Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2013, 11:03   #203
Sierak
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
- Wypełniam zobowiązania - odpowiedział krótko wyjmując z kieszeni broszę z wężowym symbolem i ukazując ją osiłkowi tak, by tylko on mógł dostrzec schowany w dłoni symbol.
- Kobieta imieniem Megara, mówi ci to coś? - Zapytał, po czym zrobił krok w przód kierując się ku wejściu na statek. Miał nadzieję, że nowa pracodawczyni nie postanowiła testować jego przydatności bojowej tutaj i bez większych problemów uda mu się dostać do ustalonego galeonu.

Mężczyzna na trapie uniósł jednak dłoń, jakby chcąc powstrzymać Alzura, lecz opuścił ją spoglądając na kogoś albo coś za plecami genasiego.
- Em... Teoretycznie samo imię nic nie znaczy... - Powiedział powoli.
- Ale dodatek w postaci osoby która je nosi już tak - mniszka uśmiechnęła się lekko, stojąc na nabrzeżu.
- Szybko się pojawiłeś. Zdążyłeś już przepuścić wszystkie pieniądze że tak wcześnie pojawiłeś się po więcej? - Uśmiechnęła się kpiąco, wchodząc na trap.

- Nudziłem się, a zostało mi całkiem sporo. Za mało na broń zaklętą przez magów, stosunkowo dużo na zwykłe żelastwo - odpowiedział podążając na pokład za kobietą.
- Oswald wspominał, że ponoć wyposzczone z ciebie zwierzę - Megara minęła wikidajłe skinąwszy mu głową i zapukała do drzwi umieszczonych mniej więcej na połowie wysokości buty statku - spodziewałam się, że zastanę cię tutaj podpitego i pachnącego mydłem z jakiegoś ciut lepszego burdelu.
Nim Stormwind zdążył odpowiedzieć, okienko w drzwiach otworzyło się a na dwójkę intruzów łypnęła para podejrzliwych oczu.
- Hasło?
- Mordimer, nie jestem doppelangerem i nie mam zamiaru bawić się w konspiracyjne pieprzenie o księżycu ponad dachem świątyni - przewróciła oczami - to dla paniczyków przychodzących tu zaznać odrobiny dreszczyku. Otwieraj, bo jeśli tego nie zrobisz to cię kopnę.
Okienko zatrzasnęło się a po drugiej stronie drzwi dało się słyszeć zgrzyt odsuwanego rygla.

- Skurwiel, ale mam w zwyczaju najpierw zabezpieczać kwestie bardziej życiowe, poza tym spojrzenie typu "chyba jednak ciągle wzięłam za to za mało" nie pomaga na wzwód, uwierz mi. Będzie na to jeszcze czas, co mam tutaj robić? Spodziewasz się gości, którzy zgubili swoje zaproszenia?
- Nie - odpowiedziała kobieta wkraczając na pokład i mijając w drzwiach starszego mężczyznę w skórzanej czapce nałożonej na siwe, potargane włosy.
- Spodziewam się że poznasz ciut miasto i ściągniesz mi tutaj jakiś zabijaków.
Z uśmiechem wsparła ręce na biodrach stając ponad jedną z kilku większych lub mniejszych aren umieszczonych zmyślnie pod pokładem statku. "Morski Miecz", jak szybko odkrył Alzur, został stworzony tylko do jednego, konkretnego celu. Dostarczać bogatym i wpływowym nielegalnej rozrywki.


I pod pokładem było wszystko, by odbywało się to jednocześnie w możliwie komfortowych dla odbiorcy warunkach. Nie były to zabite deskami, prowincjonalne areny gdzie tłuszcza niemal zwisała ponad naszpikowanym palami dołem, oddzielającym walczących od tłumu widzów. Tutaj były ścieżki dla służących, loże dla bogaczy i szeregi miejsc dla tych ciut mniej majętnych gości. Był też wyszynk zastawiony alkoholami, stoły do gier hazardowych a nawet możliwe do zasłonięcia parawany, dające gościom dość prywatności aby załatwić interesy albo pofiglować z odpowiednio ekskluzywnymi kurtyzanami prezentującymi swoje wdzięki w czasie tańca na niewielkiej acz wystarczającej scanie obok kontuaru. Tylko same miejsca walki wydawały się nudne i zwyczajne w porównaniu do miejsca w których je umieszczono. Zwykłe sześciany o rozmiarach sześć na sześć na sześć metrów, lub większe.

- Zakładam, że nie jako organizator. Mam wyjść na arenę i walczyć, jak mniemam? Jakieś nazwiska na które powinienem szczególnie uważać? - Odpowiedział bez namysłu Alzur.
- Znów się na coś zagapiłeś i nie słuchałeś? - Poirytowała się Megara, przewracając oczami - ,asz ściągnąć KOGOŚ do walki. Osiłków, zabijaków, ludzi którzy za kilka sztuk złota dadzą sobie po mordach.
Plecami oparła się o jeden z wielu słupów wsporniczych i założyła ręce na piersi.
- Nie muszą być to nawet jacyś szczególni zawodowcy. Wystarczy kilku głupców którzy swoją nieskordynowaną walką podgrzeją ciut atmosferę przed faktycznymi gwiazdami wieczoru - uśmiechnęła się leciutko - a takich znajdziesz wszędzie. I przy okazji poznasz miasto, prowincjuszu - dodała, ciut zgryźliwie.
- Walczyć będziesz mógł, jeżeli zechcesz. Tego ci wieczorem nie zabronię.
- Znaleźć osiłków i zabijaków, skierować tutaj, jak wieczorem będę na siłach mogę sam się spróbować. Brzmi prosto. Zaczynam z punktu, czy masz coś jeszcze do dodania? - Zapytał właściwie już w pół kroku do drogi wyjściowej.
- Ah, nikt nie będzie walczył za darmo. O jakich stawkach mam z nimi rozmawiać?
- Zdaję się na twoją pomysłowość - odparła Meg, wzrokiem wodząc po przygotowywanej na wieczór hali.
- Im szybciej się zjawią, tym lepiej dla ciebie. Wolimy nie wpuszczać na arenę idiotów którzy wpadną w szał bojowy i spróbują zatłuc przeciwnika gołymi pięściami w krwawym szale - pokręciła z politowaniem głową, myśląc o takim zachowaniu i rzuciła okiem na Alzura. Następnie rzuciła mu sakiewkę.
- Masz tam trzydzieści sztuk złota. Dawaj piątkę jako zaliczkę i obiecuj kolejnych dwadzieścia pięć za udział w walce. Jeśli znajdziesz kogoś wartościowego, a chcącego więcej, zdam się na twoją ocenę czy będzie wart ekstra wydatków w ramach zachęty.

Było wcześnie rano, Alzur więc skierował się na miejską arenę gdzie miał zamiar wyłowić wzrokiem kilka talentów. Założywszy kaptur w celu uniknięcia niechcianych spojrzeń ruszył głównym traktem wychodząc z doków i dostając się do bardziej oficjalnych dzielnic Lantis. Tutaj co drugi strażnik patrzał na niego spode łba. Dość wysoki osobnik solidnej postury, obwieszony bronią niczym choinka i z kapturem narzuconym na łeb nigdy nie wzbudzał zaufania wśród stróżów prawa. Genasi przemknął jak najszybciej przez promenadę lądując wreszcie na miejskiej arenie. Na walki było zdecydowanie za wcześnie, zakontraktowanych gladiatorów nie było nawet sensu ruszać bo jeszcze jaki się wygada i szlag trafi cały, nielegalny proceder. Alzur dając gwardziście w łapę zszedł do tak zwanych cel, gdzie osadzało się mięso armatnie, czytaj skazańców sprzedanych arenie, których wystawiało się przeciw normalnie zatrudnionym wojownikom. Ich szanse przeżycia były minimalne, jednak jeżeli któremuś udało się wyjść z walki cało, obejmował później miejsce pokonanego przez siebie gladiatora, co zdarzało się niezwykle rzadko. W kontekście wszystkich rozgrywanych na arenie walk, matematycy złapaliby się za głowę gdyby wyliczyli jaki procent walk kończy się happy endem.

Alzur zszedł do katakumb, to co tam jednak zastał wcale nie zaspokajało jego, a raczej organizatorów, potrzeb. Banda wychudzonych i zagłodzonych skazańców sprawiała wrażenie takiej, która na arenie utrzyma się co najwyżej kilka minut. Bez słowa, po kilku minutach obserwacji udał się z powrotem schodami na górę.

Czas leciał, a genasiemu grunt palił się pod nogami. Wraz z powoli zachodzącym słońcem udał się więc do jedynego, w miarę pewnego miejsca - lokalnej speluny. Była to chyba pierwsza trafna decyzja dzisiejszego dnia, wśród karczemnej atmosfery czekającej tylko na punkt zapalny Alzurowi udało się wyłowić trójkę potencjalnych zawodników. Dwóm rzucił, jak radziła Megara, po pięć sztuk złota. Ot dwójka młodzików, dobrze zbudowanych, być może marynarzy z tego co mówiących, znających się na obsługiwaniu broni. Ostatni nie szedł tak prosto i tutaj planokrwisty musiał nieco mocniej się wysilić. Były najemnik, dziad z bielmem na jednym oku był (co Alzur wydobył od lokalnych) postrachem portowych bójek, zaś gdy ruszał w tango kompania sprzątała z jego drogi wszelaki oręż, bo z tym podobno wyczyniał niespodziewane cuda. Tym samym kolejnych piętnaście sztuk złota poszło w las się paść. Na odchodne zaczepił go barman widząc, że ten zbiera srogą ekipę rzucił mu (rzecz jasna nie za darmo) informację o jeszcze jednym zabijace siedzącym obecnie w celi, przynajmniej do czasu aż ktoś go od strażników wykupi.


I co okazało się prawdziwe, skurwiel był z niego nie tęgi już z wyglądu. Niby jak krasnolud, ale wyższy o głowę i w barach jeszcze szerszy, o dziwnie szarej skórze. Alzur dłuższą chwilę zastanawiał się, czy ten też czasem nie jest bękartem z krwią istot z innych planów w żyłach. To dobrze, wszystko co odstaje od normy sprzedaje się, a jak ten da radę jeszcze ostro przypierdolić, to oboje byli w domu. Ostatecznie genasi musiał dopłacić jeszcze osiemnaście sztuk złota ze swojej kieszeni, ale miał nadzieję było warto. Z krasnoludzkim terminatorem u boku skierował swe kroki na statek, po drodze zahaczając o gastronomię, nie mógł przecież puścić swojego na głodno.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline