Caspar musiał podzielać strach reszty kompanii przed ognistą poczwarą, sprowadzoną przez Nataniela, bo nie rzucił się w sukurs szamanowi. Rzucił się w zgoła innym kierunku, najwyraźniej pozazdrościwszy Cliffowi akrobatycznych figli, chciał pokazać że też tak potrafi. Z korytarzyka, którym przybyli, wyleciał w pełnym biegu. Śmignął tuż obok Vance'a, odbił się od balustrady i poszybował nad płomieniami.
Żyrandol jęknął w proteście, ale w ogólnym rozgardiaszu nikt tego nie usłyszał. Nie szło też usłyszeć pobrzękującego łańcucha, wprawionego w ruch przez Hayle'a. Dyndając sobie w powietrzu, Cas był łatwym celem, ale mało już pozostało strzelców. Na antresoli porządek zrobili Cliff z Marlonnem, a najemnicy zza baru niby to przymierzali się do strzału, ale kiedy jeden z nich oberwał vance'owym bełtem, chęci do strzelania ubyło.
Ubyło też życia, kiedy Caspar skoczył w ich stronę. Przeturlawszy się po barowym blacie, jednego z niedobitków przedstawił podeszwie swojego buciora, drugiego natomiast - butelce wina. Chlusnął szlachetny trunek, chlusnęła jucha. Ten z przemodelowaną facjatą nawet nie zdążył zakląć, z grdyką ucałowaną casparowym nożem. Hayle odwrócił się w stronę tego drugiego, którego twarz zdobiły teraz kawałki szkła i uśmiechnął się, szczerząc zęby.
Jeszcze trochę i impreza u Hulka dobiegnie końca.
__________________ "Information age is the modern joke." |