Elfka popatrzyła za odchodzącą czwórką. Skrzywiła się z niesmakiem, a potem z niedowierzaniem przyjęła słowa Wolfa. Nie pytała. Nie było potrzeby strzępić języka.
Wszyscy byli zmęczeni pogodą, ciągłym marszem, mokrymi ubraniami i własnymi nastrojami. Początkowa decyzja człowieka jej nie zaskoczyła. Być może i jej własna natura nie pozwalała do końca bezczynnie stać i patrzeć na rzeź. Jednak sumienie nie buntowało się przeciwko bierności. Była to kolejna wioska ludzi, która przeminie, a ich rasa i tak nie ucierpi na tym zbytnio. Być może już następnego roku przyjdą tu następni osadnicy, których rozród podobny był do króliczego.
Gdy khazad gadał w najlepsze Youviel uniosła twarz do nieba. W tych ciemnościach i z tej perspektywy mało kto mógł dostrzec jak kobieta powstrzymuje się przed wybuchem gniewu. Nie do końca była pewna co ja najbardziej denerwowało. Może złamanie rozkazu? Może głupota wdawania się w walkę kiedy wszyscy są osłabieni? Może fakt, że bez schronienia nad głową wszyscy się pochorują? A może to że Wolf postanowił jednak za nimi pójść?
A może po prostu tęskniła za swoim życiem, które tak niedawno przeszło rewolucje?
Deszcz spływał po twarzy elfki gdy pierwsze krzyki dobiegły od strony wioski. Okrzyki śmierci. Youviel przygotowała łuk i zeszła za resztą. Podobnie jak niziołek trzymała się z tyłu. Odbijając odrobinę w bok, szyła kolejne strzały z łuku, szukając w tym górzystym terenie jakiejś osłony. Przy tak długich opadach Orkowie powinni mieć problem z podpaleniem wioski. Mokra strzecha od tygodnia była podlewana wodą. Ogień musiał by być podłożony od wewnątrz.
Elfka modliła się do Wielkiego Łowczego przelewając swój gniew w każdy strzał. Dzisiaj nie miała już litości. Dla nikogo. |