Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2013, 22:49   #206
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Thumbs up Odpis 44

Andy, Big Bill:
Big Bill odsunął się od drzwi wystawiając wielką łapę mutanta na odstrzał. Andy wycelował dokładnie i odstrzelił olbrzymi paluch, których wpadł do wnętrza autobusu. Następnie strzelił ponownie. Tym razem potwór musiał poczuć ból, bo szybko przestrzelona ręką zniknęła w niewielkim otworze. Automatyczny mechanizm zatrzasnął drzwi. Rzuciliście się obaj do stanowiska kierowcy i nerwowo wypróbowaliście karty Danniego. Jedna z nich zadziałała i silnik odpalił. Cały autobus zatrząsł się jak to miał w zwyczaju. Spojrzeliście na siebie nawzajem. Wyjątkowo z was gówniani kierowcy, ale za sterami postanowił usiąść Big Bill, bo był o wiele zwinniejszy od Andiego. Z drugiej strony Andy przed zagładą miał za sobą kurs na prawo jazdy i 8 niezdanych terminów egzaminu, więc coś nie coś wiedział na temat kierowania. Stał obok Billa i mu doradzał, gdy nieprzytomny Praudmoore leżał na tyłach. Nie dało się po prostu na wstecznym wyjechać, bo Danny zaparkował przy jakimś betonowym czymś. W każdym razie zakręciliście na parkingu i na raz dało radę. Musieliście jednak przejechać wyjątkowo blisko budynku, gdy karabiny maszynowe z wysuwanych wieżyczek szatkowały na kawałki chudych mutantów próbujących do was dotrzeć. Najwyraźniej w Instytucie Mutanci i Roboty tak znowu nie współpracują jak to zazwyczaj mają w zwyczaju. W końcu udało się skierować autobus w odpowiednim kierunku i następnie wystarczyło docisnąć gaz do dechy, żeby oddalić się.

Winchester:
Dobiegłeś do miejsca skoku, ale dźwięk potężnego silnika autobusu zasugerował ci, że nie ma co zwalniać. Z rozpędu wyskoczyłeś przez okno rozbijając resztki szkła w nim będące. Pociąłeś się przy tym, ale co tam. Skok udał się. Prawie. W sensie zaczepiłeś się o autobus i nie przywaliłeś ryjem na asfalt. Niestety twoja noga ugrzęzła w drucie kolczastym okalającym dach pojazdu. I tak miałeś fart, bo gdyby nie ten fakt to byś spadł. Przywaliłeś głową w kratę ochraniającą szybę autobusu. Miałeś tylko nadzieję, że ktoś cię zauważy zanim zlecisz. Straciłeś przytomność dyndając jak szmaciana lalka.

Andy, Big Bill:
Dopiero kilka kilometrów dalej stwierdziliście, że Winchester wisi do góry nogami przy lewej ścianie autobusu. Wisiał przy szybie dlatego Andy sprawdzający, czy Praudmoore żyje zwrócił na niego uwagę. Zdjęliście Winchestera i położyliście na siedzeniach obok Praudmoora. Wjechaliście w dziewiątkę, a wyjechaliście w czwórkę. To i tak cud, że Winchesterowi się udało. Już myśleliście, że ten stary drań gdzieś zgubił się. Wynika z tego, że z waszych znajomych z wcześniejszych przygód jedynie Sztywny nie opuścił Instytutu. No cóż. W końcu autobus stanął. Na desce rozdzielczej wyświetliła się informacja "Hej suczki, nie ze mną takie sztuczki. Macie 10 minut, żeby wypierdalać. Comprende? Autobus wróci tam gdzie mnie zostawiliście." Jeszcze bardziej gówno niż na kierowaniu znaliście się na elektronice i komputerach, więc po prostu grzecznie spełniliście nakaz z komputera pokładowego. Nie chcieliście wrócić do Instytutu. Do autobusu był zresztą doczepiony czyjś motor, ale niestety strzelanina na parkingu rozwaliła go w drobny mak. Większość rzeczy przetrzymywanych poza pojazdem została zniszczona. Pozostało wam niewiele, a do tego nie mieliście nawet jak tych śmieci przewieźć. Mieliście problem. I do tego na środku pustkowi. Autobus sam pojechał w stronę Instytutu. Przynajmniej niedaleko była droga międzystanowa. Z kół motoru przygotowaliście przyczepkę, na którą wrzuciliście sprzęt i nieprzytomnych. Wiele kilometrów zabrało wam zanim dotarliście do cywilizacji. I wtedy okazało się, że to miasteczko, które widzieliście zanim dotarliście do Instytutu. Mnóstwo trupów na ulicy. Trupy na ulicy znaczy, że nie trupy w domach. Plus było tam auto. Los był dla was jednak łaskawy. Bojąc się jakiejś zarazy po prostu wzięliście samochód i ruszyliście na wschód. W stronę Nowego Jorku.

Sztywny, Praudmoore:
Panienka szybko doprowadziła was do podziemnych pomieszczeń. Po chwili dotarliście do ośmiokątnego pomieszczenia, którego sufit znajdował się co najmniej kilka pięter wyżej. Stało to mnóstwo ludzi. Większość z nich miała na sobie kombinezony z maskami gazowymi, ale część tylko maski na twarzy. Wy również je dostaliście. Praudmoore odrobinę żałował, że nie poszliście jednak do serwerowni, ale z drugiej strony tutaj miało zdarzyć się coś nadzwyczajnego. Wyczuwało się to w atmosferze. Staliście tam, a obok was był Grzesiek. Zwrócił na was uwagę, ale nie odezwał się. Wokół centrum były panele z komputerami, przy których siedzieli naukowcy. Dalej stali gapie wśród których byliście i wy. Jeden z nich mówił, a jego głos wypływał z głośników w pomieszczeniu:
- Dobra robota wszyscy. Jesteśmy gotowi, żeby włączyć maszynę. Włączajcie, powoli. - wśród gapiów zrobiło się poruszenie. Wśród nich był profesor Oloch, który został wam wskazany przez sekretarkę, ale do którego nie zdołaliście dotrzeć. Za duży tłum. Maszyny zaczęły wydawać dźwięk. Jakby buczenie, ale tak jakby świdrowało wam dusze. Z drukarek wartkim strumieniem wylatywał zadrukowywany papier. Krzyk. Przeraźliwy krzyk wydobył się z ośmiu drzwi rozmieszczonych wokół pomieszczenia. Dopiero teraz zwróciliście na to uwagę. Wy weszliście korytarzem wchodzącym w kąt ośmiokąta, a w każdej z ośmiu ścian były zamknięte drzwi. Ktoś uderzał w nie pięściami. Były metalowe. Jeden z mężczyzn stojących przy komputerach przypatrywał się wydrukom biorąc je do rąk zanim opadały na podłogę. Maska osłaniała mu jedynie nos i usta. Nosił okulary. Jego twarz stała się szara i co raz bardziej wygięta z przerażenia. Zdarł maskę i krzyknął:
- Boże! Boże, nie... Wyłącznie prąd... WYŁĄCZCIE ZASILANIE! - za jednymi z metalowych drzwi nastąpiła eksplozja. Taka przeciągła, mokra, nierealna. Krzyki i uderzanie w pozostałe drzwi od wewnątrz nasiliły się. Człowiek, który krzyczał o wyłączeniu zasilania patrzy teraz prosto na was i wskazuje was palcem wyduszając jedynie z siebie:
- Nie... nie! - wydaje się jakby wszyscy na was patrzyli, ale nie jest to prawda. Ktoś w żółtym skafandrze wystrzelił z karabinu jednostrzałowego do Grzecha zabijając go na miejscu. Nawet to nie powstrzymało chaosu rozpętanego przez aktywację urządzenia. Na samym środku sali zbiera się szary pył tworząc niewielką w szerokości trąbę powietrzną, ale jednak sięgającą po sufit i wydaje się, że dalej. Staliście niemi świadkowie historii i widzieliście jak profesor Oloch rzucił się na jednego z mężczyzn przy konsolecie. Mężczyzna śmiał się, a jego rechot wydawał się nieludzki. Ktoś wycelował w was broń, a wy uciekliście w tym momencie. Wyładowania elektryczne zabiły zresztą większość z obecnych. Czuliście swąd przypalanych ciał. Krzyki przerażenia... i jeden krzyk euforii. I rechot. Pobiegliście do serwerowni. Znaleźliście ją dość łatwo, bo po drodze tutaj widzieliście napis. Praudmoore wypełnił to co chciał niszcząc jak najwięcej przewodów. Na ekranie wyświetliło się ostrzeżenie, że SI Aero, SI Ungewitter, SI Tai i SI Chors zostały odcięte od sieci przez awarię sprzętu zewnętrznego. Po chwili ekran rozleciał się na kawałki. Wizja rozmyła się.

KONIEC
 
Anonim jest offline