Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2013, 02:38   #204
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Jean Battiste Le Courbeu


-Jak myślisz, co tam jest… ?

-Nie wiem…

-Nie jesteś ciekaw?

-Jasne że jestem!

-To co robisz tutaj, a nie tam?


Stojący przy oknie Jean obrócił głowę i spojrzał z pewnym dystyngowanym chłodem na stojąca obok Denise, po której ta niema krytyka spłynęła jak po przysłowiowej kaczce.

-Wiesz kto ci tu płaci, prawda?- zapytał gnom, unosząc znacząco brwi.

Kapłanka wzruszyła zaś tylko ramionami, kątem oka obserwując jak Seravine kopniakiem kończy życie jakiegoś nieszczęśnika który w nieodpowiednim czasie i miejscu uznał że pled rozłożony pod wozem to idealne miejsce na drzemkę.

-Wiem tylko tyle że wszcząłeś alarm z ich powodu a teraz siedzisz tutaj kiedy twoja urocza złodziejka grzebie w wozie pilnowanym przez bandę niemilców…

-Jeśli mówiąc „niemilec” masz na myśli „skurwiel” to chętnie się zgodzę
.- mruknął Ogar, wstając znad ciała Czarnego Płascza o skręconym karku.- On też miał tatuaż.

-Co?

-Tatuaż. Znamię. Jest naznaczony.-
odparł poirytowany mężczyzna, wskazując na czarny znak na szyi martwego mężczyzny.- Wszyscy, których do tej pory zabiliśmy, a należeli do tej dziwacznej formacji, byli kiedyś w Gwardii Pistoletowej. I wylecieli z niej za przewiny zwykle zasługujące na stryczek

Jasiek wzruszył ramionami.

-Słowem, ktoś sporo się namęczył żeby stworzyć sobie małą armię bezwzględnych sukinsynów

Jean spojrzał najpierw na Ogara, potem na stojącego obok niego półorka a w ostateczności na Denise, by po dłużej chwili zastanowienia podjąć decyzję.

-Idę tam.- oznajmił, ściągając z głowy kapelusz i z pewną niechęcią podając go stojącej obok kapłance.- Nie zgub.

-O!-
gnomka uśmiechnęła się lekko, obserwując jak jej pracodawca wyskakuje przez okno.- W końcu odkryłeś, że w czasie cichej roboty lepiej nie paradować z pióropuszem na głowie?

Jean skrzywił się i westchnął będąc już na zewnątrz.

-Aj tam cicho być…

Na przyszłość musiał pamiętać żeby najmować mniej pyskatych najemników.


***


-Cholera, dużo tu tego…

-No zdecydowanie… Jak myślisz, gdzie to wieźli?

-Obojętnie gdzie, na pewno w złym celu… Sukinsyny nie mają problemów z zabijaniem bezbronnych starców i ludzi we własnych łóżkach, więc wątpie żeby teraz nagle przerzucili się na dobroczynne dozbrajanie granicy z Krevlodh…


Claviss pokiwała głową, nawet nie chcąc pytać skąd kobieta wiedziała o występkach rzeczonej bandy. Wystarczył jej sam fakt, że Le Courbeu, jej pracodawca i najwyraźniej wysłannik korony, uznał te przeszpiegi za zło konieczne. Wątpiła w to by Kot w Butach nagle zaczął parać się napadaniem na niegroźne karawany, więc zabijanych po drodze mężczyzn od razu klasyfikowała, jako odpowiedni materiał na kompost do gleby.

Dlatego też niemal odruchowo obróciła się na pięcie, słysząc ciche kroki gdzieś zza ściany szopy i uniosła oba ostrza, gotowa do ciosu.

Tylko szyki refleks Jeana i fakt, że ataki wyprowadziła z myślą o kimś metr wyższym ocaliły głowę skradającego gnoma przed potoczeniem się po trawie. Mimo to szpieg zaklął cicho kiedy miecz zwiadowczyni o mały włos nie rozciął mu ucha na dwoje.

-Claviss!- syknął z irytacją.

Niziołka uśmiechnęła się krzywo, lekko garbiąc ramiona.

-Wybacz szefie. Cały jesteś… ?

-Tak, tak…-
mruknął z irytacją Jean, wyglądając zza rogu by upewnić się, że nikt nie usłyszał tej prawie-dekapitacji.- Uznałem, że lepiej sam sprawdzę, co wieźli… Jak bardzo jest źle?

-Sam to oceń.
- mruknęła Seravine, która w międzyczasie zdążyła pozbyć się sporej częśći charakteryzacji. Już tylko typowo wiejska fryzura i ciut rozjaśniona cera nie pasowały do wyglądu dziewczyny, do którego to gnom zdążył przywyknąć.

Nie komentując jednak niepokojąco precyzyjnego makijażu kochanki, Jean wspiął się na stopień i zerknął do wnętrza wozu pod płachta podtrzymywaną przez pannę Savoy.

-No nieźle…- mruknął cicho, powstrzymując się od gwizdu.

W wozie była broń.




Równe szeregi muszkietów lśniły w promieniach wpuszczanego do środka słońca, zapełniając drewnianą pakę od góry do dołu.

Ale to nie wszystko.

Były tam również beczułki z prochem, worki pełne ołowianych kul, oliwa do lamp oraz przykryte płachtą, gotowe do złożenia oraz użycia działo organkowe, o którego działaniu gnom słyszał tylko z opowieści zakrawających bardziej o legendy. Nie wierzył w nie, aż do tej pory. Patrząc na lśniące metalicznie części artyleryjskiego potwora był w stanie uwierzyć, że owa broń potrafiła jednym strzałem zetrzeć z ziemi regiment żołnierzy.

Po kilku sekundach ciszy Jean przełknął niepewnie ślinę.

-Przecież tu jest broni dla pułku wojska…- szepnął.

-Broni wartej fortunę.- uzupełniła Seravinne, zagryzając wargę.- Samo to cholerne działo jest warte kilkanaście tysięcy…

-Tak, wspaniale.-
syknęła Claviss, która niczym surykatka z paranoją krążyła wzdłuż ściany szopy, sprawdzając to z jednej, to z drugiej strony czy ktoś nie idzie.- Co z tym robimy… ?

-Wsadzamy.-
zdecydował w ciągu ułamka sekundy Jean, zerkając na stojąca obok złodziejkę.- Masz granat?

Seravine skinęła głową, wyciągając z torby na biodrze kulę z cienkiej blachy, wypełnioną prochem i kartaczem.

-Przedłużyłam ląt.- mruknęła, obserwując jak jej niski kochanek podpala końcówkę sznurka.- Żebyśmy zdążyli zwiać…

-Oj prawda.-
Jean pokiwał głową.- Jak pieprznie to nie będzie, z czego zbierać… Wrzucaj!

Syczący granat poszybował w głąb wozu, sycząc i ciągnąc za sobą smużkę dymu.

Jean spojrzał za nim przelotnie i uśmiechnął się lekko.

-Świetnie. Teraz czas się stąd zmywać…

Cała trójka podskoczyła, kiedy za plecami Seravine rozległo się kliknięcie. Jean nie musiał nawet spoglądać w tamtą stronę żeby wiedzieć, że osoba trzymająca broń ma na sobie czarny płaszcz.

-A wy coście za jedni?!- warknął zaskoczony strzelec, zerkając to na gnoma, to na płachtę okrywającą tył wozu.

Płachtę, spod której sączył się dym.

Oczy mężczyzny urosły do rozmiaru złotych Argentów. Pistolet w jego dłoni zadrżał.

- Co do… ?!

Od tego momentu wydarzenia potoczyły się już nad podziw szybko.


Buttal


-Ile można żreć?!

-Ile można spać?!

-Do jasnej cholery, zamknijcie się obaj i pośpieszcie!-
krzyknął Buttal, pędząc przez wyższe korytarze Południowego bastionu i próbując naciągnąć na siebie swoją nową szatę, która w trakcie biegu, raz za razem, zmieniała się w pełny pancerz płytowy.

Biegnący tuż za nim Floin przewrócił oczami, starając się nadążyć za pędzącym ze wszystkich sił kurierem.

-Spokojnie, młody! To przecież wymarsz wojsk a nie jakaś wiosenna operetka! Nie można się spóźnić na coś takiego!

-Doprawdy?!-
Resnik obejrzał się przez ramię i zgromił spojrzeniem dwóch kamratów, przez których ociągactwo musiał teraz biec przez jeden z najbardziej tłocznych poziomów twierdzy, zwracając na siebie uwagę wszystkich mijanych przechodniów.

Najpierw Floin oznajmił, że najlepiej będzie jeśli wszyscy zdrzemną się, w szczególności Buttal, który w brew wszelkiej logice z premedytacją zarwał ostatnią nockę na figlach z elfką. Samo wspomnienie niegodnego zachowania młodego kuriera wywoływał w kapłanie ataki apopleksji, ale nawet pomimo to Kamol zaoferował, że obudzi ich przed zaplanowanym na wieczór wymarszem wojsk.

Nie zrobił tego.

Czarę goryczy wypełnił jednak Torrga, który co prawda dał się, co prawda, ściągnąć z łóżka, ale dla odmiany odmówił opuszczenia kwatery bez zabrania swoich rzeczy z wałówką na tydzień na czele.

-Nie po to się obkupiłem żeby teraz to zostawić na zmarnowanie!- wykłócał się, z trudem upychając kiełbasę i bochenki krasnoludzkiego chleba do swojego plecaka.

Więc teraz biegli jak banda młodziaków, kierując się w stronę głównego tarasu Bastionu, wstępnie określonego jako punkt zbiorczy pierwszych pięciu tysięcy zbrojnych oraz regimentu artyleryjskiego.

Tarasu, który okazał się pusty.

Buttal zaklął i w ściekłości kopnął leżący obok kamień, posyłając go w powietrze.

-Spóżniliśmy się!

-Ej, to nie moja wina! Ja tylko chciałem spakować co moje…

-Że niby coś mi sugerujesz gówniarzu?!

-Tak! Śpisz jak pieprzona kłoda, dziadygo! I do tego chrapiesz tak że dach się trzęsie!

-Ach tak?!

-Tak!

-Em… Przepraszam?


Buttal, Floin i Torrga obrócili się i spojrzeli niepewnie na stojącą za ich plecami krasnoludkę w wilczej skórze, wsparcą na drzewc włóczni. Kapłan i wojownik niemal jednocześnie puścili się nawzajem za trzymane kołnierze, kurier zaś bezwiednie przygładził napierśnik, wciąż nie mogąc przyzwyczaić się do zmiennej formy swojego pancerza.

Kobieta zaś uniosła brwi i przebiegła wzrokiem po zebranej grupce, spojrzeniem wyceniając każdego brodacza z osobna.




-Pan Buttal i komapni, jak mniema?- rzuciła, zupełnie jakby wymawiała nazwę jakieś filli handlowej.

Resnik skinął szybko głową.

-Tak, miło mi poznać… A pani to… ?

-Nikt istotny.-
odparowała szybkp, wspierając broń na ramieniu i palcem wskazując na kuriera i jego dwóch przybocznych.- W przeciwieństwie do was. Than kazał mi tu na was poczekać i w razie czego zaprowadzić do Podziemnej Drogi. Proszę za mną i radzę wyciągać nogi. Nie mamy całego dnia.

Dziewczyna obróciła się i energicznym krokiem ruszyła przez taras, kierując się do jednych z bocznych schodów prowadzących do naturalnych grot ciągnących się pod twierdzą.

Idący za nią Torrga uśmiechnął się lekko, trącając Buttala łokciem w bok. Nachylił się doń konspiracyjnie.

-Widzisz? Bździsz się z elfkami a tu pod nosem takie ślicznoty ci chodzą. Ja bym taką wziął na warsztat i nic tylko…

-Odradzam.-
mruknął Floin, który od chwili pojawienia się dziewczyny spoważniał znacząco.

Wojownik uniósł pytająco brwi.

-Doprawdy? A to czemu?

-To Irina, najstarsza córka Alrika Czarnego Młota


Torrga i Buttal niemal jednocześnie spojrzęli na pełne biodra dziewczyny, widoczne co jakiś czas spod futra zarzuconego na jej ramiona.

Kurier pozwolił sobie na lekki uśmiech, docierając w ślad za nią na szczyt oblodzonych schodów.

-Cóż… Niezbyt podobna do tatusia

Wiatr zawył pomiędzy szczytami, zsypując na głowę trzech krasnoludów chmurę śniegowych płatków.


***


-Gdzie my idziemy?

-Jak na kapłana, wiecie niezwykle mało, panie Floin…

-Więc? Gdzie idziemy?

-Do Kjediser Vei. Prawdopodobnie największego skarbu, jaki ostał się w Południowym Bastionie. Twierdza przez setki lat była zdobywana, rujnowana, dobijana i wielokrotnie przebudowywana, osiągając w końcu obecny kształt. Droga pozostała jednak nienaruszona.


Buttal ostrożnie pokiwał głową, ledwo dostrzegając plecy prowadzącej ich dziewczyny, raz za razem znikające za załomami wąskiego tunelu, którym szli.

Torrga zaklął siarczyście kiedy to niski, nawet jak na standardy krasnoludów, sufit zderzył się z jego czaszką.

-Ała! Kurwa!- ze złością rozmasował miejsce, które wkrótce miało zmienić się w pulsującego guza.- I niby pięć tysięcy tarcz przecisnęło się tędy razem z bronią, taborami i pieprzoną artylerią?

-Nie?-
wilcza skóra znów mignęła Buttalowi na skraju widzenia.- Szli górą, szerokimi i wygodnymi korytarzami. A co?

-Czemu my nie mogliśmy tam iść?!

-Bo zajęłoby nam to dodatkową godzinę, a i tak jesteście spóźnieni.-
dziewczyna zaśmiała się cicho a jej głos zdeformował się delikatnie, w sposób charakterystyczny przy wkraczaniu na otwarte przestrzenie.- Chodziłam tędy gdy byłam mała… Mało kto wie o tym przejściu.

Młoda arystokrata uśmiechnęła się szeroko, kiedy w ślad za nią tunel opuściła trójka jej tymczasowych podopiecznych.

Buttal uniósł lekko brwi.

-No cóż… Robi wrażenie.- mruknął po dłuższej chwili ciszy a jego słowa poniosły się echem po przestronnej grocie.

-No co ty nie powiesz?

Irina parsknęła cicho, uderzając drzewcem włóczni o kamienną podłogę i wywołującym tym delikatnym gestem rezonowanie ze strony kryształów pokrywających okoliczne ściany.




Dla dowolnego krasnoluda owy dźwięk był jak najpiękniejsza muzyka.

-Chodźmy już.- rzuciła krótko dziewczyna, mimo wszystko pozwalając Buttalowi i jego kamratom na krótki postój.- Droga już blisko…

W oddali słychać było szum.


Tsuki


-Constantine, Constantine, Constantine…- strażnik westchnął i kręcąc głową zbliżył się do przerażonego starca, kładąc mu dłoń na ramieniu i uśmiechając się samymi wargami.- Powiedz mi, ile to już razy się spotykamy… ?

Starzec pobladł i spróbował cofnąć się o krok, co zaowocowało bolesnym wpiciem się palców stóża porządku w jego ramię.

-T… To zakrawa o prześladowanie!- krzyknął niemal, wodząc wzrokiem pomiędzy pozostałą trójką, wyraźnie rozbawioną całym obrotem spraw.- Chodzę sobie po mieście za własnymi sprawami, cieszę się prawem do wolnego handlu i proszę! Za każdym razem jestem napastowany! To skandal!

Trzymający go strażnik westchnął tylko, zdarł z ramienia starego alchemika skórzaną torbę i odpechnął zatrzymanego mężczyznę tak, że ten padł jak długi na chodnik.

-To rozbój w biały dzień!- zaskrzeczał, tylko po to by szorując tyłkiem po ziemi cofnąć się, unikającym tym samym opancerzonej stopy, która uderzyła w bruk niebezpiecznie blisko jego krocza.

Młodszy funkcjonariusz o karku niczym byk uśmiechnął się pod przyłbicą hełmu, napawając się władzą nad zniedołężniałym alchemikiem.

-Morda, szarlatanie!- warknął przez zęby i uniósł stopę do kolejnego kroku, tylko po to by niemal wpaść na Henshiro który pojawił się przed nim niczym duch.

Tuż obok samuraja zmaterializowała się Tsuki z Inkwizycyjną odznaką dobrze wyeksponowaną na ramieniu.

-Co tu się dzieje?- zapytała chłodnym, wyuczonym tonem, nie zwracając najmniejszej uwagi na starca któremu Laurie pomogła wstać.- Co to ma znaczyć?

Młodzian pobladł, lecz nie stracił języka w gębie, co uniemożliwiło jego przełożonemu przejęcie pałeczki na widok ewentualnego zagrożenia dla ich bezpieczeństwa, lub też co gorsza, posad.

Niestety, żółtodziób zaczął już pleść.

-Pani inkwizytor, my… my…

-No słucham?

-My byliśmy na patrolu!-
wypalił w końcu byczek, uśmiechając się z ulgą na myśl o własnej przebiegłości.- Idziemy, idziemy i tu nagle bam! Sierżant mówi, że coś mu śmierdzi, i wskazuje na starucha. No to ja i chłopaki rach ciach ciach, szybciutko zgarniamy przecherę z widoku i jazda go na spytki. A ten nic tylko, że niewinny, że z wieczornych zakupów wraca i że nic tylko go napastujemy… Sranie w bani, ot co! Skurczybyki takie jak on to nawet, jeśli teraz nic nie zrobiły, to na pewno zrobiły coś złego kiedyś. Tak sierżant mówi…

Aż miło było patrzeć na powoli zmieniającą kolor twarz sierżanta, który poprzez zawstydzoną czerwień przemknął już przez blady róż, przbiegł niczym gazela poprzez pola trupiej bieli i teraz oscylował gdzieś na granicy „purpury-niech-ktoś-uciszy-tego-idiotę”.

Laurie zaś spojrzała to na starca, to na rozpędzającego się w swojej opowieści posterunkowego.

-Przepraszam…

-…to jebs go na ziemię, i wypłacić kilka kopniaków na poczet wszystkich tych na które pewikiem zasłużył…

-Przepraszam!

-Em…-
szczeniak zamrugał oczami i jakby dopiero teraz przypomniał sobie, z kim rozmawia. Uśmiechnął się niepewnie i podrapał po karku, próbując udać bezradnie zawstydzonego.- Pani inkwizytor wybaczy. Żem się zagalopował…

-Właśnie widzę
.- wycedziła przez zęby Tsuki, która przez tych kilka tygodni ze swoją przyjaciółką podłapała odrobinę tej całej prawniczej paplaniny.- Bo nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale właśnie byłeś łaskaw opisać mi ze szczegółami nadużycie władzy, błędy w szkoleniu oraz zwykłe okrucieństwo przemycone pod płaszczykiem poczucia sprawiedliwości.

Funcjonariusz pobladł, zaś jego sierżant i dwójka kolegów instynktownie cofnęła się o krok.

-Ja… ja…

Tsuki zaś kontynowała, mówiąc chłodnym, pozbawionym uczuć głosem.

-Wiesz co może cię za to czekać? Wydalenie ze straży to w sumie najszęśliwsze zakończenie na jakie możesz w tej chwili liczyć, o ile twój komendant będzie wielc pobłażliwy wobec kalania munduru, znęcania się nad innymi w trakcie trwania służby i najzwyczajniejszego w świecie przynoszenia wstydu straży miejskiej…- najgorsze było to, że nie krzyczała.

To nie było w stylu Tsuki.

Zamiast tego mówiła niemal monotonnie, hipnotycznie i przerażająco.

I w ostateczności to właśnie drobna elfka przyparła do ściany dwa razy cięższego od siebie pyszałka w ciężkim pancerzu straży miejskiej.

Krzyk, który poniósł się po zaułku nie należał jednak do niej.

-JAZDA MI STĄD, IDIOCI!- milcząca do tej pory Laurie wystąpiła naprzód, sprawiając że cała czwórka mężczyzn podskoczyła.- I MÓDLCIE SIĘ ŻEBY PANI INKWIZYTOR BYŁA ZBYT ZAJĘTA BY BAWIĆ SIĘ W SKŁADANIE OFICJALNYCH SKARG!

Jeszcze długo po zakończeniu całego żałosnego zajście w oddali słychać było tupot ciężkich buciorów, kiedy czterej strażnicy biegli co sił w nogach by znaleźć się możliwie daleko od po stokroć przeklętej uliczki i pozornie rozwścieczonej elfki z uprawnieniami Inkwizytora.

El’Jango z uśmiechem wyszedł z pobliskiej alejki, rechocząc cicho.

-Niezły pokaz, donna.- oznajmił, oglądając się za oddalającymi się strażnikami.- I nawet nie trzeba było łbów przetrącać… A mała Laurie naprawdę dostała rogów.

-El?

-Tak, mała?

-Nazwij mnie tak jeszcze raz, a będziesz zbierał zęby z chodnika.


Szaman zaśmiał się tylko, machnął dłonią i swawolnym krokiem podszedł do staruszka, asekuracyjnie trzymanego za ramiona przez Heishiro. Samuraj puścił go dopiero, gdy Jano otoczył alchemika przyjaznym ramieniem.

Oczy starca z trudem zogniskowały się na twarzy murzyna.

-Ty… ?

-Constantine, mój człowiek!-
zakrzyknął wesoło El, ignorując podejrzliwe spojrzenia ze strony alchemika.- Jak dobrze cię widzieć!

-Co ty tu robisz? I co to za ludzie?! Naprawdę zwąchałeś się z Inkwizycją… ?

-Oj staruszku, staruszku. Wychodź częściej z pracowni bo siarka do reszty wgryzła ci się w mózgownicę… To przyjaciele!-
zamaszystym ruchem dłoni wskazał na elfkę i dwójkę jej przybocznych.- Przyjaciele, którzy dzięki mniej, zgodzili się pomóc twojemu zasuszonemu dupsku w potrzebie!

Constantine westchnął, poddając się w końcu wobec szerokiego, białego uśmiechu na ciemnej twarzy.

-No dobra El, mów czego ci potrzeba…

-Pięć uncji Zielonego Nowicjusza, uncja arszeniku i trochę saletry.

-Cóż, sądzę że mam wszystko czego ci potrzeba na stanie…

-Z obniżką.

-Jangooo!


Jęk ciężko godzącego się z losem starca poniósł się echem po zaułku.


***


Zaułek, w którym znaleziono ciało dziewczyny był ponury i ciemny, jak niemal wszystkie tego typu miejsca późną nocą. Tutaj jednak dodatkowo można było wyczuć pewnego rodzaju napięcie, mroczną tajemnicę, która wsiąknęła w jego kamienie oraz rynsztoki.

Stojąca ponad małym ogniskiem Tsuki wyczuwała ją aż za dobrze, a poprzeczna deska łącząca ściany dwóch budynków aż nazbyt dobrze przypominała, po co tam byli.

Na jej powierzchni wciąż było widać bruzdy po łańcuchu.

-Długo jeszcze?- zapytała, nie patrząc nawet na uwijającego się przy ogniu Jango.

Szaman skinął tylko głową.

-Spokojnie, donna, spokojnie. Wszystko się robi się, ale musicie wiedzieć, że to hoodoo…

-Znaczy?-
stojący na czatach Heishiro obejrzał się przez ramię, zerkając w głąb pilnowanego zaułka.

-Znaczy że mogę bełkotać w czasie rytuału, miotać się a nawet tańczyć…- odparł czarnoskóry mężczyzna i nim ktokolwiek zdążył skomentować dziwactwa jego magii, zaczął mamrotać sam do siebie, pogrążony w precyzyjnych obliczeniach.

-No dobrze… Dwie uncje zielonego, suszony korzeń mandragory, sproszkowane oczy straszki i… I to miejsce… To na pewno tu?- zapytał, dorzucając do ognia kolejen składniki.

Laurie spojrzała niechętnie na nienaturalnie czysty bruk pod deską konstrukcyjną i skinęła tylko głową.

-Tak…

-No dobrze więc… W takim razie jeszcze węgiel, z ziemi wydarty. Sól, czysta i idealna. Arszenik, co duszę w zaświaty wysyła i garść…

-Em… Jango… ?

-Co?!-
szaman potrząsnął głową, wrzucając do ognia mały, materiałowy woreczek.

-Powiedziałeś arszenik, a wrzuciłeś do ognia saletrę…

Oczy mówcy duchów otworzyły się szeroko kiedy ognisko zasyczało, uzupełnione o sporą dawkę skarjnie wybuchowego prosku.

-Ale absmak…

Sekundę później eksplozja błękitnego dymu wypełniła cały zaułek.

Tsuki zamrugała, spojrzała na osuwających się na ziemię Laurie oraz Jango, po czym sama padła jak długa, słysząc za plecami przerażony krzyk Heishiro.

-Pani!

El zaczął naprawdę działać jej na nerwy. Z jego powodu traciła tej nocy przytomność już drugi raz.


Alzur Stormwind


-Fulgrim.

-Co?

-Jestem Fulgrim
.- mruknął mężczyzna o ziemistej cerze, przechylając miskę i wypijając jej zawartość przy jednoczesnym zamoczeniu weń wąsów.

Siedzący obok niego genasi westchnął tylko, poprawiając kaptur na głowie.

-Alzur…

-Kogo mam tłuc?

-Tych, których na ciebie napuszczą na arenie


Wąsaty zabijaka pozwolił sobie na chwilę refleksji, jednocześnie zapominając zupie z jego wąsów, obecnie spadającej grubymi kroplami na kontuar.

-Zapłaci mi kto?- szczeknął po chwili.

Stormwind wzruszył ramionami.

-Jeśli wygrasz, to na pewno. I mam nadzieję, że tak się stanie, bo jeśli nie oddadzą mi za zaliczkę którą za ciebie wpłaciłem, obaj będziemy w plecy.

-Zaliczka, kurwa jej mać
…- mruknął mieszaniec, łapiąc za kolejną miskę taniej polewki.

Dopiero cztery dokładni później Alzur dał radę wyciągnąć zwalistego rębacza z taniej karczmy, jakich wiele było rozsianych wzdłuż nabrzeża. Srebrnik nie był szczególnie wygórowaną ceną za litry zupy, jakie wlał w siebie Fulgrim, co w drugą stronę nie zachęcało werbownika do przemyśleń nad tym co w istocie było w garnku z którego karczmarz tak ochoczo rozlewał cienką polewkę.

Na trap prowadzący do „Morskiego Miecza” udało im się doczłapać tuż przed zachodem słońca.

Stojąca nań Megara zmarszczyła brwi, widząc swojego podwładnego prowadzącego obok siebie bydle, od którego ciężaru trzeszczały deski mola.

-No jesteś, na bogów!- krzyknęła i zbliżyła się do egzotycznej dwójki, która w ciągu swojej przeprawy przez port zwracała na siebie uwagę wszystkich gapiów.- Tamci trzej już dotarli, ale oświeć mnie, co to za bambaryła?

-Fulgrim?-
odparł prosto Alzur, knykciem pukając w ramię zwalistego wojownika.- Znalazłem go w areszcie. Kosztowało mnie to sporo wysiłku, ale zgodził się walczyć na arenie dziś wieczorem. Zabijaka jakich mało…

-Tak, tak. Świetnie.-
mniszka przewróciłą oczami.- Ty, wielkolud!

-Tak… ?

-Do środka, przebrać się, umyć i robić to co ci każą
.

Genasi ziemi ostrożnie skinął głową i ciężkim krokiem ruszył po trapie, wywołując przy tym niepokój wszystkich którzy zadawali sobie sprawę z tego, jak wielkim obciążeniem obarczona jest dość chybotliwa konstrukcja z lin i desek.

Meg westchnęła.

-Nie wiem, co strzeliło ci do łba, ale lepiej żeby faktycznie był tak dobry jak mówisz…

Stormwind nie skomentował uwagi kobiety i ruszył za nią, gdy ta ruchem głowy nakazała mu to zrobić.

-Powiedzmy, że wstępnie się spisałeś.- oznajmiła, wchodząc pod pokład galeonu i samą swoją obecnością sygnalizując otoczeniu, że Alzur posiada ten sam przywilej co ona.- Nie spodziewałam się co prawda że poważniejszą robotę dostaniesz tak szybko, ale cóż

Raźnym krokiem ruszyła pomiędzy arenami, kierując się w stronę loży dla bogatych gości.

-Będziesz ochroniarzem i tymczasowym przybocznym mojego… specjalnego znajomego.- rozwinęła swoją poprzednią myśl, zwinnie wspinając się po spiralnych schodach i racząc Stormwinda widokiem na swoje opięte białym materiałem pośladki.

-Specjalnego?- mruknął z powątpienień genasi i ułamek sekundy później stanął twarz z górą mięśni, przy której to Fulgrim wydawał się otłuszczonym niezdarą.

Megara uśmiechnęła się lekko, kładąc dłoń na ramieniu mężczyzny, któremu sięgała ledwie do ramienia.

Wielkolud zmrużył oczy, posyłając Alzurowi badawcze spojrzenie.




-To on?- zapytali niemal jednocześnie, co wywołało tylko delikatny uśmieszek na twarzy kobiety.

-Tak. Alzur, to mój wieloletni przyjaciel oraz twój dzisiejszy podopieczny, Herakles. Herakles, to Alzur, będzie ci dotrzymywał dzisiaj towarzystwa i pilnował byś nie wpadł w kłopoty.

Mężczyzna obruszył się, prychając przez nos.

-Nie potrzebuję niańki…

-Skoro ci ją daję, widać jest inaczej
.- jej kpiące spojrzenie zwróciło się z powrotem na stojącego obok genasiego.- Herakles przybył tu, aby spotkać się ze mną a wcześniej obejrzeć walki…

-W dupie mam tą cała szopkę… Ał!


Dłoń Megary wpiła się w jego biceps, szybko ucinając wszelką falę utyskiwań.

-Herakles przybył obejrzeć walkę.- wycedziłą przez zęby, puszczając przyjaciela.- A Alzur dopilnuję by tak się stało. Wasza loża jest na górze.

Głową wskazała na jedne z niewielkich balkonów pod sufitem i odeszłą, maskując tryumfalny uśmieszek.

Obaj mężczyźni natomiast popatrzyli po sobie niechętnie, świadomi swojej podległości względem niezwykle pewnej siebie mniszki. Oraz ewentualnych kłopotów, wiążących się z nieposłuszeństwem.

Herakles w ostateczności wzruszył ramionami.

-Prowadź więc…
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline