Z każdą sekundą, kiedy sala szpitalna zmieniała się w pomieszczenie rodem z horrorów, oczy Tuni stawały się coraz większe ze strachu.
Inne pacjentki zniknęły nagle jakby ich nigdy nie było w tym wzbudzającym lęk miejscu.
Tunia uszczypnęła się w rękę sprawdzając czy aby nie śni. Uszczypnięcie bolało.
Cholera! - zaklęła w myślach.
Albo oszalała albo świat zaczynał się zmieniać. Jeszcze bardziej niż wypaczyła go wojna. Czy to była jej wina? Czy rytuał, który odprawiła z Doktorkiem wywołał jakąś reakcję lawinową? Czy otworzyli wrota do koszmaru?? A może… coś chciało ją dopaść? Tylko po co? A jeszcze wcześniej, CO ??!??!?
- Nie jesteś moją matką - krzyknęła Tunia do obrzydliwej postaci i rzuciła się do ucieczki w kierunku drzwi, byleby dalej od tego przerażającego miejsca.
Wybiegła na korytarz, czując że jej nogi ślizgają się na czymś płynnym i lepkim. Ujrzala zdewastowane ściany, pokryte liszajem i grzybem. Brudne, śmierdzące i mroczne.
Zniszczony, ciagnący się w niskończoność, zagruzowany korytarz byl zupełnie innym miejscem, podobnie jak sala szpitalna.
W jednym z wejść pojawił się jakiś wysoki i chudy kształt. Potworna bestia zrodzona w najgorszych koszmarach sennych. Sina, wielooka poczwara w przerażający sposób przypominająca skrzyżowanie czlowieka z czymś potwornym i obcym.
Boże jedyny! To nie dzieje się naprawdę! - wrzask przerażenia w głowie Tuni był niczym w porównaniu z tym co naprawdę czuła na widok bestii. Strach na moment sparaliżował ją na tyle, że stanęła jak wryta, a z ust kobiety wydobył się cichy jęk.. Ale ta chwila była krótka. Nieważne co ją ścigało i jak bardzo się bała. Musiała żyć! Musiała. Przecież to absurd!
Wola przetrwania zwyciężyła uczucie lęku i Tunia ruszyła do ucieczki w kierunku przeciwnym do stojącego koszmaru. Nie była naiwna, potwory, o których opowiadali chłopaki były szybsze i silniejsze od ludzi. W walce nie miałaby najmniejszych szans.
Miała za to nadzieję, że uda jej się dopaść jakiejś pustej sali, zabarykadować drzwi łóżkami i zająć bestię na chwilę, aby mogła poszukać drogi ucieczki przez okno. W myślach wołała o pomoc, głównie Izabelę, bo to ona przyszła na myśl dziewczynie, w związku z potworami. Po polsku, hebrajsku i niemiecku.
Nie oglądała się za siebie, czuła za to jak szaleńczo bije jej serce pompujące adrenalinę do wszystkich mięśni.
Biegła, a potwór ruszył jej śladem. W każdym z pomieszczeń widziała zdwastowane sale szpitalne. Widziała okaleczone ciała leżące na łóżkach, które bardziej przypominały łoża tortur, niż szpitalne. Widziała krew. Wszędzie pełno krwi. Na podłodze, na zniszczonej i zabrudzonej pościeli, a nawet na ścianach i sufitach. Rozbryzgi poczerniałej posoki. W niektórych pokojach czaiły się ... potwory. Zdeformowane monstra. Tłuste, chude, małe, duże - cała masa bestii zrodzonych w szalonych umysłach. Niektóre zlizywały krew. Inne pożywiały się na okaleczonych pacjentach spijając krew prosto z ran lub wgryzając się zębami w ich kończyny, wyżerając wnętrzności - łapami, szponami czy sztućcami. Nigdzie nie była bezpieczna! Nigdzie nie mogła znaleźć schronienia!
To nie mogła być rzeczywistość! Świat nie mógł po prostu zniknąć i zmienić się w TAKIE miejsce w ciągu kilku sekund. Musiała śnić, to było jedyne wytłumaczenie.
Zaraz….. a może… może to było Metropolis, to miejsce, do którego chciał zabrać ich wtedy ten zakapturzony przewodnik?! Może wcale nie trafiła do szpitala, tylko śniła o nim? Boże! Chyba popadam w obłęd - myślała Tunia pędząc przed siebie. Postanowiła spróbować jedynej rzeczy, która przychodziła jej na myśl.
- Przewodniku! Przewodniku zabierz mnie z powrotem do świata śniących! Chcę wrócić natychmiast! - krzyczała - Chcę się obudzić!!!