Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2013, 13:30   #210
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś

Cisza.
Dojmująca i dźwięcząca w uszach, a przez to niemal ogłuszająca.

Cisza.
Po kilku dniach nieustannych odgłosów lasu, wśród których udało Wam się czasami wychwycić szuranie i węszenie, nawoływanie i przekleństwa.

Cisza.
Bicie serc wydawało się dorównywać bębnom, jakie słyszeliście kiedyś na jarmarku. Ogromnym bębnom, które ponoć wybijały rytm wioślarzom na galerach.

Cisza.
Nienaturalna, niemal namacalna. A przy tym... wypełniona czyjąś obecnością.

***

Który to już raz?
Coś przeszukiwało góry i doliny, centymetr po centymetrze, powoli i dokładnie. Nieubłaganie. W miarę oddalania się od kryjówki buntowników, chwile ciszy były coraz rzadsze, choć też jakby coraz bardziej... desperackie.

Skuleni w jakimś wykrocie tuliliście się do kapłanki, która po raz kolejny okryła Was ochronnym płaszczem modlitwy. Medalion z Habbakukiem jarzył się bladą poświatą, ukrywając Was przed wzrokiem tego, który szukał. Odetchnęliście z ulgą, gdy zaćwierkał pierwszy ptak, zabrzęczały muchy, las na nowo zatętnił życiem.
Znowu się udało...
Dzięki temu, że trzymaliście się razem i wspieraliście, żadna siła nie miała do Was dostępu. Instynkt Aglahada, bystre oczy Rava, magia Degarego i kapłańska moc Amy uzupełniały się i dopełniały, chroniąc Was przed tropicielami. Amil zataczał większe koła, w razie potrzeby błyskaniem odciągając pościg.
Nie bez znaczenia był też brud szczelną warstwą okrywający Was od stóp do głów... maskujący zarówno kolory jak i zapachy.

Trzymaliście się w pobliżu traktu, choć unikaliście otwartych przestrzeni. Jednak zbliżał się czas, kiedy nie będziecie mieli innego wyjścia, niż podróżowanie najprostszą i najwygodniejszą drogą. Kończył Wam się prowiant, a rozpalanie ogniska wydawało się zakrawać o szaleństwo.
Podjąwszy decyzję o powrocie do Domu... niemal przestaliście ze sobą rozmawiać. Mozolnie brnęliście naprzód, choć coraz bardziej opadaliście z sił. I wtedy...

Czy to możliwe?
Łaska bogów zdawała się aż nazbyt hojna...
Pierwszym sygnałem było uradowane i podekscytowane nawoływanie ognika, przesyłającego obraz zbliżającego się traktem wozu. Zapadliście w zarośla, słysząc wesołe turkotanie kół. Do tej pory mijali Was jedynie pojedynczy jeźdźcy, którzy na Wasze szczęście dokądś się spieszyli i nie rozglądali zanadto... O tej porze roku mało kto decydował się jeszcze na przejazd przez góry. A jednak...
Wóz już z daleka wydawał się znajomy, a dochodzące z oddali głośne przyśpiewki o piwie ostatecznie Was przekonały, że oto jeszcze raz w trakcie Waszej przygody natknęliście się na Gotriego Goldkeepera. Skąd się tu wziął i po co? Próżno było zgadywać...

Kiedy stanęliście na skraju traktu, wyglądaliście jak cztery objuczone tobołami kupki nieszczęść. Stary krasnolud zrazu zaklął i popędził muły, jednak i jemu coś zaświtało pod szarą czupryną, bo po chwili ściągnął lejce i wyhamował, bezbrzeżnie zdumiony.
- Na brodę Reorxa, a jednak to prawda... – wyszeptał z nabożnym zdumieniem. Rozejrzał się podejrzliwie wokół, po czym nieco nerwowo na Was zamachał.
- Nuże dzieciaki, właźcie wreszcie na wóz! Pogadamy po drodze!

Kiedy tylko jako tako usadowiliście się pomiędzy workami z czymś, co pobrzękiwało przy każdym ruchu, Goldkeeper ruszył z kopyta. Dopiero teraz zauważyliście, że burty wozu tu i ówdzie podziurawione są przez groty strzał, a materia osłaniająca wóz jest rozerwana w kilku miejscach.
Na wszelkie próby nawiązania rozmowy odpowiadał syknięciem, skupiony jedynie na drodze przed sobą. Znikł gdzieś jego zwykły humor, a i mechanicznie powtarzana przyśpiewka brzmiała jakoś... fałszywie. Jedyne, co do Was powiedział, to ”Częstujcie się, pewnikiem głodni jesteście...” i wskazał jedyny worek, który nie brzęczał. Za to jego zawartość cenniejsza Wam była, niźli złoto, które wieźliście ze sobą... pachnący bochen chleba, aromatyczny ser, wędzone mięso... a do tego gąsiorek piwa, którego z chęcią łyknęliście na rozgrzanie. Miarowe turkotanie wozu i pełne żołądki szybko Was uśpiły... a obudziło dopiero potrząsanie za ramię.

Zmierzchało.
Gotri siedział obok Was, przyglądając się Wam badawczo.
- Mówcie, dzieciaki, jakim cudem znów stajecie na mojej drodze... – westchnął, zamyślił się i nie czekając na odpowiedź, kontynuował – ...albo może ja najpierw Wam powiem, jakim cudem jestem tu, gdzie jestem. Bo widzicie... jechałem sobie do Solace... a tu nagle obok mnie siedzi taki porąbany stary czarodziej i mówi, że będziecie mnie potrzebować. I że nie ma czasu jechać do miasta... potem zniknął a ja się zorientowałem, że jadę z powrotem. Nie wiem, dlaczego nie zawróciłem. Zupełnie też nie mogę uwierzyć, że naprawdę się spotkaliśmy. – przerwał, pociągnął tęgi łyk z bukłaka przy pasie i mówił dalej – Wiem tylko, że Wy, dzieciaki, nie jesteście zwykłymi smarkaczami. A skoro już tu jesteście, mówcie, dokąd tym razem jedziecie?

Popatrzyliście po sobie z niedowierzaniem. Czyżby ten czarodziej to Fizban? Jeśli tak, to bogowie naprawdę nad Wami czuwają...
- Jedziemy... jedziemy do Domu. Tam, gdzie już nas wiozłeś... – Amarys zawahała się i zerknęła na towarzyszy, po czym z grubsza opowiedziała krasnoludowi cel Waszych odwiedzin.
Ten tylko pokiwał głową i poprosił o pokazanie skarbów. Ocenił je fachowym okiem i sapnął.
- Macie tu naprawdę niezły majątek... pomogę Wam z tym. Nikt nie będzie się dziwił krasnoludowi spieniężającemu złoto znalezione w górach. – uśmiechnął się – A teraz odpocznijcie, będę trzymał pierwszą wartę... w okolicy kręci się zdecydowanie zbyt wiele zielonego tałatajstwa. A i skrzydlate żem widział... na Was polują, hę?
Znów nie czekał na odpowiedź. Nie musiał.

Ranek okazał się przyjemny, choć może zasługą tego był solidny sen, którego zaznaliście po raz pierwszy od dawna. Gotri już przygotowywał muły do drogi, pogwizdując pod nosem. Kiedy zobaczył, że już nie śpicie, wygonił Was na szybkie „to, co musicie” i zapakował z powrotem.
Znów byliście w drodze...

***

Kolejne dni upływały tak samo, jak ten pierwszy. Goldkeeper udawał, że jest sam, nie zaszczycając Was ani jednym słowem. Nocne warty braliście już na zmianę, choć nie było mowy o rozpaleniu porządnego ogniska.
Nie spaliście też tak, dobrze, jak tej pierwszej nocy. Dręczyły Was koszmary, tym straszniejsze, że niewyraźne... pozostawiające po sobie jedynie niejasne poczucie zagrożenia. Raz przyszło Wam walczyć ze zgrają goblinów... które jednak wydawały się zainteresowane wyłącznie skarbami. Wyglądało na to, że zgubiliście pościg.
Na jak długo...?


Dom

Z daleka było słychać gwar i śmiech, kilka kolorowych baloników musiało urwać się małym właścicielom, bo szybowały po niebie – maleńkie kolorowe punkciki, ścigane komicznie gniewnymi okrzykami.


Dom... na pierwszy rzut wyglądał niemal tak, jak wcześniej. Przez ten czas, który spędziliście w podróży, w odbudowę Domu dla Sierot włożono ogrom pracy.
Po dokładniejszych oględzinach okazało się jednak, że główny budynek nie jest aż tak okazały, jakim go zapamiętaliście. A jednak był duży, solidny i z pewnością mieścił w sobie co najmniej tyle pokoi, co wcześniej. Wokół jak grzyby po deszczu wyskakiwały zabudowania gospodarcze, wcześniej zmiecione przez wybuch. Nie wszystkie były już ukończone, ale najważniejsze było, że zniknęły już prowizoryczne namioty, a i dzieci wyglądały na znacznie lepiej odżywione.
Wyglądało na to, że festyn zorganizowano właśnie z okazji ponownego otwarcia przybytku...

W środku tego całego zamieszania kręciła się Matka Zimira, z całą pewnością kierująca teraz przybytkiem. Uśmiechała się ciepło i do dzieci, dobrotliwie głaszcząc je po głowach, gdy przybiegały pochwalić się a to balonikiem, a to drewnianą piszczałką, a to smakołykiem... szczęśliwe i wolne od trosk.
Jednak głęboka zmarszczka zatroskania nie znikała z twarzy kapłanki, jej ciemne oczy przygasiła niepewność. Z głębi wozu widzieliście, jak podchodzi do niej mężczyzna w ciemnym płaszczu, zupełnie tu niepasujący. Widzieliście, jak z rąk do rąk przechodzi sakiewka, jak mężczyzna z niezadowoleniem wykrzywia usta, ale rzuca coś na odchodne i znika w tłumie, a Zimira wzdycha ciężko i uśmiecha się do kolejnego dziecka, które łapie ją za fartuch.

Tylko tak jakoś smutno...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline