Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2013, 14:48   #119
Sir_Michal
 
Sir_Michal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodze
Duch miał złe przeczucia. Najpierw ta dziwna, nieprzyjemna cisza. Znajdowali się przecież pod zamkiem, powinni słyszeć odgłosy walk na górze i kolejne ciosy taranu. A teraz to. Z dwojga złego, Donnchad zdecydowanie preferował ciszę.

- Zasadzka - mruknął któryś z piratów. Inny rytualnie ucałował ostrze broni.
- Cofnąć się - zakomenderował kapitan. Nie miał zamiaru pozwolić otoczyć się w ciemnym labiryncie korytarzy i cel. - Spokój. Cisza - oddział powoli wycofywał się z powrotem w kierunku wąskiego korytarza. Jeżeli Ramsay przygotował tu na nich zasadzkę, najlepszym wyjściem będzie kupić więcej czasu Mewie i liczyć na wzięcie przeciwnika w kleszcze.

Gdzieś za nimi dał się słyszeć dziwny nieludzki jęk spotęgowany jeszcze przez zimne echo.
- Kurwa, co to? - piraci rozglądali sie nerwowo. Nawet doświadczeni wojownicy odczuwali niepokój w sytuacji rodem z przerażających bajek. Nastała cisza, jeżeli nie liczyć delikatnego szurania i skrzypienia zbroi oraz kroków na kamiennej posadzce.
- Coś tam jest - powiedział jeden z wojowników, wskazując ciemną przestrzeń mijanego korytarza.
Kolejny jęk, bliżej.
- Cisza - powtórzył Duch. Nie miał pojęcia, z czym ma do czynienia. Wolał jednak, by to coś nie zdało sobie sprawy z ich obecności. Kapitan powoli uniósł dłoń, dając wyraźny znak by kontynuować odwrót z przeklętego labiryntu. Piraci nie potrzebowali rozkazów, by przyjąć odpowiednią formację. Każdy z osobna wypatrywał przeciwnika w najbliższej wnęce czy korytarzu.
Uszy Ducha wyłowiły z otoczenia dziwne szuranie, jakby ktoś powoli się zbliżał do jego oddziału - może coś ciągnąć za sobą?
- O bogowie - szepnął pirat, który wypatrzył coś wcześniej w ciemnościach. Nie mylił się. Z korytarza wyłaniała się blada postać. Zasłonięte bielmem oczy lśniły niepokojącym błekiem, a skrzepła posoka pokrywała brodę i brzuch mężczyzny. Człowiek był nagi, częściowo oskórowany. Otworzył usta i jęknął przeciągle, nieludzko.
Duch splunął, szkaradztwo nie przypominało już prawie człowieka. Piraci posuwali się dalej, niektórym trzęsły się ręce. Inni pobladli. Wszyscy mieli jednak wyciągniętą broń.
Na zawołanie trupa, ozwały się inne, zagubione gdzieś w labiryncie lochów.
- O bogowie, jest ich więcej - trup podniósł pozbawioną skóry, poczerniałą rękę i ruszył swoim leniwym krokiem w stronę pobożnego pirata.
- Do broni - ryknął kapitan. Po chwili zmienił jednak zdanie, obserwując leniwie posuwającą się poczwarę. - W nogi! Zdążymy uciec na górę - piraci jak jeden mąż, rzucili się biegiem w stronę wyjścia. Duch widział wyraz ulgi na ogorzałej twarzy niejednego mężczyzny.
Panującą w lochach ciszę zagłuszył łomot buciorów i chrzęst zbroi. Niestety, to nie były jedyne odgłosy. Duch mijał właśnie potworną zjawę, gdy zauważył jak zachodzi w niej zmiana, jakby martwy mózg zaczął łączyć fakty, a może przebudził się instynkt trupa. Nagle twarz potwora wykrzywiła w dzikim grymasie. Rozległ się ogłuszający wrzask i trup przyspieszył. Donnchad ledwo uskoczył przed krwawymi pazurami.
Kapitan bez słowa uniósł broń i zamachnął się na przeciwnika. Zauważył, że tempo piratów wyraźnie zmalało, część musiała mieć podobne problemy. Niewykluczone, iż niejeden dopadł już wąskiego korytarza i zaraz sprowadzi pomoc - rozmarzył się Beendrod.
Ramię ożywieńca odpadło z sykiem i swądem palonego ciała. Stwór zawył, ale irytacja zdawała się być jedynym efektem ataku pirata. Kolejny zamach i kolejne cięcie. Trup nie miał już obu rąk. Skwierczące kikuty pokrywały się bulgocącą czarną cieczą. Demon rzucił się na kapitana wymachując nimi, jakby nie zdawał sobie sprawy, że na ich końcach nie znajdują się już dłonie. Czarna ciecz chlapnęła Duchowi w twarz, zmuszając go do zamknięcia oczu. Czuł teraz jedynie smród rozkładu. Odruchowo zasłonił się ostrzem i ciął. Po chwili usłyszał plaśnięcie i poczuł jak coś zatrzymuje się tuż przy jego stopach. Przetarł oczy i spojrzał.
Głowa potwora wciąż się poruszała. Szczęka opadała się i podnosiła, a siny, pokryty czarnymi plamami jęzor wił się w pomiędzy kruchymi, półprzeźroczystymi zębami. W ziejącej ranie ział bielą przecięty kręgosłup i gromadziła sięczarna ciecz, która wkrótce zaczęła wysączać się z porów skóry i otworów ciała. Odsłonięte częściowo mięśnie czaszki lśniły, jak wijące się tuż pod powierzchnią wody węgorze, ale postępująca od szyi martwica skórczyła je w groteskowym pośmiertnym grymasie.
To coś nieżyło.

Duch nie miał czasu na podziwianie swojej pracy. Odwrócił się w kierunku wyjścia i kontynuował ucieczkę, pomagając innym w walce z paskudztwami.

Szybko zorientował się, że jego towarzyszom nie idzie tak dobrze, jak jemu - odrąbane przez nich członki, a nawet i głowy wciąż się poruszały i próbowały kąsać, chwytać się wszystkiego co było w ich zasięgu, czy drapać.
Piraci próbowali uciekać kortarzem, ale ten był wąski i zdradziecki, a ich było zbyt wielu.
Z mroku wyłaniały się coraz to nowe i coraz bardziej pobudzone potwory.
Kapitan dwoił się i troił, by pomóc swoim w ucieczce. Gryzącą po butach głowę przebił sztychem miecza, chwilę później pomógł wyswobodzić się przestraszonemu majtkowi z objęć trupa. Przy zwężeniu zaciekły bój toczył pierwszy oficer wraz z dornijczykiem. Pod nogami obu mężczyzn poruszały się w makabrycznym tańcu kikuty stworów. Do arakha Haggo przyczepiła się ucięta w ramieniu dłoń, nic sobie robiąc z pogłębiającej się rany.

Piraci zdołali położyć jednego z przeciwników, jednakże powiększająca się liczba otworów na plecach stwora nie była w stanie dokończyć jego nędznego żywota.
Cięcie migoczącego w poblasku latarni ostrza pozbawiło demona głowy. Ciało zaczęło czernieć i straciło wszelkie namiastki życia jakie w nim jeszcze drzemały. Duch uwijał się jak w ukropie, osłaniając odwrót swych towarzyszy. Zdawało isę, że tylko on jest w stanie zabijać ożywieńców.
Z każdą chwilą coraz mniej piratów było narażonych na atak - jeden za drugim opuszczali ponure lochy przez wąskie przejście. Jednak z każdą chwilą trupów było coraz więcej. Napierały już każdej strony. Ogień z latarni i pochodni trochę je odstraszał, ale ludzie Donnchada nie wzięli ze sobą wiele światła - akcja miała być w końcu tajemna. Jeden z piratów wrzasnął gdy potworom udało się wyciągnąc go ze zwartego szeregu braci. Pozbawiony ochrony towarzyszy nie był w stanie skutecznie się obronić. Zjawy obstąpiły go jak wygłodniałe psy. Nie było dokładnie widać, co z nim uczyniły, ale jego potępieńcze wycie na długo zapadnie wszystkim w pamięć. Woń ciepłej, świeżej krwi przesiąknęła powietrze.
Duch, podobnie jak inni, próbował ratować towarzysza. Ten jednak momentalnie znalazł się między stworami, które równie szybko go załatwiły. Mort, odważny mężczyzna z południa - wspomniał Duch. - Walczył pod Saheymem blisko trzy lata. Miał dość swego dotychczasowego życia, chciał spróbować czegoś nowego...

- Wracamy - rzucił kapitan, gdy ostatni z piratów znalazł się w ciemnym tunelu. Beendrod przepuścił resztę swoich, ciął kolejnego stwora i ruszył w kierunku wyjścia, osłaniając odwrót towarzyszy.

W ciasnym korytarzu nie był w stanie skutecznie bronić się mieczem, ale w porę zamienił go na sztylet. Wystarczyło zabić kilka trupów, by napierające z tyłu bezmyślne istoty zostały skutecznie zablokowane. Donnchad i jego ludzie z minimalnymi stratami wydostali się na świeże powietrze. Dopiero na zewnątrz byli w stanie odetchnąć pełną piersią.
Wydarzenia z lochów wydały się koszmarnym snem, z którego udało im się za wczasu obudzić.
Beendrod z uśmiechem powitał chłodne, leśne powietrze. Część piratów opatrywała rany, inni ze strachu zwracali zawartość śniadania. Wielu po prostu ułożyło się wygodnie na ściółce i w milczeniu kontemplowała niedawne starcie.

- Pomóżcie mi. Musimy zablokować wyjście - na rozkaz kapitana szybko stawiło się kilku rosłych mężczyzn. By dostać się do środka, piraci wyważyli stare, zmurszałe drzwi prowizorycznym taranem. Teraz ta sama, sporej wielkości kłoda, posłużyła do wzmocnienia konstrukcji. Na koniec, ktoś wpadł na pomysł by wszystko dodatkowo zabezpieczyć znalezionym niedaleko głazem.

- Ilu straciliśmy - zagarnął oficera Duch, podczas gdy kilkunastu piratów próbowało poruszyć ogromną skałę. Ich wysiłkom wtórowało zawodzenie potworów powoli pełznących wąskim przejściem w ich stronę.

Szybka ocena liczebności wykazała, że nie powróciło siedmiu z całego oddziału. Sam Donnchad widział jak padała trójka. Nic dziwnego, że niektórzy z jego ludzi nie wytrzymywali nerwowo. O mały włos uniknęli właśnie rozerwania na strzępy. Niektórzy o włos mniejszy niż inny. Trzech piratów opatrywało brzydkie szarpane rany na nogach lub rękach. Jeden prawie płakał nad utraconymi palcami. Ludzie Ducha byli twardzi, ale nikt nie mógł być przygotowany na coś takiego.
 
Sir_Michal jest offline