleciał z hukiem z tej organizacji.
Może i da... ale później. Na razie karteczka trafiła do kieszeni Madjacka. Ubrał się i zamówił taksówkę do hali odpraw w dokach BioMin inc. Godzina wyświetlana na timerze sztucznego lewego oka Madsena i wyświetlana długość trasy świadczyły o jednym... że Jack się na pewno spóźni.
Madsen sięgnął po paczkę papierosów i zapalił jednego z nich. Uśmiechnął się do siebie. Cena spóźnienia i związana z tym nagana ze strony korpów BioMin wydawała się niska w porównaniu z urokami wczorajszej nocy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 21-07-2013, 21:36   #23
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=qrdpliMfoAM[/MEDIA]



- Pierdolone gówno – rzucił do siebie Maddox, próbując odpalić papierosa. Dwie minuty później i połowę paczki zapałek mniej w końcu mu się udało. Nie wiedział, czego to była kwestia, drżenia rąk, podniecenia, czy też… lęku?
- Proszę pana, tu nie wolno palić. – usłyszał za sobą miękki, męski głos. Maddox odwrócił się, spostrzegł technicznego w szarym uniformie. Wstał nagle i w trzech krokach znalazł się przed nim, twarzą w twarz. Nic nie powiedział, jedynie chuchnął mu w twarz obłokiem dymu. Korp zakasłał, jakby nigdy wcześniej nie było mu dane zaciągnąć się dymem papierosowym, ani innym smogiem, tak gęstym na ulicach miast, że można go kroić nożem.
- Proszę… pana – kontynuował dalej korp, krztusząc się – to ze względów… bezpieczeństwa… – wskazał na butle znajdujące się niedaleko, z piktogramami ostrzgającymi o substancjach łatwopalnych. Mężczyzna wyciągnął z zewnętrznej kieszeni inhalator, starając się opanować oddech. Maddox zaciągnął się ostatni raz i zgasił peta o but. Ruszył w kierunku wielkich, podłużnych butli zasłaniających całą ścianę.
- Skurwysyn – usłyszał za sobą miękki głos korpa. Nie przejął się. Na butlach było napisane „Izopropanol”. ”Pasażerowie proszeni są o zajęcie komór hibernacyjnych.” – usłyszał kobiecy głos z trzeszczącego głośnika. Podszedł do wmontowanej w podłogę kapsuły. Więc to już teraz… Przeczytał instrukcję wymalowaną na ścianie komory. Rozebrać… zdjąć zegarki… soczewki… położyć się… bez urządzeń elektronicznych… Maddox wyjął z uszu słuchawki. Usłyszał syk otwierających się, hydraulicznie przesuwanych drzwi. Do środka weszło kilku technicznych i białych.
- Panie Maddox?

A więc to już czas…

********************

„Witamy na stacji kosmicznej Ariadna”

Maddox z trudem otworzył oczy. Poczuł ostry, pulsujący ból z tyłu głowy, jakby dostał w nią kijem bejsbolowym. W sumie nawet bardziej, kijem już raz dostał i było to bardziej znośne uczucie niż to. Usłyszał typową Gatkę BHP. Walnął prawą ręką w przycisk, a przynajmniej tak mu się wydawało. Gęsta breja, w której się znajdował, znacznie spowalniała jego ruchy. Wyrywał sobie z rąk wenflony, całe okablowanie, w jakie go zawinęli. Zaczął się szarpać. Było duszno. I ciasno. Zbyt ciasno.

Poczuł zimno stali na kolanach i rękach. Wypełzł z komory na czworakach, nagi, galaretowata substancja odpadała z niego płatami. Techniczni już tu byli, prawdopodobnie to oni go uwolnili. Dostał aluminiowy koc termoizolacyjny. Było cholernie zimno. Złe gorszego początki… - pomyślał.
Gdyby nie otępienie spowodowane podróżą, nie dałby się tak łatwo nakłuwać. Do czasu, gdy usłyszał:
- Musimy wykonać panu dodatkową serię badań.
Nikt potem nie chciał się chwalić, że został pogryziony przez człowieka. Szybki zastrzyk ketaminy szybko wyłączył kłopotliwego pacjenta.

Maddox znowu obudził się oszołomiony i otępiony. I Przywiązany pasami do łóżka. Na szczęście jakiś biały był w pobliżu, ograniczył się tylko do kilku warknięć. Mężczyzna w kitlu niechętnie wytłumaczył mu co się działo kilka godzin temu, powołując się na kilka procedur. Nie słuchał go, chwilę później rozmasowywał obolałe od przetarć nadgarstki. Ubrał się i wyszedł z sali.
Jakiś facet męczył się z wrzucaniem monet do automatu. Po straceniu chyba połowy pensji odwrócił się na pięcie i odszedł. Maddox podszedł i kopnął w zdezelowany automat z Coca – colą. Powódź puszek wysypała się na podłogę z łomotem, jedna zaś zalała nogawki najemnika. Usiadł na ławce przed iluminatorem, owinięty srebrnym kocem, wyglądając jak powodzianin z wydębionym papierosem i puszką coli. Koło automatu krzątało się kilku technicznych, i jakoś nikomu nie przyszło do głowy zgnoić Mike’a.









Posejdon był… piękny. Wydawał się być znany, a jednocześnie cholernie tajemniczy. Nowy start, nowe życie, nowa niebieska kartka… Patrząc na błękitną planetę, można było niemalże zapomnieć, po co się tu przyleciało. Można było zapomnieć o brudnych miastach, gorących piaskach afryki, niebieskich kutasach z GEO, o Caroline i Annie… Nagle jego pager zapiszczał. „Ready to go” – odczytał zielony napis i ruszył w kierunku wyjścia.

Gdy dotarli na powierzchnię Posejdona, Maddox poczuł się jak w Johanesburgu. Gorąco, duszno… Z tym, że stał po złej stronie barykady. Tłum rozgniewanych tubylców, chcących przegnać najeźdźców. Mike widział w tym setki analogii. Był tym tak pogrążony, że nie zważał na kilka ważnych dla bezpieczeństwa rzeczy. Kamienie. Okrzyki. Druciarze. Powinni mieć na sobie niebieskie uniformy GEO, żeby ten obrazek miał jakiś sens. Bez tego, nie miał sensu. Tak jak każda demonstracja, protestujący oprócz gniewnej postawy zaprezentowali bierność. W obliczu uciekającego przeciwnika nie mogli skierować ku nim gniewu. Mogli jedynie stać i groźnie wyglądać.

W końcu trafili do doków. Goniony z miejsca na miejsce, ostatnią odprawę przyjął z ulgą. Był na tej planecie ledwie kilka godzin, a jedyne, na co miał ochotę, to wyciągnąć nogi. Dotarł do kwatery, którą miał dzielić z małpoludem, który wyrywał się podczas protestu. To nie był zły wybór, mogli go przydzielić do akwarium z delfinem.

Na łóżku zastał miłą niespodziankę. Model A-02, „Kiara”, karabinek automatyczny klasy drednot, koncernu JCM. Gdy chodziło o broń palną, Maddox zamieniał się w kompendium wiedzy na jej temat.

Amunicja starego kalibru 7,62 mm, pociski ppanc z rdzeniem z zubożonego uranu 238, tańsze od irydowo wolframowych, ale nadal skuteczne. Podwieszana strzelba z osobnym magazynkiem, mogła pomieścić ładunki zapalające, służyć jako wytrych, tudzież granatnik na pociski 20mm. Standardowy celownik optyczny na RIS-ie o przybliżeniu 1,6x. Tak, to była zdecydowanie dobra broń, w porównaniu do jego wysłużonego na Ziemi XM28 OICW mariażu H&K oraz ATK.

Ten prezent jednoznacznie zasugerował Mike’owi jego cel pobytu tutaj. Zamierzał, jeszcze przed odprawą, dopytać się o jego ekwipunek i złożyć ewentualne zamówienie u kwatermistrza. Sprawdził, czy broń jest w trybie safe, wyjął magazynki i wsadził je do kieszeni. Wyszedł z pokoju. Pora zapalić.
 

Ostatnio edytowane przez Revan : 21-07-2013 o 21:40.
Revan jest offline  
Stary 26-07-2013, 22:22   #24
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Futro szybko się położyło, gdy przyszła do głowy pierwsza sensowna interpretacja. Stworzonko przypadkiem wleciało do budynku i było przerażone. Bale skierował oczy kierując się do wyjścia i wsłuchał się w odgłosy jakie zwierze wydawało. Otworzył dwuskrzydłowe drzwi najszerzej jak się dało i wydał ze swego gardła głos do złudzenia przypominający ten wydawany przez nieziemskiego ptaka, choć nie był tak paniczny. Gabriel chciał jedynie zwrócić uwagę na to, że tu jest wyjście.
Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem, ciepły wiatr wwiał do środka jakieś śmieci. "Ptak" zakręcił kilka chaotycznych kółek w powietrzu, usiadł na chwilę na jednej z belek, poprzyglądał się biologowi i wyleciał z kolejnym wrzaskiem. Po chwili zniknął na ciemniejącym niebie.
Gdy stworzonko siedziało na belce Bale przyjrzał się jej i uśmiechnął do siebie stwierzając, że pewnie bliżej do ziemskich krabów niż ptaków, szczególnie patrząc na jego oczy. Albo coś co wyglądało jak oczy. Odprowadził wzrokiem jego lot i zamknął drzwi dopiero gdy zniknęło z oczu, po czym skierował się do swego pokoju.
Chwile mijały leniwie, pokój był mały i skromny. Maddox gdzieś wybył, zostawiając swoje rzeczy. Ciszę przerywały tylko miarowe uderzenia skrzydeł kręcącego się gdzieś wiatraka. Po jakimś czasie na korytarzu rozbrzmiały czyjeś szybkie kroki. Bale uszłyszał zgrzy metalu, jakieś zgrzyty i syk pneumatycznych zawiasów kilka segmentów obok. Po chwili sekwencja dźwięków się powtórzyła, tym razem bliżej jego pokoju.
Po chwili na korytarzu zaczęło się jakieś zamieszanie: ciszę przerwał odgłos strzału, upadku i jakiegoś szumu maszyny. Ktoś zaczął w panice przeklinać...*
Bale naogół by zignorował tę sprawę, ale tym razem wyjątkowo mu się nudziło, więc postanowił sprawdzić o co tyle krzyku.
Scenka, jaka rozgrywała się pod drzwiami jego pokoju, była co najmniej nietypowa. Na podłodze, obok skrzynki z narzędziami, leżał, a właściwie miotał się, usiłując wstać, jakiś facet z poszarpaną nogawką, kląc jak oszalałay. Nieco z boku, wciąż trzymając w szczypcach kawałek urwanej tkaniny, powarkiwał mały, ale groźnie wyglądający dron naprawczy. Gdy mężczyzna zobaczył biologa, wytrzeszczył oczy, zamilkł i nieporadnie dał nura po leżącą obok na podłodze broń.
Bale pół zakrzykną, a pół zapiszczał tak jak tylko małpy potrafią z siłą jakiej nie była by w stanie z siebie wydać żadna istota tych rozmiarów. Taki okrzyk obudził by umarlaka i z pewnością dotarł daleko wgłąb bazy. Natychmiast schował się za framugę, tak by tylko głowa wystawała, by mógł widzieć co się dzieje.
Mężczyzna dopadła broni, i wciąż na klęczkach oddał kilka choatycznych strzałów w kierunku drzwi, za którymi schronił się Bale. Kilka pocisków śmignęło nieprzyjemnie blisko głowy biologa. Kiedy czekał, schowany za ścianą, usłyszał, jak napastnik oddala się szybkim biegiem w głąb korytarza, goniony przez małego drona naprawczego.
Bale ryknął z całą mocą swych zmodyfikowanych strun głosowych:
"INTRUZ!!!"
Po czym ruszył za nim, starając się pozostawać o jedną prostą z tyłu. Najbardziej obawiał się, że ten ktoś może na niego czekać za rogiem, ale liczył, że jednak posiada lepszy refleks.
 
Arvelus jest offline  
Stary 28-07-2013, 00:00   #25
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
Ludzie to straszne niechluje. Ich przyjęcie w astroporcie zakrawało o katastrofę, a teraz lista tyko się wydłużała. Banalne hasło i niesprawne kamery - jak miał pracować w takich warunkach? Maszyny musiały działać, to była ich funkcja i taki był porządek. Czekał na moment gdy ktoś mu wyjaśni co tak właściwie się dzieje i co dalej, ale się nie doczekał. Z nudów zaczął więc przeglądać zasoby sieci, wykorzystując dostępne dane do wirtualnej wycieczki po kompleksie. Nie był zaskoczony gdy wykrył kolejną usterkę tym razem niesprawność drzwi, kolejne elementy bazy były wyłączane zupełnie jakby był to element planu. Zaniepokojony sprawdził dlaczego właściwie kamera odtwarza ten sam obraz i kto wydał taką komendę, źródłem transmisji był dok obok którego pływał, ten sam w którym teraz znajdował się rifter, a na który podgląd został zablokowany. Zakręcił się nerwowo na myśl, że źródło problemów znajduje się zaraz obok. Dlaczego ta stacja nie miała ochrony? Owszem miała, automatyczną, której właśnie ktoś obszedł zabezpieczenia. Najbliższa ekipa znajdowała się kilka magazynów dalej. I tak wysłał do nich wołanie o pomoc: "SOS. Jesteśmy atakowani, ktoś złamał złamał systemy awaryjne i szykuje się do desantu od strony doków, przyślijcie uzbrojoną pomoc." Ale zanim dotrą, albo stwierdzą, że to nie jest głupi żart mogło być już za późno. Przejrzał dostępne zasoby, nie było tego wiele. Zatrzymał się dopiero przy będącym w stanie spoczynku robocie technicznym. Obudził maszynę i ruszył w stronę zablokowanych drzwi.

Gdy dotarł na miejsce obiektywem drony spostrzegł mężczyznę, który manipulował przy zamku w drzwiach, a gdy zobaczył robota sięgnął po broń. Przez chwilę jednak był bardziej skupiony na komunikacji z kimś a nie na intruzie. I to był błąd, powinien patrzeć na kółka dronki. Tryby zaturkotały gdy Ecco rozkazał maszynie zaszarżować na nieznajomego. Na chybił trafił uruchamiał kolejne moduły zmuszając konserwatora do najdziwniejszych akcji. Smar radośnie tryskał ciemną fontanną, światła migały, szczypce kłapały złowieszczo... a najbardziej ucieszył się gdy jedno z ramion okazało się byc zakończone obrotowym śrubokrętem. Narzędzie wirowało groźnie, a dronka z mordem w diodach parła naprzód.

Mężczyzna podjął jedyną racjonalną decyzję - spanikował. Nie wiedział czy strzelać, uciekać czy może informować swych kompanów, próbował wszystkiego naraz z wiadomym skutkiem. Strzał poszedł w sufit, próba zgrabnego od turlania się na bok zakończyła się bolesnym upadkiem, a i tak w szczypcach robota jak trofeum zwisał strzępek materiału z spodni intruza. Ecco mógł niemal słyszeć jak jęczy:
- Kurwahasturhastur...

Należało iść za ciosem i to też uczynił, szczęśliwie miał dostęp do globalnych megafonów i z nich skorzystał, w całym magazynie rozległ się syntetyczny głos:

UWAGA! UWAGA! JESTEŚMY ATAKOWANI. KOMANDOR SHEPARD I DRUŻYNA PREWENCYJNA ZABEZPIECZYĆ SEKTOR A255. PODDAJĄCYCH SIĘ POJMAĆ. RESZTĘ WYELIMINOWAĆ. RESZTA PERSONELU ZGODNIE Z PROCEDURĄ AWARYJNĄ.

Był to słaby blef, ale liczył, że napastnicy będą bardziej zaskoczeni niż oni. Była to stara taktyka łowiecka, nastraszyć ławicę z jednej strony i nadstawić dzioby na świeże rybki z drugiej. Musiał się tylko upewnić, że przeciwnik będzie bardziej zdezorientowany od nich. Skupił więc swoją uwagę na próbie zablokowania sygnału z łodzi z sąsiędniego doku.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra
behemot jest offline  
Stary 28-07-2013, 19:35   #26
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację

Doki, magazyn, Atlantis City



Bale

Facet może i był spanikowany, ale najwyraźniej nie był głupi. Biegł jak po sznurku, mijał zablokowane korytarze, skręcał w jakieś techniczne przejścia...Skubany musiał miec wgrane mapy kompleksu, albo po prostu znał to miejsce. Goniący go Bale odstawał nieco - mimo większej sprawności fizycznej, nie znał doków zbyt dobrze, broń w rękach napastnika też nie zachęcała do bliższych kontaktów. Na szczęście nawigował go Ecco. W pewnym momencie człowiek czmychnął gdzieś w boczny korytarz i na chwilę znikł biologowi z oczu. Po chwili gdzieś niedaleko zazgrzytały odsuwane drzwi od hangaru. Bale podążył tam, zachowując wzmożoną czujność.

Ecco

Kontrola drona, nasłuchiwanie transmisji, próba połączenia się ze "światem zewnętrznym", śledzenie celu i prowadzenie biologa - to było nieco za dużo nawet dla gibkiego umysłu delfina. Jego mózg i wszczepka pracowały na pełnych obrotach, ale musiał gdzieś po drodze porzucić robota. Zresztą, ten był zbyt powolny, by nadążyć za celem. Ecco wyłapywał rozmazaną sylwetkę mężczyzny z mijanych przez niego czujników. Mimo, że ten kluczył i nie wybierał oczywistych dróg, nietrudno było określić cel jego ucieczki - stary, zapasowy dok, z którego włamano się do sieci. Niestety, mimo usilnych prób wywołania Tsuyoshiego, ryfter nie reagował...

Tsuyoshi

Nurek powoli opadał na dno. Mętna, brudna woda otaczała go ze wszystkich stron, nieprzyjemnie oblepiając. Kilkakrotnie otarł się o jakieś metalowe, groźnie poszarpane elementy, sterczące na dnie doku.

Kiedy zanurzył się wystarczająco głęboko, znalazł źródło tajemniczego światła.



To była mała łódź podwodna, ostrożnie manewrująca po zaśmieconym dnie zbiornika. Ciekawe, co tu robiła?

Maddox

Ślicznotka sprawowała się lepiej, niż można było przypuszczać. Odrzut nie był za duży, celność znakomita, a bawienie się różnymi trybami strzału dostarczało dużej dawki funu. Z papierosem w ustach, i zimnym browarem pod ręką, najemnik masakrował kolejne puszki i inne prowizoryczne cele.

Trudno powiedzieć, czemu przegapił ruch po swojej prawej. Może za bardzo skupił się na kropce celownika? Może alkohol osłabił jego czujność? Może nieustanny huk portu i magazynów stępił jego zmysły? Cóż, bywa...

Ale stało się. Mężczyzna, który wybiegł zza rogu stanął jak wryty, widząc powoli obracającego się w jego kierunku Maddoxa.



A potem wszystko potoczyło się kurewsko za szybko.

Postać unosi do góry ciemny, błyszczący przedmiot. Broń! Ciało reaguje momentalnie: ugięcie kolan, skręt tułowia...ale jest tylko ciałem, ludzkim, miękkim ciałem, nie cybernetyczną puszką pełną kabli, ulepszeń i dopalaczy.

Huk! Dziwne... - ta myśl sennie przebiega przez głowę najemnika, no bo kto w obecnych czasach używa broni na proch? Lewym barkiem potężnie szarpie, ból jest tak wszechogarniający, że nawet go nie czuć. Po prostu wyłącza z użytku sporą część ciała, teraz to bezwładnie zwisające mięcho. Maddox patrzy na nie z jakimś dziwnym spokojem, kiedy jego prawa ręka, wciąż ściskająca karabin, powoli, powoli idzie do góry, w kierunku strzelca.

Huk! Huk! Spanikowany napastnik szarpie cyngiel jak wściekły. Trafia, nie trafia, chuj wie. Obraz się trochę obsunął; najemnik pada na kolana. Przez zamglone spojrzenie widzi, że lufa karabinu celuje w kierunku człowieka, który zaczyna powoli podchodzić do przodu, mierząc w głowę Maddoxa. Palec najemnika szarpie spust. Nie ma szans, żeby trafić równo, ale może seria skosi go z nóg...

Kiedy równo z pociągnięciem cyngla głowa Maddoxa opada na pierś, oczy, leniwie błądzące po otoczeniu, wyłapują zieloną kontrolkę, świecącą się z boku karabinu.

Tryb broni: "granatnik".

Najemnik wyszczerza w radosnym uśmiechu zęby, kiedy odrzut wyrywa mu broń z ręki i ostatecznie kładzie na beton.

Bale

Słysząc strzał, Bale przyspiesza. Nie żeby szczególnie pchał się komuś pod lufę, ale znaczy to, że przeciwnik jest na chwilę zajęty. Wychyla głowę zza osłony, by zobaczyć, jak jasna czupryna najemnika szarpie się w konwulsyjnym odruchu. Czuje słodki, żelazisty zapach krwi, który doprowadza do szału jego zwierzęce zmysły. Walka albo ucieczka - adrenalina buzuje w jego żyłach jak szalona. Napastnik podchodzi o klęczącego Maddoxa, niemal dotykając bronią jego głowy...

A potem...

Bale chciałby przymknąć oczy, ale nie może. Patrzy więc, jak ładunek wybuchowy, używany do wyburzania małych ścianek albo rozwalania wzmacnianych drzwi, wali z ze zdecydowanie zbyt małej odległości w strzelca. Rozrywając go na strzępy.

Nie ma właściwie co zbierać. Od połowy klatki piersiowej aż do kolan człowiek, którego Bale gonił, jest jedną wielką, krwistą papką. Zmielone fragmenty flaków i kości wybuchają z tyłu jego pleców buro-czerwoną fontanną i obryzgują wszystko dookoła.

Trup zwala sie z ohydnym chlupnięciem na beton, zaraz obok nieprzytomnego Maddoxa.

Zmysły Bale'a szaleją.

Tsuyoshi

Nurek opukuje kadłub łodzi, szukając jakiegoś włazu czy znaku. W ciemnej wodzie jest to zajęcie męczące i monotonne. Ostrzega go w końcu zawirowanie wody wokół niego: pojazd gwałtownie zmienia pozycję. Napór wody przyciska ryftera do poszycia łodzi, która najwyraźniej zaczęła procedurę awaryjnego wynurzania. Ciśnienie gwałtownie spada, ale jego organizm radzi sobie z tym wyśmienicie, gorzej, że w wodzie nic prawie nie widać, bo ruch pojazdu poderwał z dna nowe warstwy mułu i śmieci. Przypomina to trochę ujeżdżanie byka z zawiązanymi oczami: spadnięcie oznacza wessanie przez turbinę, albo solidne grzmotniecie w kadłub.

Szaleńcza jazda trwa chwilę. Tuż pod powierzchnią pilot wykonuje jakiś dziwaczny manewr i pojazd znów pikuje w głębiny. Pęd odrywa ryftera od powierzchni kadłuba i rzuca nim jak szmacianą lalką. Zanim orientuje się co się stało, woda wokół barwi się karminowo, a na plecach czuje dojmujące zimno i pieczenie soli - musiał gdzieś solidnie zahaczyć o któryś z tych paskudnych, metalowych wraków. Mimo rany i zmęczenia, pcha się jednak w górę. Kiedy wygrzebuje się na brzeg basenu, obolały i zziębnięty, pierwszym widokiem, jaki go wita, jest wymierzona w jego twarz lufa karabinu.

***

Jakiś czas później.

Ecco, Bale, Tsuyoshi



Kawaleria wreszcie przybywa. Są sprawni, szybcy i wściekli, gotowi skopać kilka tyłków. Oddziały interwencyjne korporacji desantują się na teren doków, zabezpieczają teren i rwą się do akcji.

Tylko, że nie ma za bardzo do czego. Trup nieszczęsnego strzelca nigdzie się nie wybiera, łódź podwodna gdzieś zwiała, w tłumie pojazdów pływających kanałami miasta jest nie do odnalezienia. Jedyne, co im się udaje, to nastraszyć rannego ryftera, którego znajdują w opuszczonym doku remontowym.

Dzielni chłopcy jednak zostają, korporacja zamyka cały teren i przenosi nieszczęsnych pracowników do innego kompleksu, gdzie mogą się w końcu wyspać, pod silną i zwartą strażą. Ecco dostaje równocześnie naganę (za włamywanie się, gdzie nie trzeba, i korzystanie z własności korporacji bez właściwych uprawnień) i pochwałę (za bohaterstwo i wezwanie pomocy), a następnie przybyły na miejsce korp elegancko zamiata całą sprawę pod dywan, odmawiając podania komukolwiek z zainteresowanych jakichkolwiek istotnych informacji.



Ryfter jest ranny, ale bez zagrożenia życia; medyk łata go ("do wesela się zagoi"), klepie po ramieniu (tym rannym) i wypisuje druczek poświadczający jego sprawność. Naładowany po uszy środkami przeciwbólowymi Maddox nie ma tyle szczęścia - zaaferowany personel medyczny zabiera go śmigłowcem w głąb lądu na operację i rehabilitację.

Towarzyszący mu doktor mądrzy się coś na temat "niezdyscyplinowanych kowbojów" i nie pozwala mu palić w kabinie, ale pielęgniarka uśmiecha się do najemnika miło i ma całkiem niezłe cycki, więc ostatecznie nie jest aż tak źle. Zastanawiając się nad tym, czy pochylające się nad nim wdzięki są prawdziwe, czy też sztuczne, Maddox odpływa w odmęty farmakologicznego snu.

Reszta nocy upływa względnie spokojnie.

***


Doki, następnego dnia rano.

Wszyscy

Madjack wpada do doków zaaferowany, chwilkę przed czasem zbiórki, ale na długo zatrzymują go kontrole. Jest niespodziewanie cicho i spokojnie, nigdzie nie kręcą się technicy i robole, za to cały teren obstawiony jest przez twardych facetów o kwadratowych podbródkach, którzy trzymają palce na spustach i nieprzyjemnie gapią się na każdego. Wczoraj musiało coś tu nieźle się pojebać...O czym świadczy też zaparkowany na płycie wóz z oznaczeniami GEO. Kierowca beztrosko wcina kanapkę i popija kawą, znak, że ten, kogo przywiózł, ma długie posiedzenie z korpami.

W końcu dwóch żołnierzy z wyraźnymi objawami przewlekłego zatwardzenia na twarzy, po dokładnym obszukaniu go i zabraniu wszystkich "groźnych" przedmiotów, prowadzi pilota długim korytarzem do przestronnej sali.

Główne miejsce zajmuje w niej dopiero co podłączony holoprojektor: technik w pomarańczowym kombinezonie jeszcze kalibruje ostatnie ustawienia. Na ustawionych wokół skrzynkach, oprócz trzech żołnierzy, siedzą: blady, łysy i ponury krępy azjata w czarnym, obcisłym wdzianku, od którego ostro odcina się zieleń opatrunku i dyndający nogami w powietrzu małpolud o trochę nieobecnym spojrzeniu, zatopiony najwyraźniej w rozmyślaniach. Z drugiej strony wciśnięto akwarium, w którym pluska się mocno zcyborgizowany delfin. Z małego głośniczka, przewieszone przez krawędź pojemnika, sypie się kanonada pisków, muzyki i technicznych pytań, najwyraźniej skierowanych do technika.

Obraz migocze, rwie się, aż w końcu odpala. W powietrzu zawisa monstrualnych rozmiarów głowa, która mówi:

- Witajcie. Jestem David Eight, koordynator waszego sektora i wasz ostateczny przełożony...podejrzewam, że macie do mnie kilka pytań...

 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 28-07-2013 o 22:02.
Autumm jest offline  
Stary 07-08-2013, 12:14   #27
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Bale wisiał głową w dół na jakiejś belce konstrukcyjnej, utrzymując ciężar ciała na nogach i ogonie, który był znacznie potężniejszy niż się wydawało. Zaplecione ręce i zamknięte oczy nadawały mu wygląd myśliciela... powiedzmy. Otworzył je dopiero gdy przemówił David.
- Oczywiście. Co tu się dzieje? Jestem ksenobiologiem i moim zadaniem miało być fascynujące, ale spokojne badanie gatunków Posejdona, a nie udział w strzelaninie...
Koordynator westchnął. Na obrazie pojawiła się ręka, którą przetarł zmęczone oczy. - Od pewnego czasu obserwujemy zwiększony procent naruszeń procedur bezpieczeństwa...- westchnął ponownie, zrezygnowany - Co ja wam będę... Mamy cholernie cięzka stytuacje. Kłopoty zaczely się krótko przed waszym przylotem. Centrala zarządała zwiększenia personelu na Posejdonie, i od tamtej pory po prostu wszystko się na nas uwzięło... pogoda, GEO, inne korporacje, tubylcy, usterki... Najgorzej, że po tym ataku na serwery na Ziemi mają taki burdel, że nie mogą za bardzo nam pomóc i skazani jesteśmy na siebie... Staramy się jak możemy, ale nie jestem bogiem, przykro mi...
- To ja będę nieco bardziej konkretny. Po co oni tu są, po co ja tu jestem? I za co będziecie nam płacić? I ile.- wtrącił Jack.
- To jest w kontrakcie - żachnął się David - A co do konkretów, prosze bardzo - Twarz zniknęła, na jej miejscu pojawiła się mapa - Zostaliście przewidziani jako uzupełnienie personelu stacji badawczej Lewiatan. Niestety, z powodu ekhm.."niedyspozycji" pana Glempa, pan Madsen zostaje tymczasowo przydzielony do zespołu. - David pojawił się z powrotem na holo - Na miejscu będziecie podlegać dyrektorowi placówki...ja umywam ręce. A! - dodał, ściszając głos - W świetle ostatnich wydarzeń..zapewnienie bezpieczeństwa panu Bale, jest kwestią kluczową...a i tak nie powinnienem wam tego mówić - skrzywił się.
- Bale'owi... - żąchnął Gabriel poprawiajać odmianę, ale na tyle cicho, że pozostało bez echa.
- Jakieś plany co do przewiezienia nas tam, czy mamy to organizować we własnym zakresie? - spytał Madsen po chwili.
- Mogę zapewnić wam obstawę... jeden ciężki poduszkowiec, pięciu ludzi. Naprawdę, nie jesteście jedynym naszym kłopotem, takich spraw mam w sektorze kilka, jak nie kilkanaście... - pokręcił zrezygnowany głową - A zasoby tylko jedne. Albo spróbujecie się przemknąć po cichu.. Nie przewiduję kolejnych atrakcji - dodał ze smętnym uśmiechem.
- Kto dowodzi całą operacją na miejscu? Bez obrazy, ale raczej nie będziesz nam chyba siedział na karku, a skoro to operacja prawie że wojskowa... to musi mieć dowódcę.- stwierdził Madsen po chwili namysłu.
Widoczna na holo twarz roześmiała się głośno. - Masz rację... żolnierzu. Jestem tylko menadżerem. Sektor zabezpiecza Rambo...to znaczy pułkownik Baleno. Ale nie złapiecie go szybciej, niz 2-3 dni drogi od Dziury...Przez połowę trasy będzie was zabezpieczała Centrala z Atlantis. Ale za bezpieczeństwo pasazerów odpowiada pan. Osobiście. Oczywiście ma pan z tego tytułu odpowiednią premię do kontraktu - dodał szybko.
-Ale Wydra jest pojazdem cywilnym, ma tylko defensywne uzbrojenie i ledwo wieżyczkę przeciwlotniczą. Niespecjalnie się nadaje na taką misję.- wtrącił Jack.
- Czy pan mnie słucha, panie Madsen? - w głosie koordynatora było słychać zdenerwowanie - Będziecie mieli obstawę. To nie GEO, tu nie walimy z atomówki do pierwszej napotkanej ryby "ze względów bezpieczeństwa". Jak chce pan iść na wojnę, to uprzejmie informuję, że pomylił pan adresy...Jedno nieszkodliwe włamanie nie znaczy jeszcze, że ktoś chce was zabić...I naprawdę mamy cenniejsze ładunki do zabezpieczania...
- Hej... - spróbował wtrącić się Gabriel, ale zbyt nieśmiało.
-Po prostu nie lubię odpowiadać za bezpieczeństwo innych mając jedynie wabiki na torpedy za broń.-wyjaśnił krótko Madsen.
- Pracujemy tym, co mamy. Ja tez nie ciesze sie z tej sytuacji - uciął dyskusję koordynator - Jeszcze jakieś pytania?
- Ja. - Odezwał się Bale płynnie, z pewną gracją, przechodząc to klasycznego pionu i spuścił się na ziemię. - Nie chcę być monotematyczny, ale do mnie strzelano... To chyba nie świadczy o głębokiej miłości jaką do mnie ten ktoś pałał, a pan Glemp wylądował w szpitalu. To także nie była przekomarzanka. To chyba wystarczające przesłanki by jednak myśleć, że chcą nas zabić. Ale dobra. Nie znam się na bezpieczeństwie. Zostawiam to specjalistom. Zapytam o kilka konkretów które mnie tymczasowo interesują. Kiedy wyruszamy na Lewiatana i ile nam zajmie podróż?
- Specjaliści są zgodni, ze zarówno pan, jak i pan Glemp byliście przypadkowymi ofiarami próby włamania i kradziezy...nie przywiązywałbym do tego znaczącej wagi. To Posejdon - powiedział koordynator kwaśno - tu takie rzeczy są na porządku dziennym. I inne, groźniejsze, też - Wyświetlił na powród mapę z zaznaczoną trasą - Jeśli pogoda się utrzyma, transport zajmie pięć do siedmiu dni, w zależnosci od postojów i droznosci szlaków wodnych. Dokładniejsze informację zapewne posiada pan Madsen, który juz poznał trasę. Wyruszacie natychmiast po odprawie...i tak jesteście spóźnieni, a dyrektor stacji szczególnie upomina się o pana - uśmiechnął się - W zasięg komunikacyjny bazy wejdziecie, jak wspominałem, po 2-3 dniach podrózy...Coś jeszcze pana trapi?
- Momencik... moja Wydra jest przystowana do transportu towarów, nie osób. Potrzeba jakichś dwóch lub trzech godzin, by zapewnić minimum wygody pasażerom. Jakieś hamaki i zaczepy do ich zamocowania to mimimum, które trzeba przygotować. - zaprotestował Jack wtrącając się w rozmowę.
Twarz koordynatora powiększyła się jeszcze, widać zblizył się do kamery - Czy pan musi wszystko utrudniać, panie Madesn? - jego głos zrobił się juz zdecydowanie nieprzyjemny - "Natychmiast", to znaczy "bez niepotrzebnej zwłoki". Proszę załatwić to w godzinę, niech pan weźmie kogoś z personelu technicznego do pomocy. Czy ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości natury słownikowej? - zapytał z cięzkim westchnieniem.
- Co się stało, że kadra Lewiatana wymaga uzupełnienia? - Zapytał małpoczłek
- Za dobrze im idzie - mruknął koordynator, ale zaraz dodał oficjalnie - Lewiatan jest autonomiczną stacją badawczą. Lezy w moim sektorze, ale kontaktuje się głównie z Centralą. Nie wiem dokładnie, czemu poprosili o wsparcie...i czemu im akurat zostało przydzielone, skoro wszędzie brakuje ludzi. Ale podejrzewam, że dokonali jakiegoś interesującego czy przełomowego odkrycia...Co tłumaczy pana obecność tutaj, doktorze. Za trzy dni będzie mógł się pan zapytac osobiście kierownika placówki...Nie mam tez uprawnień, zeby mieć dostęp do profilu badawczego stacji. Tyle, ile mogę panu przekazać, to oficjalne materiały, jeśli jest pan zainteresowany...
- Byłbym wdzięczny, ale poprosiłbym w formie cyfrowej. Poczytam po drodze.
 
Arvelus jest offline  
Stary 08-08-2013, 20:27   #28
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wielki czarodziej z Oz... zwany Dawidem Ósemką, w końcu znikł pozostawiając ich samym sobie. A Jack został niańką kilku różnych humanoidów i delfina.
Nie ma to jak kłopotliwa fucha. Madjackowi co prawda zdarzało się przewozić ludzi... ale zwykle dwóch, trzech i to nielegalnie. No cóż...
Trzeba było zrobić dobrą minę do złej gry i grać kartami jakie dostał.

-A więc...- Madjack zwrócił swe spojrzenie na zgrupowanych przed nim ludzi. I rzekł z uśmiechem. -Nazywam się Jack Madsen i będę waszą niańką przez najbliższe dni. Już się z tego powodu cieszę.- ironia tonu jego głosu była niewąptliwie zauważalna.- Przejdźmy do konkretów. Popłyniemy wydrą, to ambifia desantowa klasy Swordfish z demobilu GEO, przystosowana do działalności cywilnej. Oznacza to brak większości uzbrojenia. Jej ładownia będzie waszym domem, ponieważ jest przystosowana do moich potrzeb, mam tam jedną sypialnię, kuchnię z mikrofalą oraz ubikację. Czyli będzie spartańsko, ale nie tragicznie. Jakoś wytrzymamy razem. Przez większą część podróży będziemy płynąć na powierzchni, bo choć Wydra potrafi się zanurzać... to nie widzę powodu ku temu. Chyba że zaskoczą nas burze lub cyklony. O coś chcecie zapytać?
- Boję się zapytać... - zaczął Bale - ...ale czy przewidujemy jakieś postoje by rozruszać kości?
-Jeśli umie pan pływać, to rozruszanie kości wchodzi w rachubę w ramach zabaw w Oceanie. No i przed samą podwodną stacją możemy przybić do wyspy będącej w pobliżu stacji. Niemniej reszta trasy to otwarty ocean, który przepłyniemy na jego powierzchni.- wyjaśnił Jack wzruszając ramionami. Spojrzał po wszystkich zebranych. -Niemniej poświęcenie godziny, na opalanie się na pancerzu Wydry czy pływanie dookoła jest możliwe.
- Potrafię pływać w akwalungu, ale nie osiągnę prędkości Wydry, a chyba nie będziecie specjalnie na mnie czekać, co nie?
-Wolałbym nie czekać. Jeśli jednak zechcecie rozprostować kości podczas podróży, to nie widzę nic przeciw drobnym postojom na środku oceanu. Serio.- wyjaśnił Jack.
- Świetnie. Ja jestem zadowolony.- skwitował Bale.

Madsen też był "zadowolony"... zaciskając zęby w wymuszonym uśmiechu. Miał nadzieję, że te wspólne dni i noce jakąś miną. Oraz, że nikt nie jest uczulony na koty. Miał też nadzieję, że uda się mu skontaktować z Anją, gdy już będzie na wielkim przestworzu oceanu Posejdona.
Na razie trzeba było skołować jakieś hamaki i więcej żarcia. I przystosować co nieco wydrę do wymogów tych pasażerów... Małpy lubią się bujać na drążkach, prawda?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 16-09-2013, 19:24   #29
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
Ecco przewracał się leniwie z płetwy na płetwe w swoim akwarium. Żałował że pochwała nie została wyrażona w formie kosza pełnego smacznych rybek. Nawet głodu informacji nie dane im było zaspokoić, bo David ósemka robił wszystko by wypaść na najgorzek poinformowanego koordynatora jakiego delfin dotąd spotkał. Może mężczyzna wiedział co robi, czasem lepiej nie zdradzać sie z kompetencjami, bo jeszcze ktoś gotów zmusić by z nich skorzystać i to w sytuacji "szansa jedna na milion". O tyle dobrze, że już wkrótce będzie miał okazję popływać w tym zupełnie nowym oceanie.

Ósemka nie był zbyt informatywny, więć pływak jeszcze raz zanurzył sie w sprawdzonych rozwiązaniach i zaczął szperać w zasobach lokalnej sieci. Już raz dostał za to burę, ale przecież wszystko robił w słusznej sprawie. Nie inaczej było teraz. Nie żeby od razu miał większe sukcesy. Łodzi włamywaczy nie odnaleziono i przepadła jak kamień w wodę. Przyjrzał się jeszcze mapie kompleksu. Wyglądało na to, że postrzelony bandyta metodycznie zmierzał do pokoju Bale'a. Czy to człekokształtny naukowiec mógł być celem?

Żałował, że nie udokumentował lepiej ich akcji obronnych, może gdyby miał zdjęcie napastnika byłby to ślad. A tak zachował się tylko obraz jego broni. Nie znał się na pukawkach. Ale nawet w prymitywnych zasobach Atlantis znalazł katalog lokalnego handlarza bronią. Jeszcze nigdy nie widział naraz tyle militarnej pornografii. Znaleziony egzemplarz był nieco przestarzałym modelem używającym jeszcze konwencjonalnych pocisków, zamiast znacznie pewniejszego napędu magnetycznego. Głośne i nieporęczne, a do tego z mniejszą siłą przebicia. Katalog jednak zachęcał "idealny do obrony przed agresywną fauną i florą". Ecco nie był pewien, czy Maddox bywał agresywny, ale rana którą otrzymał była paskudna. Może napastnicy chcieli ich po prostu zatrzymać w Atlantis jak najdłużej. Jak inaczej mogli się przeciwstawić ich planom niż ruszyć w drogę jak najszybciej?
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 16-09-2013 o 19:28.
behemot jest offline  
Stary 28-09-2013, 18:38   #30
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Atlantis City, szpital


[MEDIA]http://fc04.deviantart.net/fs71/i/2010/149/b/2/Hospital_by_Vrohi.jpg[/MEDIA]

Maddox

Najemnika obudził hałas na szpitalnym korytarzu. Rzecz niezwykła; przez kilka dni, jakie tu spędził, zdążył zorientować się, że umieszczono go w najbardziej izolowanym skrzydle. Prócz rzadkich wizyt lekarzy, nikt tu nie zaglądał, korporacja dbała widać o zachowanie dyskrecji. Został przetransportowany do szpitala GEO, ale od czasu, kiedy obudził się po operacji usunięcia kuli z ciała, towarzyszyła mu korpowa prawniczka: milcząca kobieta o perfekcyjnym ciele, przeróbka z rodzaju tych, które równie dobrze mogą skrywać wszelkie erotyczne usprawnienia, jak również broń masowej zagłady. Jedynym, co od niej usłyszał, była wyrecytowana suchym głosem analiza prawna obecnego stanu rzeczy. Przysypiający Maddox mógł (gdyby słuchał) dowiedzieć się z niej, że na szczęście nie naruszył prawa, co chroni go przed sankcjami GEO. Koszty leczenia wszakże miały być odjęte od sumy kontraktu; męty tłumaczyły to faktem, że oberwał poza miejscem i czasem pracy. Kwestię bycia „pod wpływem” gładko pominięto.

Drzwi się otworzyły i do pokoju (a może celi? wszak nie pozwolono mu stąd wychodzić...) najemnika wparował nagle mały tłumek: korpówie towarzyszyło czterech mężczyzn. Trzech w granatowych mundurach i jeden cywil. Twarz kobiety nie wyrażała nic; jednak spojrzenie, jakie miotała w kierunku mundurowych, mówiło samo za siebie.

Jeden z pracowników GEO usiadł koło łóżka najemnika i wyciągnął plik papierów. Czytał je chwilę, a po chwili zalał Maddoxa takim samym prawniczym bełkotem, jakim kilka dni temu uraczyła go kobieta z korporacji.

- ...zgodnie z cytowanym artykułem, zobowiązany jest pan, jako podmiot pozostający w stanie podejrzenia o dokonanie czynu zabronionego w rozumieniu ustawy, udzielić wyjaśnień związanych z okolicznościami popełniania wykroczenia.... - nudził urzędas.
- Proszę zachować milczenie – zwróciła się kobieta do Maddoxa
- Co..? - drgnął zaskoczony prawnik – Ale paragraf piąty...

No i się zaczęło. Dwójka papug zaczęła się przerzucać aktami, paragrafami i cytowaniami z kodeksów, ku niewątpliwej uciesze dwóch stojących przy drzwiach fizoli. Trwało to dłuższą chwilę; dopiero kiedy w dyskusji pojawiła się wzmianka o konstytucji Wysp Kanaryjskich z 1976 r., jako podstawie do czegoś tam, stojący dotąd cicho cywil nie wytrzymał.

- Wszyscy won - powiedział bez zbytniej złości. Prawnicy umilkli. Dwóch mundurowych odkleiło się od futryny i zaczęło robić w tył zwrot. Opierająca się korpówę delikatnie, ale stanowczo wyprowadzono za ramię.

Maddox został sam z mężczyzną. Ten obrócił sobie krzesło tyłem do przodu, usiadł na nim okrakiem i sięgnął do kieszeni kurtki. Gdzieś pomiędzy warstwami ubrania kołysał mu się na żółtej smyczy identyfikator, choć najemnik nie widział szczegółów. Zwrócił na leżącego na łóżku lustrzane szkła szerokich okularów i wyciągnął w kierunku Maddoxa sfatygowaną paczkę fajek.

- Męczące to ich pieprzenie, co? - stuknął w denko, wysuwając papierosa – To jak, kowboju, pogadamy sobie trochę...?


Atlantis City - Dziura, gdzieś na oceanie


Ecco, Bale, Madjack, Tsuyoshi

Wspominane przez koordynatora siedem dni podróży wydłużyło się do dziewięciu. David dotrzymał słowa, i oprócz niezbędnych przeróbek amfibii, dostali również eskortę w postaci ciężkiego poduszkowca z uzbrojoną po zęby załogą. Chłopcy z obstawy podchodzili do sprawy poważnie, a nawet zbyt poważnie, i podróż z nimi była naprawdę udręką. Zakazy, nakazy, „względy bezpieczeństwa”, do tego złośliwe i pełne wyższości docinki („ci cywile to gówno potrafią...”) i IQ członków załogi na poziomie marynowanej krewetki uprzykrzały wszystkim skutecznie życie. Dodając do tego fakt, że nie można było płynąć za szybko (bo poduszkowiec nie nadążał), a ulubioną rozrywką ochroniarzy były walenie z ciężkiej artylerii do wszystkiego, co się rusza (co mało nie skończyło się przerobieniem Ecco na mielone), niektórzy pewnie odetchnęli z ulgą, kiedy eskorta ich opuściła.

A stało się to mniej więcej w połowie trasy. Kiedy tylko sygnał radiowy z Atlantis zaczął się rwać, ochrona bez słowa pożegnania zawróciła na pełnym gazie, nawet się nie tłumacząc. Trzy kolejne dni drogi, dzielące ich od celu, załoga amfibii miała spędzić bez obstawy, ale za to we względnym spokoju.

Nic się nie działo, trasa okazała się bezpieczna i przewidywalna. Aż do ostatniego dnia, kiedy pulpit w kabinie pilota rozbłysł czerwonym światłem...

Ecco


Ocean był pusty. Woda miała idealną temperaturę i prawie nie falowała; delfin miał wrażenie, że bardziej unosi się w jakimś olbrzymim akwarium, niż pływa w prawdziwej wodzie. Dopóki pozostawali w zasięgu A'City, wrażenie wszechobecnej pustki nie było tak dojmujące. Im głębiej jednak wypływali na morze, mesh rzedł i zanikał, aż w końcu pozostały z niego pojedyncze, cienkie nitki, snujące się w przypadkowych kierunkach. Sieci jako takiej tu nie było; tylko pojedyncze transmisje maszynowego kodu, nadające suche komunikaty o drożności szlaków wodnych, pogodzie, zasoleniu czy temperaturze. Mózg, przyzwyczajony do ciągłego zalewu bodźców, nie radził sobie zbyt dobrze. Po głowie Ecco krążyły urywki myśli, hipotezy i podejrzenia względem tego, co ich niedawno spotkało.

Z ciągu rozmyślań wyrwał go docierający do umysłu sygnał. Analogowy. Od czasu opuszczenia Ziemi Ecco nie słyszał tego dźwięku. Gdzieś niedaleko znajdował się jeden, a może więcej delfinów, nawigujących za pomocą sonaru. Niemal w tej samej chwili z wnętrza łodzi rozległo się alarmowe buczenie.

Tsuyoshi

Ocean był pełen. Pełen życia, obrazów i kolorów. Ramię doskwierało nurkowi, ale nie powstrzymywało go to przed zanurzaniem się w głębiny. Czuł zmiany ciśnienia i prądy jak ludzie słyszą dźwięki; w porównaniu do martwych, cichych i wyniszczonych mórz, jakie znał ze swojej ojczystej planety, Posejdon był symfonią dla zmysłów ryftera. Oczywiście ludzka aktywność i tu pozostawiła swoje wyraźne ślady: po dnie biegły ścieżki kabli i rur, w głębinach błyskały światła automatycznych stacji przekaźnikowych, podmorskie klify ryły górnicze drony. Gdzieniegdzie zębami poszarpanej stali straszył zatopiony wrak, przypominający o tym, że natura broni się przed tą inwazją. Ale wszystko to ginęło w bezkresnym przestworze głębin, w którym ludzie byli tylko małą kropelką w nieskończonej plamie błękitu.

Wynurzał się właśnie ku ciemnej plamie amfibii, która nieustępliwie pruła wodę nad jego głową, kiedy jego uwagę przyciągnęło nietypowe zjawisko. Dalej, na granicy jego spojrzenia w wodzie ciemniała amorficzna chmura, rozciągająca się niemal od powierzchni, aż po płytkie w tym miejscu dno. Zbliżała się szybko; jej nadejściu towarzyszyła wzmożona aktywność otaczających nurka morskich stworzeń. Na jego oczach piasek dosłownie ożył, ujawniając hordy mały żyjątek, które w pośpiechu opuszczały swoje kryjówki, najwidoczniej uciekając przed zbliżającym się zagrożeniem.

Madjack i Bale

Podróż minęła spokojnie. No, może oprócz pierwszej jej części, w której ochrona dzielnie grała rolę dyżurnego wrzoda na tyłku. Ich zachowanie skłaniało nawet do przemyśleń, czy obrażony koordynator nie przydał im specjalnie takiej obstawy, żeby więcej o nic nie prosili. Tylko do biologa odnosili się poprawnie, choć żądanie, żeby nie wychodził z pojazdu nawet na pancerz było irracjonalne i męczące dla przyzwyczajonego dla ruchu małopoluda. Za to Madjack nasłuchał się rzucanych półgębkiem uwag o „cywilnych cipach” i ich umiejętnościach pilotowania. Cóż, to był jeden z powodów, dla których miał po dziurki w nosie armii...

Anja oczywiście nie odpowiadała. Jej automatyczna sekretarka szczebiotała słodkie „Hej przystojniaku, fajnie, że dzwonisz, ale jestem bardzo zajęta! Odezwę się niebawem!”, a potem kontakt się urwał, bo zbyt oddalili się od A'City. Między miastem a celem ich podróży ziała radiowa dziura – zanim weszło się w zasięg bazy, ponad 24 godziny słuchawki mordował szary szum braku zasięgu.

Ostatniego dnia podróży oczywiście wszystko musiało się jebnąć.

Ryfter i delfin baraszkowali gdzieś w wodzie, Wydra pruła przed siebie niemal na autopilocie, można było otworzyć zimnego browara (czy co kto tam lubił) i się zrelaksować na nagrzanym pancerzu, tak jak zrobiła to Madjackowa kicia. Dwie, maksymalnie trzy godziny, i przywita ich Dziura, potem tylko szybki skok na podwodną stację.

Alarm rozdzwonił się w najmniej spodziewanym momencie. Kot zjeżył się cały i wyskoczył w górę, drąc pazurami po pancerzu. Zdecydowanie nie lubił, jak przerywało mu się poobiednią drzemkę...

Kontrolka pulpitu mrugała w charakterystycznym rytmie. SOS-SOS-SOS. Na ekranie powoli wystukiwał się kod wezwania. Komputer tłumaczył na dole treść; pilotowi wystarczyło jednak jedno spojrzenie, żeby wiedzieć, o co chodzi.

Cytat:
01-01-07-00
Wartość 1: 01 typ: bezpośrednie zagrożenie życia i zdrowia

Wartość 2: 01 status: potrzebna każda pomoc

Wartość 3: 07 miejsce: stała konstrukcja osadzona na dnie morskim

Wartość 4: 00 nadawca: nadano automatycznie

Dalej znajdowały się dokładne koordynaty geograficzne i sygnatura czasowa. Alarm nadano sześć godzin temu; jeszcze nie został wygaszony, co oznaczało, że albo nikt nie odpowiedział na wezwanie, albo akcja ratownicza wciąż trwała.

Kiedy Bale i Madjack przypatrywali się sygnałowi, radio zatrzeszczało, zaszumiało, by w końcu wypluć:

- Dziura do Wydry! Powtarzam...*trzask* ura *trzask* ydry! Nie schodźcie...z....ursu....*trzask* ignorować wezwanie! Powtarzam! *trzask* ….wezwanie!

I umilkło.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 28-09-2013 o 18:47.
Autumm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172