Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2013, 17:19   #145
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Wiatr się zrywa


Żaden człek nie jest tylko mięsem. Jesteśmy czymś ponad kości, czymś ponad krew w naszych żyłach. Wszystko, co z nas było, co jest, i co będzie, jest opowieścią. Opowieści oddychają jak ludzie, kroczą jak oni, splatają się i rozplatają jak szarpane wiatrem włosy całujących się kochanków.

Ogień rzuca barwne refleksy na sploty włosów młodej pieśniarki. Płomienie nadają jej bladej twarzy pozory rumieńców.

- Nikt nie jest sam. Nikt sam być nie powinien. Od narodzin aż do śmierci – szepcze Kaie w kręgu słuchaczy. Pochylają się ku niej głowy dzieci, ozdobione warkoczami wdzięczne głowy niewiast, posiwiałe łby wojowników, którzy byli zbyt starzy, by podążyć na wojnę u boku Raymunda Toczącej się Czaszki. Wszyscy słuchają, i wpatrują się w taniec jej drobnych dłoni. - Od zarania świata aż po jego kres, od naszych narodzin aż do śmierci jesteśmy powiązani z innymi ludźmi. Każda zbrodnia, której się dopuścimy, i każde dobro wydadzą w przyszłości swe owoce. Opowiem wam o tym, jak leśna wiedźma Qeraha pokonała Tygona Jednookiego, wojownika z Thennu...

Dłonie Kaie pofrunęły w powietrze jak motyle, gdy opisywała sylwetkę młodego wojownika. O, każdy mąż chciałby być takim jak on, każda niewiasta pragnęłaby takiego przy sobie. Potężny jak lawina i wolny jak wiatr, nie ugiął się nawet pod władzą magnara Thennu, choć zapłacił własnym okiem za sprzeciwienie się wodzowi. Gdy ruszył do domu wiedźmy, która gnębiła dobrych, wolnych ludzi swymi czarami, był już mężem w kwiecie wieku, a jednak ziemia wciąż drżała pod jego stopami.

- Wiedźmo! - ryknęła Kaie gromkim, męskim głosem. Wszyscy w kręgu słuchających podskoczyli, kilka kobiet zachichotało. - Ty, którą zowią Qeraha! Jam jest Tygon! Wyjdź i pokaż mi się!

Opowiadaczka zniżyła głos do szeptu. Tak szeleściły liście pod wąskimi stopami wiedźmy, gdy lekkim krokiem zaszła wojownika od tyłu.
- Kto ma oczy, winien ich używać – rzekła Qereha ustami Kaie, a głos miała czarowny i lepki jak miód. - Kto ma tylko jedno, winien używać też uszu.

- Tygon patrzył swym jedynym okiem na twarz wiedźmy – mówiła Kaie, przymknąwszy jedno oko i łypiąc drugim – słuchał uszami słodkiej melodii jej mowy, i wielce się poczuł nie na miejscu. Oto stał przed domem samotnej, pięknej dziewczyny, w swej zbroi z brązu i z toporem w ręce, jakby szedł na wojnę. Toteż odłożył topór, zdjął zbroję i wszedł do chaty wiedźmy...

- ... i zobaczył, że gotowała ludzkie głowy – chłopaczek trzymający Kaie za kolano od początku historii nie wytrzymał napięcia.
- Nic z tych rzeczy – zaśmiała się jasnowłosa pieśniarka. - Kociołek wiedźmy był pusty, i Tygon to zobaczył swoim jednym okiem. I rzekł do wiedźmy: Głodny jestem, niewiasto! Na co odparła Qeraha, sięgając po włócznię: I ja jestem głodna, mężu.
- ... i wbiła mu włócznię w drugie oko! - wyszeptał ze zgrozą chłopczyk u stóp Kaie.
- Ach nie – żachnęła się Kaie – Tylko huknęła nią Tygonowi po głowie! I krzyknęła wielkim głosem, by poszedł upolować dla niej jelenia, bo inaczej nie jest godzien tego, by nazywać go mężem!

- Całkiem jak moja stara – zauważył rzewnie bezzębny staruszek po prawej i wszyscy gruchnęli śmiechem. Bezzębny upił miodu i uśmiechnął się tęsknie. W jego oczach Kaie widziała, że nie słucha już opowieści o Tygonie i wiedźmie, ale wraca myślami do własnej...

- Dzień za dniem, Tygon ruszał w las, i dzień za dniem, wracał z niczym. Choć znał ścieżki zwierzat w dziczy i ich obyczaje, nie mógł zdobyć mięsa. Dzień za dniem, powracał do chaty wiedźmy, by jej rzec: Dziś, niewiasto, znów będziemy głodni. Qeraha kiwała na to głową i szykowała mu posłanie. A gdy minęło dni siedem, i jego ręce i nogi osłabły z głodu, ruszył do wioski, z której go wysłano. Zdjął ze swego nadgarstka bransolety z brązu, i chciał kupić za nie owce. Pasterz zaś nie chciał przyjąć zapłaty. Rzekł Tygonowi, że nie godzi się płacić, skoro Tygon dotrzymał słowa i wiedźma nie nęka już wolnych ludzi. Jakże to, zdziwił się wtedy Tygon. A pasterz ten odrzekł mu, że od tygodnia, od kiedy Tygon zamieszkał u wiedźmy, Qeraha schodzi do wioski i płaci za spyżę, którą wcześniej zabierała, grożąc im klątwą.

- Oszukała go! - pokiwał głową drugi staruszek i szturchnął bezzębnego w bok. - Całkiem jak moja stara! Zawsze mówiłem: jagód w zimie, wolności u Thennów i prawdy u kobiety próżno szukać!

- Oszukała go, sama jadła, gdy on głodował – stwierdził zimno młodzieniec o nogach powykręcanych od zimowego paraluszu. - I zadusiła go, gdy osłabł...

- Tygon i Qeraha żyją razem w Siedmiu Strumieniach, na pograniczu ziem Thennów – uśmiechnęła się Kaie. - Ich historię opowiedziała mi wrona zwana Cero. Tygon znalazł go konającego, a Qeraha opatrzyła jego rany... Qeraha szukała męża, który będzie przy niej trwał nawet wtedy, gdy nadejdą mrozy. Uczyniła go słabym, by zobaczyć, czy jest tak silny, jak jej opowiadano. Odpędziła zwierzęta, by nie mógł zdobyć łatwo mięsa. A jednak on się nie poddawał, i zawsze do niej wracał, by pokazać jej puste ręce i razem z nią głodować. Okłamała go, by zobaczyć w nim prawdę. Zobaczywszy, zapragnęła go dla siebie. Mając go, nie musiała już gnębić wolnych ludzi. Musiała za to się zmienić, by Tygon chciał z nią zostać.

- Ty nas oszukałaś zatem – zaśmiał się chłopiec, ciągle miętolący jej kolano z wrażenia. - To Tygon pokonał wiedźmę!
- Któż to może wiedzieć, malutki – Kaie zaśmiała się gromko – Kto wygrywa, gdy kobieta i mężczyzna walczą ze sobą. Zobaczysz, jak trochę urośniesz – obiecała mu i nachyliła się, by pocałować płowe włosy dziecka.

- Każda zbrodnia, której się dopuścimy, i każde dobro wydadzą w przyszłości swe owoce. Cedryk Myat, wrona, którą zowią Cero, opowiedział mi tę historię – podjęła. - Kiedy suszyliśmy odzienie na brzegu Mlecznej Wody. Musiałam się przeprawić, a on przeniósł mnie na plecach, kiedy osłabłam w połowie drogi. Bez niego utonęłabym w zimnych wodach... A był tam tylko dlatego, że Tygon nauczył wiedźmę pomagać ludziom, więc wiedźma ocaliła życie Cero. Opowiedział mi też swoją historię, z południa, zza Muru. Kiedy klan Lannisterów, żółtych kotów, którym służył Cero, pokonał klan Reyne, czerwonych kotów, Cero pilnował jeńców. Wiedział, jaki los ich spotka. Jednak spojrzał na kilku z nich, i nie znalazł w nich winy... dlatego uwolnił jeńców, a jednego z nich ukrył tak przemyślnie, że wódz żółtych kotów do tej pory go nie odnalazł. I choć wódz żółtych kotów dawał Czarnemu Pajokowi wiele złota za Cero, aby powiedział, gdzie ukrył czerwonego kota, Cero milczał i milczy do dziś...

Kaie upiła łyk miodu z rogu, zaschło jej w ustach, ale słowa same pchały się przez jej usta, na wolność, by frunąć z wiatrem w dal i docierać do kolejnych uszu. Ogień na palenisku zajął żywiczną szczapę i strzelił snopem iskier.

- Cero obiecał Tygonowi i jego żonie broń i zbroję, za to, że ocalili mu życie. Kiedy wrócił, by dopełnić danego słowa, spotkał na przełęczy grupę górali z odległej doliny na północy, daleko, daleko, poza granicą wiecznych śniegu, gdzie zima trwa wiecznie i nigdy nie ustępuje. Na noszach wiedli swego wodza, konającego od trucizny. Cero zaprowadził ich tam, gdzie sam przed laty uzyskał pomoc. I tak jak wtedy, Tygon zawołał w głąb chaty: Niewiasto!, a Qeraha wyszła do przybywających, przymrużyła ciemne oczy, obtarła ręce i pochyliła się nad rannym. Górale mówili, że ich wódz umiera od gorączki, że zanurzali go w zimnych strumieniach, by tylko przeżył. Wiedźma zaśmiała się na to i dotknęła czoła wojownika. To nie gorączka go pali, rzekła. Tedy i nie należy jej gasić. Musi płonąć i płonąć, bo on jest żagwią, od której zajmie się świat, gdy nadejdą mrozy. Będzie żył, bo umierać mu nie wolno... Skona dopiero wtedy, gdy spotka wiatr, który rozniesie ogień tak daleko i szeroko, że żadna siła już go nie stłamsi.

Kaie zamilkła. Usta miała suche jak popiół, a w piersi kiełkował żar, gdzieś głęboko w płucach, tak jak wtedy, gdy na kamiennym brzegu Mlecznej Wody zwiadowca Cero otulił ją jedynym suchym pledem, a sam skulił się nagi po drugiej stronie ogniska, gdy po raz pierwszy usłyszała imię wodza górali z dalekiej północy.

Opowiadanie nie jest wysnuwaniem jednej nitki z tkaniny. To podążanie po splotach skręconych jak pajęczyna na wietrze, czasem nie wedle własnej woli. Niektóre słowa i historie pragną być wypowiedziane i zmuszają do posłuszeństwa.

- Tam, w Siedmiu Strumieniach, dlatego, że dawno temu Tygon pokonał wiedźmę, a wiedźma pokonała jego, spotkało się trzech mężów, którzy mieli odwagę powiedzieć, że się nie zgadzają. Że nie wypełnią rozkazu, który uznają za zły. Tygon, który sprzeciwił się woli magnara. Ocalony przez niego Cero, który ukradł jeńca wodzowi żółtych kotów. I on...

- Ten otruty góral? - wtrącił się kaleki młodzieniec. - A co on zrobił?
- On... - wyszeptała Kaie i zamrugała. Nie wiedziała. Nie wiedziała, co konkretnie uczynił otruty wódz, którego współplemieńcy musieli jednak kochać, skoro nieśli go tak daleko, szukając pomocy. Ale wiedziała, że to ktoś, kogo imię nie może przepaść. Czuła, jak pali ją w piersiach, i żaden napitek nie będzie w stanie tego stłamsić.

- Opowiem wam kiedy indziej – odparła wymijająco. Wyszła z chaty, poza wioskę i dalej, coraz głębiej w las, w ciemność.

Kiedy otoczył ją chłód i mrok, uniosła głowę i imię, które było żywym ogniem, wyfrunęło jej z piersi, parząc krtań i usta. Płomień. Fionnar. Poczuła ulgę.

***

Daleko, w Siedmiu Strumieniach, w których dawno temu zaczęła się ta historia, Qeraha nachyliła się nad śpiącym mężem. Odgarnęła mu siwe kosmyki z czoła. Postarzał się. Obydwoje się postarzeli, choć wiedźma nadal widziała w nim tego samego mężczyznę, który lata temu przyszedł krzyczeć pod jej chatą, lśniący jak słońce w swojej zbroi z brązu. Pocałowała go w bliznę po oku.

Oszukała go wtedy. Okłamywała go wiele razy w ciągu ich małżeństwa. Ostatnio zbyt często, coraz i częściej. Nie mogła jednak zrobić nic innego.

Tygon spał twardo, kiedy rozchyliła okrywające go skóry i pędzelkiem z borsuczego włosia zaczęła kreślić zawiłe wzory na jego piersi. Wokół chaty gęstniały ciemności, rozwyły się psy, choć zamknęła je w szopie, i tak były niespokojne.

Ale Tygon Jednooki spał twardo, nieświadom niczego... Ani tego, co żona dosypała mu do miodu przy wieczerzy... ani tego, że jej sztuka nigdy nie polegała tylko na wiedzy, które zioło co potrafi zrobić z człowiekiem. Tego, co szeptała mu prosto w ucho, również nie był świadom.

Qeraha mówiła, mówiła i mówiła.
Oszukiwała swojego męża być może już po raz ostatni. I jak za pierwszym i każdym kolejnym razem, robiła to z tej samej przyczyny.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 15-10-2013 o 09:10.
Asenat jest offline