Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2013, 21:44   #1
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Thumbs up [Neuroshima] Ogród

Big Bill, Andy, Winchester, Praudmoore:
Po wyrwaniu się z Instytutu grupa znajomych ruszyła samochodem na wschód. Do Nowego Jorku w celu doniesienia o wszystkich, zyskaniu poklasku i uczestniczeniu w kampanii karnej przeciwko molochowej firmie położonej w samym centrum Zasranych Stanów. Po przymusowym opuszczeniu Autobusu Danniego przesiedli się do samochodu - byłej własności jednego z trupów leżących w cetrum wybitej wioski. Oczywiście wcześniej uzupełnili bak i bojler doczepiony do niego.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=3jxn1sqAQ-c[/media]

Jechali cały dzień. W nocy musieli odpocząć. To wtedy ocknął się Praudmoore i bełkotał coś niezrozumiale. Winchester po prostu spał. Obaj uzyskali pomoc medyczną. Najlepszą jaką potrafili zapewnić Bill i Andy - czyli niemal żadną. Drugiego dnia podróży zostali zaatakowani przez niewielki gang. Odparli atak, ale stracili niemal całą amunicję (tamci z broni palnej mieli jedynie karabin snajperski ze zniszczoną lunetą, zużyli wszystkie 3 pociski jakie mieli zanim padli). Mięso z koni, na których przybyli, żeby zaatakować przydało się znajomym. Zjedli obfity posiłek. Po nim zdecydowali się przeliczyć amunicję. Marne pięć naboi do spluwy Andiego. Mieli przerąbane, ale nie zawrócili, bo i niemieli dokąd zawracać. Minęło tak parę dni. Udało im się raz dotankować - paliwo wybrali z baku dziwnej, przewróconej cysterny, która w naczepie przewoziła piasek. Wokół niej zresztą było wiele rozbitych wozów i kilku miesięcznych trupów. Wszystko oprócz tego paliwa zostało zrabowane. Na resztce paliwa dotarli do niewielkiej osady zbudowanej na ruinach przedwojennego miasta. Miasta? Raczej osiedla domków jednorodzinnych.


Ludzie przywitali ich dość ozięble, ale Praudmoore już czujący się o wiele lepiej raz, dwa, trzy sprzedał im taką gadkę, że polubili ich. To znaczy: po prostu im powiedział, że nie są bandytami. Ale nieważne co tylko jak! Dodatkowo za przywiezione rzeczy zapewniono wszystkich opiekę medyczną i dwa miesiące życia na niezłym poziomie (alkohol, prostytutki, ciepłe łóżko). Uzupełnili też swoją amunicję. Po tym czasie i Praudmoore i Winchester stali już zupełnie na nogach i byli gotów do dalszych niesamowitych przygód w jakże niebezpiecznej drodze do Nowego Jorku... do którego już niemal zapomnieli, że mieli iść. Zresztą Bill wygrał nawet dwa pojedynki gladiatorskie w niedalekim Junction City (no dobra, to była wycieczka na tydzień), dzięki czemu zyskał trochę więcej reputacji, a wraz z Andim zyskali trochę więcej dóbr materialnych w postaci paliwa do samochodu (które jednak musieli sami targać w przyczepce ciągniętej przez nich). Okolica nie była za ciekawa, ale przynajmniej dało się odpocząć.


Ogółem cała czwórka zyskała sporo znajomych w miasteczku, w którym Praudmoore i Winchester lizali rany. Smutna była perspektywa, że już za rok ci wszyscy ludzie będą musieli wziąć dupę w troki i spadać szukać sobie nowego domu. Nie to, że ich ktoś konkretny wyganiał. Po prostu wyganiały ich co raz bardziej gówniane uprawy. Ekipa zbierała się już do drogi, gdy na horyzoncie pojawiła się kawalkada pojazdów mechanicznych. Jak się szybko okazało była to nadzieja. Nadzieja, której tak bardzo potrzebowano. Grupa Meksykańców na wielki wywrotkach woziła ziemię. Glebę. Twierdzili, że jest niewiarygodnie żyzna. Nie wiecie jak przekonali burmistrza, ale przekonali. Mało tego. Miasteczko kupiło całą glebę z jednej z wywrotek. Wyzbyli się niemal wszystkiego. Nawet sprzętu medycznego, które wcześniej opchnął im Andy (trochę rzeczy zostało dzięki pomocy negocjacyjnej Praudmoora i chciwości Andiego). Meksykańce pojechały dalej na północ. Pługiem zaorano pustkowia, na których już nawet trawa nie chciała rosnąć i wymieszano piasek z tym nowym wynalazkiem. Posiano fasolę. Rankiem wykiełkowała, a ludzie zaczęli sobie nawzajem gratulować. Poprosili Billa, Andiego, Praudmoora i Winchestera, żeby zostali pilnować interesu, ale ci lekko mówiąc oponowali. Przyjęli jednak jedną misję od nich: zaproponować Junction City układ wymienny żywność-ochrona i paliwo. I wrócić z odpowiedzią.
Do wyjazdu pozostaje godzina, może dwie. Warto byłoby się pożegnać z niektórymi bliższymi znajomymi, bo przecież dwa miesiąc to szmat czasu. Kilka osób zgłosiło się do was, że chcą jechać z wami. Znacie ich, bo w tym samym czasie przebywali w Clay Center i macie pewność, że nie poderżną wam gardeł we śnie. Plus zdobyliście nowy samochód, który pomieści wiele osób, a im więcej osób tym bezpieczniej przedostać się do Nowego Jorku jeśli nie ma się skomputeryzowanego opancerzonego autobusu. Trochę dziwnie pomalowany, ale silnik, zawieszenie i opancerzenie (kula z pistoletu tego nie przebije) jest w porządku.

Winchester, Jake:
To niesamowite, ale spotkaliście się w tej dziurze i tak daleko od Miami. Pracowaliście kilka razy razem. Raz nawet byliście w zaginionym mieście w neodżunglii na Florydzie. Wszyscy inni z ekipy zginęli wtedy i tylko wy dwaj przeżyliście. Tam była jakaś popieprzona istota, która korzystała z jakiegoś działka plazmowego czy innego gówna, a przy okazji była niewidzialna. Straszne. W każdym razie Jake i tak nie miał pomysłu co ze sobą robić, oprócz tego, żeby mieć co zjeść i wypić. Jakowi podoba się myśl, że będą zbiory kukurydzy, ale Kansas jest na tyle specyficzne (specyficznie zatrute), że lepiej pozwiedzać dalej.

Peter Ryan:
W sumie już ostrzegłeś ludzi w Clay Center, że idziesz dalej. Co prawda próbowali cię zatrzymać - nęcą nawet nowymi zbiorami, ale serio masz dość. Spakowałeś się i jesteś gotów, żeby iść do dziwnego wozu ekipy...

Rosalie (i Peter):
Przed odejściem z wioski postanowiłaś jeszcze przeczesać ruiny dawnego miasta. Przetrzepione do cna, ale gdzieś w jakimś dość głębokim dole znalazłaś ranne i nieprzytomne dziecko. Natychmiast zaniosłaś je do lekarza Petera Ryana. Zresztą miałaś z nim jechać dalej z niewielką grupką typów w dziwnie pomalowanym wozie.

Roberts, Rowland, Killwood:
Jechaliście łazikiem razem z Billem Humbakiem (Bill to bardzo popularne imię) w stronę Clay Center. Rzadko tutaj jeżdzi transport gdzieś dalej niż poza Stan i każdy z was słyszał, że ekipa zbiera się do Nowego Jorku. Napaliliście się na to, bo ostatnio nie szło wam zbyt dobrze i teraz chcecie po prostu odjechać. Jak najdalej. Znacie Andiego i Big Billa z walk gladiatorskich w Junction City, a Robert dodatkowo z Clay Center, bo był tam tydzień wcześniej. W połowie drogi jakaś szmata przywaliła w was z rakiety. Łazik rozpieprzył się. Humbak zginął, a wy ranni upadliście kilka do kilkunastu metrów dalej. Większość rzeczy jakie mieliście ze sobą jest teraz zniszczona, ale macie swoją broń. Niestety macie po Ciężkiej Ranie. Wokół was jest pole i kamienie, a gdzieś w oddali ruiny... wieży?


Butch Glaca, Gregory Scott:
Spotkaliście się przypadkowo w Junction City. Czekaliście na autobus Danniego. Okazało się, że waszym wspólnym znajomym jest zabójca maszyn "Sztywny". Potem pojawiły się plotki, że jego kumple siedzą w Clay Center. Mieliście jechać z Billem Humbakiem tam, ale już się jakieś cwaniaczki zasadziły na miejsca i odjechali, a wy zostaliście w Junction City. Ciekawe co stało się z Dannym i jego autobusem?
 
Anonim jest offline