Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-10-2013, 17:30   #201
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Na każdej wolnej przestrzeni wrzała walka. Między budynkami, namiotami, w załomach skalnych. Na ziemi, w tunelach i u stropu, na rozwieszonych linach, rusztowaniach i pomostach. Wszędzie zlanie między sobą walczący: krasnoludy, gobliny, orki, trole, ogry..

Największa zwarta grupa zielonych próbowała przebić się z wyłomu skalnego, którym się tu wdarli i rozleść po dostępnej powierzchni. Jeno barykady zwalonych domostw, sterty płonących stempli kopalnych i odwaga pojedynczych obrońców trzymała ich tam, nie dając im dołączyć do grup szerzących chaos w samym centrum pieczary.

Buttal otrząsnął się z szoku, odkrywając że dłuższą chwilę wpatruje się w trolla przewiercanego i wbijanego w ścianę przez wielki świder parowy. Klepnął w ramię Torgiego by i on wyrwał się z odrętwienia wywołanego szokiem. Dobył pistoletu rozglądając się po okolicy. Dojrzał sporą grupę krasnoludów…chowających się na dachu? Nie. Najwyraźniej grupa krasnoludów schroniła się na dachu sporego magazynu i ładując duży zapas broni, szyła z kusz i samopałów w tłum i ujścia tunelu, prosto w największą gromadę napastników. Wyraźnie powstrzymywało ich to od śmielszego biegu na przeszkody. Niestety nie było to najwyraźniej wystarczające, gdyż likwidując po kolei ogniska oporu wdzierali się coraz dalej.


Czas na szybkie spojrzenie w górę. Przycelowawszy pistolet o drugie ramię Resnik strzelił w biegnącego jednym z górnych trapów goblina z pochodnią. Strzał był niezły. Duży kaliber kuli urwał mu nogę, zrzucając wprost na stertę słomy, która teraz, rozżarzona od zapalonej pochodni, oświetlała okolicę. Torgi ruszył do przodu, młócąc toporem i z próbującym go dogonić Floinem wpadł wprost w sporą grube zaskoczonych goblinów. Szybkie ruchy topora i młota niosły śmierć i zniszczenie, nie pozostawiając za sobą dychających przeciwników. Kurier postanowił nie marnować kul, ostatnich zresztą, na gobliny.

Gobliny umierają od kopa. Kolejny strzał dobił próbującego wstać trolla, obalonego wcześniej czy to jakimś wybuchem czy zderzeniem. Obok, jego na wpół przepołowiony piłą tartaczną kompan odpierał ataki brodatych drwali, wymachując trzymanym za nogę goblinem, jakby był on pałką albo jakimś dającym bezpieczeństwo fetyszem. W końcu odrzuciwszy nieporęczną „broń” skoczył zrywem w kierunku hordy kompanów, powstrzymywanych przez kuszników. Rozpędzał się, telepiąc i porykując z bólu, wyraźnie zamierzając się wbić w bok magazynu, stanowiącego platformę strzelecką, lecz nim przebył połowę drogi, potężny wybuch rzucił go w bok, spopielając nim wylądował. Przewrócona od wstrząsów czy w czyimś biegu latarnia upadła na pozostawioną otwartą beczułkę prochu, roznosząc pół ulicy, tak obrońców jak i ich wrogów. Widząc że troll został spacyfikowany (niestety ze sporą częścią zabudowy, zielonych oraz górników i żołnierzy) kurier wsadził pistolet za pas, zachowując ostatnią kulę na później.

Dobywszy topora ruszył ku swym kompanom lecz oni najwyraźniej rozprawili się już z gromadką kurdupli. Ku nim skoczyła kolejna grupa tych upierdliwych pasożytów, ze czterdziestu chyba. Sytuacja nie wyglądał dobrze,. Lecz nim zdążyli zareagować gobliny, zamiast ominąć przeszkodę wpadły w środek wielkiego namiotu. Stratowane paliki przestały podtrzymywać płótno, które niczym wielki urwany żagiel opadło na tłuszczę. Bogowie podziemi sprzyjali im dziś! Ruszyli do szarszy ku unieruchomionym przeciwnikom, za nimi zaś skoczyły grupy innych krasnoludów. Ciosy mieczy, toporów i kilofów szybko zabarwiły lniane płótno na krwistoczerwony kolor, zaś ruchy pod nim urwały się. Po chwili na zbierających się po zwycięskiej potyczce brodaczy wyskoczyła kolejna gromada i kolejna gromada stworów, razem na cywilizowane miary było by silna kompanią.

Rozgorzała kolejna ciężka walka. Tymczasem walki w całej pieczarze zaczęły się stabilizować. Wrogowie, którzy zdołali się wedrzeć do środka opanowali większość terenów przy wylocie tuneli,zaś obrońcom udało się oczyścić, poza nielicznymi enklawami, tereny w głębi obozu. Zniszczenia były duże. Płonęły magazyny, domy i sterty surowców, namioty obalono. Przy każdym skrzyżowaniu, każdym skalnym załomie i każdym zdatnym do obrony czy zasadzki miejscu piętrzyły się zwały trupów. Niebezpieczeństwo powielały ukryte grupki orków czy większych sukinsynów, walące się zabudowania o naruszonej strukturze, nie wspominając o spadających co jakiś czas z góry goblińskich zwłokach.
Wszyscy trzej, pozbierawszy się szybko skierowali się z grupą innych tyłowych krasnoludów ku pierwszej linii, czy też, co było by stosowniejszym opisem, ku najbardziej wysuniętym w stronę wyłomu obszarom potyczek. Co jakiś czas dołączały się do nich inne grupki, czy to same próbujące się wcześniej przebijać ku jaskiniom i polu walki czy tez do tej pory uwięzione czy związane walką na rozrzuconych obszarach, które teraz nazwać by można rumowiskiem. Przestrzeń śródskalną rozświetlały ciągle, niczym czarny nieboskłon, kolejne eksplozje oraz pożary.

Już stąd dostrzec można było płonące magazyny zbożowe po prawej stronie pieczary, opodal wielkiego żurawia. Stamtąd dochodziły odgłosy eksplozji oraz poświata, zwiastująca płonącą w powietrzu mąkę. Gdy dotarli w tamte okolice, ich grupa liczyła już przeszło sto osób. Wyłoniwszy się z jednej z prowizorycznych uliczek dostrzegli pandemonium. Setki zielonoskórych duszących się lub płonących w oparach dymu i ognia. Widać nierozsądnie podpalili spichlerze będąc między nimi, lub też ktoś wciągnął ich w tak sprytną pułapkę.

Zignorowawszy to straszne w swym wyglądzie, mimo wszystko, widowisko, skierowali się ku widzianym wcześniej z góry barykadom opodal studni głębinowych. Niestety!Barykady zdawały się przerwane. Za ich linią zniszczenie siały ogry. Ich znaczna grupa przebijała się przez zgromadzonych obrońców niczym kosa przez łan zboża, ścinając ich i masakrując, nie dając im szans na zatrzymanie czy choć spowolnienie swych ruchów. Na oko pół setki tych stworów wydawało się dominować na polu walki.

Na szczęście Thorga miał naprawdę paskudnie działający umysł. W końcu ogry szły zwartą grupą, prawda? Topory i sprawne dłonie setki wojowników szybko przysposobiły wielką konstrukcje żurawia w morderczą broń. Podcięte słupy wspierające przestały dawać oparcie, i kilka silnych pchnięć i innych gwałtownych ruchów sprawiło że masa drewna i stali runęła prosto na morderczą kolumnę opancerzonej ogrzej piechoty. W pierwszej chwili nikt nie zorientował co się dzieje. Dopiero wprawne, kopalne ucho krasnoludzkiego górnika wychwyciło ni to gwizd ni to ryk wodospadu..? Nie, nie było czasu czekać. Obrońcy momentalnie rzucili się do ucieczki na boki, pozostawiając zdziwione i zaskoczone ogry same sobie.

Widać że otrząsnęły się szybko i zbierały się by rzucić się za knyplami gdy…stała się ciemność, a gigantyczna drewniana wieża położyła je pokotem, masakrując i dusząc o skalne podłoże. Rozpędem rzucili się dobić tych co przetrwali pandemonium, w jakie zamienił się przeładunkowy placyk. Tym samym rozpędem wpadli na barykady, i stanęli jak wryci. Zielonoskórzy tłumnie wylewali się z tunelu. Resztki obrony które utrzymywały ich główne siły w miejscu padły. Już tylko wcześniej dostrzeżeni strzelcy coraz to wolniej razili ich ostrzałem. Sytuacja zdawała się być… trudna. Wtedy coś się stało. Nie ustalono później co dokładnie, ani kto to zrobił.

Wiadomo tylko to co dostrzeli wówczas zebrani na barykadach i ci z dachów magazynu. Z rusztowań poczęły spadać beczki, worki i bukłaki. Z razu powoli, później sypnęły się zwartą stertą. Za nimi poleciały pochodnie. Palna nafta i lniane tkaniny zapaliły się już w locie, i wraz ze spadają deszczem płynów z rozbitych beczek spadły niczym ulewa ognia na zielonoskórych. Ci ginęli w płomieniach. Nie czekając aż zejdzie na nich opamiętanie krasnoludy z Buttalem, Thorgim i Floinem na przedzie ruszyły do szarży. Strzelcy, zwartą salwą porazili tych z zielonych którzy próbowali swym rykiem i krzykami ogarnąć spanikowany tłum, po czym sami rzucili się z dachu na ziemie i biegiem ku nieprzyjacielskim szeregom.

Rozgorzała jatka. Wygrywana przez brodaczy masakra.
W końcu, w ferworze trwającej walki, ktoś wpadł Buttalowi na plecy. Krasnolud zareagował instynktownie. Nieznajomy też. Obaj obrócili się wokół własnej osi, unosząc broń i będąc gotowymi do zadania ciosu. Obaj jednak zamarli. Buttal, dlatego że zobaczył barczystego, srebrnobrodego współplemieńca we wspaniałej zbroi płytowej i z otoczonym płomieniami młotem o czarnej głowicy w ręku.Than, gdyż o tym świadczył runiczny wieniec wyryty na jego hełmie, dlatego że tuż obok kuriera pojawił się rozwrzeszczany ork, który okazał się lepszym celem dla młota krasnoludzkiego arystokraty. -Pilnuj się, chłopcze!- ryknął Alrik, kolejnego zielonoskórego powalając na ziemię ciosem tarczy. Ponad jego ramieniem, Buttal dostrzegł rosłego Czarnego Orka, którego oczka zalśniły na widok wyeksponowanych pleców jednego z nienawidzonych brodaczy


Nie wahając się, Buttal pewniej chwycił trzonek swego topora, po czym zrywem zamachnął nim za swe plecy i z całą swą siłą cisnął w przeciwnika. Topór, młócąc w powietrzy poleciał w mrok. Musnąwszy niemal swym ostrzem opancerzone ramię krasnoludzkiego thana pomknął z mroczną siłą wbijając się w okryty skórzniom tułów zielonoskórego wojownika. Kościec jego klatki piersiowej chrupnął miażdżony i przebijany na wylot, gdy ostrze z prastarych podziemnych kuźni rozcięło jego serce niczym sprawny rzeźnik na targowej jatce. Czarny ork osunął się na ziemię bez dechu czy dźwięku.
- To odwzajemniona sugestia w tym tłoku, mój panieodparł Buttal, dobywając mniejszego topora


-Tu są orki. Jak rozumiem wasza wysokość mnie wzywała? dodał, rozglądając się czujnie po otoczeniu

- To ty jesteś ten cały Resnik?-zapytał władca twierdzy, również wodząc wzrokiem dookoła i z braku innych opcji, krótkim wymachem posyłając zgruchotane ciało przebiegającego obok goblina w powietrze: - Miałem z tobą omówić to wszystko, czego zwiastunem się stałeś, ale niestety nastąpiły pewne komplikacje... Zresztą sam widzisz. Dłonią zatoczył krąg ponad głową w geście"cały ten burdel na mojej głowie". Bitwa na szczęście przygasała już lecz orkowie i gobliny nawet w obliczu śmierci były jak karaluchy. Obrzydliwe i uporczywie trzymające się życia.

- Buttal Resnik, kurier w służbie Dimzada z Morr. krasnolud skłonił się lekko, nie przestając się rozglądać. Rozmowę na moment przerwał huk pistolet, gdy strzelił w plecy ogra, usiłującego podnieść się nieopodal - Nawet nie wiesz panie, jak się cieszę że dowiedziałeś się o sprawie i tym całym cyrku. Choć ktoś może częściowo nie spać z nerwów za mnie spróbował zażartować.

-Tak, wielu nie śpi, szykując się do bitwy.- odparł Alrik, opuszczając ostatecznie młot i wspierając go głowicą na kamiennej podłodze - Thorek ruszył już z kilkoma tysiącami poprzez Dolinę Czaszki. Jakimś cudem udało mu się nie stracić tam większości ludzi, przez co do kopuły dotrze dzisiaj o zmroku.

Walczący obok Torrga ryknął i rozpłatał toporem stojącego przed nim goblina. Następnie rzucił okiem na towarzysza: -Te, Buttal! Co się tak guzdrasz?!- krzyknął, uradowany dotychczasową możliwością przelania krwi zielonoskórych.Floin krążył zaś pomiędzy rannymi, lecząc ich i wspomagając błogosławieństwami. Miał pełne ręce roboty.
Buttal jakby od niechcenia cisnął i tym toporem, zatrzymując w biegu orka próbującego doskoczyć do jakiegoś skalnego załomu. - Posiłki zdołają go dogonić? zapytał thana, zbyt zaniepokojony by zadbać o formalność wypowiedzi. - Sporo ich tam...

- Tak. Zamierzamy użyć Kjendiser Vei. Starej, runicznej sieci portali i właśnie dlatego chciałem się z tobą zobaczyć, panie Resnik- szlachcic przygładził brodę, oceniając Buttala wzrokiem od stóp do głów- Chcesz dalej w tym uczestniczyć? Wojnie, walkach i wszystkim co się z tym wiąże. Sądzę że po tym co uczyniłeś nawet Dimzad nie ośmieli się uznać że nie wykonałeś swojego zadania...

- Chcę...ja to powiem. Nie wykonałem go. Muszę porozmawiać z Thanem na Greystone, lub kimkolwiek kto będzie po nim. Nie porzucę misji w połowie. Zabierzecie mnie ze sobą? zapytał kurier prostując się. Był zmęczony a wojny nie lubił....ale miał swoje zadanie.

-Tak, chciałem tylko się upewnić czy na pewno szykować dodatkowe trzy miejsca w mojej świecie - Than uśmiechnął się lekko, opierając się o broń - A teraz znikajcie się przygotować.

Zza pasa wyjął dziwną, złotą monetę z krasnoludzkimi profilami na awersie i rewersie -Udacie się do mojej zbrojowni i dacie to kwatermistrzowi. On dobierze coś tobie i może twoim kamratom...
Dopiero z bliska Buttal mógł docenić misternie wykonane ryty na złoconym krążku. Trudno było nie dostrzec podobieństwa do Alrika.


Pokiwał powoli głową po czym rozejrzał się w koło i wrócił do walki. Jakiś czas później, gdy ostatni napastnicy zostali wykończeni, i trwało szacowanie szkód oraz ratowanie rannych, Resnik zebrawszy swych zmęczonych kamratów skierował się na powrót do wind na wyższe poziomy. Jak im wyjaśnił, nie maja raczej za dużo czasu nim Than wyruszy na czele swych sił, a oni musieli tam być. Zmęczeni posuwali się powoli przez pole bitwy. Wzdłuż dróg i placów układano rannych i zabitych. Obydwu grupom potrzebna była posługa, jeno niektórzy z nich mogli się spodziewać że kiedyś będą mieli możność doświadczyć jej znowu. W końcu dotarli do wind i ustawili się w sporej kolejce ewakuowanych. Z jednej strony windy wwoziły na górę rannych, kurierów i inne wymagające tego persony (jak na przykład Buttala i jego kumpli), kursy w dół zwoziły zaś lekki, medyków, kapłanów oraz posiłki.

Czekając na swą kolej, kurier przedstawił swym kompanom cóż dalej. Gdy w końcu winda zabrała ich na górę, zdążyli już nieco odpocząć. W windzie, w kolejce, na zewnątrz wszyscy rozprawiali o jednym – o bitwie stoczonej na dole. Jak zieloni zaatakowali? Czemu? I jakim cudem było ich tak wielu. Najpierw skierowali się do swych kwater by się doczyścić i zostawić broń, z którą nie wiadomo czemu (ale dobrze że jednak tak) łazili dotychczas po mieście. Czyżby było to spowodowane niepokojem po długiej wędrowce? Brakiem poczucia bezpieczeństwa? Możliwe. Tak czy inaczej teraz uznali że broń boczna całkowicie wystarczy, nie chcieli straszyć i tak pewnie zaniepokojonych mieszkańców.

Następnie uznali że czas udać się do owej wspominanej zbrojowni…zanim przed wymarszem rzucą się tam wszyscy, którzy nagle odkryją co zapomnieli pobrać, co wymienić a co im się zjebało kiedy próbowali to przymocować do reszty.

Zbrojownia okazała się szczęśliwie pusta. Niemal. Na krześle drzemał siwobrody krasnolud. Obudzony nie wykazał większych chęci do współpracy, lecz moneta zdawała się śladowo motywować go do jakichkolwiek działań. Nie rozmawiali z nim ponad potrzebę, by go nie drażnić. Dziwny krasnolud trzeba rzec, wyjątkowo burkliwy. Bardziej nawet niż Dimzad. Ostatecznie wybrali co było im potrzeba, Buttal zastąpił swoją krytą zbroję solidniejszą, w pełni płytową. Jak oszczędnie w słowach wyjaśnił dysponowała ona śladową osłoną magiczną, ot prosta robota jakiegoś początkującego runiarza. Co jeszcze ciekawsze, na rozkaz wyglądała ona jak zwykłe ubranie. Chyba to skusiło Buttala, mimo wszystko coś takiego w dyplomacji się może przydać, czyż nie? Szybko pozostawili z sobą magazyn i upierdliwego staruszka, kierując się z powrotem do kwater, by coś zjeść.
 
vanadu jest offline  
Stary 06-10-2013, 17:40   #202
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Przez myśl Tsuki przeszło wiele myśli. Nieskoczenie wiele scenariuszy i możliwości, pytań i odpowiedzi, albo ich brak. W tej chwili tylko jedno z nich wydało się odpowiednie.

-Co?-


Po kolei, dokładnie i szczegółowo co się stało... weszli do rudery, wyskoczył jakiś dzikus i dmuchnął jej w twarz prochami. Czemu nie zareagowała odruchowo by podciąć gardło?

Smutny wyrok dla Tsuki był taki, że zbyt wiele odpoczynku najwidoczniej tępiło jej zmysły skoro nie zdążyła dobyć swojej katany.

Po tym wszystkim musiała zwiększyć ciężar treningu.

Z drugiej jednak strony dobrze że nie zdążyła skrócić ciemnoskórego mężczyzny o głowę, ponieważ zza jego pleców wyłoniła się Laurie, trzymająca w rękach kamionkowe kubki otoczone kłębami pachnącej ziołami pary.

-Wypijcie.-
powiedziała z ciut krzywym uśmiechem.- Zabije niesmak w ustach.

Faktycznie, po chwili konsternacji Tsuki odkryła że jej język był jakby pokryty popiołem. Heishiro, który nie mógł powstrzymać się od splunięcia, spojrzał krzywo to na naczynie, to na dredziastego nieznajomego.

-Co to było?-
sapnął, na co Laurie westchnęła tylko.

-Pył Głuptaka, czy jak to szamańskie badziewie się nazywa...

-Do usypiania niemilców.-
uzupełnił dziwak, uśmiechając się szeroko.- Specjalność El'Jango. Moja znaczy się.


Wypiła, a jakże. Paskudny posmak. Wypiła do dna i dopiero oddała kubek Laurie, lekko się krzywiąc.

-Fascynujące, a czemu użyłeś tego na nas gdy przyszliśmy tu razem z Laurie?-


O przodkowie, ten wywar co usuwania popiołu z ust był jeszcze paskudniejszy niż efekty prochów! El'Jango nie mogła zranić... ale Laurie będzie musiała zapracować na przebaczenie.

Szaman uśmiechnął się przepraszająco.

-Wybacz, donna, ale wyszedł nam tu niezły zgryz. Ja dopiero wczoraj wróciłem tutaj z kanałów, bo nie wiedzieć czemu tutejsze Inkwizytory uznały że jestem zła moneta.-
spojrzał na stojącą obok kapłankę i uniósł znacząco brew, jakby ona mogła jakoś na to zaradzić.- Siedziałem tydzień w śmierdzidziurze, wyganiając szczury ze swojej poduszki. Z resztą co wy byście zrobili na moim miejscu. Uciekacie z domu bo banda badmanów chce was wykutać, wracacie do niego po tygodniu w smrodzie i zaraz następnego dnia ktoś kto wygląda jak inkwizycja znów wbija ci na chatę...

-Jesteśmy z inkwizycji.-
burknął Heishiro, na co El'Jango zaśmiał się i klepnął stojąca obok kapłankę po ramieniu.

-No tak, ale jesteście z małą cabaną! A to co innego!

-Ale skoro ją poznałeś to dlaczego... ?

-No sęk w tym że nie poznałem!-
El przewrócił oczami.- Kiedy żem ją ostatni raz widział to to była mała, przestraszona dziącha z dwoma warkoczami i mlekiem pod nosem. A teraz proszę! Szycha z inkwizycji!

Trącił dziewczynę ramieniem na co ona zarumieniła się w stylu "Ktoś właśnie wspomina wstydliwy okres w moim życiu".

W ostateczności szaman włożył jednak ręce do kieszeni, spuszczając głowę.

-I naprawdę, absmak wyszedł że wam chuchnąłem, ale gdybym od razu wiedział że jesteście z młodą to nawet bym o tym nie pomyślał. Słowo!


Westchnęła lekko i skinęła głową.

-Dobre wytłumaczenie więc nie żywię urazy.-


Spokojnie usiadła już poprawnie, poprawiając włosy niefortunnie potargane przez sen.

-Więc Laurie? Wytłumaczyłaś już czemu go szukaliśmy?-

-Wspomniała tylko że ktoś zabija waszych ziomali i ja będę musiał pewno wam pomóc, bo coś tam złego stało się u was w środku, tajemnica, bla bla, i dlatego macie związane ręce i musicie prosić o pomoc dobrego, niezawodnego El'Jango.-
mężczyzna uśmiechnął się szeroko i oklapnął na fotelu naprzeciwko kanapy Tsuki i z pewną irytacją zgonił z oparcia największego, najbardziej włochatego pająka jakiego elfka widziała w swoim życiu.

Oczywiście była świadoma że pewnie gdzieś istnieją większe, lecz ten nie był dość duży by polować na coś większego od wróbla czy szczura.

Heishiro odchrząknął niepewnie kiedy ośmionożne stworzenie przebiegło z tupotem tuż obok jego stopy.

-Maitika nie gryzie ludzi.-
powiedział uspokajająco El, uśmiechając się lekko.- O ile jej nie poproszę...

-Aaaha?


Szaman w ostateczności skupił się na samurajce i siedzącej obok niej Laurie.

-Cóż, skoro jesteście przy zmysłach, chętnie dowiem się co to za draka.

Kapłanka uśmiechnęła się lekko.

-To szaman. Umie rozmawiać z duchami...-
rzuciła półgębkiem.

Zastanawiała się przez chwilę po czym postanowiła być po prostu szczera.

-Mamy tutaj mordercę, który atakuje członków inkwizycji. Problem w tym, że nie atakuje wielkich, wspaniałych i co-to-nie-oni, ale tych na niskich stanowiskach. Jedną z ostatnich ofiar było młoda siostra, która pomagała biednym.-


Spojrzała w oczy El'Jango.

-Skurwysyn nabił ją gardłem na hak i powiesił jak kawał mięsa.-

I nawet wyluzowany, być może delikatnie przyćpany szaman poruszył się niespokojnie pod tym dziwnym spojrzeniem jakie zafundowała mu Tsuki.

-Cóż... Czyli rozumiem że mam wam pomóc w złapaniu badmana... ?-
uśmiechnął się lekko i wzruszył ramionami.- Nie widzę problemu. W sumie to nawet z przyjemnością, donna. Im mniej skurwysynów na świecie tym lepiej dla świata ale...

-Ale co, El?


Jango uśmiechnął się krzywo.

-Cóż... Od kiedy wyjechaliście stąd ze swoim mistrzem, ja się dużo uczyłem, młoda. Bardzo dużo. Poznałem dobre i złe Hoodoo, nauczyłem się rozmawiać z duchami a nawet tworzyć napary o których istnieniu nie miałem wcześniej pojęcia.- dość skromnie splótł ręce na piersi, wodząc wzrokiem po suficie.- Dużo się zmieniło. Nie jestem już niedoświadczonym kapucynem któremu uratowaliście wtedy życie. Teraz naprawdę jestem godzien nazwanie szamanem...


Laurie przewróciła oczami.

-Domyśliłam sie, El. Naprawdę. A teraz do rzeczy.

-Obojętnie jak bardzo chcę wam pomóc, potrzebne mi będą składniki do rytuałów. Mam podstawowe rzeczy takie jak suszone oczy warana, jad skorpiona złotogrzbietego i inne popierdółki ale jeśli chcecie żebym rozmawiał z duchami, albo co lepsze, widział widma czasu, potrzebne mi będzie bagienne zioło... I to mocne. Najpewniej z dodatkiem grzybów.


Tym razem to Heishiro spojrzał zaskoczony na szamana.

-Brzmi to jak jakiś naprawdę wredny syf do mieszania z tytoniem.

-I jest.-
odparł spokojnie Jagno, splatając ręce za głową.- I to taki srogi. Wasz pewnie ściąłby pierwszy buch, dla mnie natomiast to sposób na częściowe oddzielenie duszy od ciała.

Krótka chwila ciszy.

-A cios obuchem w tył głowy pozwala odpłynąć czy się nie nada?-

To było wbrew pozorom szczere pytanie.

-Da radę kupić te rzeczy gdzieś? Czy może będziemy musieli się przejść i szukać?-


-Jasne że wiem gdzie kupić te rzeczy!- szaman niemal oburzył się na zapytaniem Tsuki.- Ja je palę nie tylko zawodowo, ale i rekreacyjnie. Znam każdego brata sprzedającego takie rzeczy w okolicy a i stary Constantine, alchemik, ma trochę towaru u siebie, chociaż on robi z niego herbatę która nawet odrobinę nie kopie...

-Tak, tak, tak. Wielka strata dobrego zioła.-
mruknęła Laurie.- Więc? W czym problem?

-Od tygodnie siedziałem w kanałach i nawet nie zdążyłem się zająć zarabianiem mamony.-
wyjaśnił dość prozaicznie Jango.- Serio, mała. Gdybym nie złapał nietoperza na gachu to teraz pewnie jadłbym Majtike.

Mówiąc to, głową wskazał na swojego pajęczego pupila będącego już w połowie drogi na sufit. Zamrugała, złapała się za nos, a po policzeniu do dziesięciu odetchnęła.

-Zróbmy tak... my fundujemy te ziółka, ty pomagasz nam w sprawie, a po wyjaśnieniu wszystkie dostajesz ładny czek... w sumie nie jesteś przyjaźnie z inkwizycją to po prostu gotówkę, a my sami podejmiemy gotówkę z zakonu jako refundację kosztów.-


-Świetnie!-
murzyn z uśmiechem klasnął w dłonie, wstając i z haczyka na ścianie ściągając coś co wyglądało jak przeżarty przez mole worek pokutny.- I to rozumiem! Biurokracja służąca odpowiednim celom!

W połowie zakładania nakrycia na ramiona zamarł, zerkając to na Tsuki, to na Heishiro.

Po chwili jakieś zębatki chyba zaskoczyły na odpowiednie miejsca w jego głowie.

-Wy nie jesteście stąd, co?-
zagadnął w końcu, ubierając swoje dziurawe okrycie.

I nie był to worek. Worki bywały lepiej zszywane i lepiej dopasowane do noszącej je osoby.

-Nie.-


Niesamowita moc umysłu czarnoskórego szamana najwidoczniej poradziła sobie z niesamowitą informacją odmienności Tsuki i Heishiro w porównaniu do reszty mieszkańców tego miasta.

Godne podziwu, ziaste.

-Są zza morza.-
ucięła temat Laurie, widząc jak Jango zaczyna się zachowywać niczym kot który zobaczył niezwykle kolorową mysz.

Szaman spojrzał na nią, spojrzał na samurajkę i w ostateczności wzruszył ramionami, ruszając na dół po dość mocno zakurzonych schodach.

-Pójdziemy do portu, bo tam mam większość znajomych mogących skołować mi stuff... Potem zaś mogę pójść z wami gdzie chcecie, ale lepiej byłoby pójść albo do ciała, albo na miejsce gdzie je znaleziono. Takie rzeczy jak wieszanie kogoś na haku są zwykle dość mocno wyczuwalne w aurze miejsca jeszcze długo po samym zajściu...-

Samo zaprowadzenie szamana do klasztornej kostnicy nie wydawało się szczególnie dobrym, a może i nawet wykonalnym pomysłem.

-Miejsce śmierci ofiary, zakon ma ogólnie zbyt wiele stresu by sprowadzać kogokolwiek spoza grupy. Poza tym mają tam takiego starca, co...-


Zawahała się przy wyborze słów, tylko odrobinę.

-... złe wibracje robi, powiadam ci.-

-Oj znam ja takich. Co drugi chłopaczek z inkwizycji tak ma...-
Jango pokiwał tylko ze zrozumieniem głową, opuszczając wraz z trójką towarzyszy dom i zamykając go jakimś topornie wykonanym, prostym kluczem który wniknął płynnie w namalowaną w drewnie dziurkę od zamka.

-Taki trik.-
wyjaśnił spokojnie, chowając klucz pod płaszcz.- Za mną. Znam skrót. I póki noc młoda.

***

Mówiło się że wszystkie miasta były takie same. Że wszędzie gdzie by się nie pojechało, różnica polegała jedynie na języku w którym mówiono i ewentualnie na zmiennych proporcjach gatunków przewijających się przez większe lub też mniejsze metropolie rozsiane po całym Wordis.

Ktoś kto tak mówił był idiotą.

Tsuki tylko teoretycznie zdawała sobie sprawę że w A'loues ludzie noszą się jak wykwintne wymoczy, w Middenlandzie prawdopodobnie dostałaby ataku migreny od ich wszechobecnej, ciężkiej i nieprzyjemnej mowy a w jej rodzinnych stronach mniej elitarne dzielnice miast były niczym potoki prostych mieszczan oraz chłopów, ciągnących we wszystkie strony za swoimi sprawami.

I pod tym względem miasta w Skuld nie różniły się zbytnio od tych na Jadeitowych Wyspach.

Diabeł tkwił jednak w szczegółach.

Przykładowo, w ojczyźnie Tsuki burdele znajdowały się tylko w dwóch rodzajach dzielnic. Tanich, gdzie za kilka miedziaków mężczyzna mógł ulżyć sobie z nie zawsze zdrową a czasami nawet niechętną dziewczyną, łkającą w czasie usługi. Ich przeciwieństwem były domy uciech w dzielnicach bogaczy, gdzie kurtyzany były gładkimi oraz pięknymi mistrzyniami swojego fachu.

W jednych i drugich jednak kobietom nie wolno było opuścić progu przybytku, a one same eksponowane były przy ulicach na wystawach, bardziej podobnych do drewnianych klatek.

Tutaj zaś... Tutaj większość krążyła po wyznaczonych strefach, ale mimo to Skuldyjskie prostytutki miały znacznie więcej swobody od tych z Jadeitowych Wysp i tylko żółte wstążki w ich włosach oraz przy sukniach sugerowały jakim zawodem się parają.

Z resztą nie tylko prostytucja była w Skuld nietypowa.

Strażnicy miejscy krążyli po bardziej podejrzanych dzielnicach przynajmniej dwójkami, zachowując się bardziej jak osoby które znalazły się tam przypadkiem a niżeli jak stróże prawa wypełniający swoje obowiązki.

Dlatego też na co drugim rogu widoczni byli mali sprzedawcy, handlujący towarami dopiero co wyjętymi z czyjej kieszeni a paserzy którzy za dnia parali się legalną pracą już oficjalnie zmieniali tablice swoich małych manufaktur. I tym sposobem "Christoph Didreid - Szewc" po zmroku stawał się Christophem "Uczynnym", upłynniaczem kradzionych dóbr.

El'Jango natomiast wydawał się w tym niezbyt dystyngowanym otoczeniu niczym ryba w wodzie. Co jakiś czas zaczepiał podejrzanych handlarzy, żartował z dziewczynkami do towarzystwa i jakimś cudem za każdym razem zlewał się z tłem kiedy to jego grupka mijała patrol straży.

-I jak wam się podoba moje miasto?-
zagadnął w końcu, wgryzając się w mango zgarnięte z jakiegoś przydrożnego straganu.

Heishiro akurat musiał obronić się przed atakiem dwóch kuszących go młódek w żółtych sukniach, przez co pytania raczej nie dosłyszał.

Laurie zaś uśmiechnęła się krzywo, rzucając okiem na idącą obok Tsuki.

Pociągnęła Heishiro za kołnierz, co wyglądało raczej komicznie biorąc pod uwagę różnicę ich masy, ale nadal to osiągnęła.

-Nietypowo, ale nie tak strasznie by nie mieć pojęcia co się dzieje.-

-Wielu przyjezdnych mówi że Skuld śmierdzi, ale to nie prawda!-
zakrzyknął Jango, jakby napełniany energią przez gwar i tłum przez który musieli się przedzierać.- To zapach cywilizacji! Jeszcze pamiętam jak w domu, na wschód stąd, musiałem biegać z bratem po dżungli i zbierać żaby na obiad bo wszystko inne nam uciekało. Tutaj jedzenie jest na ulicach!

-Nawet jeśli po wzięciu go bez płacenia trzeba potem spieprzać jak tylko się da...-
mruknął Heishiro i uniósł brwi, gdy ku jego zaskoczeniu Jango pokiwał głową.

-A żebyś wiedział, bracie! I wierz mi albo nie, ale to łatwiejsze niż bieganie po bagnie!


Laurie uśmiechnęła się lekko.

-Widocznie naprawdę wszystko jest względne... Ja w życiu bym nie powiedziała że życie w wielkim mieście jest łatwe...

-Jest.-
El pokiwał głową.- W sumie wszędzie jest łatwiej niż tam gdzie się urodziłem.

Jakoś nie skomentowała jakim miejscem musiało być miejsce jego pochodzenia. Zamiast tego skupiła się raczej na zadaniu.

-Wszystko pięknie i cacy, ale dojdźmy w końcu do twojego handlarza i zacznijmy szukać naszego mordercy. Nie chcę dać mu więcej czasu na jego proceder niż muszę.-


-Szczęściem, Philips powinien być już niedaleko...-
Jango uśmiechnął się, wyszedł za róg i zamarł.

Tsuki nie trudno było się domyślić że starszy, siwy mężczyzna otoczony przez czterech strażników na pewno jest owym handlarzem z którego powodu dane im było przedzierać się przez ulice pełne możliwości wątpliwych uciech cielesnych oraz syfa.

Heishiro westchnął.

-No pięknie...


Westchnęła cicho.

-Nigdy nic nie może pójść spokojnie, prawda? Zawsze jakieś problemy, zawsze...-


Ruszyła spokojnym, dystyngowanym krokiem. Jej plan był prosty. Wyjechać ze swoją rangą i kazać im spływać, a jak nie posłuchają to przywalić jednemu z główki. Jeśli to nie zadziała? To wtedy Heishiro i jego prężenie mięśni i bicepsów równie wielkich co głowy tych strażników.
 
__________________
Oczyść niewiernych
Spal heretyka
Zabij mutanta
Kizuna jest offline  
Stary 07-10-2013, 11:03   #203
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
- Wypełniam zobowiązania - odpowiedział krótko wyjmując z kieszeni broszę z wężowym symbolem i ukazując ją osiłkowi tak, by tylko on mógł dostrzec schowany w dłoni symbol.
- Kobieta imieniem Megara, mówi ci to coś? - Zapytał, po czym zrobił krok w przód kierując się ku wejściu na statek. Miał nadzieję, że nowa pracodawczyni nie postanowiła testować jego przydatności bojowej tutaj i bez większych problemów uda mu się dostać do ustalonego galeonu.

Mężczyzna na trapie uniósł jednak dłoń, jakby chcąc powstrzymać Alzura, lecz opuścił ją spoglądając na kogoś albo coś za plecami genasiego.
- Em... Teoretycznie samo imię nic nie znaczy... - Powiedział powoli.
- Ale dodatek w postaci osoby która je nosi już tak - mniszka uśmiechnęła się lekko, stojąc na nabrzeżu.
- Szybko się pojawiłeś. Zdążyłeś już przepuścić wszystkie pieniądze że tak wcześnie pojawiłeś się po więcej? - Uśmiechnęła się kpiąco, wchodząc na trap.

- Nudziłem się, a zostało mi całkiem sporo. Za mało na broń zaklętą przez magów, stosunkowo dużo na zwykłe żelastwo - odpowiedział podążając na pokład za kobietą.
- Oswald wspominał, że ponoć wyposzczone z ciebie zwierzę - Megara minęła wikidajłe skinąwszy mu głową i zapukała do drzwi umieszczonych mniej więcej na połowie wysokości buty statku - spodziewałam się, że zastanę cię tutaj podpitego i pachnącego mydłem z jakiegoś ciut lepszego burdelu.
Nim Stormwind zdążył odpowiedzieć, okienko w drzwiach otworzyło się a na dwójkę intruzów łypnęła para podejrzliwych oczu.
- Hasło?
- Mordimer, nie jestem doppelangerem i nie mam zamiaru bawić się w konspiracyjne pieprzenie o księżycu ponad dachem świątyni - przewróciła oczami - to dla paniczyków przychodzących tu zaznać odrobiny dreszczyku. Otwieraj, bo jeśli tego nie zrobisz to cię kopnę.
Okienko zatrzasnęło się a po drugiej stronie drzwi dało się słyszeć zgrzyt odsuwanego rygla.

- Skurwiel, ale mam w zwyczaju najpierw zabezpieczać kwestie bardziej życiowe, poza tym spojrzenie typu "chyba jednak ciągle wzięłam za to za mało" nie pomaga na wzwód, uwierz mi. Będzie na to jeszcze czas, co mam tutaj robić? Spodziewasz się gości, którzy zgubili swoje zaproszenia?
- Nie - odpowiedziała kobieta wkraczając na pokład i mijając w drzwiach starszego mężczyznę w skórzanej czapce nałożonej na siwe, potargane włosy.
- Spodziewam się że poznasz ciut miasto i ściągniesz mi tutaj jakiś zabijaków.
Z uśmiechem wsparła ręce na biodrach stając ponad jedną z kilku większych lub mniejszych aren umieszczonych zmyślnie pod pokładem statku. "Morski Miecz", jak szybko odkrył Alzur, został stworzony tylko do jednego, konkretnego celu. Dostarczać bogatym i wpływowym nielegalnej rozrywki.


I pod pokładem było wszystko, by odbywało się to jednocześnie w możliwie komfortowych dla odbiorcy warunkach. Nie były to zabite deskami, prowincjonalne areny gdzie tłuszcza niemal zwisała ponad naszpikowanym palami dołem, oddzielającym walczących od tłumu widzów. Tutaj były ścieżki dla służących, loże dla bogaczy i szeregi miejsc dla tych ciut mniej majętnych gości. Był też wyszynk zastawiony alkoholami, stoły do gier hazardowych a nawet możliwe do zasłonięcia parawany, dające gościom dość prywatności aby załatwić interesy albo pofiglować z odpowiednio ekskluzywnymi kurtyzanami prezentującymi swoje wdzięki w czasie tańca na niewielkiej acz wystarczającej scanie obok kontuaru. Tylko same miejsca walki wydawały się nudne i zwyczajne w porównaniu do miejsca w których je umieszczono. Zwykłe sześciany o rozmiarach sześć na sześć na sześć metrów, lub większe.

- Zakładam, że nie jako organizator. Mam wyjść na arenę i walczyć, jak mniemam? Jakieś nazwiska na które powinienem szczególnie uważać? - Odpowiedział bez namysłu Alzur.
- Znów się na coś zagapiłeś i nie słuchałeś? - Poirytowała się Megara, przewracając oczami - ,asz ściągnąć KOGOŚ do walki. Osiłków, zabijaków, ludzi którzy za kilka sztuk złota dadzą sobie po mordach.
Plecami oparła się o jeden z wielu słupów wsporniczych i założyła ręce na piersi.
- Nie muszą być to nawet jacyś szczególni zawodowcy. Wystarczy kilku głupców którzy swoją nieskordynowaną walką podgrzeją ciut atmosferę przed faktycznymi gwiazdami wieczoru - uśmiechnęła się leciutko - a takich znajdziesz wszędzie. I przy okazji poznasz miasto, prowincjuszu - dodała, ciut zgryźliwie.
- Walczyć będziesz mógł, jeżeli zechcesz. Tego ci wieczorem nie zabronię.
- Znaleźć osiłków i zabijaków, skierować tutaj, jak wieczorem będę na siłach mogę sam się spróbować. Brzmi prosto. Zaczynam z punktu, czy masz coś jeszcze do dodania? - Zapytał właściwie już w pół kroku do drogi wyjściowej.
- Ah, nikt nie będzie walczył za darmo. O jakich stawkach mam z nimi rozmawiać?
- Zdaję się na twoją pomysłowość - odparła Meg, wzrokiem wodząc po przygotowywanej na wieczór hali.
- Im szybciej się zjawią, tym lepiej dla ciebie. Wolimy nie wpuszczać na arenę idiotów którzy wpadną w szał bojowy i spróbują zatłuc przeciwnika gołymi pięściami w krwawym szale - pokręciła z politowaniem głową, myśląc o takim zachowaniu i rzuciła okiem na Alzura. Następnie rzuciła mu sakiewkę.
- Masz tam trzydzieści sztuk złota. Dawaj piątkę jako zaliczkę i obiecuj kolejnych dwadzieścia pięć za udział w walce. Jeśli znajdziesz kogoś wartościowego, a chcącego więcej, zdam się na twoją ocenę czy będzie wart ekstra wydatków w ramach zachęty.

Było wcześnie rano, Alzur więc skierował się na miejską arenę gdzie miał zamiar wyłowić wzrokiem kilka talentów. Założywszy kaptur w celu uniknięcia niechcianych spojrzeń ruszył głównym traktem wychodząc z doków i dostając się do bardziej oficjalnych dzielnic Lantis. Tutaj co drugi strażnik patrzał na niego spode łba. Dość wysoki osobnik solidnej postury, obwieszony bronią niczym choinka i z kapturem narzuconym na łeb nigdy nie wzbudzał zaufania wśród stróżów prawa. Genasi przemknął jak najszybciej przez promenadę lądując wreszcie na miejskiej arenie. Na walki było zdecydowanie za wcześnie, zakontraktowanych gladiatorów nie było nawet sensu ruszać bo jeszcze jaki się wygada i szlag trafi cały, nielegalny proceder. Alzur dając gwardziście w łapę zszedł do tak zwanych cel, gdzie osadzało się mięso armatnie, czytaj skazańców sprzedanych arenie, których wystawiało się przeciw normalnie zatrudnionym wojownikom. Ich szanse przeżycia były minimalne, jednak jeżeli któremuś udało się wyjść z walki cało, obejmował później miejsce pokonanego przez siebie gladiatora, co zdarzało się niezwykle rzadko. W kontekście wszystkich rozgrywanych na arenie walk, matematycy złapaliby się za głowę gdyby wyliczyli jaki procent walk kończy się happy endem.

Alzur zszedł do katakumb, to co tam jednak zastał wcale nie zaspokajało jego, a raczej organizatorów, potrzeb. Banda wychudzonych i zagłodzonych skazańców sprawiała wrażenie takiej, która na arenie utrzyma się co najwyżej kilka minut. Bez słowa, po kilku minutach obserwacji udał się z powrotem schodami na górę.

Czas leciał, a genasiemu grunt palił się pod nogami. Wraz z powoli zachodzącym słońcem udał się więc do jedynego, w miarę pewnego miejsca - lokalnej speluny. Była to chyba pierwsza trafna decyzja dzisiejszego dnia, wśród karczemnej atmosfery czekającej tylko na punkt zapalny Alzurowi udało się wyłowić trójkę potencjalnych zawodników. Dwóm rzucił, jak radziła Megara, po pięć sztuk złota. Ot dwójka młodzików, dobrze zbudowanych, być może marynarzy z tego co mówiących, znających się na obsługiwaniu broni. Ostatni nie szedł tak prosto i tutaj planokrwisty musiał nieco mocniej się wysilić. Były najemnik, dziad z bielmem na jednym oku był (co Alzur wydobył od lokalnych) postrachem portowych bójek, zaś gdy ruszał w tango kompania sprzątała z jego drogi wszelaki oręż, bo z tym podobno wyczyniał niespodziewane cuda. Tym samym kolejnych piętnaście sztuk złota poszło w las się paść. Na odchodne zaczepił go barman widząc, że ten zbiera srogą ekipę rzucił mu (rzecz jasna nie za darmo) informację o jeszcze jednym zabijace siedzącym obecnie w celi, przynajmniej do czasu aż ktoś go od strażników wykupi.


I co okazało się prawdziwe, skurwiel był z niego nie tęgi już z wyglądu. Niby jak krasnolud, ale wyższy o głowę i w barach jeszcze szerszy, o dziwnie szarej skórze. Alzur dłuższą chwilę zastanawiał się, czy ten też czasem nie jest bękartem z krwią istot z innych planów w żyłach. To dobrze, wszystko co odstaje od normy sprzedaje się, a jak ten da radę jeszcze ostro przypierdolić, to oboje byli w domu. Ostatecznie genasi musiał dopłacić jeszcze osiemnaście sztuk złota ze swojej kieszeni, ale miał nadzieję było warto. Z krasnoludzkim terminatorem u boku skierował swe kroki na statek, po drodze zahaczając o gastronomię, nie mógł przecież puścić swojego na głodno.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline  
Stary 09-10-2013, 02:38   #204
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Jean Battiste Le Courbeu


-Jak myślisz, co tam jest… ?

-Nie wiem…

-Nie jesteś ciekaw?

-Jasne że jestem!

-To co robisz tutaj, a nie tam?


Stojący przy oknie Jean obrócił głowę i spojrzał z pewnym dystyngowanym chłodem na stojąca obok Denise, po której ta niema krytyka spłynęła jak po przysłowiowej kaczce.

-Wiesz kto ci tu płaci, prawda?- zapytał gnom, unosząc znacząco brwi.

Kapłanka wzruszyła zaś tylko ramionami, kątem oka obserwując jak Seravine kopniakiem kończy życie jakiegoś nieszczęśnika który w nieodpowiednim czasie i miejscu uznał że pled rozłożony pod wozem to idealne miejsce na drzemkę.

-Wiem tylko tyle że wszcząłeś alarm z ich powodu a teraz siedzisz tutaj kiedy twoja urocza złodziejka grzebie w wozie pilnowanym przez bandę niemilców…

-Jeśli mówiąc „niemilec” masz na myśli „skurwiel” to chętnie się zgodzę
.- mruknął Ogar, wstając znad ciała Czarnego Płascza o skręconym karku.- On też miał tatuaż.

-Co?

-Tatuaż. Znamię. Jest naznaczony.-
odparł poirytowany mężczyzna, wskazując na czarny znak na szyi martwego mężczyzny.- Wszyscy, których do tej pory zabiliśmy, a należeli do tej dziwacznej formacji, byli kiedyś w Gwardii Pistoletowej. I wylecieli z niej za przewiny zwykle zasługujące na stryczek

Jasiek wzruszył ramionami.

-Słowem, ktoś sporo się namęczył żeby stworzyć sobie małą armię bezwzględnych sukinsynów

Jean spojrzał najpierw na Ogara, potem na stojącego obok niego półorka a w ostateczności na Denise, by po dłużej chwili zastanowienia podjąć decyzję.

-Idę tam.- oznajmił, ściągając z głowy kapelusz i z pewną niechęcią podając go stojącej obok kapłance.- Nie zgub.

-O!-
gnomka uśmiechnęła się lekko, obserwując jak jej pracodawca wyskakuje przez okno.- W końcu odkryłeś, że w czasie cichej roboty lepiej nie paradować z pióropuszem na głowie?

Jean skrzywił się i westchnął będąc już na zewnątrz.

-Aj tam cicho być…

Na przyszłość musiał pamiętać żeby najmować mniej pyskatych najemników.


***


-Cholera, dużo tu tego…

-No zdecydowanie… Jak myślisz, gdzie to wieźli?

-Obojętnie gdzie, na pewno w złym celu… Sukinsyny nie mają problemów z zabijaniem bezbronnych starców i ludzi we własnych łóżkach, więc wątpie żeby teraz nagle przerzucili się na dobroczynne dozbrajanie granicy z Krevlodh…


Claviss pokiwała głową, nawet nie chcąc pytać skąd kobieta wiedziała o występkach rzeczonej bandy. Wystarczył jej sam fakt, że Le Courbeu, jej pracodawca i najwyraźniej wysłannik korony, uznał te przeszpiegi za zło konieczne. Wątpiła w to by Kot w Butach nagle zaczął parać się napadaniem na niegroźne karawany, więc zabijanych po drodze mężczyzn od razu klasyfikowała, jako odpowiedni materiał na kompost do gleby.

Dlatego też niemal odruchowo obróciła się na pięcie, słysząc ciche kroki gdzieś zza ściany szopy i uniosła oba ostrza, gotowa do ciosu.

Tylko szyki refleks Jeana i fakt, że ataki wyprowadziła z myślą o kimś metr wyższym ocaliły głowę skradającego gnoma przed potoczeniem się po trawie. Mimo to szpieg zaklął cicho kiedy miecz zwiadowczyni o mały włos nie rozciął mu ucha na dwoje.

-Claviss!- syknął z irytacją.

Niziołka uśmiechnęła się krzywo, lekko garbiąc ramiona.

-Wybacz szefie. Cały jesteś… ?

-Tak, tak…-
mruknął z irytacją Jean, wyglądając zza rogu by upewnić się, że nikt nie usłyszał tej prawie-dekapitacji.- Uznałem, że lepiej sam sprawdzę, co wieźli… Jak bardzo jest źle?

-Sam to oceń.
- mruknęła Seravine, która w międzyczasie zdążyła pozbyć się sporej częśći charakteryzacji. Już tylko typowo wiejska fryzura i ciut rozjaśniona cera nie pasowały do wyglądu dziewczyny, do którego to gnom zdążył przywyknąć.

Nie komentując jednak niepokojąco precyzyjnego makijażu kochanki, Jean wspiął się na stopień i zerknął do wnętrza wozu pod płachta podtrzymywaną przez pannę Savoy.

-No nieźle…- mruknął cicho, powstrzymując się od gwizdu.

W wozie była broń.




Równe szeregi muszkietów lśniły w promieniach wpuszczanego do środka słońca, zapełniając drewnianą pakę od góry do dołu.

Ale to nie wszystko.

Były tam również beczułki z prochem, worki pełne ołowianych kul, oliwa do lamp oraz przykryte płachtą, gotowe do złożenia oraz użycia działo organkowe, o którego działaniu gnom słyszał tylko z opowieści zakrawających bardziej o legendy. Nie wierzył w nie, aż do tej pory. Patrząc na lśniące metalicznie części artyleryjskiego potwora był w stanie uwierzyć, że owa broń potrafiła jednym strzałem zetrzeć z ziemi regiment żołnierzy.

Po kilku sekundach ciszy Jean przełknął niepewnie ślinę.

-Przecież tu jest broni dla pułku wojska…- szepnął.

-Broni wartej fortunę.- uzupełniła Seravinne, zagryzając wargę.- Samo to cholerne działo jest warte kilkanaście tysięcy…

-Tak, wspaniale.-
syknęła Claviss, która niczym surykatka z paranoją krążyła wzdłuż ściany szopy, sprawdzając to z jednej, to z drugiej strony czy ktoś nie idzie.- Co z tym robimy… ?

-Wsadzamy.-
zdecydował w ciągu ułamka sekundy Jean, zerkając na stojąca obok złodziejkę.- Masz granat?

Seravine skinęła głową, wyciągając z torby na biodrze kulę z cienkiej blachy, wypełnioną prochem i kartaczem.

-Przedłużyłam ląt.- mruknęła, obserwując jak jej niski kochanek podpala końcówkę sznurka.- Żebyśmy zdążyli zwiać…

-Oj prawda.-
Jean pokiwał głową.- Jak pieprznie to nie będzie, z czego zbierać… Wrzucaj!

Syczący granat poszybował w głąb wozu, sycząc i ciągnąc za sobą smużkę dymu.

Jean spojrzał za nim przelotnie i uśmiechnął się lekko.

-Świetnie. Teraz czas się stąd zmywać…

Cała trójka podskoczyła, kiedy za plecami Seravine rozległo się kliknięcie. Jean nie musiał nawet spoglądać w tamtą stronę żeby wiedzieć, że osoba trzymająca broń ma na sobie czarny płaszcz.

-A wy coście za jedni?!- warknął zaskoczony strzelec, zerkając to na gnoma, to na płachtę okrywającą tył wozu.

Płachtę, spod której sączył się dym.

Oczy mężczyzny urosły do rozmiaru złotych Argentów. Pistolet w jego dłoni zadrżał.

- Co do… ?!

Od tego momentu wydarzenia potoczyły się już nad podziw szybko.


Buttal


-Ile można żreć?!

-Ile można spać?!

-Do jasnej cholery, zamknijcie się obaj i pośpieszcie!-
krzyknął Buttal, pędząc przez wyższe korytarze Południowego bastionu i próbując naciągnąć na siebie swoją nową szatę, która w trakcie biegu, raz za razem, zmieniała się w pełny pancerz płytowy.

Biegnący tuż za nim Floin przewrócił oczami, starając się nadążyć za pędzącym ze wszystkich sił kurierem.

-Spokojnie, młody! To przecież wymarsz wojsk a nie jakaś wiosenna operetka! Nie można się spóźnić na coś takiego!

-Doprawdy?!-
Resnik obejrzał się przez ramię i zgromił spojrzeniem dwóch kamratów, przez których ociągactwo musiał teraz biec przez jeden z najbardziej tłocznych poziomów twierdzy, zwracając na siebie uwagę wszystkich mijanych przechodniów.

Najpierw Floin oznajmił, że najlepiej będzie jeśli wszyscy zdrzemną się, w szczególności Buttal, który w brew wszelkiej logice z premedytacją zarwał ostatnią nockę na figlach z elfką. Samo wspomnienie niegodnego zachowania młodego kuriera wywoływał w kapłanie ataki apopleksji, ale nawet pomimo to Kamol zaoferował, że obudzi ich przed zaplanowanym na wieczór wymarszem wojsk.

Nie zrobił tego.

Czarę goryczy wypełnił jednak Torrga, który co prawda dał się, co prawda, ściągnąć z łóżka, ale dla odmiany odmówił opuszczenia kwatery bez zabrania swoich rzeczy z wałówką na tydzień na czele.

-Nie po to się obkupiłem żeby teraz to zostawić na zmarnowanie!- wykłócał się, z trudem upychając kiełbasę i bochenki krasnoludzkiego chleba do swojego plecaka.

Więc teraz biegli jak banda młodziaków, kierując się w stronę głównego tarasu Bastionu, wstępnie określonego jako punkt zbiorczy pierwszych pięciu tysięcy zbrojnych oraz regimentu artyleryjskiego.

Tarasu, który okazał się pusty.

Buttal zaklął i w ściekłości kopnął leżący obok kamień, posyłając go w powietrze.

-Spóżniliśmy się!

-Ej, to nie moja wina! Ja tylko chciałem spakować co moje…

-Że niby coś mi sugerujesz gówniarzu?!

-Tak! Śpisz jak pieprzona kłoda, dziadygo! I do tego chrapiesz tak że dach się trzęsie!

-Ach tak?!

-Tak!

-Em… Przepraszam?


Buttal, Floin i Torrga obrócili się i spojrzeli niepewnie na stojącą za ich plecami krasnoludkę w wilczej skórze, wsparcą na drzewc włóczni. Kapłan i wojownik niemal jednocześnie puścili się nawzajem za trzymane kołnierze, kurier zaś bezwiednie przygładził napierśnik, wciąż nie mogąc przyzwyczaić się do zmiennej formy swojego pancerza.

Kobieta zaś uniosła brwi i przebiegła wzrokiem po zebranej grupce, spojrzeniem wyceniając każdego brodacza z osobna.




-Pan Buttal i komapni, jak mniema?- rzuciła, zupełnie jakby wymawiała nazwę jakieś filli handlowej.

Resnik skinął szybko głową.

-Tak, miło mi poznać… A pani to… ?

-Nikt istotny.-
odparowała szybkp, wspierając broń na ramieniu i palcem wskazując na kuriera i jego dwóch przybocznych.- W przeciwieństwie do was. Than kazał mi tu na was poczekać i w razie czego zaprowadzić do Podziemnej Drogi. Proszę za mną i radzę wyciągać nogi. Nie mamy całego dnia.

Dziewczyna obróciła się i energicznym krokiem ruszyła przez taras, kierując się do jednych z bocznych schodów prowadzących do naturalnych grot ciągnących się pod twierdzą.

Idący za nią Torrga uśmiechnął się lekko, trącając Buttala łokciem w bok. Nachylił się doń konspiracyjnie.

-Widzisz? Bździsz się z elfkami a tu pod nosem takie ślicznoty ci chodzą. Ja bym taką wziął na warsztat i nic tylko…

-Odradzam.-
mruknął Floin, który od chwili pojawienia się dziewczyny spoważniał znacząco.

Wojownik uniósł pytająco brwi.

-Doprawdy? A to czemu?

-To Irina, najstarsza córka Alrika Czarnego Młota


Torrga i Buttal niemal jednocześnie spojrzęli na pełne biodra dziewczyny, widoczne co jakiś czas spod futra zarzuconego na jej ramiona.

Kurier pozwolił sobie na lekki uśmiech, docierając w ślad za nią na szczyt oblodzonych schodów.

-Cóż… Niezbyt podobna do tatusia

Wiatr zawył pomiędzy szczytami, zsypując na głowę trzech krasnoludów chmurę śniegowych płatków.


***


-Gdzie my idziemy?

-Jak na kapłana, wiecie niezwykle mało, panie Floin…

-Więc? Gdzie idziemy?

-Do Kjediser Vei. Prawdopodobnie największego skarbu, jaki ostał się w Południowym Bastionie. Twierdza przez setki lat była zdobywana, rujnowana, dobijana i wielokrotnie przebudowywana, osiągając w końcu obecny kształt. Droga pozostała jednak nienaruszona.


Buttal ostrożnie pokiwał głową, ledwo dostrzegając plecy prowadzącej ich dziewczyny, raz za razem znikające za załomami wąskiego tunelu, którym szli.

Torrga zaklął siarczyście kiedy to niski, nawet jak na standardy krasnoludów, sufit zderzył się z jego czaszką.

-Ała! Kurwa!- ze złością rozmasował miejsce, które wkrótce miało zmienić się w pulsującego guza.- I niby pięć tysięcy tarcz przecisnęło się tędy razem z bronią, taborami i pieprzoną artylerią?

-Nie?-
wilcza skóra znów mignęła Buttalowi na skraju widzenia.- Szli górą, szerokimi i wygodnymi korytarzami. A co?

-Czemu my nie mogliśmy tam iść?!

-Bo zajęłoby nam to dodatkową godzinę, a i tak jesteście spóźnieni.-
dziewczyna zaśmiała się cicho a jej głos zdeformował się delikatnie, w sposób charakterystyczny przy wkraczaniu na otwarte przestrzenie.- Chodziłam tędy gdy byłam mała… Mało kto wie o tym przejściu.

Młoda arystokrata uśmiechnęła się szeroko, kiedy w ślad za nią tunel opuściła trójka jej tymczasowych podopiecznych.

Buttal uniósł lekko brwi.

-No cóż… Robi wrażenie.- mruknął po dłuższej chwili ciszy a jego słowa poniosły się echem po przestronnej grocie.

-No co ty nie powiesz?

Irina parsknęła cicho, uderzając drzewcem włóczni o kamienną podłogę i wywołującym tym delikatnym gestem rezonowanie ze strony kryształów pokrywających okoliczne ściany.




Dla dowolnego krasnoluda owy dźwięk był jak najpiękniejsza muzyka.

-Chodźmy już.- rzuciła krótko dziewczyna, mimo wszystko pozwalając Buttalowi i jego kamratom na krótki postój.- Droga już blisko…

W oddali słychać było szum.


Tsuki


-Constantine, Constantine, Constantine…- strażnik westchnął i kręcąc głową zbliżył się do przerażonego starca, kładąc mu dłoń na ramieniu i uśmiechając się samymi wargami.- Powiedz mi, ile to już razy się spotykamy… ?

Starzec pobladł i spróbował cofnąć się o krok, co zaowocowało bolesnym wpiciem się palców stóża porządku w jego ramię.

-T… To zakrawa o prześladowanie!- krzyknął niemal, wodząc wzrokiem pomiędzy pozostałą trójką, wyraźnie rozbawioną całym obrotem spraw.- Chodzę sobie po mieście za własnymi sprawami, cieszę się prawem do wolnego handlu i proszę! Za każdym razem jestem napastowany! To skandal!

Trzymający go strażnik westchnął tylko, zdarł z ramienia starego alchemika skórzaną torbę i odpechnął zatrzymanego mężczyznę tak, że ten padł jak długi na chodnik.

-To rozbój w biały dzień!- zaskrzeczał, tylko po to by szorując tyłkiem po ziemi cofnąć się, unikającym tym samym opancerzonej stopy, która uderzyła w bruk niebezpiecznie blisko jego krocza.

Młodszy funkcjonariusz o karku niczym byk uśmiechnął się pod przyłbicą hełmu, napawając się władzą nad zniedołężniałym alchemikiem.

-Morda, szarlatanie!- warknął przez zęby i uniósł stopę do kolejnego kroku, tylko po to by niemal wpaść na Henshiro który pojawił się przed nim niczym duch.

Tuż obok samuraja zmaterializowała się Tsuki z Inkwizycyjną odznaką dobrze wyeksponowaną na ramieniu.

-Co tu się dzieje?- zapytała chłodnym, wyuczonym tonem, nie zwracając najmniejszej uwagi na starca któremu Laurie pomogła wstać.- Co to ma znaczyć?

Młodzian pobladł, lecz nie stracił języka w gębie, co uniemożliwiło jego przełożonemu przejęcie pałeczki na widok ewentualnego zagrożenia dla ich bezpieczeństwa, lub też co gorsza, posad.

Niestety, żółtodziób zaczął już pleść.

-Pani inkwizytor, my… my…

-No słucham?

-My byliśmy na patrolu!-
wypalił w końcu byczek, uśmiechając się z ulgą na myśl o własnej przebiegłości.- Idziemy, idziemy i tu nagle bam! Sierżant mówi, że coś mu śmierdzi, i wskazuje na starucha. No to ja i chłopaki rach ciach ciach, szybciutko zgarniamy przecherę z widoku i jazda go na spytki. A ten nic tylko, że niewinny, że z wieczornych zakupów wraca i że nic tylko go napastujemy… Sranie w bani, ot co! Skurczybyki takie jak on to nawet, jeśli teraz nic nie zrobiły, to na pewno zrobiły coś złego kiedyś. Tak sierżant mówi…

Aż miło było patrzeć na powoli zmieniającą kolor twarz sierżanta, który poprzez zawstydzoną czerwień przemknął już przez blady róż, przbiegł niczym gazela poprzez pola trupiej bieli i teraz oscylował gdzieś na granicy „purpury-niech-ktoś-uciszy-tego-idiotę”.

Laurie zaś spojrzała to na starca, to na rozpędzającego się w swojej opowieści posterunkowego.

-Przepraszam…

-…to jebs go na ziemię, i wypłacić kilka kopniaków na poczet wszystkich tych na które pewikiem zasłużył…

-Przepraszam!

-Em…-
szczeniak zamrugał oczami i jakby dopiero teraz przypomniał sobie, z kim rozmawia. Uśmiechnął się niepewnie i podrapał po karku, próbując udać bezradnie zawstydzonego.- Pani inkwizytor wybaczy. Żem się zagalopował…

-Właśnie widzę
.- wycedziła przez zęby Tsuki, która przez tych kilka tygodni ze swoją przyjaciółką podłapała odrobinę tej całej prawniczej paplaniny.- Bo nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale właśnie byłeś łaskaw opisać mi ze szczegółami nadużycie władzy, błędy w szkoleniu oraz zwykłe okrucieństwo przemycone pod płaszczykiem poczucia sprawiedliwości.

Funcjonariusz pobladł, zaś jego sierżant i dwójka kolegów instynktownie cofnęła się o krok.

-Ja… ja…

Tsuki zaś kontynowała, mówiąc chłodnym, pozbawionym uczuć głosem.

-Wiesz co może cię za to czekać? Wydalenie ze straży to w sumie najszęśliwsze zakończenie na jakie możesz w tej chwili liczyć, o ile twój komendant będzie wielc pobłażliwy wobec kalania munduru, znęcania się nad innymi w trakcie trwania służby i najzwyczajniejszego w świecie przynoszenia wstydu straży miejskiej…- najgorsze było to, że nie krzyczała.

To nie było w stylu Tsuki.

Zamiast tego mówiła niemal monotonnie, hipnotycznie i przerażająco.

I w ostateczności to właśnie drobna elfka przyparła do ściany dwa razy cięższego od siebie pyszałka w ciężkim pancerzu straży miejskiej.

Krzyk, który poniósł się po zaułku nie należał jednak do niej.

-JAZDA MI STĄD, IDIOCI!- milcząca do tej pory Laurie wystąpiła naprzód, sprawiając że cała czwórka mężczyzn podskoczyła.- I MÓDLCIE SIĘ ŻEBY PANI INKWIZYTOR BYŁA ZBYT ZAJĘTA BY BAWIĆ SIĘ W SKŁADANIE OFICJALNYCH SKARG!

Jeszcze długo po zakończeniu całego żałosnego zajście w oddali słychać było tupot ciężkich buciorów, kiedy czterej strażnicy biegli co sił w nogach by znaleźć się możliwie daleko od po stokroć przeklętej uliczki i pozornie rozwścieczonej elfki z uprawnieniami Inkwizytora.

El’Jango z uśmiechem wyszedł z pobliskiej alejki, rechocząc cicho.

-Niezły pokaz, donna.- oznajmił, oglądając się za oddalającymi się strażnikami.- I nawet nie trzeba było łbów przetrącać… A mała Laurie naprawdę dostała rogów.

-El?

-Tak, mała?

-Nazwij mnie tak jeszcze raz, a będziesz zbierał zęby z chodnika.


Szaman zaśmiał się tylko, machnął dłonią i swawolnym krokiem podszedł do staruszka, asekuracyjnie trzymanego za ramiona przez Heishiro. Samuraj puścił go dopiero, gdy Jano otoczył alchemika przyjaznym ramieniem.

Oczy starca z trudem zogniskowały się na twarzy murzyna.

-Ty… ?

-Constantine, mój człowiek!-
zakrzyknął wesoło El, ignorując podejrzliwe spojrzenia ze strony alchemika.- Jak dobrze cię widzieć!

-Co ty tu robisz? I co to za ludzie?! Naprawdę zwąchałeś się z Inkwizycją… ?

-Oj staruszku, staruszku. Wychodź częściej z pracowni bo siarka do reszty wgryzła ci się w mózgownicę… To przyjaciele!-
zamaszystym ruchem dłoni wskazał na elfkę i dwójkę jej przybocznych.- Przyjaciele, którzy dzięki mniej, zgodzili się pomóc twojemu zasuszonemu dupsku w potrzebie!

Constantine westchnął, poddając się w końcu wobec szerokiego, białego uśmiechu na ciemnej twarzy.

-No dobra El, mów czego ci potrzeba…

-Pięć uncji Zielonego Nowicjusza, uncja arszeniku i trochę saletry.

-Cóż, sądzę że mam wszystko czego ci potrzeba na stanie…

-Z obniżką.

-Jangooo!


Jęk ciężko godzącego się z losem starca poniósł się echem po zaułku.


***


Zaułek, w którym znaleziono ciało dziewczyny był ponury i ciemny, jak niemal wszystkie tego typu miejsca późną nocą. Tutaj jednak dodatkowo można było wyczuć pewnego rodzaju napięcie, mroczną tajemnicę, która wsiąknęła w jego kamienie oraz rynsztoki.

Stojąca ponad małym ogniskiem Tsuki wyczuwała ją aż za dobrze, a poprzeczna deska łącząca ściany dwóch budynków aż nazbyt dobrze przypominała, po co tam byli.

Na jej powierzchni wciąż było widać bruzdy po łańcuchu.

-Długo jeszcze?- zapytała, nie patrząc nawet na uwijającego się przy ogniu Jango.

Szaman skinął tylko głową.

-Spokojnie, donna, spokojnie. Wszystko się robi się, ale musicie wiedzieć, że to hoodoo…

-Znaczy?-
stojący na czatach Heishiro obejrzał się przez ramię, zerkając w głąb pilnowanego zaułka.

-Znaczy że mogę bełkotać w czasie rytuału, miotać się a nawet tańczyć…- odparł czarnoskóry mężczyzna i nim ktokolwiek zdążył skomentować dziwactwa jego magii, zaczął mamrotać sam do siebie, pogrążony w precyzyjnych obliczeniach.

-No dobrze… Dwie uncje zielonego, suszony korzeń mandragory, sproszkowane oczy straszki i… I to miejsce… To na pewno tu?- zapytał, dorzucając do ognia kolejen składniki.

Laurie spojrzała niechętnie na nienaturalnie czysty bruk pod deską konstrukcyjną i skinęła tylko głową.

-Tak…

-No dobrze więc… W takim razie jeszcze węgiel, z ziemi wydarty. Sól, czysta i idealna. Arszenik, co duszę w zaświaty wysyła i garść…

-Em… Jango… ?

-Co?!-
szaman potrząsnął głową, wrzucając do ognia mały, materiałowy woreczek.

-Powiedziałeś arszenik, a wrzuciłeś do ognia saletrę…

Oczy mówcy duchów otworzyły się szeroko kiedy ognisko zasyczało, uzupełnione o sporą dawkę skarjnie wybuchowego prosku.

-Ale absmak…

Sekundę później eksplozja błękitnego dymu wypełniła cały zaułek.

Tsuki zamrugała, spojrzała na osuwających się na ziemię Laurie oraz Jango, po czym sama padła jak długa, słysząc za plecami przerażony krzyk Heishiro.

-Pani!

El zaczął naprawdę działać jej na nerwy. Z jego powodu traciła tej nocy przytomność już drugi raz.


Alzur Stormwind


-Fulgrim.

-Co?

-Jestem Fulgrim
.- mruknął mężczyzna o ziemistej cerze, przechylając miskę i wypijając jej zawartość przy jednoczesnym zamoczeniu weń wąsów.

Siedzący obok niego genasi westchnął tylko, poprawiając kaptur na głowie.

-Alzur…

-Kogo mam tłuc?

-Tych, których na ciebie napuszczą na arenie


Wąsaty zabijaka pozwolił sobie na chwilę refleksji, jednocześnie zapominając zupie z jego wąsów, obecnie spadającej grubymi kroplami na kontuar.

-Zapłaci mi kto?- szczeknął po chwili.

Stormwind wzruszył ramionami.

-Jeśli wygrasz, to na pewno. I mam nadzieję, że tak się stanie, bo jeśli nie oddadzą mi za zaliczkę którą za ciebie wpłaciłem, obaj będziemy w plecy.

-Zaliczka, kurwa jej mać
…- mruknął mieszaniec, łapiąc za kolejną miskę taniej polewki.

Dopiero cztery dokładni później Alzur dał radę wyciągnąć zwalistego rębacza z taniej karczmy, jakich wiele było rozsianych wzdłuż nabrzeża. Srebrnik nie był szczególnie wygórowaną ceną za litry zupy, jakie wlał w siebie Fulgrim, co w drugą stronę nie zachęcało werbownika do przemyśleń nad tym co w istocie było w garnku z którego karczmarz tak ochoczo rozlewał cienką polewkę.

Na trap prowadzący do „Morskiego Miecza” udało im się doczłapać tuż przed zachodem słońca.

Stojąca nań Megara zmarszczyła brwi, widząc swojego podwładnego prowadzącego obok siebie bydle, od którego ciężaru trzeszczały deski mola.

-No jesteś, na bogów!- krzyknęła i zbliżyła się do egzotycznej dwójki, która w ciągu swojej przeprawy przez port zwracała na siebie uwagę wszystkich gapiów.- Tamci trzej już dotarli, ale oświeć mnie, co to za bambaryła?

-Fulgrim?-
odparł prosto Alzur, knykciem pukając w ramię zwalistego wojownika.- Znalazłem go w areszcie. Kosztowało mnie to sporo wysiłku, ale zgodził się walczyć na arenie dziś wieczorem. Zabijaka jakich mało…

-Tak, tak. Świetnie.-
mniszka przewróciłą oczami.- Ty, wielkolud!

-Tak… ?

-Do środka, przebrać się, umyć i robić to co ci każą
.

Genasi ziemi ostrożnie skinął głową i ciężkim krokiem ruszył po trapie, wywołując przy tym niepokój wszystkich którzy zadawali sobie sprawę z tego, jak wielkim obciążeniem obarczona jest dość chybotliwa konstrukcja z lin i desek.

Meg westchnęła.

-Nie wiem, co strzeliło ci do łba, ale lepiej żeby faktycznie był tak dobry jak mówisz…

Stormwind nie skomentował uwagi kobiety i ruszył za nią, gdy ta ruchem głowy nakazała mu to zrobić.

-Powiedzmy, że wstępnie się spisałeś.- oznajmiła, wchodząc pod pokład galeonu i samą swoją obecnością sygnalizując otoczeniu, że Alzur posiada ten sam przywilej co ona.- Nie spodziewałam się co prawda że poważniejszą robotę dostaniesz tak szybko, ale cóż

Raźnym krokiem ruszyła pomiędzy arenami, kierując się w stronę loży dla bogatych gości.

-Będziesz ochroniarzem i tymczasowym przybocznym mojego… specjalnego znajomego.- rozwinęła swoją poprzednią myśl, zwinnie wspinając się po spiralnych schodach i racząc Stormwinda widokiem na swoje opięte białym materiałem pośladki.

-Specjalnego?- mruknął z powątpienień genasi i ułamek sekundy później stanął twarz z górą mięśni, przy której to Fulgrim wydawał się otłuszczonym niezdarą.

Megara uśmiechnęła się lekko, kładąc dłoń na ramieniu mężczyzny, któremu sięgała ledwie do ramienia.

Wielkolud zmrużył oczy, posyłając Alzurowi badawcze spojrzenie.




-To on?- zapytali niemal jednocześnie, co wywołało tylko delikatny uśmieszek na twarzy kobiety.

-Tak. Alzur, to mój wieloletni przyjaciel oraz twój dzisiejszy podopieczny, Herakles. Herakles, to Alzur, będzie ci dotrzymywał dzisiaj towarzystwa i pilnował byś nie wpadł w kłopoty.

Mężczyzna obruszył się, prychając przez nos.

-Nie potrzebuję niańki…

-Skoro ci ją daję, widać jest inaczej
.- jej kpiące spojrzenie zwróciło się z powrotem na stojącego obok genasiego.- Herakles przybył tu, aby spotkać się ze mną a wcześniej obejrzeć walki…

-W dupie mam tą cała szopkę… Ał!


Dłoń Megary wpiła się w jego biceps, szybko ucinając wszelką falę utyskiwań.

-Herakles przybył obejrzeć walkę.- wycedziłą przez zęby, puszczając przyjaciela.- A Alzur dopilnuję by tak się stało. Wasza loża jest na górze.

Głową wskazała na jedne z niewielkich balkonów pod sufitem i odeszłą, maskując tryumfalny uśmieszek.

Obaj mężczyźni natomiast popatrzyli po sobie niechętnie, świadomi swojej podległości względem niezwykle pewnej siebie mniszki. Oraz ewentualnych kłopotów, wiążących się z nieposłuszeństwem.

Herakles w ostateczności wzruszył ramionami.

-Prowadź więc…
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 19-10-2013, 17:18   #205
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=7D6nNIVeLwk[/MEDIA]

Coś się... zmieniło.

Po pierwsze, Tsuki nadal utrzymywała pion mimo że ułamek sekundy wcześniej była niemal pewna że traci przytomność i osuwa się na ziemię.

Ale stała.

Stała ponad swoim ciałem, nad którym to klęczał Heishiro spowity wirem biało-błękitnej energii z małymi, czerwonymi pasmami wylatującymi czasami spomiędzy niebieskawej burzy.

Obok niej za równo stali jak i leżeli El oraz Laurie.

Dziewczyna przypominała bardziej śnieżnobiałą zjawę, Jango zaś oplatała zawierucha zielono-niebieskich pasm energii. Całe otoczone zaś było szare, bez barw i jakiegokolwiek ruchu.

Szaman z chrzęstem, a raczej z widmową wersją chrzęstu, rozprostował kark i westchnął.

-Choliba... Niby mam w tym wprawę ale w życiu nie będzie to dla mnie przyjemne...

-Jango... ?


Mężczyzna obrócił się na pięcie a jego niematerialna postać wytrzeszczyła oczy na dwie stojące obok niewiasty.

-Ow...


Widmo Laurie zacisnęło pięści i zaczęło lekko tracić kontury pod wpływem emocji.

-Coś ty zrobił, do jasnej cholery?!

-Łoj...

-ŁOJ?!-
krzyknęła Laurie, na chwilę zmieniając się w chmurę białych smug.- Tyle masz nam do powiedzenia?!

-Spokojnie, donna, spokojnie!-
krzyknął, w obronnym geście unosząc ręce.- To nic takiego! Przypadek! Wszystko jest w porządku!

-W porządku?-
syknęła rozwścieczona dziewczyna.- Jestem duchem!

-Zjawą astralną.-
uzupełnił niepewnie murzyn.- I spokojnie, kiedy ognisko się wypali, czar pryśnie i znów wylądujecie u siebie...

Trzy pary oczu zwróciły się na małe ognisko, którego szary płomień trzaskał sobie w najlepsze.

Jango westchnął.

-I wybaczcie, tylko ja miałem się rozejrzeć po okolicy w takiej formie... Tak łatwiej jest zobaczyć to, co już minęło...


Pomasowała swoje skronie, czując nadchodzącą i nieustanną migrenę, jakiej niedługo doświadczy. Już była u progu, już mogła zacząć ją czuć.

-Niech ten koszmar się już skończy...-


Ze świstem wypuściła powietrze... w sumie nawet nie wiedziała czy oddychała. Była zjawą astralną, cokolwiek to było, więc jak dobrze rozumiała, raczej nie umrze od przebywania zbyt długo pod wodą.

Co i tak nie zmieniało faktu, że następnym razem nie zaufa żadnemu "znajomemu" Laurie. Nie ma mowy.

Sama kapłanka chyba też miała podobne odczucia, już żałując swojej decyzji.

-Dobra, Jango...-
powiedziała cicho, uspokajając się odrobinę.- Pomijając niechcianą wycieczkę po za nasze ciała... Możesz zabrać się do roboty?

-Tak.-
mężczyzna pokiwał głową i rozejrzał się, by wzrokiem wyłapać belkę.

Dopiero teraz też Tsuki dostrzegła pewien szczegół, który początkowo jej umknął... A raczej umknął jej jako zjawie, gdyż w ludzkiej powłoce nie była w stanie dostrzec snopów czarnej energii bijących za równo z drewnianego wspornika, jak i ze sporego fragmentu chodnika pod nim.

Jango uniósł lekko brwi.

-Stało się tutaj coś... naprawdę złego.-
powiedział cicho i uklęknął na ziemi, by dłonią zagarnąć odrobinę czarnego dymu i pchnąć go oszczędnym gestem na swoją twarz.

Przez kilka sekund trwał nieruchomo, by następnie odskoczyć z cichym krzykiem.

-KURWA!


Mimo złości, Laurie spojrzała na niego z niepokojem.

-El... ?

-Mówiliście że według doktorka, została zabita i dopiero potem... zostawiona tutaj, tak?


-To wykazała sekcja zwłok...

-Gówno prawda.-
burknął szaman, wracając do ciemnej energii.- Nie wiem jak, ale w ostateczności życie uciekło z niej dopiero tutaj... I była wtedy w pełni świadoma.

Klęcząc na ziemi spojrzał najpierw na Laurie a potem na panią inkwizytor, której statystycznie oboje byli podlegli.

-Mogę... wycofać energie żeby pokazała jak to wyglądało. Ja sam widziałem tylko przebłyski i było brzydko... Jeśli chcecie mogę ukazać obraz wydarzeń sprzed mordu, albo już po nim, jak ją powiesili...

-Wszystko.-

Głos nie zawahał się jej nawet przez chwilę. Jakkolwiek by tego nie ująć, im więcej się dowiedzą tym lepiej. Muszą znaleźć gnoja odpowiedzialnego za to.

Jej pięści zacisnęły się lekko na moment, nim rozluźniła dłonie.

-Chociaż pięknie nie będzie.-

Jango skinął głową i westchnął cicho, rozkładając ręce nad czarną plamą.

-Qhia kuv...- szepnął cicho.- Qhia kuv t'xhua yam...

Czarny dym zafalował a jego kolor pogłębił się.

-Kuv xav pom... T'wab tau!


Cała "rzeczywistość" zafalowała, kiedy czerń podskoczyła do góry, na ułamek sekundy uformowała niewyraźny kształt wiszący pod belką a następnie przez okres czasu nie dłuższy od uderzenia serca miotała się po całej alejce, by następnie wyjść z niej, a cały jej ruch wyglądał jak obraz puszczany tyłem do przodu.

-N'res!


Krzyk szamana zatrzymał cały obraz.

Kątem oka Tsuki dostrzegła Heishiro, sprawdzającego im kolejno puls a następnie drapiącego się bezradnie po głowie, by następnie ułożyć ich cała obok siebie, na rozłożonym płaszczu zdjętym z grzbietu samuraja.

Cały obraz jakby nakładał się na ten generowany przez El'Jango, przez co po kilku sekundach obserwacji elfka poczuła gwałtowne problemy z obserwacją i jednego, i drugiego, na raz.

Dlatego też skupiła się wizji, a dokładniej na ciemnej niczym smoła postaci, wchodzącej do zaułka. Widmo nie było zbyt wyraźne, ale dało się dostrzec parę szczegółów. Płaszcz, coś pokroju gogli oraz szeroki, niemal groteskowy uśmiech na twarzy czarnej duszy z licznymi ogniskami czerwieni i purpury.

Tuż za nią zaś szła druga postać, zwalista, szaro czarna, niosąca na ramieniu postać niemal równie biała co widmo stojącej obok Laurie. Mimo stłumienia obrazu i samych kolorów, nie było wątpliwości kto był kim.

Sama kapłanka uniosła niepewnie brwi.

-Nie był sam...


Kiedy szary duch niezbyt delikatnie rzucił dziewczynę na ziemię, czarna postać podeszła do deski i wprawnie zarzuciła nań długi przedmiot, w którym Tsuki od razu poznała łańcuch zakończony hakiem rzeźniczym.

Co więcej, ze strony mordercy, dało się słyszeć stłumione echo... gwizdania?

Tak.

Gwizdał skoczną melodię.

Zmrużyła oczy.

-Szczęśliwy koleś, prawda?-


Weźmie ten hak ze sobą i wbije mu go w gardło!

-Pierwsza dźgam go mieczem gdy go dopadniemy.-

Laurie niepewnie skinęła głową.

-Mi to pasuje...


Dalej było już tylko gorzej.

Oprawca wyrwał z piersi dziewczyny mały przedmiot, którego widmo z cichym brzdękiem odbiło się od kamieni i wpadło do kratki kanalizacyjnej pod ścianą pobliskiego domu.

Wtedy też ofiara ocknęła się, by po kilku sekundach otumanienia spróbować poderwać się i krzyczeć. Nie dała jednak rady, gdyż widmo osiłka zasłoniło jej usta dłonią i przygniotło kolanem do ziemi.

Morderca zaś zaczął chodzić dookoła niej, bawić się trzymanym w ręku hakiem i... On coś mówił. Echo było ledwie słyszalne z powodu słabej jakości całej projekcji.

Laurie zmrużyła oczy a następnie spojrzała na Jango.

-El. Weź zrób coś z dźwiękiem...

-Próbuje...-
wyszeptał z trudem duch szamana.

Po kilku sekundach głos zabójcy, zdeformowany ale jednak, rozległ się w alejce. W tej samej chwili Heishiro poderwał się z ziemi i chwycił za miecz, wyraźnie też słysząc widmowe odgłosy.

-Jak ja was nie lubię...-
mówił spokojnie i powoli zabójca, palcem dotykając szpicu haka.- Wy, ta cała pieprzona inkwizycja... Banda nic nie wartych mięczaków, myślących że ich rolą jest pomoc i ochrona komukolwiek... Bzdury!

Z wyraźnym zadowoleniem ukucnął nad skrępowaną dziewczyną.

-Tam, skąd pochodzę, Inkwizycja to władza. Nikt nie bawi się w szukanie kultystów czy demonów. Kaci i kapłani robią to, co robić powinni! Pokazują kto powinien rządzić! Mordy i katowanie to tylko jeden ze sposobów by to okazywać!

Westchnął jakby, znów opanowując emocje.

-Czy wiesz jak bardzo sie zdziwiłem, gdy zaoferowałem twoim zwierzchnikom swoje usługi, jako oprawcy, a oni odmówili po pierwszych testach... A wiesz dlaczego? Bo podobno czerpałem z tego przyjemność! Czy to nie oczywiste?! Każdy oprawca musi lubić to co robi!


Pstryknięciem nakazał podnieść ją na nogi.

-Nie!-
przerażony krzyk dziewczyny przetoczył się po uliczce echem tak silnym, że nawet Heishiro zgiął się w pół, zasłaniając uszy.- Błagam! Nie!

-Szczęściem jest ktoś kto docenił moje umiejętności...

-Niee! Błaaagam! Niee...


Krzyk dziewczyny urwał się gdy morderca dopadł do niej.

Chwila śmierci odcisnęła się na otoczeniu. Wszystkie trzy zjawy zafalowały, aura ofiary zaś dosłownie eksplodowała, okrywając cała uliczkę ciemną, negatywną energię.

Tsuki dosłownie wyczuła emocje wstrząsające stojącą obok Laurie kiedy to zabójca gwiżdżąc wesoło wbił w pierś martwej już dziewczyny nóż, a następnie wraz ze wspólnikiem naciągnął łańcuch.

Najgorsze było to, że wewnątrz jej ciała wciąż tliła się iskierka życia, która zgasła dopiero po kilkudziesięciu sekundach agonii.

Zmrużyła oczy.

-Wracamy do zakonu, pytamy o osobę, która miała zostać oprawcą i wtedy szukamy tą osobę, jej obecnych pracodawców... i wszystkich eliminujemy, bez litości.-


Ktoś pewnie by chciał pojmać tych za to odpowiedzialnych i przyprowadzić ich przed oblicze sprawiedliwości. Ale nie ma co zawracać sobie głowy, wystarczy zabić wszystkich za to odpowiedzialnych i ich kompani zastanowią się dwa razy gdy znajdą swoich "przyjaciół" wyfiletowana ryba.

-Chwileczkę...-
powiedziała cicho Laurie i zmrużyła oczy, widząc jak morderca rzuca swojemu pomocnikowi mały, brzęczący przedmiot będący pewnikiem sakiewką.

-Do następnego razu, Norm...


Osiłek skinął tylko głową i oboje ruszyli w stronę wyjścia z alejki. Kapłanka szybko spojrzała na szamana.

-Dasz radę ich śledzić?


Jango skinął głową, chociaż lepszym określeniem byłaby chmura bieli, znajdująca się tam gdzie człowiek zwykle ma głowę.

-Tak... Ale nie za daleko...-
wymamrotał, wstając z trudem i cały czas utrzymując ręce w górze, nadal powtarzając swoje mantry.

Laurie spojrzała niepewnie na Tsuki, i pomimo rozwiania widać było że chciała jakoś usprawiedliwić pozorną wtopę znajomego sprzed lat.

Skinęła głową.

-Chodźmy tyle ile możemy.-


Oprawca niedawno chcący dołączyć do Inkwizycji oraz mężczyzna o imieniu Norm. To zawsze więcej niż kompletne zero, jakie znali wcześniej.

-Ręka mnie świerzbi...-

-A mnie wszystko...-
odparła dziewczyna, ruszając powoli za dwójką nieśpieszących się oprychów.

Wyprawa nie trwała za długo.

Po przejściu niecałych stu metrów od uliczki cała trójka zatrzymała się gwałtownie, jakby uwiązana na niewidzialnej smyczy. To jednak wystarczyło. Zabójca szedł dalej, ale jego pomocnik skinął mu głową a następnie skręcił w boczną alejkę, by tam też wejść do jakiegoś podejrzanego przybytku ukrytego przed wzrokiem nieuważnych przechodniów.

-Karczma...-
mruknął Jango, rozluźniając się i kończąc wizję.- Poszedł do karczmy...

-"Albators..."


W tej samej chwili Tsuki poczuła coś pokroju gwałtownego pociągnięcia do tyłu, a ułamek sekundy później ocknęła się już w swoim ciele, czując delikatne pulsowanie w brwiach.

Przed nią, ponad powalonym oprychem o nieciekawej gębie stał Heishiro. Samuraj najwyraźniej został przez niego zaatakowany i w szamotaninie powalił napastnika w ognisko, w którym to gagatek wylądował czterema literami.

Obok z wizji ocknęła się Laurie. I Jango.

Cicho westchnęła i spojrzała na Heishiro.

-A to ktoś konkretny?-


Podniosła się powoli, nie chcąc jeszcze samej wylądować na podłodze by znów stracić wizję. Dwa razy już to się stało i byłaby wdzięczna gdyby cholerny los nie postanowił dać jej ciemność po raz trzeci.

-Najpierw chciał mnie okraść, a kiedy zauważył was, chciał mnie szantażować że jak mu nie dam pieniędzy, powie straży że was zabiłem...


Złodziej zaś wytrzeszczył na Tsuki oczy.

-Co do... ?

-Uznałeś że nie żyją tylko dlatego że leżeli na ziemi.-
warknął rozwścieczony wojownik, podniósł z ziemi patałacha i kopniakiem w dupę posłał go w stronę wyjścia z alejki.- Spieprzaj stąd zanim stracę cierpliwość!

-Czary!- zaskrzeczał rzezimieszek, pędząc na łeb i szyje.- Czary!

-Idiota...- mruknęła Laurie, również wstając.

Jango zaś nadal miał zawroty głowy.

Cicho westchnęła i pomogła Laurie wstać gdy tego chciała, a potem zamknęła oczy, opierając się o ścianę.

-Wiemy więcej niż wcześniej, nie to byśmy wcześniej mieli nie wiadomo jak wiele informacji.-


Wzięła kilka uspakajających oddechów.

-Szukamy oprawcy czy ruszamy za tym Normem?-

-Jedno jest z drugim powiązane.-
mruknęła Laurie, ignorując pytające spojrzenia Heishiro.- Osiłek zna nasz cel, inaczej ten nie mówiłby do niego po imieniu. Co więcej, zachowywali się jakby to była ich rutyna...

Jango zaś zamrugał energicznie oczami.

-To jawa czy sen?-
zapytał, a biorąc pod uwagę ich wcześniejsze doświadczenia nie było to niczym niezwykłym.

-Jawa.-


Przewróciła oczyma na zachowanie raczej ekscentrycznej postaci jaką był Jango.

-Więc prosta decyzja. Albatros albo zakon. Głosuję za Zakonem.-

-W takim razie biegiem do świątyni.-
uznała Laurie.- Wiesz, jakby na to nie patrzeć, to ty u rządzisz, Tsuki...

-A ja do domu.-
mruknął El, z trudem wstając.- Troszkę mnie po tym hoodoo siecze... A teraz to w ogóle było niemiło...

Skinęła szamanowi głową.

-Dziękuję za twoją pomoc. 20 sztuk platyny, jak obiecałam.-

I podała mu sakiewkę z zapłatą, tak jak obiecała.-


Po kilku minutach czwórka pod wodzą Tsuki znów przedzierała się przez zabawowe dzielnice Portu Drevis, starając się jednocześnie nie zwracać na siebie niczyjej uwagi.

Heishiro podrapał się niepewnie po głowie.

-No ale co tam się stało... ?

-Nie pytaj...

-Posłuchaj sobie, przemądrzała pannico. Padliście mi niemal trupem, w tym również panienka Tsuki, którą obiecałem chronić. A po pół godziny wstajecie, wyciągacie z kapelusza jakieś informacje na temat szukanego przez nas zabójcy a mnie spławiacie tekstami że niby nic się nie stało!


Laurie westchnęła, wymijając grupę kuglarzy zajmujących się skubaniem głupich przyjezdnych z drobniaków oraz resztek godności.

-Formalnie to tylko Jango miał paść trupem, ale ze względu na to że pieprznął mu się jeden składnik z drugim, za równo ja jak i Tsuki znalazłyśmy się w zasięgu eksplozji narkotycznego dymu...

-Ej, ej, ej!-
szaman potrząsnął ze złością głową.- Absmak był, ale to było żadne ćpanie tylko magia! Ćpanie nie pokazuje przeszłości i nie wymaga takiego skupienia!

-No dobra...-
kapłanka przewróciła oczami.- Tak czy inaczej wylądowaliśmy w wymiarze pomiędzy naszym a tym gdzie trafiają duchy, i El dał radę cofnąć wizję wydarzeń do tego, co wydarzyło się tamtej nocy... Stąd to wszystko wiemy.

-A te głosy które słyszałem... ?

-Nie pytaj...


Tym razem nie zapytał.

El'Jango zaś z zadowoleniem zatrzymał się na placu pod zdewastowaną ruiną zwaną jego domem. Nie wiadomo skąd na jego ramię wpełzła Maitika.

Heishiro wzdrygnął się na widok pająka.

-Była cały czas z tobą?


Szaman wzruszył ramionami.

-A bo ja wiem?-
uśmiechnął się lekko.- Jest wolna. Chodzi sobie, to tu, to tam...

-A ludziom kanarki znikają z klatek...

-Mówiłaś coś, Laurie?

-Nie, nic.

Mężczyzna uśmiechnął się w ostateczności i wyciągnął ciemną dłoń w stronę elfki.

-Jakbyście znów potrzebowali Mówcy Zmarłych, wiecie gdzie mnie szukać.

Skinęła ręką i uścisnęła dłoń El Jango, po uprzednim sprawdzeniu, że nie była wysmarowana czymś albo nagle ten wielki pająk na nią nie wskoczy.

-Jeśli będziemy w potrzebie twoich usług nie omieszkamy się do ciebie zwrócić.-


Cóż, nawet jeśli DWA RAZY zobaczyła ciemność, warto było. Miała trop i teraz będzie, bez ubliżania sobie, niczym te piekielne psy co podążają za zapachem krwi ofiary aż na koniec świata.

Stworzy sztukę z rozbryzgów krwi, to pewne.
 
__________________
Oczyść niewiernych
Spal heretyka
Zabij mutanta
Kizuna jest offline  
Stary 19-10-2013, 21:26   #206
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Czas uciekał… lont sycząc niczym wąż spalał się wędrując ku celowi.

4...



A oni… musieli wpaść z błota w gówno. Że też teraz przypałętał się jakiś nadgorliwy służbista.
Jean nie zamierzał czekać, aż typek naciśnie spust.
-Niech cię diabli... porwą.- syknął głośno, jego oczy rozbłysły purpurowym blaskiem. A z dłoni wystrzeliły strumienie purpurowej energii. Wprost w klatkę piersiową mężczyzny.
Muszkieter wytrzeszczył oczy i krzyknął kiedy magiczny pocisk uderzył go w pierś, niemal zmiatając z nóg. Zamiast tego mężczyzna zatoczył się na bok, uderzył plecami w burtę wozu a następnie chwiejnym krokiem odpadł od niej, z trudem zachowując równowagę.
-Ty mały... !

Zamarł, kiedy dwa bliźniacze noże do rzucania wbiły mu się w gładki pancerz na piersi.
Claviss uśmiechnęła się lekko, opuszczając dłoń.
-Sam jesteś mały...
-W nogi!-
warknęła Seravine, widząc że kłęby dymu w powozie stają się coraz gęstsze.

3...

Zaskoczony Czarny spojrzał najpierw na dwa bliźniacze ostrza tkwiące mu w piersi a potem na mały arsenał który transportowali.
Jean pędził ile sił, ale odwrócił się jeszcze na moment, by znów wystrzelić strumieniem energii w strażnika. I paść jak długi na ziemię.
W sumie, rzucenie czaru było niczym akt miłosierdzia.
Mężczyzna był otumaniony i zaskoczony cała sytuacją, przez co wiązka energii trafiła go centralnie między oczy, skracając jego egzystencje na tym materialnym padole.

2...

W tej samej chwili zza szopy w której stał wóz wyłoniło się kolejnych pięciu muszkieterów pod bronią. Ich dowódca, którego twarzy przypominała z trudem zaleczony ochłap mięsa, spojrzał szybko to na leżącego obok powozu ciało, to na oddalającą się trójkę intruzów.
Zza pasa dobył pistoletu.
-Ogień na mój cel!- krzyknął, wymierzając w stronę najłatwiejszej do trafienia postaci, którą była Seravine.

1...

Pięć luf muszkietów uniosło się górę, kierując w stronę uciekinierów.
Następnie świat zadrżał, rozdarty eksplozją.


Kula ognia pochłonęła stojącą obok grupę Czarnych Płaszczy, rozerwała powóz na drzazgi oraz zmiotła połowę budynku obok którego ustawiono stodołę. Huk był tak potężny, że Jean stracił słuch na kilka, długich sekund. W sumie nie zwrócił na to jednak szczególnej uwagi, gdyż fala uderzeniowa była na tyle silna że za równo on, jak Claviss i Seravine, zostali zmieceni z nóg i delikatnie wyrzuceni w powietrze.
Cała trójka niezbyt zgrabnie wpadła do porośniętej zielskiem płycizny przy brzegu rzeki.
-Wszystko dobrze co się dobrze...- mruknął do siebie Jean, sięgając po pistolet i rozglądając się po polu bitwy. Spojrzał w kierunku Seravine i krzyknął.-Naprzód chłopcy! Dobić resztę!
Choć jeszcze nie wiedział czy jest ktoś do dobijania. I czy po swojej stronie ma jakichś chłopców i dziewczęta.
Seravine spojrzała niepewnie na kochanka, a następnie porozumiała się wzrokiem z Claviss.
-Musiał zbyt mocno pieprznąć w ziemię...- oceniła tropicielka. I miała rację. Na wpół ogłuszony gnom dochodził dopiero do siebie.

Samo miejsce po wybuchu było... puste.
Po grupce muszkieterów nie pozostało zbyt wiele kawałków które na pierwszy rzut oka można by było określić jako części kogoś kto jeszcze niedawno był człowiekiem. Co więcej, stary budynek przycupnięty przy kamiennym stołpie młyna stanął w ogniu, a krzyki dobiegające ze środka jednoznacznie wskazywały na to że tymczasowym lokatorom fakt ten bardzo się nie podobał.
Po drugiej stronie płonącego budynku, w miejscu pierwotnego obozowiska Czarnych Płaszczy, dało się słyszeć krzyki.

Również bólu.
Jean usiadł na ziemi, patrzył na płonący budynek. Po czym położył się na plecach i przymknął oczy. Zadanie zostało wykonane.
-Ej ej szefie… nie czas na spanie.- Claviss urządziła gnomowi pobudkę bezceremonialnie kopiąc w kostkę Jeana.
Prawie wykonane…
-Nie śpię…- burknął gnom wstając z ziemi. W uszach mu szumiało, w głowie się kręciło. Był za blisko eksplozji.
Widział jak Egil i jego chłopcy z rykiem wypadają przez okna domu i rzucają się na resztę czarnych płaszczy jak stado wilków. Kopnięcia w krocze były najdelikatniejszymi z form jakie używali w brutalnej i skutecznej pacyfikacji wrogów. Byli jak wilcy i robili rzeź…
Jednak Czarne Płaszcze nie zamierzały odejść tak łatwo i bezproblemowo. Po pierwszym szoku zdołali się zebrać do kupy i kontratakowali. I popłynęła krew… tym razem także najemników Le Corbeu.

Byłoby źle, gdyby nie Ogar, który włączył się do walki wraz z Jasiem. Chal-Chennet błyskawicznie przejął dowodzenie wytrącając nieco Egila z równowagi. Ale też i dobrze się stało…
Szlachcic wiedział jak walczy gwardia pistoletowa, znał jej nawyki i taktykę. Ogar przeprowadził błyskawiczny szturm, rozbijając w pył świeżo przegrupowane siły wroga. Ostrza rapierów i mieczy błyskały niczym pioruny w gwałtownej wymianie ciosów. Krew zabarwiła trawę, jęki rannych trwały krótko. Bowiem bezlitośnie dobijano, tych którzy upadli na ziemię. W tej bitwie nikt o pardon nie prosił i nikt pardonu nie dawał. Jean stojąc blisko płonących resztek wozu wsunął do przodu jeszcze drżące po wybuchu dłonie i z jego palców wystrzeliła struga czerwonej energii, rozrywając klatkę piersiową jednego z czarnych płaszczy… zbyt blisko egilowego wojaka.
To wystarczyło by szpieg na razie darował sobie wtrącanie w ów bój. Mógłby przypadkiem porazić sojusznika mroczną mocą. A nie czuł się na siłach…
Wrzask. Z palącego się budynku wybiegł, płonący wojak. Strumień energii z dłoni gnoma litościwie zakończył jego boleść.
To był ostatni dźwięk tej bitwy. Szalejące kurduplowate tornado mieczy, które przyłączyło się od egilowo-ogarowej jatki dokończyło sprawę kilka chwil wcześniej. Claviss właśnie udowodniła swemu pracodawcy, że jest jedną z najtwardszych gnomek jakie Jean widział w życiu. A reszcie najemników, że nie należy oceniać wojownika po wzroście.
Wśród wrogów nie pozostał już nikt żywy.

-Brać się do gaszenia tego budynku zanim ogień całkiem go pochłonie młyn, ale już!- krzyknął gnom do wojowników, którzy do tej czynności, zabrali się ze znacznie mniejszym entuzjazmem. W końcu walka to zabawa… a nie robota. Ale ton głosu Le Corbeu był stanowczy. Zresztą otrząsnąwszy się całkiem gnom zaczął wydawać kolejne polecenia.-Laroque zajmij się rannymi i mój kapelusz!
-Tak, tak… strasznie marudny jesteś bez niego.-
rzekła kapłanka wciskając go na głowę gnoma i ruszając w kierunku krwawiących najemników, odpoczywających wśród trupów.
Jean poprawił swoje nakrycie i podkręcił wąsa… czerniejącego wąsa, gdyż sztuczka szpiega przestawała działać. Gnomka pewnie rozumiała, że bez kapelusza i butów "Le Chat dans les bottes” nie jest sobą.
Właściwie miał ruszyć by poflir.. porozmawiać z Seravine, gdy Jeana doskoczył wysoki muskularny chłopina pod czterdziestką i zaczął lamentować.- Mój młyn! Mój piękny młyn… Co żeście zrobili barbarzyńcy i mordercy! Mój piękny młyn!
Mimo mocarnej sylwetki zawodził dość piskliwym głosikiem, a poobijana gęba świadczyła, że nie jest twardy ani w gębie, ani w pięściach.
Nie to co rozwścieczony gnom. Spojrzał z irytacją spod kapelusza na młynarza. -Zamilcz! Zamilcz! Zamilcz głupcze! Ciesz się że nie powieszę cię na najbliższej gałęzi za zdradę A’loues!
-Powiesić… za ..zdradę…?-
zaskoczony obrotem sprawy karczmarz powoli wydukał każde słowo robiąc się blady jak ściana na twarzy.
-Taaak… za zdradę. Udzielałeś gościny wrogom królestwa, więc zamilcz jeśli nie chcesz pogorszyć swej sytuacji!- gniewny ton gnoma wystarczył, by karczmarz upadł na kolana i zaczął błagać o litość. Co tylko rozsierdziło Jeana.- Mówiłem zamilcz. Daj mi wreszcie spokojnie pomyśleć.
Tymczasem do gaszących pożar ludzi Le Corbeu podchodzili zagniewani obywatele miasteczka. Głośno i niechętnie komentujący wydarzenia jakie rozgrywały się na ich oczach. Ale nie dość śmiali by się w nie wtrącać.
Widzowie ostatniego aktu tego dramatu.

Bo oto na ich oczach właśnie z nadpalonego młyna wyskoczył ostatni rzezimieszek Czarnych Płaszczy. Mężczyzna doskoczył do Denise, uznając gnomią kapłankę Garla za najmniej groźną osóbkę. Pochwyciwszy ją od tyłu, przycisnął do swego ciała i przystawił lufę pistoletu do głowy.
-Nikt nawet nie drgnie! Bo ta mała suka zginie!- krzyknął głośno i spojrzał w kierunku Jeana.- Zwłaszcza ty! Nie próbuj sztuczek z dłońmi. Rzucić broń! Ale już! Pokurcz rączki za siebie.
-Słyszeliście.-
rzekł gnom zakładając dłonie za plecy.- Wykonać rozkaz.
Po tych słowach szpiega słychać było zewsząd dźwięk opadającego na ziemię oręża.
-A teraz niech mi ktoś sprowadzi konia… Ale już!- krzyknął bandyta. Skupiony na przeciwnikach przed sobą zapomniał o jednym wrogu. Gnomce którą pojmał. Ta wyszeptawszy modlitwę do Garla Świetlistozłotego dotknęła palcami dłoni trzymającej go przy bandycie. I skóra jego natychmiast poszarzała.
-Co do…- więcej nie zdążył wydukać. Negatywna energia przepłynęła przez jego ciało wywołując natychmiastową martwicę tkanek. Po chwili osunął się martwy na ziemię.
- Koniec przedstawienia.- odrzekł głośno Jean. Odetchnął z ulgą. Bał się bowiem, że mógł stracić swa podwładną. -Zrobić tu porządek, a ty…
Spojrzał na lamentującego po cichu młynarza.- Dostaniesz odszkodowanie za poczynione zniszczenia. Tylko przestań mi tu jojczyć.

Łupy były spore: Dwa tuziny dobrze wykonanych szpad, drugie tyle lewaków, osiemnaście zadbanych muszkietów, dwa pistolety skałkowe, trochę jedzenia i alkoholu, sakiewka ze złotem.. dość ciężka.
Do tego sześć zwykłych koni w tym dwa pociągowe, a reszta rącze pod siodło. No i dodatkowa zachwycająca oko perełka jaką był zadbany ogier o Krevhlodzkiej krwi. Ten dostał się Seravine. Z sakiewki Jean wypłacił sto złotych Argenów karczmarzowi. Część koni i oręża poszło na częściową spłatę najemników. Dla Jeana najważniejszą zdobyczą była książeczka z wekslami bankowymi, spalona tak że nie dało się z niej nic odczytać poza herbem Banku Królewskiego z Periquex na okładce.
Bardzo niepokojące znalezisko.

Jean nie kwapił się z marnowaniem czasu na wypytywanie, wątpił by tutejsi znali prawdziwy cel podróży Czarnych Płaszczy. A skoro Claviss nie potrafiła określić skąd przybyli, to nie było powodu mitrężyć więcej czasu na pobyt tutaj.
Zabrano łupy na konie i wyruszono. Gnom przyczepiony niemal do pasa Seravine, na pół zemdlony przekonywał się o gorącej krwi Krevhlodzkiego rumaka. I skłonność kochanki do szybkiej jazdy.
I był obiektem kpin Egila i jego ludzi. Pocieszającym dla Jeana był fakt, iż jego kocur… spał sobie najlepsze. Obozowisko było więc bezpieczne.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-10-2013 o 18:12. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 21-10-2013, 15:26   #207
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Długo kontynuowali marsz niewygodną ścieżką, długi, ciemny tunel ciągnął się i ciągnął. W końcu ujrzeli pojaśniałą przestrzeń. To ich pochodnie odbijały się od licznych kryształów wystających ze skał niczym rodzynki z ciasta. Wyszedłszy z jamy, aż podskoczyli. W blasku rozchodzącego się światła i fosforyzujących ciepłym, zielonym światłem mchów dostrzec mogli wędrowcy... jakby skały, dziwne i bezkształtne. Dopiero przypatrzywszy się chwilę zrozumieli co widzą. Smocze kości. Wielki, wielki szkielet, niegdyś wszechpotężnej bestii. Smoka, pana lodowych przestworzy na długo nim krasnoludy wykuły swe pierwsze miasta.

Czyżby wielka góra Bastionu kryła niegdyś gniazda i domy tych majestatycznych stworzeń? Nie mogli przystanąć by obejrzeć dokładniej ten niezwykły widok, czas ich gonił. Ruszyli więc prędko dalej. Bestia musiała zająć ich myśli bardziej niż się spodziewali, gdyż w dalszej części drogi, widok zajmował znacząco ich myśli. Dlatego, gdy wyraźnie nieobecny Floin szedł kolejnym tunelem, tym razem jakowąś starą ruiną, rozległo się donośne klang. Jedna z płyt brukowych zapadła się o kawałeczek. Potem przeciągłe: Iiiiin, jakby napinanie starej sprężyny. Irina, najzwinniejsza zareagowała najszybciej. Szybkim skokiem powaliła Floina na ziemię, odrzucając go z nadepniętego fragmentu podłogi. Łup po czym nastała cisza…dopiero po kilkunastu sekundach, powoli, ze strasznym zgrzytem ze ściany wyjechały kolce. Długie, pordzewiałe i chyba bardzo bardzo długo nieużywane kolce. Floin podniósłszy się i otrzepawszy przyglądał się im długo... te podziemia kryły coraz dziwniejsze niespodzianki.

Niespodzianki czy nie, trzeba było ruszyć dalej. Skierowali się ku ogromnej lodowej ścianie, wysokiej aż po nieboskłon można by rzec, bo ogrom komnaty czy też pieczary przez którą przechodzili sięgać mógł szczytów mniejszych gór. Z powietrza jakby wyrastał ogromne kryształy, skalne bloki i mchy, po „podłożu” zaś szło się niczym w labiryncie, wymijając tak wielkie „Wzgórza” jak i labirynty zawalisk. W końcu podeszli do wielkiej „szyby” lodu i ruszyli wzdłuż niej, sprawnie prowadzeni przez swą uroczą towarzyszkę. Wędrowali z obolałymi powoli od kamieni stopami.

Między lodem widniały zmierzwione niby przez pryzmat kryształu obrazy. Zdawało się chwilami że całe miasto, urwiska skalne pokryte budowlami, domy i wieże widzą przez owo „widziadło”, niby prastare miasto jakby, ukryte ze zasłoną lodu oraz wieków. W końcu wyszli za tą ogromną kurtynę, wchodząc w skalistą pieczarę, olbrzymią, które to słowo zaczynało tracić na znaczeniu przy ogromie tego co widzieli dotychczas. Rozszerzając się do środka kryła zachowaną budowlę, świątynie większą niż ta z Morr. Większą niż niejedno miasto, niż niejedna góra. Gigantyczne posągi bogów i bogiń panteonu patrzące na przechodzących budziły ciarki swym majestatem i niebotycznością.

Minąwszy przedsionki i przeszedłszy przez świątynie, skierowali się przez tylne jakoweś zawalisko wąskim kanałem wiodącym w dół i dół. Chwilami coraz ciężej było schodzić, coraz trudniej przeciskać, lecz powoli kierowali się we właściwą ponoć stronę. Przecisnąwszy się w końcu w szerszą drogę, kilometr zdaje się niżej co najmniej, z trudem, rozprostowali zmęczone mięśnie i kości. Tam natknęli się na kolejny rzadko spotykany dziw:

małą kolonię grimlocków. W niewielkiej grocie obok miejsca przemarszu krasnoludzkich zastępów, koło wielkiej wykutej w skale prostej drogi kuliło się kilka grimlocków, prymitywnych, ślepych humanoidów używających drgań podłoża do rozeznania w terenie. Teraz na odgłos pięciu tysięcy podkutych butów nie tylko te biedne istoty drżały lecz również skały, kryształy, lód oraz powietrze. Huk i echo równego marszu wyły niczym wicher i ogłuszały niczym odgłos lawiny. Byli blisko. Po chwili wyszli na otwartą przestrzeń kolejnej groty. Po dotychczasowych widziadłach spory kamienny okręg z niebieskim mułopoodbnym czymś po środku, pływającym jak tafla na pionowym wiadrze nie robiło aż takiego wrażenia….



Drużyna stała chwilę wpatrując się w wielkie, kamienne coś z co prawdopodobnie było przejściem. Między jego rzeźbionymi łukami, jak już było powiedziane migotało coś na kształt ni to energii, ni to błękitnego szlamu....Dopiero po chwili dotarła do nich obecność innych istot. Kilku runomistrzów i czterech pancernych krasnoludów, straży najwyraźniej. Obejrzawszy się na towarzyszkę, Buttal ruszył w ich stronę kiwając uprzejmie głową. Podszedłszy bliżej zapytał uprzejmie:

-Przepraszam, do Greystone tędy?

Irina uderzyła dłonią w czoło -On naprawdę pracuje dla starego Dimzada... ?

-Też czasem mnie to dziwi.- odparł Floin, gdyż i jemu zapytanie Buttala wydało się dość... nieporadne. Jeden z zapytanych runomistrzów łypnął okiem to na kuriera, to na stojąca za nim dziewczynę i w ostateczności na kapłana oraz osobistego ochroniarza Resnika.

-Tak...- odparł powoli, delikatnie uderzając młotkiem w dłuto i korygując jedną z run na portalu.

- To dla was podtrzymujemy Drogę w ruchu, tak?

- Ehh, poczucia humoru za grosz. Idziecie z minami na kwintę to wam chciałem humor żarickiem poprawił westchnął głośno Buttal. Kompani naprawdę nie doceniali jego niezwykłego poczucia humoru. Może czas zacząć oszczędzać je na nich? W kązdym razie ponownie uprzejmie kiwnął głową mistrzowi run i odparł

- Tak, mistrzu, wybacz. Mieliśmy drobne trudności. No ruchy chłopaki dodał po czym przeszedł przez dziwne coś, ze wstrzymanym zresztą oddechem.

Ostatnią rzeczą jaką usłyszał Buttal było prychniecie ze strony Torrgi.
-Trudności... Jaaasne...

Ułamek sekundy wszystko co kurier widział, słyszał i czuł zlało się w jedno, dziwne odrzucie kiedy to całe jego ciało wydawało się poruszać z prędkością do tego nie przystosowaną. Linie światła mijały go ze wszystkich stron tylko po to by na końcu zderzył się z czymś wyglądającym jak ściana bieli.Szczęściem, była to druga strona runicznego przejścia.Samo wrażenie pędu natomiast rozwiało się jak ręką odjął, przez co krasnolud asekuracyjnie wystawił przed siebie nogę by nie paść jak długi w śnieg. W twarz uderzył go lodowaty podmuch wiatru a uszy zalał dźwięk bitewnych formacji.

Krasnolud odszedł szybko kilka kroków od przejścia, co by któryś z geniusz nie wpadł na niego. Następnie szybko obmacał się by sprawdzić czy wszystko przeszło. Magia magią, ale ta miała być ponoć stara,.. skąd pewność że takowy szajs nie działa nie tak? Skóra była na swoim miejscu, oczy chyba były bo coś widział a brodę sprawdził od razu. Następnie poczekał na swych kompanów a gdy dotarli, ruszył szybkim marszem, chciał bowiem nadgonić wojsko i postarać się zmyć złe wrażenie spóźnienia.

Kiedy pozostała trójka wyłoniła się z tafli energii, do uszu Buttala dotarły dźwięki... kłótni?

Floin i Torrga żarli się, całkowicie zapominając już o idącej za nich Irinie.-Jak to "nie ma problemu"?- ryknął kapłan .-No normalnie!
-Czyli chcesz mi powiedzieć że boisz się teleportacji, latania, szybkich wózków i najwyraźniej wody, ale kiedy ktoś karze ci wejść do portalu mającego już kilkaset lat to nawet nie piśniesz?

!-Mam zaufanie do tradycji!

-I dlatego niemal za każdym razem gdy musimy gdzieś jechać czymś nietypowym miauczysz jak baba a kiedy masz zrobić coś faktycznie ryzykownego, nie zawahasz się z powodu tradycji?

Krasnoluda westchnęła i pokręciła głową, by przejść obok Buttala by następnie stanąć na szczycie wzgórza i uśmiechnąć się lekko:

-Jesteśmy...- powiedziała cicho.Na pokrytych śniegiem równinach formacje bitewne powoli organizowały się do wymarszu. Liczne ogniki pochodni lśniły jasno w wieczornym półmroku a na tle wschodniego nieba, kilkanaście kilometrów dalej, lśniła złowrogo magiczna kopuła.
I Buttal westchnął. Powiedziałby coś może lecz niestety umysł jego zbyt skupił się na obserwacji wywyższonego obecnie na chwilę tyłeczka ich przewodniczki. Jednak wprawa pozyskana podczas rozmów czy też reakcji nabyta w pracy dla pana Belegarda pomogła mu odpowiedzieć bez żadne zmiany w głosie: -Orientujesz się może gdzie znajdziemy Thana?

-Zwykle pytam gdzie najgłośniej wrzeszczą.- odparła Irina, wzruszając ramionami i bez jakiegokolwiek zastanowienia skacząc na dość strome, pokryte śniegiem zbocze.Widząc to, Floin i Torrga sapnęli i ruszyli żeby sprawdzić co dziewczynie odbiło.Trzech brodaczy zamarło jednak, widząc jak zwinnie ześlizguje się po twardej, śniegowej czapie balansując ciałem na płazie szerokiego miecza na którym stała, zjeżdżając w dół.

Buttal nie chcąc wyjść na mięczak spojrzał na swych kompanów i skoczył za nią, usiłując zrobić coś podobnego. Wiedział że zakup talizmanu leczącego był dobrym pomysłem. Nie sadził jednak że przyda mu się ze względu na jaką ładną dziewczynę...,.a dziadek ostrzegał....ehh.

Cóż, to było jedno wielkie ryzykanctwo.Kurier z trudem dawał radę utrzymać jakąkolwiek równowagę już od samego początku zjazdu, a kiedy udało mu się już jako tako ustabilizować swoją pozycję, zaczęły się schody.Najpierw wystające ze śniegu bryły lodu, pomiędzy którymi Irina przemknęła z niezwykłą gracją. Buttal zaś musiał poradzić sobie najzwyczajniej w świecie improwizując i przetaczając się z boku na bok, mijając niebezpieczne przeszkody o dosłowny włos.Potem wzgórze stało się jeszcze bardziej spadziste.W ostateczności Resnik dotarł na dół rozpłaszczony na śniegu, pozostawiając za swoimi plecami głęboką bruzdę wyrytą jego ciężkimi buciorami, a w niektórych fragmentach, opancerzonym tyłkiem.

Krasnoluda uniosła lekko brwi kiedy brodacz zatrzymał się kilka metrów obok, leżąc na plecach.

-Nieźle... jak na takiego niezgrabnego klocka.
- rzuciła cierpko, unosząc brew.Krzyk gdzieś z tyłu, za plecami Buttala, zasygnalizowały mu że Torrga postanowił też spróbować.

To zapowiadało tragedię. Zwłaszcza jeśli Torgi uzna to za nowomodny transport i dostanie histerii. Kurier aż się wzdrygał. Szybko poderwawszy się na nogi odskoczył na bok, by uniknąć trafienia kompanem albo inną lawiną. Następnie, już poza linią zagrożenia, otrzepał sie i zapytał -[]To którędy teraz?[/i]
Irina lekko uniosła brew kiedy Torrga wylądował w zaspie tuż obok Buttala.

-Pomocy... ?
- stęknął wojownik, jednocześnie podnosząc lekko głowę i zerkając na Floina który w ciut bardziej rozsądny sposób próbował zbiec na dół, robiąc długie, ciężkie kroki.W ostateczności on też się przewrócił i stoczył na dół lecz ledwie z kilku metrów, przez co nie miał problemów ze wstaniem o własnych siłach.

-Szczeniackie zabawy...- burknął, na co dziewczyna parsknęła. -Pomóżcie bambaryle - oznajmiła, obracając się.- I pośpieszcie się. Może ojciec was lubi, ale nie wypada jeszcze bardziej powstrzymywać ruchu całego wojska...

Floin, widząc jak Buttal odruchowo zerka na plecy dziewczyny, prychnął wspólnie z nim pomagając Torrdze wstać. -Chłopcze, ale ty masz rozstrzał...- mruknął.- Nagle odwidziały ci się elfie pannice?
- Cóż, w niektórych ustach bambaryła brzmi lepiej... odparł raźno aacz cicho kurier, pomagając Torgiemu pozbierać się do pionu. - Ehh, Flojn, ty to chyba co dzień jesz to samo i chodzisz do pracy tą sama drogą zapytał kompana, ruszając wraz z nim i mocno bałwankowatym wojownikiem w ślad za dziewczyną. Co prawda duże wojsko szybko nie idzie ale nie było sensu robienia złego wrażenia.

-Nie o nawyki chodzi a o czystość krwi i tradycję. - burknął kapłan. - Dobrze że elfy nie mogą się z nami parzyć bo wolałbym nie wiedzieć co wyszłoby z takiego połączenia...

Irina zaś szła całkiem szybko, by po kilkunastu minutach szybkiego marszu dopaść do wozu z zaopatrzeniem, powożonego przez krótkobrodego woźnicę. Krasnolud zerknął na nią niepewnie.
-Tak... ?
-Potrzebujemy podwózki.- oznajmiła bez ogródek, wspierając ręce na biodrach.
- Musimy dostać się szybko do Thana...
-Em...- mężczyzna zawahał się a następnie rzucił okiem na stojącą za plecami Iriny trójkę.Równie niepewne miny Buttala, Torrgi oraz Floina sprawiły że skapitulował.
-Wskakujcie...- mruknął bezradnie.

Buttal idąc chwilę, odparł jeszcze cicho kapłanowi: - Po czterdziestu pokoleniach wojowników zostałem kupieckim kurierem, a mój brat pojechał do Colimonte uczyć się na maga.... tradycja...Tradycja jest ważna...ale z czasem i ona się zmienia. Nawet skały nie są zawsze te same potem już umilkł zamyśliwszy się mocno. Podwózka nie wyrwała go z tego stanu. Przynajmniej zaczęli nadrabiać opóźnienie. Podziękował więc serdecznie woźnicy, widać równie otumanionemu jak oni sami. Pozostawało pytanie cóż wyniknie z rozmowy z thanem.

Ku ogólnemu zdziwieniu, najbardziej ożywiony z całej czwórki okazał się Torrga. Wojownik stanął przy burcie wozu, chwycił jedną z lin podtrzymujących pakunki na miejscu i z szerokim uśmiechem jął obserwować mijane regimenty.

-Tarczownicy z Bastionu, pięć pełnych formacji strzelców z całego wybrzeża... Jest nawet kawaleria na dzikach! - z uśmiechem spojrzał na Resnika i Kamola.
- Orkowie nie mają szans!

Faktycznie, pół tysiąca krasnoludzkich jeźdźców na dzikach było imponującym widokiem. Buttal widywał ich już co prawda w Morr czy na szlakach między miastami, ale zwykle były to grupy nie przekraczające pięciu żołnierzy.Tutaj sprawa miała się z goła inaczej.



Krasnolud na moment zapatrzył się na kompana. Dopiero po chwili przyszło olśnienie, którym szybko podzielił się z otoczeniem: -No tak,...wóz jest tradycyjny Ale faktycznie, mijane wojska robiły dobre wrażenie - bitne i niszczycielskie. Dręczyły go cały czas dwa szczegóły: bariera i przymierza zielonych....Postanowił zasięgnąć sprawdzonej informacji, od Kamulca rzecz jasnę: -Floinie, pamiętasz może czy kiedykolwiek widziałeś gdzieś zapis o dużych sojuszach zielonych? Ty z nas miałeś największe szanse oglądać jakoweś tego typu papierkologie czy tam inne kroniki

-Było ich kilka...- mruknął cicho kapłan, skubiąc wąs.- Nie często, ale jednak. Za każdym razem armii przewodził jakiś herszt, który siłą zmusił pozostałe klany do posłuszeństwa. Prawda, zwykle nie mieli ze sobą magów innych od szamanów, ale w brew pozorom orkowie też są rozwijającą się rasą...

-Nie to co wendole.- uzupełnił Torrga. - Ja sam widziałem raz goblina z pistoletem skałkowym. Strzelał jak faja a broń była pordzewiała, ale jednak. Troglodyci zaś uważają broń palną za napędzaną przez złe duchy, czy coś...

- Ano fakt, sam słyszałem opowieść jak to gdzieś na południu przejęli przejęli katapultę i wystrzeliwali gobliny licząc że któryś przeżyje i bramę otworzy. Celności nie opanowali ale machina działała.... pokiwał głową Buttal, lecz wciąż z zamyśloną miną -Ale ci magowie... oni mnie niepokoją od kiedy ta bariera przerwała nam podróż. Skąd? Skąd do cholery jasne wziąć magów tutaj. I to na służbę orków warknął niemal mimowolnie -Przecież z Colimonte nikogo by im raczej nie wysłali, a wolnych magów nie ma chyba aż tak dużo ani tak silnych. A nawet jeśli to czemu to by robili. Jakby ich siłą trzymali to z taka mocą spierdolili by sami. Nie mogę przestać o tym myśleć. Inwazja jak inwazja, nie pierwsza i nie ostatnia ale magowie?

Irina przewróciła oczami.
-A my mamy kapłanów, runotwórców, magów miecza i wielu innych którzy bez problemu poradzą sobie z tym zagrożeniem.- wydawała się całkiem pewna swoich snów. - Biorąc pod uwagę to co przeszliście, sądziłam że będziecie ciutkę mniej psioczyć...Wzruszyła ramionami, uśmiechnęła się półgębkiem i wstała, by następnie zeskoczyć z wozu bez żadnego ostrzeżenia .-Jesteśmy.

Faktycznie, wóz powoli dotoczył się do środka pierwszej linii formacji bitewnych, gdzie otoczony doradcami oraz swoją gwardią przyboczną, jechał Thane.

- Wybacz jeśli tak to odebrałaś, ani moment nie wątpię w nasze wsparcie, jeno intryguje mnie czemu mieli by się tu fatygować. Nie ich obecność sama jest niepokojąca ale to po co mieli by to zrobić. Nie lubię niespodzianek, tego się już w tej pracy nauczyłem. usprawiedliwił sie Resnik, również wyładowując się z dostawczego wozu. -Chodźmy w każdym razie
 

Ostatnio edytowane przez vanadu : 21-10-2013 o 23:34.
vanadu jest offline  
Stary 23-10-2013, 00:57   #208
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Tsuki


Ciężki, oprawiony w poczerniałą skórę tom z hukiem wylądował na przykrytym czerwonym obrusem stole. Siedząc na fotelu wielebna spojrzała najpierw na podniszczoną księgę a potem na swoją asystentkę, której to stary kawał celulozy i pergaminów wyślizgnął się z rąk.

-Wybacz pani…- szepnęła przerażona, na co Nadiana machnęła tylko ręką.

-Nic nie szkodzi…- mruknęła cicho, po czym przeniosła wzrok na stojącą naprzeciwko Tsuki.- Nawet nie uwierzycie jak ciężko było mi zmusić naszego archiwistę żeby udostępnił to draństwo. Jak tylko usłyszał, że będzie musiał wyjąć którąś z ksiąg ze swojego idealnie posegregowanego katalogu…

-Tu chodzi o śmierć członków zakonu.-
stwierdziła rzeczowo elfka, na co wielebna uśmiechnęła się lekko i pokiwała głową.

-Dokładnie to samo mu powiedziałam.- odparła, przerzucając kolejne zapisane maczkiem strony.

-Podziałało?

-Jak widać. A teraz proszę, Inkwizytorze, usiądź i daj mi chwilę. W brew pozorom odnalezienie jednej osoby w tej ścianie tekstu może być problematyczne…-
z pewną irytacją sięgnęła po lupę.

Samurajka zaś opadła na krzesło, zerkając na siedzącą obok niej Laurie.

Heishiro stał z tyłu, święcie przekonany, że pilnowanie drzwi w tych warunkach to jego świąty obowiązek.

Całość poszła jednak nad podziw sprawnie. Mimo późnej godziny, Wielebna od razu przyjęła u siebie Tsuki i jej przybocznych, by następnie wysłuchać sprawozdania z całej sprawy. Dowiedziawszy się jak sprawa wygląda bez najmniejszej zwłoki wysłała dwóch adeptów na najbliższy posterunek Straży Miejskiej, aby stróże porządku możliwie szybko odnaleźli niejakiego Norma, który kilka nocy wcześniej pojawił się w Karczmie „Albatros”.

Usłyszawszy instrukcję Nadiany, Heishiro pozwolił sobie na chrząknięcie dysaprobaty.

Najwyższa kapłanka obróciła się wtedy, spojrzała na niego pytająco i z uprzejmym zainteresowaniem uniosła brew, jednocześnie splatając ręce na piersi.

-Ma pan jakieś zastrzeżenia, co do moich decyzji?

Heishiro, który cały czas nie pojmował ironii, sarkazmu i koncepcji pytań retorycznych bezradnie wzruszył ramionami.

-Wysyłanie strażników po oprycha w gnieździe oprychów to niezbyt mądry pomysł…

Wielebna zmrużyła oczy i z ciut większym zainteresowaniem spojrzała na wojownika.

-Niech pan kontynuuje…

-Nie wiem jak to wygląda tutaj, ale gdy w domu któryś z Shogunów albo mniejszych panów ziemskich chciał dostać w swoje ręce jakiegoś patałacha, który uchapał niechcący więcej niż mógł przełknąć, nie prosił o pomoc straży miejskiej, tylko lokalnego szefa Yakuzy…


Tym razem Nadiana była już szczerze zaskoczona całym pomysłem przybocznego Tsuki.

-Mam prosić o cokolwiek bossów z półświatka… ?

-Prośba może być… ultimatum. Na przykład że Inkwizycja nie zainteresuje się działalnością przestępczą w Porcie Drevis…-
powiedziała z lekkim uśmiechem Tsuki, która podłapała koncepcję Heishiro.- Wyklęcie jakiegoś gangu z ambony byłoby dla niego wielce problematyczne…

Teraz Wielebna była już całkowicie skołowaciała.

-Ale… Ale przecież my i tak tego byśmy nie zrobili!

Usta elfki rozciągnęły się w wilczym uśmiechu.

-Ale oni o tym nie wiedzą…

Po kilku sekundach szybkiej kalkulacji Nadiana uśmiechnęła się ze zrozumieniem i pokiwała głową.

Pół godziny później zaś w miasto został wysłany Agent Terenowy z odpowiednią wiedzą i umiejętnościami, ubezpieczany z dachów przez dwie adeptki, o których istnieniu Tsuki i jej przyboczni mieli możliwie szybko i skutecznie zapomnieć. Każdy kościół miał w końcu swoje tajemnice, cyngli oraz procedury, o których nawet niektórzy wtajemniczeni nigdy nie słyszęli. Dwie niewiasty w idealnie dopasowanych, skórzanych pancerzach i z maskami na twarzach zaliczały się własnie do tej kategorii.

Dlatego też teraz Tsuki siedziała wspólnie z towarzyszką przed biurkiem Wielebnej, uważnie wertującej stare tomisko.

Po kwadransie ciszy samurajka niemal podskoczyła, kiedy kobieta tryumfalnie uderzyła dłonią w stół, jednocześnie zakreślając jakiś fragment tekstu delikatnym pociągnięciem ołówka.

-Mamy drania!

Nawet Heishiro wyrwał się z zamyślenia, podszedł do biurka i wsparł się jedną dłonią o oparcie krzesła, na którym siedziała jego pani.

-Co dokładnie mamy?- zainteresowała się szybko elfka.

-Mazgus Farnese… Brak informacji o pochodzeniu i rodzinie. Brązowowłosy, szczupły, średniego wzrostu. Po wejściu do świątyni odmówił zdjęcia z twarzy gogli ochronnych… W czasie rozmowy wstępnej udowodnił, że biegle włada pięcioma językami. Wspólnym, Baledorskim, A’loueskim, Elfickim i Esomijskim.- kobieta zmarszczyła lekko brwi.- Przeszedł celująco wszystkie testy na znajmość ludzkiej anatomii…

-Więc co było z nim nie tak?-
Heishiro zmarszczyl brwi kiedy Wielebna ściągnęła usta.

-O mały włos nie zakatował na śmierć podejrzanego, którego miał tylko przestraszyć…- odparła cicho.- Kiedy poddano go aresztowi prewencyjnemu, uciekł ze swojej celi ciężko raniąc trzech strażników. Wysłaliśmy za nim list gończy oraz grupę specjalną, lecz zapadł się pod ziemię. Uznaliśmy, że uciekł ze Skuld…

-Nie uciekł, i co gorsza, mści się
.- Laurie nerwowo zacisnęła i rozprostowała palce.

-Mści?

-Wygląda na to że nie był to zbyt zdrowy na umyśle człowiek, a to że ktoś go opłaca wcale nie oznacza że sam się przed swoją „pracą” wzbrania. Zabił już kilku naszych, najpewniej z wyjątkowym okrucieństwem… Musimy go znaleźć.

-Ale jak?-
Wielebna ciężko opadła na fotel, jakby przytłoczona cała sytuacją.- Ostatnim razem mieliśmy znacznie świeższy trop a nic nie udało nam się wskórać…

Tsuki westchnęłą cicho, Heishiro ze złością wrócił na swoje miejsce a Laurie wbiła wzrok w przestrzeń.

Kilkanaście sekund później drzwi do gabinetu Wielebnej zatrząsły się od energicznego pukania.

-Wejść!

Do środka wpadł zdyszany strażnik świątynny, który szybko wyprostował się i zasalutował.

-Pani! Mamy tego poszukiwanego!

-Co?!-
Naidana poderwała się na równe nogi, nie kryjąc zaskoczenia.- Przecież dopiero co wysłaliśmy… !

-Wiem pani.-
mężczyzna w końcu zaczął odzyskiwać oddech.- Ale to nie nasi. Ktoś przyniósł go związanego pod tylne drzwi świątyni.

-Cholera, takie rzeczy nigdy nie oznaczają nic dobrego.-
Wielebna poprawiła ornat i wyszła zza biurka, szybkim krokiem kierując się do drzwi.- Inkwizytor Tsuki!

-Tak?

-Pani i pańska obstawa, za mną!


Ledwo co nadążając za najwyższą kapłanką Laurie spojrzała niepewnie na przyjaciółkę, bezgłośnie pytając czy wie o co tu chodzi. Elfka wzruszyła tylko ramionami, pędząc po zimnych korytarzach w ślad za czerwoną plamą, w jaką zmieniła się oddalająca Nadiana.

W ostateczności cutkę zdyszana trójka dopadła do małych, łukowatych drzwi, pod którymi stał mały tłumek zakonników, kapłanów i straży świątynnej. Pośrodku zaś, u stóp Wielebnej, spętany niczym baleron, leżał zwalisty mężczyzna z workiem na głowie.

Kobieta zmarszczyła brwi, uklękła i zza jego kołnierza wyjęła złożoną kartkę.

-„Oto wasz badman, bo i ja nie lubię niemilców. Taki prezent na przeproszenie za wszystkie absmaki.”- przeczytała powoli, zerkając nieufnie to na Tsuki, to na spętanego więźnia, który jakby na zawołanie, zaczął chrapać.-„El”… Czy możecie mi wyjaśnić co tu się dzieje, do jasnej cholery?

Laurie uśmiechnęła się niepewnie i spojrzała na stojąca obok elfkę.

-Ja mam dziwne wrażenie, że to przewyższa moje kompetencje, Wielebna

Nadiana westchnęła, pokręciła głową i dłonią dała znać by strażnicy zabrali gagadka do środka.

-Do lochów z nim.- rzuciła, jeszcze raz spoglądając na dziwny list.- I oby to był on

Tsuki uśmiechnęła się tylko lekko, mająca bardzo dziwne wrażenie, że to na pewno jest ich cel. W sumie była tego pewna jak niczego na świecie.


Jean Battiste Le Courbeu


Słusząc donośny łomot końskich kopyt na trakcie, Bertrand poderwał się na równe nogi, poprawił chwyt na swoim młocie bojowym i przyczaił się pod drzewem. Siedząca przy ognisku Ivette również wstała i z pewnym niepokojem spojrzała na gnoma.

-Coś się dzieje… ?

-Konni


Kobieta uśmiechnęła się lekko.

-Cóż w tym dziwnego? Nasi wracają.

Wojownik pokręcił krótko głową i zaryzykował wyjrzenia za pień, w stronę gościńca.

-Wątpię…- mruknął, obserwując rozmazane sylwetki migające za gęstą ścianą drzew.- Chennet, Jasiek, Seravinne… Oni mieli konie. Do tego Claviss i szef…

Ciutkę zdezorientowana dama rzuciła okiem to na trakt, to na przyczajonego pod dębem Bertranda.

-Nieszczególnie trudna to matematyka…

-A ja słyszę co najmniej tuzin koni
.

Ivette pobladła.

-O nie…

-Radzę wracać do wozu
…- zakomenderował gnom a jego głos wcale nie brzmiał jakby faktycznie cokolwiek komukolwiek radził.- Jeśli coś się stanie

W tym momencie coś się stało.

Z tłumionym poprzez leśną ściółkę tupotem kopyt, do obozu wpadł ogromny, czarny wierzchowiec. Siedzący na nim włochaty, barczysty mężczyzna o włosach w kolorze słomy zaśmiał się, z trudem zmuszając swojego rumaka do zwolnienia a następnie objechał ognisko dookoła, zawadiacko puszczając oko do zszokowanej Ivette.

-Witaj ślicznotko!

W ślad za nim na polanę wpadło kolejnych sześciu jeźdźców, ciut lepiej panujących nad swoimi końmi.

Bertrand w ułamku sekundy odzyskał panowanie nad sobą.

-Coście za jedni?!- ryknął, przebiegając pod końskim brzuchem i bojowo unosząc swój gnomi młot.

Złotowłosy olbrzym, do którego podbiegł zaśmiał się tylko po raz kolejny, ze wszystkich sił stopując swojego brykającego rumaka.

-Przyjaciele, pchełko!- huknął bardziej rozbawiony siedzeniem na grzbiecie chcącej go zrzucić bestii niż czymkolwiek innym.

Claevux zacisnął zęby, czując jak na skroni zaczyna pulsować mu żyłka.

-Przedstaw się, psie, albo… !

-Albo co?!-
intruz zaśmiał się tubalnie.- Cholera, lubię go! Mały ale ma większe jaja niż reszta z was, chłopy!

Nim śmiech reszty bandy zdążył ponieść się pomiędzy drzewami, na polanę wjechali kolejni jeźdźcy. Pierwszym z nim okazała się Seravine, mająca w siodle ciut sponiewieranego Jeana.

-Spokój, spokój…- rzucił niemrawo gnom, mogąc mieć na myśli za równo zaogniającą się atmosferę w obozie, co fakt, że nawet na cudzym koniu złodziejka miała nieprzyjemną tendencję do cholernie szybkiej jazdy.

W ostateczności potrząsnął głową.

-Spokój, ludziska!- dodał już bardziej stanowczo, spoglądając na otoczonego jeźdźcami Bertrama.- Spokojnie, to nasi. Opłaciłem ich żeby pomogli nam z Czarnymi…

-A teraz chcą dopłaty żeby przestać pomagać… ?- rzuciła półgębkiem Ivette, której zaloty seksualnie hiperaktywnego Egila niezbyt przypadły do gustu.

Baledorczyk zaśmiał się tylko na te słowa, spiął konie i zbliżył się za równo do Seravine co jadącego z nią Jeana.

-Mówiłem!- szczeknął, schodząc z siodła.- Taki koń wymaga twardego charakteru!

-Wątpię, biorąc pod uwagę jak próbował cię rzucić większość drogi
.- odparła z uśmiechem dziewczyna, również zsiadając i oddając mężczyźnie lejce jego kłusaka.

Następnie delikatnie przebiegła palcami po chrapach Krevhlodzkiego ogiera, na co ten zarżał z zadowoleniem.

-On wymaga kobiecej ręki…

Herszt najemników westchnął i przewrócił oczami, poddając się.

-Niech pannie będzie że tak. Ale co to za przyjemność, nie mieć wyzwania z jazdy?

-Bezpieczna.-
odparował Jean, który po ciężkiej jeździe jął poprawiać ubrania oraz swój ukochany kapelusz.- Czas na zapłatę, panie Thejn. Ile?

Baledorczyk bezwiednie przebiegł palcami po zaroście.

-Żelastwo coście nam dali jest sporo warte, ale mało kto z nas bawi się rożnami…- skomentował ostrożnie, zerkając na kilka rapierów i lewaków przytroczonych do siodła jednego z podwładnych.- W drugą stronę może da się to gdzieś pewno sprzedać… Sześćset!

-Pięćset.

-Pięćset pięćdziesiąt!

-Stoi!


Jean dość szybko pożałował odruchowo wyciągniętej w stronę Baledorczyka dłoni.

Kiedy brzęczący złotem olbrzym obrócił się z uśmiechem i wsiadł na użyczonego wcześniej Seravine konia, szpieg odruchowo jął rozmasowywać bark oraz łokieć, jednocześnie starając się ustalić ile połamał sobie palców w czasie tego przyjacielskiego uścisku dłoni.

Szczęściem, żadnego.

Sam Egil zaś uśmiechnął się z siodła.

-Cudaczna z was kompanija, wiecie…

-Cudaczna…-
prychnęła Claviss.

-…ale jakbyście znów potrzebowali jakiegoś wsparcia, to pytajcie wzdłuż nabrzeża o Komapnie Czarnego Thejna!

Jean zmarszczył brwi.

-Czarnego?

Baledorczyk bezradnie wzruszył ramionami.

-To rodzinny interes a tatko był po kominiarzu.

Stojąca obok Seravine parsknęła tylko, by następnie odprowadzić wzorkiem wesołą i całkiem nieźle opłaconą hałastrę.

-I tak nieźle nam poszło…- skomentowała, na co Dennise prychnęła jak rozjuszona kotka.

-Mówisz tak bo to nie tobie przystawiali nóż do gardła.

Le Courbeu westchnął cicho.

-Jedźmy już, co?

Szybko jednak stracił zapał do tej koncepcji, kiedy zrozumiał, że podróż będzie musiał spędzić w jednym wozie z nieszczęsnym Horacym. Stary ekonom wciąż nie wiedział że z jego torby na wydatki zniknęło ponad pół tysiąca złotych Argentów.

Mimo to, pojechali.


***


Późnym popołudniem, kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, oczom grupy okazała się ściana drzew Foret du Noird.




Jean gwizdnął cicho, siedząc na koźle obok Ogara.

-Robi wrażenie…

-Ta…-
mężczyzna skrzywił się lekko, przebiegając wzrokiem po linii drzew.- Las pełen szpiczastouchów, którzy robią nas w wała albo my zrobimy w wała ich… Cudownie…

-Wolę nie myśleć jak zareagowałbyś na konieczność odwiedzin w Rysich Borach.-
jadąca na kucu Claviss zaśmiała się cicho, wyraźnie rada z perspektywy wizyty w puszczy.- Na północy Sojuszu Wislewskiego to dopiero jest las. Dziki! Ogromny! Pełen bestii, które nie żyją nigdzie indziej!

Z pewnym politowaniem spojrzała na nieoficjalne królestwo elfów na terenie A’loues.

-To tutaj to mały, kolorowy lasek, który elfy nagięły do swojej woli druidyczną magią…

-A elfy nie zawsze są szczególnie przyjemnymi typami…
- mruknął Chennet, obserwując jak trakt skręca powoli, by w ostateczności zniknąć w leśnych ostępach.

-Wzmożona czujność!- krzyknął, obracając się lekko przez ramię.

Zza wozu odpowiedziały mu potwierdzające rozkaz zawołania.

Claviss zaś uśmiechnęła się szerzej, spinając kuca.

-Pojadę na zwiad!

Chennet poderwał się z kozła, ale dziewczyna cwałowała już w stronę lini drzew.

-Nie!- ryknął.- Czekaj, do cholery!

-Zostaw ją
.- mruknął Bertrand, który leżał na dachu pomiędzy bagażami. Z wręcz irytującym spokojem zapalił fajkę z giętego metalu i zaciągnął się dymem.- Z nas wszystkich to właśnie ona najlepiej radzi sobie w lesie…

Ogar prychnął, pokręcił głową i usiadł.

-Wyjaśnijcie, czemu mam wrażenie, że jedziemy do paszczy lwa?

-O ho ho!-
wyglądająca z wozu Dennise zaśmiała się cicho.- Czyżby kogoś zaczął oblatywać strach?

Osobisty ochroniarz Jeana westchnął, kręcąc głową.

-Z doświadczenia wiem, że nikt nie lubi gdy strzela mu się w plecy z łuku…

Była w tym jakaś ponura logika.


Buttal


Brnący przez śnieg kurier odruchowo poprawił brodę, zbroję będacą jeszcze przed chwilą wykwintnym płaszczem i zbliżył się do jadącego na ogromnym dziku Thana. Nim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, pokłonić się czy chociażby otworzyć usta, Irina wyprzedziła go i drzewcem włócznie sztuchnęła władcę w goleń.

Alrik obrócił się, nastroszył brodę i zmarszczył brwi by następnie rozluźnić się na widok córki.

-Irino…

-Nie śpieszy ci się, co tatku?-
zagadnęła ironicznie, unosząc brew.- Dogoniłabym cię z jedną nogą w wiadrze zamarzniętej wody…

Krasnolud westchnął, przewracając oczami.

-Nie wiem, czego się po mnie spodziewasz… Mam za sobą zastępy piechoty a przed sobą… to!- z pewną irytacją machnął dłonią mniej więcej w kierunku magicznej kopuły.- Co niby miałbym zrobić?

-Wziąć wszystkich jeźdźców, zaszarżować na oślep przed siebie a potem wrócić, mamrocząc coś o tym, że nie był to zbyt rozsądny pomysł, a za tobą ciągnęłaby rozwścieczona armia zielonoskórych.-
młoda krasnoludka sugestywnie poruszyła brwiami, szczerząc się przy tym złośliwie.- Tak jak zrobiłeś na swojej pierwszej, wielkiej bitwie…

-Bogowie!
- wykrzyknął Czarny Młot, spoglądając w zachodzące gwiazdami niebo.- Powinienem zgolić twojej babce brodę za opowiadanie ci tych wszystkich głupot!

-Ona też wtedy walczyła, więc wie co mówi.-
Irina uśmiechnęła się lekko i idąc obok ojca znów traciła go drzewcem włóczni.- To co? Żadnych szarży?

-Żadnych!-
ryknął rozwścieczony Than, co jego dzik skwitował głośnym prychnięciem.- I jazda mi na tyły! Albo lepiej! Na prawe skrzydło! I sprawdzić mi czy artyleria nie lezie w pułapkę!

Dziewczyna westchnęła, wzdęła usta i rzuciła okiem na Buttala.

-Szkoda. Liczyłam na kabaret. Podobno po tamtej szarży wrócił blady jak ściana, mamrocząc coś o zasadzce, przewadze taktycznej wroga a po bitwie okazało się że miał strzałę w…

-IRINA!

-Oj już, już.-
krasnoludka zaśmiała się, wskoczyła na podprowadzonego dla niej kłusaka górskiego o białym umaszczeniu i po raz pierwszy ciutkę szerzej uśmiechnęła się do swoich tymczasowych podopiecznych.- Powodzenia.

Wszyscy trzej obrócili się za nią, obserwując jak galopem pędzi wzdłuż pierwszych linii krasnoludzkiej armii, co zaowocowało koniecznością podnoszenia Torrgi ze śniegu.

Sam Alrik zaś zmierzył kompanów krótkim, oceniającym spojrzeniem.

-Dać im wierzchowce!- huknął.

Minutę później Buttal odruchowo cofnął się przed bestią o wściekłych ślepiach i przypominającym trawę futrze na grzbiecie.

-Nie jestem pewien…- zaczął ostrożnie i rzucił okiem na krasnoludzkiego władcę twierdzy.- Czy to aby na pewno dobry pomysł… Cóż, wygląda ciutkę niebezpiecznie, i chyba ma juchę na kłach…

-Taaak.
- stwierdził z zadowoleniem Than, kiwając głową.- Jeszcze przed chwilą jeździł na nim jeden zwiadowca…

Resnik pobladł.

-To jego jucha?

-Co?! Nie! Skąd…-
Alrik obruszył się, co w połączeniu ze stosem stali oraz futer jakie miał na sobie dało dość imponujący efekt, podobny do niedźwiedzia otrzepującego się ze śniegu.- Po prostu przejechał już po kilku orkach. Wskakuj, nie marudzisz! Będziecie we trzech jechali ze mną!

Tym razem to Torrga zamarł, spoglądając na władcę.

-Będziemy w pana świcie… ?

Buttal zaś z bliska przyjrzał się przydzielonemu sobie wierzchowcowi. Wielki knur naprawdę wyglądał na weterana wielu bitew. Siodło na jego grzbiecie było wzmacniane stalą, tak samo jak kły zwierzęcia a spod kolczego kropierza nadal można było dostrzec liczne blizny i szramy pokrywające cielsko bestii.

W tej samej chwili wzrok kuriera ześlizgnął się z jego wierzchowca i powędrował w stronę dzika na którym to jechał Thane.

W tym momencie wszelki strach jakoś go opuścił.

W końcu jakim cudem miałby się bać jazdy na tym dośc małym, cywilizowanie wyglądającym warchlaczku skoro władca twierdzy dosiadał bydle przypominające swoimi rozmiarami byka.

Mocno zdeformowanego, piekielne muskularnego i masywnego byka, którego pysk był mieszaniną rogowych wypustek i powykręcanych w różne strony kłów.




Kiedy Czarny Młot podchwycił spojrzenie kuriera zaśmiał się tylko i poklepał dosiadane przez siebie monstrum po łbie.

-Co? Ty też nie możesz nadziwić się Ryjka?- zagadnął jowialnie, kiedy Buttal w ostateczności usiadł w siodle swojego dzika.

Było całkiem wygodne.

-Ryjka?- powtórzył niepewnie, obserwując płonące wściekła czerwienią ślepia bestii.

-Ano!- Thane z dumą pokiwał głową.- Najlepszy ze swojego miotu! Mój dziadek miał kręćka na punkcie hodowli dzików. Ściągał wszystko co mniej więcej wyglądało na dziką świnię. Ogromne odyńce z Rysich Borów, knury z lasów Middenlandu a raz nawet zapłacił za karmazynowego guźca z Krevhlod! A Ryjek, oraz jego bracia i siostry, to efekt pracy dziadka…

-Em… No to czemu wszyscy pana przyboczni nie jeżdżą na rodzince Ryjka, Thanie?

Alrik uśmiechnął się cierpko.

-Powiedzmy, że może Ryjek nie jest największy z miotu, ale na pewno najspokojniejszy…

Nim Buttal zdążył otworzyć usta by odpowiedzieć, ku władcy zbliżyło się dwóch krasno ludzkich zwiadowców na kucach. Pierwszy z nich zeskoczył z siodła, upadł na kolano i pokłonił się nisko swojemu panu.

Drugi, starszy, z irytacją trącił go nogą.

-Wybacz panie, to rekrut…- wyjaśnił, kopniakiem stawiając młodzika do pionu.- Raport, żółtodziobie!

-Panie!-
krzyknął młody harcownik, strosząc krótką, czarną brodę.- Greystone stoi!

Thane z pewną ulgą pokiwał głową, gładząc się po brodzie.

-Cóż, nie powiem, spodziewałem się że młody Bugman jest zbyt uparty by szczeznąć, ale wolałem się upewnić… Coś jeszcze?

Młodzian energicznie pokiwał głową.

-Tak panie! Zwiadowcy unieszkodliwli liczne orkowe pułapki, ale zielonoskórzy wydają się w pełni skupieni na zdobyciu miasta. Od chwili gdy przybyliśmy na równiny, ponowili atak ze zdwojoną siłą…

-A kopuła?

-Jej centrum nie jest nad miastem.-
odparł starszy zwiadowca, wywołując pewną konsternację na twarzy Alrika.

-A gdzie, do cholery, jak nie nad miastem?!

-Środek jest jakieś dwa kilometry na wschód, panie. Nad sporą, nienaturalną formacją skalną. Na lewej flance orków…


Czarny Młot skinął głową, odesłał dwóch zwiadowców i spojrzał krótko na jadącego po swojej prawicy pułkownika Zhufbara. Ogromny krasnolud na czarnym koniu wzdął tylko wąsy, wsparł swoją buławę na ramieniu i wzruszył ramionami.

-Zwiadowcy przeszli…

-Tak.

-Kapłani z nimi idący również…

-To prawda.

-Po mojemu to zwykła bitwa, z tym że pod dziwnym niebem.-
oficer odwrócił się w siodle i spojrzał na idącą w ślad za nimi armię.- Dawaliśmy radę gorszym zagrożeniom, panie.

-Obyś miał rację, Vardek… Obyś miał rację…
- Alrik Czarny Młot westchnął, od giermka przyjął swój zdobiony runicznym wieńcem hełm i uniósł w górę swój osławiony oręż.- Naprzód!

Jakby w odpowiedzi na zawołanie, dzik Buttala podskoczył energicznie kilka razy, jakby odbijając mu nerki.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 30-10-2013, 21:51   #209
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Szczerze powiedziawszy… Rysie Bory wydawały się Jeanowi przyjemniejszym miejscem, niż te urokliwy
lasek przed nim.Foret du Noird śmierdział bowiem magią. Dziesiątki czarów tworzyły splątaną siatkę druidycznej magii w spojrzeniu szpiega. I tylko szpiczastouche wiedziały do czego cała ta magia służy.
Foret du Noird może i wyglądał jak ugłaskany pudelek, ale gnom bał się że przyjdzie czas, gdy ten salonowy piesek obnaży kły. Poza tym… martwiła go ta cisza i spokój po tym jak Claviss ruszyła na zwiady.
Stali wszak tutaj jak tarcza strzelnicza i żaden elf się nie pofatygował ich powitać… choćby warknięciem, by zabierali się stąd. Do licha… Przebyli taki kawałek drogi i byli ordynarnie ignorowani!
-Bo jedziemy do paszczy jeno nie lwa, a żmii.- stwierdził po namyśle gnom poprawiając kapelusz.- Takiej ładnej kolorowej żmijki, która udaje uroczą i niegroźną.
Podobnie jak Ogarowi, Le Courbeu ta sytuacja również się nie widziała. Wstrzymał wozy i czekali na powrót Claviss.
Ta wróciła po dwóch godzinach z dwiema przepiórkami i zaskoczona, że cała ekipa czekała na jej powrót.
Ale jak mogli wyruszyć dalej, skoro ich tropicielka znikła!

Wtulony w miękkie siedzenie karocy gnom obserwował bacznie okolicę i pocierał swe wąsy. Jego nerwy były napięte niczym postronki. I to mimo że podróż przez las wydawała się prawie idylliczna.


Prawie…
Las był bowiem jak ze snów, piękny dziki i pozornie nieujarzmiony. Acz przecie niegroźny i stworzony do zachwycania. Bo i kobiety się nim zachwycały, mniej lub bardziej otwarcie.
Ale jednak zachwycały zerkając na drzewa szeleszczące listowiem w podmuchach wiatru na strumień przepływający przez ich drogę, na kwiaty, na śpiewy ptaków.
Ot… niewieścia natura zachwycać się takimi sprawami. Romantyczne porywy serca skryte pod najgrubszymi z pancerzy.
Jean… nie był w stanie. Doceniał urok tego miejsca, ale podobnie jak Ogar rozglądał się nieufnie. Czasem bowiem jego nienaturalny wzrok widział więcej niż powinien.


Niezwykłe glify magicznej natury na niektórych drzewach na przykład. Niewidoczne dla zwykłego oka, w po spojrzeniu Jeana jarzyły się soczystą zielenią. Ani chybi druidyckie sztuczki, który ni natury ni celu nie rozumiał. I to… było irytujące. I wzmagało czujność Jeana.
I czyniło milkliwym.
Le Corbeu się martwił. Jechali bowiem tak bardzo głośno jak się tylko dało. Już jakiś temu gnom spodziewał się kilku elfów z dzidami i w srebrnych zbrojach. Przecież nie kryli się z tym, że naruszyli ich terytorium. I Kot w butach dałby sobie uciąć gło...eee… kapelusz ukraść, że już wiedzieli o ich pobycie.
A tymczasem czas mijał.


Las gęstniał, a elfów jak nie było tak… nie ma. Jean westchnął w duchu i spytał się wprost Ivette, acz mimochodem.
-To z jakim oficjalnym powodem jedziemy do szpiczastouchych?
Ivette westchnęła cicho.
-O ile dobrze pamiętam, Leonard miał ci o tym powiedzieć... Z resztą mnie też już o to chyba pytałeś...- palcem potarła skroń.- Oficjalnym powodem twojej wizyty na elfim dworze jest sprawa wyjaśnienia niesnasek handlowych. Tanie, świetnej jakości łuki zalewają nasz rynek, tak samo jak dzieła ich jubilerów.
-Mamy nawet oficjalny list z Królewskiej Gildii Kupców.-
dodał siedzący obok Horacy, rzucając się do swojego neseseru z którym nigdy się nie rozstawał.
Ivette powstrzymała go ruchem dłoni.
-Spokojnie, Horacy...
Ekonom nie za dobrze znosił przygody w trakcie tej podróży.
-Wspominał o tym. Jednym słowem mamy im pyszczyć z powodu tego, że robią lepsze łuki?- szpieg westchnął w duchu. Nie ma to jak nastawić do siebie gospodarzy z góry w negatywny sposób.
-Tego spodziewa się Gildia.- odparła Ivette.
Horacy zaś odchrząknął.
-Tak... ?
-Formalnie chodzi tutaj o niebotycznie przystępne ce
ny.- wyjaśnił starzec, przygładzając wąsy i podnosząc swoją przepisową perukę by wytrzeć pot z ciut wyłysiałej łepetyny.- Ich łuki i produkty naszych łuczarzy zwykle stoją na tych samych regałach sklepowych. To samo tyczy się pozostałych produktów. Nie musisz sugerować żeby elfy przestały nam je sprzedawać, panie Jean, ale przekonać elfy do podwyższenia cen.

-Pokaż ten list.-
westchnął Jean ciekaw dyplomacji Gildii Kupców.
Było to standardowe pismu stworzone przez bardzo bogatych kupców, przekonanych o swojej wielkości. Mówiło o tym jak kupcy ważni są dla A'loues, mimo że nie byli. Opiewało ich związki z innymi państwami, mogące doprowadzić nawet do embarga elfich towarów, mimo że owa operacja doprowadziłaby ich do bankructwa wobec którego elfie cacka za niskie ceny były żadnym problemem.
Były też oczywiście zamaskowane groźby, o tym że elfie karawany nie płacą stawek przewoźników, że ich broń nie ma odpowiednich atestów i że żaden jubiler nie potwierdził czystości elfickich sreber oraz złota.
Słowem, głupcy w sposób mało dyplomatyczny sugerowali że mogą zacząć siać plotki i potwarz wobec elfów i ich "zagrażających stabilnemu funkcjonowaniu gospodarki" wyrobów.

Ultimatum zaś było jedno. Wynocha z A'loues.

Ivette westchnęła, gdyż już w chwili gdy w ręce Jeana trafił list, pieczęć go zamykająca była już naruszona.
-Tak to jest gdy dasz bogatym głupcom iluzoryczne wrażenie że mają wpływ na losy państwa...- mruknęła, znów masując skronie.
Nawet Jeana zaczęła delikatnie boleć głowa od głupoty zawartej w liście, zalewającej go niczym rzeka.
-Hmm...a jakieś inne listy mamy?- pergamin w dłoni gnoma zajarzył się ogniem w rogu i powoli cały list pochłaniał ogień.- Taki... po przeczytaniu którego elfy nie naszpikują naszych zadków strzałami?
-Upoważniające.-
odparł Horacy.- Cały kuferek papierów w swojej treści sprowadzających się do "ten tu to ambasador, wysłał go król, jest ważny, raczej wie co mówi".
Ivette parsknęła.
-Cała noc ciężkiej pracy mojego znajomego, któremu kazano to spisać dla ciebie. Z resztą spotkałeś go już. Podobno byłeś zaskoczony że te wszystkie ambasadorskie tytuły to zwykła pokazówka…
-Bardziej, że trzeba tylu papierków by uwiarygodnić parę tytułów bez znaczenia.-
westchnął Jean.
-Życie.- odparł Horacy, uśmiechając się leciutko.- Dlatego ja bardzo cieszę się że nie trafiłem do administratury, ale do finansów... Tutaj przynajmniej mam pewność że cała moja robota po spisaniu nie trafi po dwóch dniach do archiwum...

-Ale mogą cię za to pociągnąć do odpowiedzialności jeśli postawisz przecinek w złym miejscu, Barbarque...

Ekonom uśmiechnął się, po raz pierwszy przy gnomie, z pewną dawką pewności siebie.
-Gdybym robił błędy, nie dożyłbym starości w tym zawodzie.
-To co powiesz o tym?-
spytał Jean podając Horacemu znalezioną przy trupach książeczkę z wekslami.
Ekonom zmarszczył brwi.
-Hmmm... Wszystkie dane spalone, ale to standardowy plik z papierami do wymiany pieniężnej...
-Standardowy?-
mruknęła sceptycznie Dennise, która do tej pory wpatrywała się w mijane za oknem, jaśniejące delikatną poświatą, drzewa.

Horacy skinął głową.

-Tak, standardowy... Ale coś "standardowego" w Banku Królewskim to coś, o czym marzy każdy szlachcic o odpowiednim majątku. To prestiż, szyk i wszystko to czego pragną ludzie bogaci.- starzec oddał książeczkę gnomowi, wzruszając ramionami.- Na kartach nie ma odgórnie wydrukowanych danych osoby opłacającej weksel, ale z czystym sercem mogę powiedzieć że takich książek nie ma w stolicy więcej niż pięćdziesiąt. W całym kraju może z dziesięć więcej. To niesamowicie ekskluzywna rzecz, panie Jean.
-Można tę ekskluzywną rzecz... sfałszować?
- spytał gnom coraz bardziej zaciekawiony.
-Można stworzyć coś na podobieństwo, ale tylko prawdziwe egzemplarze mają odpowiedni rodzaj papieru, atramentu i magicznych pieczęci... Stuprocentowa kopia jest jednak niemożliwa do stworzenia bez sztabu czarodziejów specjalizujących się w runach i zaklęciach pieczętujących...
Tym razem to panna Arioso zmarszczyła brwi.
-A skąd ty o tym wiesz, Horacy... ?

-Standardowa wiedza u kogoś kto pracował w Banku Królewskim.-
Barbarque skromnie wzruszył ramionami.
-Znaczy, że to jest oryginał. I można założyć... Nie. Jestem niemal pewien, że istnieje ich rejestr, prawda? I w nim spisani są wszyscy właściciele, tak?- zaczął teoretyzować Jean.
-Tak. W Banku Królewskim.- odparł spokojnie Horacy.- Ale ta książka jest zbyt zniszczona by ją do kogokolwiek przypisać. I wątpię żebyś sam chciał ganiać po sześćdziesięciu dworach, pytając czy aby im się weksle nie zgubiły... Ale tak, sam rejestr faktycznie istnieje.
-Ale istnieje... a to już coś.-
odparł zadowolony z siebie gnom.
Miał bowiem w ręku dowód czyjeś zdrady. Wszak nazwisk potencjalnych zdrajców nie będzie sześćdziesiąt, a może z sześć...
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 02-11-2013, 18:20   #210
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
-Więc nie wiecie skąd ten list, tak?

Siedząca w gabinecie wielebnej trójka spojrzała po sobie. Znów tam trafili, po kilku godzinach wertowania księgi z archiwum, ale tym razem owo czekanie niosło ze sobą pewną... ekscytację.

Tsuki czuła się podobnie gdy jej ojciec po raz pierwszy przyszedł do niej z długim pakunkiem pod pachą, który okazał się jej pierwszy treningowym bokenem.

Tutaj nagroda miała być jednak ciut inna.

Nie zmieniało to jednak faktu że wielebna nie lubiła "skrzatów-duszków" robiących robotę za nią i jej ludzi. To zwykle kończyło się jakimiś dziwnymi prośbami o przysługę albo powoływaniu się na swoje domniemane pomoce udzielone zakonowi.

Laurie bezradnie wzruszyła ramionami.

-List jak list. Widać ktoś musiał jakoś się dowiedzieć kogo szukamy... Może ktoś z gangów?


Spojrzenie które skierowała na Tsuki wyraźnie prosiło o pomoc.

-Idąc ulicami miasta widzieliśmy wielu ulicznych szamanów czy handlarzy egzotycznymi rzeczami, którzy sami wyglądali jak miks tych rzeczy.-

Wzruszyła ramionami, idealnie grając rolę niewinnej, nieświadomej osoby.

-Jestem pewna, że to na pewno jednak był jakiś zmartwiony obywatel, który był w okolicy, usłyszał nas i postanowił dokonać dobrego czynu obywatelskiego! Jestem również pewna, że spotka go dobra passa za jego zacny czyn!-


Powiedziała to z takim przekonaniem, że każdy w pokoju mógł przejrzeć przez te słowa na wylot!

Co nie zmieniało faktu, że wielebna nie miała zbytniego wyboru jak odpuścić gdy Tsuki i jej świta widocznie chcieli to zachować w sekrecie.

Dlatego też Nadiana westchnęła i opadła na fotel.

Po minucie ciężkiego, pełnego wyrzutów milczenia, jej drzwi po raz kolejny zatrzęsły się od energicznego pukania.

Kobieta przewróciła oczami.

-Drzwi mi w końcu rozwalą... Wejść!


Mężczyzna który wpadł do środka był szczupły, blady i miał na sobie fartuch lekarski, szczęśliwie bez żadnych nacieków krwi. Potargane, czarne włosy opadały mu dookoła twarzy gdy energicznie pokłonił się przełożonej.

-Wielebna Nadiano...

-Do rzeczy!

-To on!-
oznajmił, uradowany.- Norman Normson.

-Norm, syn Norma... ?

-Tak, pani. Jego ojciec był z Baledor...

-Mniejsza... Co wam powiedział?

-Przyznał się do współudziału we wszystkich mordach. Początkowo stawiał się, bełkotając że "On" go za to zabije, ale jak nasz specjalista pokazał mu szczypce do odejmowania jąder i zademonstrował ich działanie na sakiewce z kurzym jajem...


Heishiro wzdrygnął się.

-Bez takich szczegółów proszę...

-Wybacz, panie.-
medyk wyjął z torby przy pasie notatnik.- Tu są jego zeznania. Farnese znalał go, nakarmił, a kiedy przyszło co do czego, zmusił głupca do "współpracy". Początkowo Norm robił dla niego ze strachu, ale potem Mazgus zaczął mu płacić. Dużo.

-Coś jeszcze?

-Tak. O świcie mieli się spotkać na nabrzeżu, przy Czarnym Doku...

Wielebna zmarszczyła się.

-Miejsce dawnych kaźni i prób wody... Czemu nie jestem zaskoczona... ?

-Em... Pani...

-Słucham, bracie?

-On kazał na siebie mówić Alastair. Uważał się... Norman twierdzi że Mazgus nie jest zwykłym mordercą.


Wielebna wyraźnie spięła się na dźwięk tego imienia.

Laurie pochyliła się do Tsuki.

-Alastair to najwyższy mistrz oprawców Siedmiu Piekieł... Za czasów gdy Skuld było Esomijską kolonią, opętał on wtedy Najwyższego Hierofantę, rządzącego wtedy miastem...


Demon u władzy? Nawet w swojej ojczyźnie Tsuki słyszała takie legendy i zapisy w kronikach sprzed setek lat.

Ulice jej ojczyzny płynęły wtedy krwią.

-Sekta jakaś? Albo fanatyk? Postaram się nie rozważać, że to faktycznie demon bo wtedy oznaczałoby, że mielibyśmy kłopoty.-


Mielibyśmy jako drużyna, w trójkę, nawet w szóstkę, pokonanie takiego demona byłoby ciężkie i to bardzo.

Westchnęła cicho.

-Wiemy gdzie iść, wiemy kogo szukamy. Znaleźć, wydobyć ile się da informacji i szybko zabić, bez dawania szans na ucieczkę poprzez długie męczarnie i czekanie na okazję.-


-Macie się przygotować.-
zarządziła natychmiast Wielebna, wstając z fotela. Uderzeniem w dzwonek zamontowany przywołała swoją przyboczną.

Zdyszana dziewczyna bez pukania wpadła do gabinetu.

-Pani?

-Proszę wezwać Kapitana Bofeina i kazać zabrać mu ze sobą kilku najlepszych ludzi. Mają obstawić budynki przy Czarnym Doku możliwie szybko i dyskretnie. Kiedy zajmą pozycje, moim rozkazem mają zabronione podejmowanie jakichkolwiek akcji aż do przybycia Inkwizytor Tsuki i jej przybocznych.


Z zacięciem na twarzy spojrzała na elfkę.

-Obojętnie czy to sekta, fanatyk czy zwyczajny wariat, nie można pozwolić mu się wymknąć.

-Nie bierze pani demona pod uwagę... ?-
zapytał cicho Heishiro, wstając z krzesła i kładąc dłoń na oparciu siedziska swojej seniorki.

Nadiana stanowczo pokręciła głową.

-Niemożliwe. Każda dzielnica pokryta jest siecią kamieni runicznych, wyczulonych na negatywną energię. Nawet zwykły Imp nie umknąłby nie zauważony, o bydlęciu pokroju Alastaira nie wspominając... Niepokoi mnie tylko skąd ten drań zna to imię...- potrząsnęła głową.- Nie ważne. Macie iść do zakonnych koszar. Jeśli będzie sugerował że powinniście mieć upoważnienie, zaświeć mu w oczy swoją odznaką lub powołaj się na mnie, pani inkwizytor.

Skinęła lekko głową, uśmiechając się.

-Proszę się nie martwić. To kwestia honoru.-

I pozamiatane, tego nikt nie mógł zakwestionować skoro chodziło o honor jej i Heishiro. Honor Laurie także, ale w jej przypadku miała ona inne podejście do niego i raczej stawiała inne wartości wyżej w przeciwieństwie do dwójki samurajów.

-Zgarnąć po drodze srebrną tacę?-

-Na jego łeb?-
po raz pierwszy tego wieczoru wielebna uśmiechnęła się leciutko.- Nie... Jeśli dacie radę, niech pozostanie przy życiu. Karą za mord na członkach zakonu nie może być szybka, krwawa śmierć w zaułku. On zasługuje na kaźnie...

Laurie zaniepokojona spojrzała na kobietę.

-Pani... ?

-Niestety, my możemy dać mu co najwyżej gilotynę albo stryczek.-
przewróciła oczami.- W takich momentach żałuję że sama głosowałam za zaprzestaniem co boleśniejszych sposobów egzekucji...

-Nic nie obiecuję.-


Jeśli będzie taka potrzeba, potnie go na kawałki i spali, nie zaryzykuje więcej niż to będzie absolutnie konieczne. Nie gdy stawka była tak wysoka, a przeciwnik tak obrzydliwy.

-Cóż, nie zwlekajmy. Im szybciej się tym zajmiemy tym szybciej będziemy mogli spokojnie odpocząć.-


Jeśli nie wpieprzą się na trop jakiegoś kultu czy sekty. Znowu.


***



Kwatermistrz okazał się człowiekiem lubiącym rutynę. Kiedy tylko drzwi do jego magazynu otworzyły się a idąca na przodzie grupy Tsuki oznajmiła że gotują się do poważnej akcji, od razu sięgnął po dość opasłe tomiszcze i spojrzał pytająco na elfkę.

-Typ sprawy?

-Obława za seryjnym mordercą zabijającym członków zakonu.

Mężczyzna uniósł brwi na słowa Laurie.

-Cóż...-
mruknął.- To kwalifikuje się jako "Poważna Akcja".

Palcem przebiegł po kolumnie tekstu, jak później się okazało, wyszukując odpowiedniej procedury na taki wypadek.

Następnie sięgnął pod ladę i wyjął spod niej coś przypominającego kamizelkę, składającą się głównie z kieszonek, wygodnie rozmieszczonych przegródek oraz pasków, z czego każdym umieszczony był eliksir.

-Jeden eliksir leczenia poważnych ran, dwa ran średnich.-
powiedział, palcem wskazując na trzy buteleczki umieszczone w bocznych przegrodach.- Następnie jeden silny eliksir siły byka, kociej zwinności i niedźwiedziej wytrzymałości.

Czerwony, zielona i brązowa fiolka zabulgotały w kieszonce umieszczonej na piersi ewentualnego noszącego.

-Odradzałbym jednak brać wszystkie trzy na raz, bo może się to odbić czkawką. Do tego są jeszcze napary awaryjne. Oddychania pod wodą, lewitacji, chodzenia po wodzie. Wygodnie umieszczone na lewym ramieniu.

Z pewną dumą demonstrował każdy praktyczny aspekt kamizelki.

-Ostatnim smaczkiem zaś są trzy fiolki taktyczne. Jednorazowy czar celnego ciosu w płynie, elfickiej roboty kryształowa fiolka z zaklętym w środku światłem dnia oraz mała dawka olejku rozpraszającego magię. Pierwszy się pija, drugim potrząsa, trzecim rozbija o ziemię.


Cała misterna konstrukcja kieszonek i pasków została podsunięta Tsuki. Ostatnie trzy eliksiry były wielkości buteleczek z próbkami perfum.

Odebrała tą mieszaninę pojemników z miksturami z lekkim uśmiechem.

-Trzy komplety jeśli można, dla każdego z nas.-

No bo nie można było zapominać o jej drużynie, prawda? No i zakon posiadał raczej fundusze spore, grunt to odpowiednio je wydać. W tym przypadku to raczej nie będzie problem.

-Z trzema kompletami może być problem, ale mam wersję bojową, dla naszych oddziałów elitarnych, nie tylko inkwizytorów.- z pewnym zadowoleniem wyjął równie misternie skonstruowany pas.- Jest tu ciut inny zestaw. Jedna mikstura leczenia ran ciężkich, jedna ran średnich. Do tego oddychanie pod wodą oraz lewitacja na wypadek zajść losowych. A także to.

Z kieszonki będącej najbardziej pod ręką wyjął mały, srebrny flakonik o lodowym odcieniu.

-Samozamrożenie.


Heishiro zmarszczył brwi.

-Co takiego?!


-W górach na północy Conlimote żyje pewna rasa żab, która w czasie zim zamarza na kamień, a na wiosnę, kiedy śniegi znikną, roztapia się razem z nimi i funkcjonuje jakby nigdy nie była w formie kostki do chłodzenia drinków. Tutaj macie to zaklęte w wersji instant.- kwatermistrz uśmiechnął się leciutko.- Hibernacja. Wielu naszych gwardzistów ginie nie w czasie bitwy, ale wykrwawia się lub umiera od ran czekając na pomoc. To rozwiązuje problem. Wypijasz, zmieniasz się w sopelek i czas przestaje dla ciebie płynąć. Miecz który tkwi ci w bebechach staje się mniejszym problemem. Zwykle ktoś z twoich z czasem cię odnajduje, zanosi do kapłana, a ten cofa czar i na miejscu leczy śmiertelne obrażenia.

Laurie zmarszczyła brwi.

-A czemu nie ma tego w zestawie inkwizytora... ?

-Inkwizytorzy albo umierają na miejscu, rozerwani na strzępy lub zdekapitowani, albo wychodzą z całej akcji delikatnie porysowani, pełni magii leczącej z rąk ich przybocznych.


Spojrzenie mężczyzny przeniosło się na Tsuki.

-Taki zestaw może być?

-Święte Słowo...-
mruknął mężczyzna.- Ale spisane żeby działało na demony... Co prawda zwykle takie rzeczy wydajemy za specjalnym zezwoleniem, ale w tym wypadku...

Spokojnie wyjął spod lady mały zwój zapieczętowany czerwonym woskiem.

-Jeśli sukinsyn to demon, wystarczy aktywować zwój i odczytać eunochiańską frazę która zmieni go w kupkę popiołu...

-Eunochiańską?-
Heishro znów zmarszczył brwi, co było dla niego bardzo charakterystycznym sposobem reagowania na rzeczy nowe lub niezrozumiałe.

-Mowa Aniołów.-
wyjaśniła Laurie, biorąc zwój.- Tych prawdziwych..

Skinęła głową i uśmiechnęła się lekko.

-Módl się byśmy nie musieli tego użyć. Sama mam taką nadzieję.-

Zwój został podany do Laurie, która pewnie jako jedyna nie połamałaby sobie języka próbując go odczytać. No i to ona wraz z Heishiro by pilnowali by Laurie miała czas go użyć jeśli natkną się na zbyt silnego demona.

Po misji pora była podnieść moc jej miecza, zdecydowanie. Coś specjalnie na demony.

Kiedy grupa opuściła magazyn, Heishiro spojrzał najpierw na swoją seniorkę, potem na jej przyjaciółkę ściskającą zwój jak największy skarb, po czym westchnął.

-Masz może Kuroji, pani?-
zapytał, ni z tego, ni z owego, poprawiając swój tobołek który jak zawsze niósł na ramieniu.

Zastanowiła się przez chwilę, ale ostatecznie wyjęła malutkie, drewniane pudełeczko z jej ubrania.


-Używane przez Klan Wiru, ten konkretny zawiera moją własną krew w niewielkiej ilości.-

Jako klan opierający swoje rytuały na krwi swojej i wrogów, nie dziwne.

-Zezwalam ci na użycie go jako wasalowi, nie zhańb tego podarunku.-

Heishiro skinął głową, pokłonił się swojej pani a następnie szybkim krokiem ruszył w stronę pobliskich schodów na dzwonnicę.

Laurie uniosła brwi, spojrzała pytająco na Tsuki a następnie ruszyła za nim.

-Jemu co... ?-
mruknęła, ciut zaskoczona, ledwo nadążając za mężczyzną.

Mimo że samuraj przypominał lwa, czyli był wielki, włochaty i dość leniwy kiedy nie musiał walczyć, to poruszał się cholernie szybko kiedy uznał że to konieczne.

Jego sandały wywoływały echo na spiralnej klatce schodowej.

I cichły.

-Jeśli chcesz go podglądać to śmiało, możesz iść, ja zaczekam. Bo o ile dobrze rozumiem, właśnie poszedł się przygotować i lepiej mu nie przeszkadzajmy. To ważny rytuał, dodatkowo stawką jest fakt, że pozwoliłam mu skorzystać z mojego kuroji, stanowi dla niego jednocześnie zaszczyt, ale i wyzwanie by spisać się ponad moje oczekiwania.-


Odpowiedź Tsuki była prosta i wypowiedziana spokojnie, a przez to łatwo zrozumiała dla analitycznego umysłu jakim była jej przyjaciółka.

-Daj mu chwilę na przyodzianie się w zbroję oraz pomodlenie do przodków.-

-Chodźmy chociaż na górę.-
mruknęła Laurie, a ciekawość aż skręcała ją od środka.- Powolutku, bez hałasu, wejdziemy na górę a jeśli są tam jakieś zamknięte drzwi, wrócimy. Proszę!

Błagalnie spojrzała na przyjaciółkę.

-Błagam, Tsuki. Nigdy nie widziałam jak samuraj przywdziewa pancerz przed bitwą. W sensie po za tobą, ale ty nosisz go tak często że niemożliwe byłyby rytuały przed każdym założeniem.-
uśmiechnęła się lekko i pociągnęła płowe płaszcza elfki.- Założę dla ciebie niebieską koszulę.

Pokonana z kretesem.

-Po cichu, tylko jeśli drzwi będą otwarte. I nawet nie piśniesz, kochanka czy nie, to kwestia honoru.-


I ruszyła z gracją, mimo swego pancerza i broni nie wydając żadnego dźwięku. No bo niby czemu gdy miała tą sztukę bardziej wbitą do jej łba niż Heishiro, która chociaż mistrzem nie był, potrafił być cichy w swym chodzie.

Schody zaś były długie i kręte, przez co odruch szybkiego chodzenia i pokonywania po kilku stopni na raz nasuwał się niemal samoczynnie. Za równo Tsuki oraz Laurie nie robiły tego, biorąc pod uwagę że dowolny szmer mógł zakłócić rytuał odprawiany na górze przez Heishiro.

W połowie drogi do uszu dotarły ciche słowa mężczyny.

-Gian wei ten sori
Pa lung dang wesu
Tok pei kantanadesu


Laurie zamarła po kilku krokach.

-Co to... ?-
szepnęła.

Tsuki znała tą modlitwę wypowiadaną przez wszystkich mężczyzn jakich znała przed założeniem pancerza i pójściem na bitwę. Sama też zmówiła ją raz, a od tamtej chwili już nigdy nie dane było jej przeżyć dnia bez noszenia zbroi.

Modlitwa do ducha przodka Tenga Gurdy, zwana Uderzeniem Skrzydeł Gurdy. Modlitwa do pierwszego, który obłaskawił sztukę kucia żelaza i władania prawdziwym, samurajskim mieczem.

Heishiro mówił zaś dalej.

Uśmiechnęła się lekko i położyła palec na ustach Laurie, uciszając ją.

Ciekawość czy nie, kochanka czy przyjaciółka, nie pozwoli jej popsuć tego ważnego momentu.

Dlatego właśnie szła po cichu, samej nie odzywając się, gotowa wyjść naprzeciw Heishiro gdy ten skończy przywdziewanie zbroi.

Kiedy dotarły do omiatanego zimnym wiatrem szczytu dzwonnicy, modlitwa była już skończona.

Laurie, wraz z przyjaciółką ostrożnie stanęły na wypolerowanych kamieniach, mając nad sobą bujający się na wietrze dzwon i rozejrzały się dookoła.

Oczy elfki od razu dostrzegły klęczącego przed czerwonym księżycem towarzysza, trzymającego przed sobą swój miecz. Pieczęcie wyryte na ostrzu lśniły krwawą czerwienią gdy Heishiro z namaszczeniem chwycił za klingę i krótkim, brutalnym gestem głęboko rozciął sobie dłoń.

Tsuki odruchowo powstrzymała Laurie od krzyku, kiedy krwawe krople opadły na pierś, ramię a nawet twarz klęczącego samuraja.

Oczy kapłanki rozszerzyły się w szoku kiedy Heishiro puśił katanę, rozwarł palce a po krwawiącej bruździe w jego ciele nie było już śladu.

-To nie możliwe...-
szepnęła, kiedy samuraj wstał i z orężem w dłoni obrócił się w stronę swojej pani.

Wyglądał inaczej.

Na ziemi dookoła jego stóp leżały czarne włosy ścięte z jego brody. Włosy miał spięte w charakterystyczną dla jego klanu, stojącą kitę a jego oczy lśniły niepokojąco obramowane tuszem podarowanym mu przez Tsuki.


Samruaj pokłonił się swojej pani, a zbroja którą przywdział zazgrzytała cicho.

-Pani.-
powiedział cicho, zgięty w pół.- Teraz mogę służyć ci tak, jak powinienem.

Uśmiech na twarzy Tsuki był wyraźny, tak samo jej piękne, błyszczące oczy.

-Gdybym była małą dziewczynką, pewnie zarumieniłabym się teraz.-


Pozwoliła sobie na cichy, perlisty śmiech.

-Chodźmy, Heishiro, pora przelać krew by ugasić pragnienie przodków!-

-Tak pani.-
samuraj wyprostował się i uśmiechnął lekko, co w połączeniu z jego nowym, zadbanym wyglądem robiło naprawdę niezłe wrażenie.

Gdy ruszył przodem, Laurie nachyliła się do wojowniczki.

-Cholera, wiedziałaś że on pod tą całą brodą tak dobrze wygląda?!-
syknęła niemalże zachwycona.

Uśmiechnęła się lekko i też nachyliła w stronę kapłanki albo adeptki, jakkolwiek by wolała by ją zwać.

-Wiedziałaś, że kodeks samurajski prawidłowo przestrzegany wymaga zachowania idealnego ciała, umysłu i ducha? Wiele klanów o tym zapomniało, ale Wir i Burza zawsze były wierne tej tradycji.-


Czyli podsumowując to tak, wiedziała, że Heishiro dobrze wyglądał. To, wraz z jego zdolnościami, gwarantowało mu, że znajdzie kiedyś kobietę, z którą zapragnie założyć rodzinę i będzie kontynuował swój klan wychowując następne pokolenia.

Biorąc pod uwagę ich tatę? Silne dzieciaki będą.
 
__________________
Oczyść niewiernych
Spal heretyka
Zabij mutanta
Kizuna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172