Lotar powoli zaczynał się zastanawiać, czy pamięta jeszcze inną pogodę niż chmury i lejący się z nich deszcz, do którego (w ramach dodatkowych przyjemności) dołączył się wiatr.
Najchętniej zwinąłby się w kłębek pod jakimś przerośniętym świerczkiem czy inną chroniąca przed ulewą jodłą. Najpierw jednak rozpaliłby ognisko. Solidne ognisko. A jeszcze lepiej cztery ogniska, a sam usiadłby sobie między nimi, tak żeby ciepło płynące od ognisk grzało go ze wszystkich stron.
Z uwagi jednak na przeróżne okoliczności lazł za wszystkimi i starał się wmówić sobie, że czuje się coraz lepiej.
Wioska. Kolejna. Wyczekiwana. I, sądząc z tego, co widział słyszał, równie niedostępna, jak poprzednia. Co prawda jeszcze stała, ale łatwo było się domyślić, jaki będzie jej koniec. O ile ktoś nie pomoże wieśniakom. Z tym tylko, że on nie zamierzał być tym kimś, co uratuje wioskę.
I to może nawet nie z braku ochoty, ale z braku sił.
Uważał, że powinni sobie iść jak najdalej i jak najszybciej. |