Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-09-2013, 20:26   #207
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY, POZA TUNIĄ

MUZYKA DLA KLIMATU


Grupy zostały podzielone, jednak nie było szansy, by rozkazy wykonać wcześniej niż kolejnego dnia. Za blisko godziny policyjnej, a bez dobrego planu przebywanie na ulicach po jej ogłoszeniu narażało ich wszystkich na dekonspirację i śmierć.

Musieli zostać w kryjówce na noc starając się nie wszczynać hałasów i nie palić światła i ognia. Mroźna, listopadowa noc nie sprzyjała ku temu, ale Polacy od rozpoczęcia okupacji mieli problemy z opałem, więc zimno i chłód stawało się dniem powszednim. Podobnie jak wszy, głód i choroby. Niemcy widzieli w Polakach naród niewolników, a niewolnicy nie musieli być dobrze traktowani.

Wcześniej jednak, właśnie wiedząc o tym, że grupa może być zmuszona nocować się w starym budynku, zaopatrzyli kryjówkę jak tylko dało się najlepiej w koce i materace. Żadne luksusy, ale dawało się wytrzymać.

Baniaminek wydał rozkazy i część oddziału udała się na spoczynek, a reszta stanęła na straży. Jedna osoba miała za zadanie pilnować Van Thorna, druga strzegła terenu przy magazynie, ukryta w ciemnościach.

Wiał porywisty wiatr. Szarpał konarami drzew zrzucając z nich liście, którymi miotał potem po okolicy. Było coś dzikiego w tym żywiole, który pędził ciężkie chmury po niebie. Coś pierwotnego, złowrogiego, budzącego niepokój.

Siedzieli, leżeli, wstawali, palili papierosy. Niepokój wżerał się w nich, niczym rozwścieczony pies.

Gdzieś niezbyt daleko przejechał samochód, z oddali słychać było echa przypominające strzały. Mimo zmęczenia, nie mogli zasnąć.

Van Thorne ocknął się, ale nie zaczęli jeszcze przesłuchania SS-mana. W nocy każdy krzyk mógł ściągnąć na nich Niemców.

Czekali. Nic zapowiadała się na dlugą.


TUNIA

Stukanie wózków, obchód lekarzy i pielęgniarek, jakieś wołania i krzyki. Nie lubiła szpitali. Nie lubiła takich miejsc. Nie lubiła chorób, ran, cierpienia i umierania. Teraz, w czasach okupacji, szpitale właśnie taką funkcję pełniły najczęściej. Umieralni. Miejsca, gdzie częściej kończyło się w kostnicy, niż jako szczęśliwy rekonwalescent. Główną winę ponosiły kiepskie warunki sanitarne oraz brak lekarstw i wyszkolonego personelu. Funkcję pielęgniarek pełniły siostry zakonne, a lekarzy ludzie, którym brakowało praktyki. Jedną z metod Niemców na wyniszczanie polskiego narodu było wytępienie w pierwszej kolejności inteligencji – w tym również lekarzy. Ci, co zostali, mieli szczęścia, albo plecy w Gestapo. W każdym razie Tunia nie miała powodów, by im ufać.

Wpatrywała się w ciemności za oknami, na bezlistne drzewa i drżała. Z zimna lub czegoś innego. Czegoś, czego nie potrafiła wprost określić, a co kojarzyło się jej z dzieciństwem. Dzieciństwem, w którym szafy pełne były potworów, a pod łóżkiem czaiło się nienazwane zło.

Teraz Tunia czuła się podobnie.

Wokół niej świat oszalał. Pogrążył się w koszmarze wojny. Pogrążył się w czasie horroru. A ona, chcąc czy nie, stała się częścią tych koszmarów.



WSZYSCY, POZA TUNIĄ



Minęła północ. Sprzęgło stał na czujce, przed budynkiem i nasłuchiwał odgłosów dochodzących z ciemności. Głownie był to wiatr i szeleszczące liście, które z początku jego warty, działały mu na nerwy. Teraz przywykł. Nawet znalazł w tym matematyczną rozrywkę, próbując w głowie wyliczyć algorytmy przemieszczania się liści, głownie po to, by zabić czas i nudę.

To stanie na warcie, podczas gdy reszta oddziału odpoczywała w budynku, lub pilnowała więźnia, przypominały Sprzęgłu czas spędzony w lesie. Tam podobnie szumiały drzewa i podobnie trzymało się straż, pilnując towarzyszy broni podczas snu. Odpowiedzialne zadanie, które zawsze wymagało pełni uwagi.

Nagle Sprzęgło zamarł. Usłyszał coś, co odbiegało od wcześniejszych odgłosów. Tak.
Był tego pewien.

Ktoś tam był. W głębi ciemności. Pomiędzy drzewami, z których wiatr zwiał liście. Sprzegło był tego pewien.

Tak!

Nie miał wątpliwości. Ujrzał jeden przygarbiony kształt. Plama szarości w gęstej czerni. Rozciągnięty na ziemi. Nisko przy niej. Jak człowiek na czworakach lub jakieś zwierzę.

Gula strachu podeszła mu pod gardło. Ostrożnie, starając się nie przyciągnąć uwagi intruza, Sprzęgło wśliznął się do środka ich kryjówki.

Beniaminek nie spał lub obudził się, kiedy poczuł podmuch zimnego powietrza. Podobnie Doktorek. Lonia spała a Skrzydło w pomieszczeniu obok pilnował SS-mana.

- Coś jest na zewnątrz – szeptem poinformował Sprzęgło dowódcę.

W tym momencie wyraźnie usłyszeli skrzypienie na dachu i jakiś chrobot. Jakby coś ciężkiego, co najmniej wielkości człowieka, poruszało się po zniszczonej powierzchni pełnej dziur i rozdarć.

Zimny pot wystąpił im na czoła.

Przeczucie, że niespodziewani goście przyszli tutaj za uwięzionym SS-manem zapłonęło w nich w tej samej chwili, jakby nagle zyskali dziwną moc wspólnej jaźni.

Beniaminek cicho przeklął. Dach zaskrzypiał ponownie, a z zewnątrz usłyszeli dziwaczny odgłos, jak płacz wyrośniętego dziecka połączony z jednoczesnym chichotem.


TUNIA


Oczy przywykły jej do ciemności. Drzewa, które rosły na zewnątrz i kołysały się w gwałtownych podmuchach wiatru, nagle – na jej oczach – zaczęły się zmieniać. Rozjaśnił je jakiś upiorny poblask, w którym Tunia wyraźnie ujrzała dziwaczne, potworne kształty. Jakby pień drzewa składał się z pokręconych kości, czaszek i piszczeli połączonych ze sobą Ścięgnami, krwią i czymś trudnym do nazwania.

Dziewczyna poczuła nagły powiem zimna i do jej uszu dotarły krzyki, wrzaski i jęki. Ściany pokoju szpitalnego pokryły się liszajem, wybrzuszyły, popękały, a z tych pęknięć zaczęła sączyć się jakaś breja – czerwona i gęsta, jak zgęstniała, prawie zmieniona w żel krew.

Pokój też się zmienił w jakąś karykaturę szpitala z koszmarów. W jakieś obrzydliwe, złe, przerażające miejsce.

A najgorsza była bezgłowa, okrwawiona postać, która w jakiś nieludzki sposób stała przy zdewastowanym łóżku.

- Natalia – Tunia usłyszała jak szkarada szepce jej imię, mimo, ze nie miała ust i rusza powoli w jej stronę, bardziej przelewając się, niż idąc, jak postać zrodzona w dziecinnym koszmarze.

- Natalia – Tunia rozpoznała ten głos.

Głos matki.
 
Armiel jest offline