Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2013, 08:51   #95
Aeshadiv
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
Robert wyglądał na zmartwionego. To co ujrzał sprawiło, że zwątpił w swą misję. Uklęknął i pomodlił się do Pani z Jeziora, w intencji tych co polegi i tych, którym nie dane będzie gładko i honorowo umrzeć. Krzyk sprawił, że ciarki przeszły mu po plecach, i cieszył się że jest tak daleko. Niegodne rycerza, ale przynajmniej żyje. Może nie dane jest mu zostać prawdziwym rycerzem. Nie wiedział tego, pojawiać się zaczęły pytania. Wiele pytań. Bez odpowiedzi.
Gdyby nie wydarzenia z elfką, zapewne wsiadłby na konia i odjechał, bowiem to co ujrzał przygniotło jego męstwo i zachwiało pewność siebie. Pojawienie się wysłannika demonicznym mocy sprawiło, że nie widział sensu dalszego podróżowania, lecz miał świadomość, że Nemeyeth nie będzie chciała się wycofać. Honor nakazywał mu nie opuszczać jej. Wpatrując tak się w niebo i w dal, w miejsce gdzie wylądowała ów demoniczna istota, zrozumiał jedno; jego podróż, poszukiwania nie miały sensu teraz. Musiał nauczyć się, nie tylko walczyć ale musiał poznać świat. Jakaś część jego pragnęła tego, wiedzy i poznania. Podobno by poznać mistrza kuchni, trzeba zjeść z wielu garów. Tak, zapewne będzie musiał jeszcze wiele się nauczyć o świecie, ludziach i sobie samym niż postanowi co dalej. Na razie trzeba było skupić się na zadaniu. Ludziom w wiosce nie pomoże, tego był pewien ale są inni którzy na niego liczą. Spojrzał wymownie na elfkę a potem zwrócił się do drużyny:
- Skoro świt wyruszamy. Zniknęliście...a powinniście trzymać się razem. Dziekować winniście Pani z Jeziora, że żyjecie a Ty zamaskaowany Ruppercie pokaż nam swoją twarz. Nie obchodzą mnie Twoje przesądy - rzekł kładąc dłoń na mieczu - ale wyznawcy mrocznych Bóstw nas zaatakowali, właśnie gdy zniknąłeś. To dziwne...Jeśli mam kroczyć z Tobą, chcę wiedzieć kto ma mi pilnować pleców. Skąd mam wiedzieć, że pod tym kapturem nie kryje się człowiek dotknięty jakąś zarazą albo znamieniem Mrocznych Bóstw. Wiem tylko, że pojawiasz się i znikasz gdy chcesz, nie wiemy nic o Tobie ani tego kim jesteś. Do stołu nie chcesz siąść jak przyjaciel, ukazując twarz.. więc czemu mam Cię brać ze sobą w podróż - rzekł poważnie
Był zmęczony. Nie zamierzał ryzykować swojego życia a przede wszystkim życia elfki, która stała mu się dziwnie bliska.
Nemeyeth w tym czasie zajęta była wyrzucaniem z żołądka resztek kolacji. Klęcząc na ziemi trzymała się za łeb, próbując opanować mdłości, a także potężne zawroty głowy, które pojawiły się wraz ze znakami na niebie i ziemi. Zawsze żartowała, nie dokońca wierząc w opowieści o elfiej nadrważliwości, teraz jednak daleko było jej od śmiechu. Dobiegające ze wsi odgłosy rzezi sprawiały, że sama miała ochotę krzyczeć. Zlecone przez khazada zadanie, w teorii, było proste jak konstrukcja cepa: przedostać się z punktu a do punktu b, załatwić co mieli do załatwienia i wrócić, po drodze wycinając co bardziej natarczywe pokraki. Zielonych mogła zaakceptować, ba!, ich akurat się spodziewała. Łowcy niewolników, wyjęci spod prawa rozbójnicy, a nawet kultyści - wszyscy wywodzący się z ludzkiego plemienia...również to mogła przełknąć. Demoniczne manifestacje rodem z najgorszego koszmaru były jednak kęskiem odrobinę zbyt dużym jak na jej gardło. Na szczęście wysłannik Otchłani figlował w osadzie, mieli więc trochę czasu na ucieczkę i oddalenie się od źródła zagrożenia. Elfka ubolewała nad losem wieśniaków, lecz własne życie stanowiło dla niej wyższą wartość, poza tym był jeszcze Bretończyk. Nie zamierzała narażać ani jego ani siebie, w imię wyższego dobra, szczególnie gdy w starciu z przeciwnikiem takiego kalibru nie mieli najmniejszych szans.
Gdy w końcu przestała rzygać jak kot, podniosła się z ziemi, przytrzymując się Roberta.
- Nie każdemu z życiem do twarzy, jednak rycerz ma rację. Skąd wiedzieć mamy, że w nocy nie poderżniesz nam gardeł? Honor honorem...nieboszczykowi się on nie przydaje, nic a nic. Jeśli twoje ciało toczy choroba lepiej byś trzymał się z dala, dla wspólnego dobra. Lubię moje ucho, nie chcę żeby odpadło przez leprę lub inną cholerę. Możesz stanowić zagrożenie, dla siebie i innych. Dość niebezpieczeństw czyha na nas dookoła, dokładanie kolejnego jest niczym ułożenie na stosie o jednego kamyka za dużo. Kończmy te szopki, dość mam gierek i niedopowiedzeń, zbywania tematu wymówkami. - ściągnęła z pleców łuk i sięgnęła do przewieszonego przez plecy kołczanu - Morda albo strzała, łatwy wybór
- Ruppert był ratować! Tak tak! Kobieta potwierdzi. Ruppert bardzo chory. U was to się tręd nazywa. Tak tak! Później Ruppert poszedł znaleźć ubranie dla Rose, a później zniszczył mur co by uciekli przed złymi ludzinami. - powiedział starzec kuląc się i zasłaniając głowę krzywimi rączkami.
- N-nie róbcie Ruppertowi krzywdy! Ruppert dobry, pomaga! Chcecie coś z wózeczka! Weźcie weźcie! Tak tak! Same skarby. Nie krzwdzić Rupperta. Raz Rupperta poobrzucali kamieniami. Tak tak. Bolało. Guzy były.
Rycerz słuchał jęczącego człowieczka, lecz nie przekonywało go to.
-Tręd, chyba trąd..u nas takich to leczyło się ogniem. No Rupcciu, chcesz by Ci udzielono pomocy. Na pewno chcesz - uśmiech pojawił się na twarzy Rycerza -Tak, Ruppcia nikt nie skrzywdzi. Ogniem wypalimy zarazę z Twojej twarzy, oczyścimy ją..będzie dobrze..Robert by Cię przecież nie okłamał - zapewnił uroczyście rycerz.
- Nie zbliża się z ogniem. Rupperta przyjaciół ogniem zły czarodziej zabił. - powiedział staruszek cicho wycofując się na ugiętych nogach.
-Uspokój sie zakuta pało!-powiedziała Rose, zaskoczona swoją smiałością, wszak rycerz miał miecz, elfka łuk a ona ledwie szpadel. Z drugiej jednak strony mimo dziwactw staruszka polubiła Rupperta-Ruppert uratował moją godność i życie, może i jest dziwny, albo nawet niespełna rozumu jednak nie jest groźny. Ciekawe gdzie byłeś ty o dzielny panie rycerzu jak dama była w opałach, czyżbyś dupczył po krzakach inną dame?-dodała z przekąsem.
- Zdecyduj się w końcu - Nemeyeth prychnęła zniecierpliwiona, nie spuszczając okręconego szmatami starucha z oczu - Trąd czy hańba nie pozwalają Ci odsłonić oblicza? Czy jak zapytam kolejny raz to usłyszę następną wymówkę? W Twych słowach ciężko odróżnić prawdę od fałszu, Ruppercie, nie będę więcej stawać w obronie kogoś, kogo twarzy nie znam i kto najwyraźniej za nic ma szczerość.
- Katajskie bogi pokarały Rupperta choróbskiem za paskudną hańbę! Przecież to oczywiste.
Robert stał. Słuchał i choć Rose miała częściowo rację odpowiedział poważnym tonem:
- Panienko Rose, gdzie byłem? Podczas gdy szukałem Ciebie i Rupperta zostaliśmy zaatakowani podstępnie i tylko dzięki elfce przeżyłem. Zostałem ranny w walce z liczniejszym przeciwnikiem, powalony i zostawiony na śmierć bym wykrwawił się. Pani z Jeziora sprawiła, że ta oto dama znalazła mnie i uratowała. Mówisz, że Ruppert uratował Cię? A może po prostu uratował siebie, a Ty byłaś tylko dodatkiem. Nie pomyślałaś o tym. Twierdzisz, że nie jest groźny. Dobrze, wierzę Ci - uśmiechnął się a potem znów jego twarz przybrała marsową minę - Jemu nie wierzę. Zbyt wiele kłamstw jest w jego słowach. Czy wpuszczasz Rose każdego do swojego domu? Czy jesz posiłek z kimś kto ukrywa się pod mrokiem kaptura, skrywa swe prawdziwe zamiary w mrocznych odmętach serca? Nie każę mu tańczyć tutaj nago, ino jeno niech pokaże swą twarz. To jest uczciwe i honorowe wyjście. Dla Ciebie, Nemeyeth gotów jestem ryzykować swe życie. Dla niego Nie, bo kim on właściwie jest? Katajskie Bogi..nie znam takich, nie słyszał nikt o czymś takim w mych stronach, lecz to nie jest ważne. Sporem naszym jest tożsamość Rupperta. Skąd mam wiedzieć że nie jest wilkiem w owczej skórze, albo kultystą..Może to w ogóle nie Ruppert. Przecież nikt nie widział jego twarzy, a znikł gdy pojawili się słudzy Mrocznego Boga. Może Ruppert nie żyje, a ten tutaj za sprawą magyi podszywa się pod niego. Skąd mamy wiedzieć, że jego twarz nie chorobą a przeklętym znamieniem Mrocznych Bogów naznaczona jest i teraz czeka aż zaśniemy by wbić nam sztylet w gardło lub otruć naszą strawę. - prawie zakończył, postąpił krok ku Ruppertowi - Daję Ci uczciwą szansę, byśmy mogli Ci zaufać. - zakończył pełen powagi
Śmieciarz cofnął się przerażony zerkając to na buty zbliżającego się rycerza, to na jego miecz. Cały się trząsł, jeden krok Roberta w przód, dawał dwa kroki Rupperta w tył.
- Ale Rose wie, że Ruppert nawet noża nie ma. Szukaliśmy noża żeby dziurę wydłubać w murze. Tak tak! I Rose ma nóż, nie Ruppert. Tak! Prawda prawda?!
-Prawda, w tym wózeczku są same śmiecie, nic co mogłoby nam zagrozić, chyba że boicie sie starego smalcu-stwierdziła dziewczyna
Elfka uśmiechnęła się blado, słysząc słowa jakie Robert skierował do niej. Wierzyła w jego honor i w to, że mówi szczerze. Zaufanie wobec niej, dawno już nikt nie odbarzył jej czymś takim. Otrząsnęła się z z rozmyślań, nie mieli czasu na ckliwe rozważania. Problem narastający od początku ich podróży znalazł w końcu swój finał. Czara goryczy się przelała, jak to mawiali ludzie. Czy łachmaniarz był sługą Chaosu, plugawym tworem zakazanej magii, czy po prostu chorował - mogli sprawdzić to tylko w jeden sposób. Niestety Ruppert uparcie odmawiał współpracy, zasłaniając się coraz to nowymi argumentami. Nemeyth męczyła ta gra, pozostawało jedno wyjście. Skoro nie chciał ulec prośbom musieli użyć ostrzejszych argumentów. Z niechęcią uniosła wyżej łuk. Naciągnięta cięciwa załaskotała ją w policzek, gdy na cel obrała wycofującego sie starucha.
- Wybacz Ruppercie, to dla naszego dobra - rzekła cicho, ze smutkiem. Nie znosiła zbędnej przemocy, lecz mając do wyboru patrzeć na śmierć rycerza albo wózkowego dziadka, bez wyrzutów sumienia zdecydowała się na drugą opcję, pozwalając by wypuszczona strzała pomknęła w kierunku zakapturzonej postaci.
Widząc, że elfka sięga po łuk szmaciarz zdecydował się zagrać w otwarte karty. Jedną ręką sięgnął do kaptura, drugą do pasa, albo raczej sznura. Szybkim ruchem zdjął szaty i rzucił je mierząc w czerwonowłosą. Nek’hra zrozumiał, że trzeba porzucić Rupperta i pokazać prawdziwe oblicze. Szczury pysk obwiązany jeszcze kilkoma bandażami zasyczał zwierzęco. Pomarańczowe oczy wpatrywały się z gniewem w Roberta. Nie trwało to jednak długo, niemalże ułamek sekundy. Zanim jego dotychczasowe ubranie opadło na ziemię szczuroludź był już odwrócony i dzikim pędem biegł w stronę najbliższej osłony jaką był załom. Ogon nerwowo drgał, a dwa zakrzywione krótkie miecze zwisały u jego pasa. Czarne jak noc ubrania to tu, to tam były jeszcze przewiązane bandażami, które ukrywały nieludzkie kształty pod szmatami. Mamrotał coś jeszcze pod nosem dając z siebie wszystko.
- Nioch nioch… głupie bretońskie ludziny. Nek’hra nienawidzi bretońskich ludzin. Mimo, że serkiem śmierdzą. - jego dotychczasowi towarzysze usłyszeli jedynie chaotyczne piski. Po chwili jeden z nich stał się głośniejszy. Prawdopodobnie dzięki strzale, która utkwiła w noce szczura.
 
__________________
Sanity if for the weak.
Aeshadiv jest offline