Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2013, 11:34   #87
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Łowcy z Wurtbadu pokrzyżowali wcześniejsze plany chłopców z Biberhof, ale Bert się nie załamywał. Wiedział, że dla przyjaciela jest w stanie planować nawet całą noc i kolejny dzień. Rudiego znał od dziecka i Winkel był pewien, że nie urodził się jeszcze taki, który przeszkodzi mu w próbie uratowania przyjaciela. Jako, że Miller jest dezerterem muszą go dowieźć na ziemie, na których panuje mości baron, a następnie go tam powiesić. Musieli zatem działać szybko. Ich niezaprzeczalną przewagą było to, że oni dokładnie wiedzieli o zadaniu łowców, a sami łowcy nie mieli pojęcia, że ktoś będzie próbować ratować zapomnianego przez świat dezertera. I w tym gawędziarz pokładał nadzieję...

***

Sprawa, na której Bert z resztą kompanów obciążyli zeznaniami hieny cmentarne i porywaczy minęła niezwykle szybko. Winkel podejrzewał, że powodem tego mógł być umysł ciągle wracający do postaci Rudiego Millera. Gawędziarz nie mógł myśleć obecnie o niczym innym jak pomoc przyjacielowi...

Po krótkiej wymianie zdań z kapitanem i konsultacją z przeorem zakonu Auguarów podróżnicy mieli wypłynąć z Kemperbadu w kapłańskich szatach. Bert był duchownym i straży niezwykle wdzięczny pomimo tego, że to właśnie straż początkowo przysporzyła im tylu problemów.


Pierwsze spotkanie z łowcami z Wurtbadu nie pozostawiało złudzeń. To byli zawodowcy z krwi i kości. W średnim wieku, krzepcy, spoglądający na wszystko zimnym wzrokiem zabójcy. Bert był pewien, że nigdy wcześniej ich nie widział. Ich skórzane pancerze były wysokiej jakości, za pasami nosili pistolety czarnoprochowe, w pochwach miecze i wielkie noże, a - jak domyślał się gawędziarz - rękawy i nogawki kryły sztylety i noże do rzucania. Kusze, liny i kajdany nie wywołały takiego efektu jak sakwy spokojnie mieszczące ludzką głowę. Po plecach Winkela przeszedł dreszcz. Nadzieja jednak umiera ostatnia. W tym przypadku odejdzie ona tylko i wyłącznie z życiem gawędziarza. Nie ma możliwości aby pogodził się z losem, który spotkał jego przyjaciela. Nie ma mowy.

***

Bert ledwo mógł wytrzymać słysząc katującego Rudiego łowcę. Mężczyzna bez wątpienia czegoś chciał co - jak się okazało - wiązało się z samym Dniem Słońca i służkami barona. Chcieli wiedzieć kto poza Rudim spał z kobietami, ale Winkel dokładnie pamiętał, że w tym roku nie tknął żadnej z nich palcem. Wpadł na krótko i wolał zabawić się w gronie wioskowych niż asymilować się w otoczeniu obcych.

Gawędziarz podejrzewał, że łowcy są wynajęci przez barona, który rozumiejąc, że nie jedna z jego służek jest w ciąży wysłał ich za podejrzanym w tej kwestii dezerterem. Mógł złapać winnego i dowiedzieć się o kolejnych, ale to by mogło oznaczać, że pojmał kochanicę Rudiego. Jej przyszłość nie malowała się w pięknych barwach chyba, że potrafiła sobie radzić w takich sytuacjach.


Gdy Rudi połknął specyfik Bert uśmiechnął się parszywie. Wiedział, że był to sposób na to aby łowcy dalej go nie krzywdzili. Bo po co było bić martwego? Słowa najemnika o zawinięciu w płótno i wyrzuceniu za burtę były niczym objawienie, ale gdy doszła do nich zagwozdka z ucinaniem głowy Winkel zaklął w myślach. Jak to możliwe, że wszystko było przeciwko nim?

***

Plany w głowie Berta kłębiły się niczym kurz uniesiony po wojnie na poduchy. Od porwania zwłok, poprzez podpalenie statku Winkel z kompanami natrafili na ten najbardziej odpowiadający im plan. Chłopak chciał iść wraz z Gotte do kapitana i korzystając z przebrania sprawić, że kapitan, jego ochrona i inni zbrojni zajmą się kwestią siłową zadania za nich...

***


- Kapitanie... - rzekł z szacunkiem Winkel zaraz po tym jak zapukał cicho i wszedł zaproszony do kajuty wyżej wymienionego. - Obawiam się, że nie przynoszę dobrych wieści. Postaram się nie zabierać więcej pańskiego czasu niż to konieczne, ale sprawa, z którą przychodzę nie cierpi zwłoki. Ja i mój towarzysz... - powiedział, gdy Gotte wszedł do środka. - ... jesteśmy kapłanami zakonu Auguarów, a pozostali nasi kompani to nasza ochrona będąca incognito. Nie mogę Panu wyjawić dlaczego potrzebujemy asysty zbrojnych, bo jest to informacja niezwykle poufna. Ja jednak nie w tej sprawie. Zaraz po moich modłach usłyszałem z kajuty znajdującej się obok naszej jak jeden z tych zbrojnych, którzy obecnie w niej zamieszkują mówił coś o jakiejś truciźnie. - Bert nie musiał się natrudzić aby udać rosnące z nim emocje. - Zaraz po tym inny kazał mu coś posprzątać zwracając uwagę na ciało, które chcą zawinąć w płótno i wywalić za burdę o zmroku. Poza tym chcą temu martwemu uciąć głowę. Nie wiedziałem co mam z tym zrobić, ale jako osoba praworządna nie mogę dopuścić aby morderstwo uszło im płazem. Co więcej wiem, że nie możemy pozwolić aby głowa została oddzielona od ciała, bo dusza tego nieszczęśnika nigdy nie trafi do ogrodów naszego czcigodnego Pana, Morra. Proszę Pana z całego serca o niezwłoczną ingerencję w sprawę. Rozmawiałem z naszą ochroną i Panowie powiedzieli, że są gotowi Panu i Pana ludziom pomóc. Mordercy jednak wyglądają na naprawdę dobrych wojów dlatego do sprawy należy podejść bardzo ostrożnie... - udający kapłana gawędziarz czekał pełen emocji na odpowiedź kapitana.
 
Lechu jest offline