Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2013, 17:30   #201
vanadu
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Na każdej wolnej przestrzeni wrzała walka. Między budynkami, namiotami, w załomach skalnych. Na ziemi, w tunelach i u stropu, na rozwieszonych linach, rusztowaniach i pomostach. Wszędzie zlanie między sobą walczący: krasnoludy, gobliny, orki, trole, ogry..

Największa zwarta grupa zielonych próbowała przebić się z wyłomu skalnego, którym się tu wdarli i rozleść po dostępnej powierzchni. Jeno barykady zwalonych domostw, sterty płonących stempli kopalnych i odwaga pojedynczych obrońców trzymała ich tam, nie dając im dołączyć do grup szerzących chaos w samym centrum pieczary.

Buttal otrząsnął się z szoku, odkrywając że dłuższą chwilę wpatruje się w trolla przewiercanego i wbijanego w ścianę przez wielki świder parowy. Klepnął w ramię Torgiego by i on wyrwał się z odrętwienia wywołanego szokiem. Dobył pistoletu rozglądając się po okolicy. Dojrzał sporą grupę krasnoludów…chowających się na dachu? Nie. Najwyraźniej grupa krasnoludów schroniła się na dachu sporego magazynu i ładując duży zapas broni, szyła z kusz i samopałów w tłum i ujścia tunelu, prosto w największą gromadę napastników. Wyraźnie powstrzymywało ich to od śmielszego biegu na przeszkody. Niestety nie było to najwyraźniej wystarczające, gdyż likwidując po kolei ogniska oporu wdzierali się coraz dalej.


Czas na szybkie spojrzenie w górę. Przycelowawszy pistolet o drugie ramię Resnik strzelił w biegnącego jednym z górnych trapów goblina z pochodnią. Strzał był niezły. Duży kaliber kuli urwał mu nogę, zrzucając wprost na stertę słomy, która teraz, rozżarzona od zapalonej pochodni, oświetlała okolicę. Torgi ruszył do przodu, młócąc toporem i z próbującym go dogonić Floinem wpadł wprost w sporą grube zaskoczonych goblinów. Szybkie ruchy topora i młota niosły śmierć i zniszczenie, nie pozostawiając za sobą dychających przeciwników. Kurier postanowił nie marnować kul, ostatnich zresztą, na gobliny.

Gobliny umierają od kopa. Kolejny strzał dobił próbującego wstać trolla, obalonego wcześniej czy to jakimś wybuchem czy zderzeniem. Obok, jego na wpół przepołowiony piłą tartaczną kompan odpierał ataki brodatych drwali, wymachując trzymanym za nogę goblinem, jakby był on pałką albo jakimś dającym bezpieczeństwo fetyszem. W końcu odrzuciwszy nieporęczną „broń” skoczył zrywem w kierunku hordy kompanów, powstrzymywanych przez kuszników. Rozpędzał się, telepiąc i porykując z bólu, wyraźnie zamierzając się wbić w bok magazynu, stanowiącego platformę strzelecką, lecz nim przebył połowę drogi, potężny wybuch rzucił go w bok, spopielając nim wylądował. Przewrócona od wstrząsów czy w czyimś biegu latarnia upadła na pozostawioną otwartą beczułkę prochu, roznosząc pół ulicy, tak obrońców jak i ich wrogów. Widząc że troll został spacyfikowany (niestety ze sporą częścią zabudowy, zielonych oraz górników i żołnierzy) kurier wsadził pistolet za pas, zachowując ostatnią kulę na później.

Dobywszy topora ruszył ku swym kompanom lecz oni najwyraźniej rozprawili się już z gromadką kurdupli. Ku nim skoczyła kolejna grupa tych upierdliwych pasożytów, ze czterdziestu chyba. Sytuacja nie wyglądał dobrze,. Lecz nim zdążyli zareagować gobliny, zamiast ominąć przeszkodę wpadły w środek wielkiego namiotu. Stratowane paliki przestały podtrzymywać płótno, które niczym wielki urwany żagiel opadło na tłuszczę. Bogowie podziemi sprzyjali im dziś! Ruszyli do szarszy ku unieruchomionym przeciwnikom, za nimi zaś skoczyły grupy innych krasnoludów. Ciosy mieczy, toporów i kilofów szybko zabarwiły lniane płótno na krwistoczerwony kolor, zaś ruchy pod nim urwały się. Po chwili na zbierających się po zwycięskiej potyczce brodaczy wyskoczyła kolejna gromada i kolejna gromada stworów, razem na cywilizowane miary było by silna kompanią.

Rozgorzała kolejna ciężka walka. Tymczasem walki w całej pieczarze zaczęły się stabilizować. Wrogowie, którzy zdołali się wedrzeć do środka opanowali większość terenów przy wylocie tuneli,zaś obrońcom udało się oczyścić, poza nielicznymi enklawami, tereny w głębi obozu. Zniszczenia były duże. Płonęły magazyny, domy i sterty surowców, namioty obalono. Przy każdym skrzyżowaniu, każdym skalnym załomie i każdym zdatnym do obrony czy zasadzki miejscu piętrzyły się zwały trupów. Niebezpieczeństwo powielały ukryte grupki orków czy większych sukinsynów, walące się zabudowania o naruszonej strukturze, nie wspominając o spadających co jakiś czas z góry goblińskich zwłokach.
Wszyscy trzej, pozbierawszy się szybko skierowali się z grupą innych tyłowych krasnoludów ku pierwszej linii, czy też, co było by stosowniejszym opisem, ku najbardziej wysuniętym w stronę wyłomu obszarom potyczek. Co jakiś czas dołączały się do nich inne grupki, czy to same próbujące się wcześniej przebijać ku jaskiniom i polu walki czy tez do tej pory uwięzione czy związane walką na rozrzuconych obszarach, które teraz nazwać by można rumowiskiem. Przestrzeń śródskalną rozświetlały ciągle, niczym czarny nieboskłon, kolejne eksplozje oraz pożary.

Już stąd dostrzec można było płonące magazyny zbożowe po prawej stronie pieczary, opodal wielkiego żurawia. Stamtąd dochodziły odgłosy eksplozji oraz poświata, zwiastująca płonącą w powietrzu mąkę. Gdy dotarli w tamte okolice, ich grupa liczyła już przeszło sto osób. Wyłoniwszy się z jednej z prowizorycznych uliczek dostrzegli pandemonium. Setki zielonoskórych duszących się lub płonących w oparach dymu i ognia. Widać nierozsądnie podpalili spichlerze będąc między nimi, lub też ktoś wciągnął ich w tak sprytną pułapkę.

Zignorowawszy to straszne w swym wyglądzie, mimo wszystko, widowisko, skierowali się ku widzianym wcześniej z góry barykadom opodal studni głębinowych. Niestety!Barykady zdawały się przerwane. Za ich linią zniszczenie siały ogry. Ich znaczna grupa przebijała się przez zgromadzonych obrońców niczym kosa przez łan zboża, ścinając ich i masakrując, nie dając im szans na zatrzymanie czy choć spowolnienie swych ruchów. Na oko pół setki tych stworów wydawało się dominować na polu walki.

Na szczęście Thorga miał naprawdę paskudnie działający umysł. W końcu ogry szły zwartą grupą, prawda? Topory i sprawne dłonie setki wojowników szybko przysposobiły wielką konstrukcje żurawia w morderczą broń. Podcięte słupy wspierające przestały dawać oparcie, i kilka silnych pchnięć i innych gwałtownych ruchów sprawiło że masa drewna i stali runęła prosto na morderczą kolumnę opancerzonej ogrzej piechoty. W pierwszej chwili nikt nie zorientował co się dzieje. Dopiero wprawne, kopalne ucho krasnoludzkiego górnika wychwyciło ni to gwizd ni to ryk wodospadu..? Nie, nie było czasu czekać. Obrońcy momentalnie rzucili się do ucieczki na boki, pozostawiając zdziwione i zaskoczone ogry same sobie.

Widać że otrząsnęły się szybko i zbierały się by rzucić się za knyplami gdy…stała się ciemność, a gigantyczna drewniana wieża położyła je pokotem, masakrując i dusząc o skalne podłoże. Rozpędem rzucili się dobić tych co przetrwali pandemonium, w jakie zamienił się przeładunkowy placyk. Tym samym rozpędem wpadli na barykady, i stanęli jak wryci. Zielonoskórzy tłumnie wylewali się z tunelu. Resztki obrony które utrzymywały ich główne siły w miejscu padły. Już tylko wcześniej dostrzeżeni strzelcy coraz to wolniej razili ich ostrzałem. Sytuacja zdawała się być… trudna. Wtedy coś się stało. Nie ustalono później co dokładnie, ani kto to zrobił.

Wiadomo tylko to co dostrzeli wówczas zebrani na barykadach i ci z dachów magazynu. Z rusztowań poczęły spadać beczki, worki i bukłaki. Z razu powoli, później sypnęły się zwartą stertą. Za nimi poleciały pochodnie. Palna nafta i lniane tkaniny zapaliły się już w locie, i wraz ze spadają deszczem płynów z rozbitych beczek spadły niczym ulewa ognia na zielonoskórych. Ci ginęli w płomieniach. Nie czekając aż zejdzie na nich opamiętanie krasnoludy z Buttalem, Thorgim i Floinem na przedzie ruszyły do szarży. Strzelcy, zwartą salwą porazili tych z zielonych którzy próbowali swym rykiem i krzykami ogarnąć spanikowany tłum, po czym sami rzucili się z dachu na ziemie i biegiem ku nieprzyjacielskim szeregom.

Rozgorzała jatka. Wygrywana przez brodaczy masakra.
W końcu, w ferworze trwającej walki, ktoś wpadł Buttalowi na plecy. Krasnolud zareagował instynktownie. Nieznajomy też. Obaj obrócili się wokół własnej osi, unosząc broń i będąc gotowymi do zadania ciosu. Obaj jednak zamarli. Buttal, dlatego że zobaczył barczystego, srebrnobrodego współplemieńca we wspaniałej zbroi płytowej i z otoczonym płomieniami młotem o czarnej głowicy w ręku.Than, gdyż o tym świadczył runiczny wieniec wyryty na jego hełmie, dlatego że tuż obok kuriera pojawił się rozwrzeszczany ork, który okazał się lepszym celem dla młota krasnoludzkiego arystokraty. -Pilnuj się, chłopcze!- ryknął Alrik, kolejnego zielonoskórego powalając na ziemię ciosem tarczy. Ponad jego ramieniem, Buttal dostrzegł rosłego Czarnego Orka, którego oczka zalśniły na widok wyeksponowanych pleców jednego z nienawidzonych brodaczy


Nie wahając się, Buttal pewniej chwycił trzonek swego topora, po czym zrywem zamachnął nim za swe plecy i z całą swą siłą cisnął w przeciwnika. Topór, młócąc w powietrzy poleciał w mrok. Musnąwszy niemal swym ostrzem opancerzone ramię krasnoludzkiego thana pomknął z mroczną siłą wbijając się w okryty skórzniom tułów zielonoskórego wojownika. Kościec jego klatki piersiowej chrupnął miażdżony i przebijany na wylot, gdy ostrze z prastarych podziemnych kuźni rozcięło jego serce niczym sprawny rzeźnik na targowej jatce. Czarny ork osunął się na ziemię bez dechu czy dźwięku.
- To odwzajemniona sugestia w tym tłoku, mój panieodparł Buttal, dobywając mniejszego topora


-Tu są orki. Jak rozumiem wasza wysokość mnie wzywała? dodał, rozglądając się czujnie po otoczeniu

- To ty jesteś ten cały Resnik?-zapytał władca twierdzy, również wodząc wzrokiem dookoła i z braku innych opcji, krótkim wymachem posyłając zgruchotane ciało przebiegającego obok goblina w powietrze: - Miałem z tobą omówić to wszystko, czego zwiastunem się stałeś, ale niestety nastąpiły pewne komplikacje... Zresztą sam widzisz. Dłonią zatoczył krąg ponad głową w geście"cały ten burdel na mojej głowie". Bitwa na szczęście przygasała już lecz orkowie i gobliny nawet w obliczu śmierci były jak karaluchy. Obrzydliwe i uporczywie trzymające się życia.

- Buttal Resnik, kurier w służbie Dimzada z Morr. krasnolud skłonił się lekko, nie przestając się rozglądać. Rozmowę na moment przerwał huk pistolet, gdy strzelił w plecy ogra, usiłującego podnieść się nieopodal - Nawet nie wiesz panie, jak się cieszę że dowiedziałeś się o sprawie i tym całym cyrku. Choć ktoś może częściowo nie spać z nerwów za mnie spróbował zażartować.

-Tak, wielu nie śpi, szykując się do bitwy.- odparł Alrik, opuszczając ostatecznie młot i wspierając go głowicą na kamiennej podłodze - Thorek ruszył już z kilkoma tysiącami poprzez Dolinę Czaszki. Jakimś cudem udało mu się nie stracić tam większości ludzi, przez co do kopuły dotrze dzisiaj o zmroku.

Walczący obok Torrga ryknął i rozpłatał toporem stojącego przed nim goblina. Następnie rzucił okiem na towarzysza: -Te, Buttal! Co się tak guzdrasz?!- krzyknął, uradowany dotychczasową możliwością przelania krwi zielonoskórych.Floin krążył zaś pomiędzy rannymi, lecząc ich i wspomagając błogosławieństwami. Miał pełne ręce roboty.
Buttal jakby od niechcenia cisnął i tym toporem, zatrzymując w biegu orka próbującego doskoczyć do jakiegoś skalnego załomu. - Posiłki zdołają go dogonić? zapytał thana, zbyt zaniepokojony by zadbać o formalność wypowiedzi. - Sporo ich tam...

- Tak. Zamierzamy użyć Kjendiser Vei. Starej, runicznej sieci portali i właśnie dlatego chciałem się z tobą zobaczyć, panie Resnik- szlachcic przygładził brodę, oceniając Buttala wzrokiem od stóp do głów- Chcesz dalej w tym uczestniczyć? Wojnie, walkach i wszystkim co się z tym wiąże. Sądzę że po tym co uczyniłeś nawet Dimzad nie ośmieli się uznać że nie wykonałeś swojego zadania...

- Chcę...ja to powiem. Nie wykonałem go. Muszę porozmawiać z Thanem na Greystone, lub kimkolwiek kto będzie po nim. Nie porzucę misji w połowie. Zabierzecie mnie ze sobą? zapytał kurier prostując się. Był zmęczony a wojny nie lubił....ale miał swoje zadanie.

-Tak, chciałem tylko się upewnić czy na pewno szykować dodatkowe trzy miejsca w mojej świecie - Than uśmiechnął się lekko, opierając się o broń - A teraz znikajcie się przygotować.

Zza pasa wyjął dziwną, złotą monetę z krasnoludzkimi profilami na awersie i rewersie -Udacie się do mojej zbrojowni i dacie to kwatermistrzowi. On dobierze coś tobie i może twoim kamratom...
Dopiero z bliska Buttal mógł docenić misternie wykonane ryty na złoconym krążku. Trudno było nie dostrzec podobieństwa do Alrika.


Pokiwał powoli głową po czym rozejrzał się w koło i wrócił do walki. Jakiś czas później, gdy ostatni napastnicy zostali wykończeni, i trwało szacowanie szkód oraz ratowanie rannych, Resnik zebrawszy swych zmęczonych kamratów skierował się na powrót do wind na wyższe poziomy. Jak im wyjaśnił, nie maja raczej za dużo czasu nim Than wyruszy na czele swych sił, a oni musieli tam być. Zmęczeni posuwali się powoli przez pole bitwy. Wzdłuż dróg i placów układano rannych i zabitych. Obydwu grupom potrzebna była posługa, jeno niektórzy z nich mogli się spodziewać że kiedyś będą mieli możność doświadczyć jej znowu. W końcu dotarli do wind i ustawili się w sporej kolejce ewakuowanych. Z jednej strony windy wwoziły na górę rannych, kurierów i inne wymagające tego persony (jak na przykład Buttala i jego kumpli), kursy w dół zwoziły zaś lekki, medyków, kapłanów oraz posiłki.

Czekając na swą kolej, kurier przedstawił swym kompanom cóż dalej. Gdy w końcu winda zabrała ich na górę, zdążyli już nieco odpocząć. W windzie, w kolejce, na zewnątrz wszyscy rozprawiali o jednym – o bitwie stoczonej na dole. Jak zieloni zaatakowali? Czemu? I jakim cudem było ich tak wielu. Najpierw skierowali się do swych kwater by się doczyścić i zostawić broń, z którą nie wiadomo czemu (ale dobrze że jednak tak) łazili dotychczas po mieście. Czyżby było to spowodowane niepokojem po długiej wędrowce? Brakiem poczucia bezpieczeństwa? Możliwe. Tak czy inaczej teraz uznali że broń boczna całkowicie wystarczy, nie chcieli straszyć i tak pewnie zaniepokojonych mieszkańców.

Następnie uznali że czas udać się do owej wspominanej zbrojowni…zanim przed wymarszem rzucą się tam wszyscy, którzy nagle odkryją co zapomnieli pobrać, co wymienić a co im się zjebało kiedy próbowali to przymocować do reszty.

Zbrojownia okazała się szczęśliwie pusta. Niemal. Na krześle drzemał siwobrody krasnolud. Obudzony nie wykazał większych chęci do współpracy, lecz moneta zdawała się śladowo motywować go do jakichkolwiek działań. Nie rozmawiali z nim ponad potrzebę, by go nie drażnić. Dziwny krasnolud trzeba rzec, wyjątkowo burkliwy. Bardziej nawet niż Dimzad. Ostatecznie wybrali co było im potrzeba, Buttal zastąpił swoją krytą zbroję solidniejszą, w pełni płytową. Jak oszczędnie w słowach wyjaśnił dysponowała ona śladową osłoną magiczną, ot prosta robota jakiegoś początkującego runiarza. Co jeszcze ciekawsze, na rozkaz wyglądała ona jak zwykłe ubranie. Chyba to skusiło Buttala, mimo wszystko coś takiego w dyplomacji się może przydać, czyż nie? Szybko pozostawili z sobą magazyn i upierdliwego staruszka, kierując się z powrotem do kwater, by coś zjeść.
 
vanadu jest offline