Marlonn po raz kolejny już w tym tygodniu dławił się dymem pogorzelisk i zasłaniał chustą na szyi przed pełgającym ogniem. Na wiele to się nie zdało, ale, o dziwo zdołał się do tego przyzwyczaić. Półelf nawet zdołał przełknąć czarną plwocinę, która zgromadziła mu się w ustach i od razu mu ulżyło. - Doświadczenie awanturnika, lata wprawy - wymruczał ni to zadowolony, ni to zdegustowany.
Przycupnął za drewnianym kontuarem i prędko wymierzył kuszę w kierunku nieodległej antresoli. Wystrzelił i po chwili dał się stamtąd słyszeć wrzask ranionego drapichrusta. - Dobra, ogniomioty moje! Żyjemy, prawie, jeszcze! - zaryczał przekrzykując harmider umierających i żywych. - Punkt o spaleniu karczmy Hulka mamy również zaliczony! Wyrżnęliśmy nieco ptaszków w tej ognistej klatce.
Wtem wpił oczy w płomiennego węża, który zbliżał się teraz do nich z przerażającą prędkością. Marlonn nie omieszkał również nie dostrzec paru najemników, którym w oczach się żarzyło od zapowiedzi mordu. - Tedy tak, kurwa. Co ja chciałem? Odwrót, jego mać! Spierdalamy! Nataniel?! Konjuruj duchy lasu, przywołuj driady, drzewce nam na pomoc! Czego się durno gapisz i zęby szczerzysz? Ogarnij migiem bestię z piekła rodem. Ja się boję! Mam prawo. Wolę zająć się gagatkami z kąta sali. Przebijamy się do wyjścia po trupach - to mówiąc porwał miecz w prawicę i skierował brzeszczot ku brodatemu osiłkowi, który najwyraźniej miał bliźniaczy zbrodniczy zamiar. - Precz z tyranią! - zakrzyknął. Nic lepszego nie przychodziło mu do głowy.
Ostatnio edytowane przez kymil : 01-10-2013 o 19:34.
|