Clif który do tej pory jedynie obserwował sytuacje w końcu podjął decyzję. Ale nie zrobił tego z dobroci serca, czy z chciwości. Dla zabawy. Byli już tak umoczeni, że trup w jedną czy w drugą stronę nie robił różnicy dla losu jaki ich czekał w razie wpadki.
Cofnął się kilka kroków od balustrady, strzelił karkiem przechylając głowę do jednego, potem drugiego ramienia. I ruszył biegiem, wskoczył na barierkę i odbiwszy się poszybował w ciszy, dwa kroki po belkowanej ścianie utonęły w hałasach z dołu. Zresztą kto by tam uwierzył że ktokolwiek może biegać po ścianie i to do tego będąc daleko od pionu. Zresztą nawet jakby kto uwierzył to i co z tego, Cliff odbił się ponownie i poszybował nad antresolę.
Patrząc na rozkładające się na boki jego nogi czuć było jęk ścięgien i mięśni gdy osiągały one pozycje niedostępną przeciętnemu mężczyźnie… a potem ją przkraczając. Podkute buciory wtuliły się w twarze dwóch najemników. Zdawać by się mogło, że wszystko dzieje się jak zatopione w miodzie, którym tak suto raczyli się wojacy. Pierwszy najemnik buchając krwią ze złamanego nosa przełamał barierkę antresoli i zwalił się w rumowisko ciał, krzeseł i stolików. Drugi obrócony siła ciosu przytulił ścianę niczym kochankę i osunął się znacząc tynk dwoma szkarłatnymi śladami śluzu, krwi i chrząstek nosa.
Clif ledwo wylądował schwycił pochodnię z uchwytu w ścianie, porwał gąsiorek i... padł na stół pociągając solidny łyk krzepkiej siwuchy w momencie gdy ostrze szabli rysowało powietrze świetlistym kręgiem kilka cali nad jego piersią. Nagle jego ciało zmiękło i zsunął się ze stołu niczym szmata by przysiąść na piętach. Prychnął drogocennym trunkiem w najemnika jednocześnie podtykając pochodnię. Ogarnięty “smoczym ogniem” rzucił się na ziemię by ugasić płomienie. |