Wątek: [sci-fi] Pokuta
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2013, 21:37   #10
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Ostatnim obrazem z życia Moliera, który uznał za warty zapamiętania, był ten sprzed chwili jego aresztowania, utraty kontroli nad własną wolą. Stał w zdewastowanej, szkolnej sali, pośród błyszczących odłamków rozbitego szkła, pokrywającego zwłoki zakładników. Przypominały szron, a oni skute lodem rzeźby. Czerwone kropki laserowych celowników pełzały po syntetycznej tkaninie jego wojskowego uniformu, zwiastując kres egzystencji. Nie budziły w nim strachu. Czuł się tak bardzo sobą, całkowicie kompletny. To był dobry dzień, dzień w którym wyniósł się ponad wszelkie prawa, zarówno ludzkie jak i boskie. Wszystko co zdarzyło się później było już jedynie snem, ulotnym majakiem, nad którym piecze sprawowały poślednie istoty, niewolnicy cudzych idei i słabej, ludzkiej natury, nie warte uwagi.

Gwałtowne wstrząsy wybudziły go z letargu. Jean odzyskiwał zmysły. Wkrótce te zostały boleśnie szarpnięte zderzeniem kapsuły z ziemią. Nastała cisza, w której powoli rodził się zew. Molier czuł jej obecność. Przenikająca przez ciemność, przez otaczające go grube, metalowe płyty. Nie potrafiła zagłuszyć jej ani ulewa, ani palący oddech pożaru. Wołała go z coraz większą siłą. Odpowiedział na wezwanie.

Z poranionych ciał rozrzuconych po miejscu katastrofy płynęła krew. Początkowo naturalnie, w dół, wprost w wilgotną, rdzawą ziemię. Po chwili jednak zaczęła unosić się nad pogorzeliskiem i długimi czerwonymi nićmi wić nad podłożem. Przecinając przestrzeń splątanymi wstęgami, krwawa sieć napływała w kierunku jednej z kapsuł. Wsiąkała do jej wnętrza przez najmniejsze ze szczelin. Był to sarkofag o numerze trzynaście. Co dało się z łatwością odczytać, gdy jego drzwi, oderwane od reszty, przeleciały kilka metrów w powietrzu i z łoskotem zderzyły z fragmentem wraku.

Stał w jej wnętrzu, lustrując otoczenie żarzącymi się czerwienią ślepiami. Było to złe spojrzenie, pełne nienawiści i pogardy. Dwa, rozmyte deszczem punkty zatliły się mocniej, gdy ujrzał czołgającego się wśród zgliszczy funkcjonariusza. Otarł usta rękawem pozostawiając na twarzy rozmazany brunatny ślad i niespiesznie ruszył w jego stronę.

Blady chłopak o czarnych, pozlepianych wodą włosach pociągnął zamek wojskowej kurtki. Zapiął go po samą szyję. Zarzucił na głowę kaptur. To co lubił w tych wszystkich militarnych gadżetach to funkcjonalność. Jedna z nich objawiała się całkowitą wodoodpornością nowoczesnej tkaniny. Postąpił przed siebie zanurzając nogę po kostkę w rozlazłym błocie. Tak, wodoodporność była czymś czego potrzebował.

- No, no… Darmowy lot i najlepsze miejscówki! – Rozłożył okryte czarnymi rękawicami dłonie, komentując współczynnik przeżycia pasażerów.

- Jako jedyny byłeś poza pudłem i żyjesz. – Zatrzymał się kilka kroków od policjanta. – Powiedz mi o naturze katastrofy, a w najbliższym czasie tego nie zmienisz. – Włożył ręce w kieszenie, patrząc na swoją przyszłą lub niedoszłą ofiarę, jakby i tak było mu wszystko jedno. – Dwa pytania. Gdzie jesteśmy i jak doszło do katastrofy?

Gdy Molier "rozmawiał" z gliną, Aleksander niespiesznie zlazł z kopuły i zajął miejsce obok niego. Przekrzywił głowę, dokładnie studiując postać policjanta.

- Panowie, nie ma co się tak śpieszyć. Przecież wystarczy tylko grzecznie zapytać. - Zainterweniował kapelusznik, stając nieco przed Baptiste.

Zaczęły dołączać do niego wyłaniające się ze strumieni deszczu coraz to nowe postacie. Ludzie o czarnych sercach, jak i ofiary nieszczęśliwych splotów wydarzeń. Musieli odczuwać coś na kształt zwierzęcego respektu, solidarności padlinożerców, bo poza szczerzeniem kłów żaden z nich nie dążył otwarcie do walki.

- Panie władzo, byłoby nam niezmiernie miło, gdyby nam pan zdradził dokładne położenie czarnej skrzynki z tego okrętu, o ile wciąż stosuje się w waszej technologii ten wynalazek. Właściwie wystarczy nam wiedzieć tylko tyle. - Mark przykucnął przy mężczyźnie, skrywając zaciśniętą pięść na zimnym kawałku metalu schowanym w kieszeni.

-Teraz to bez znaczenia. - Odpowiedział funkcjonariusz, wypluwając solidną porcję krwi z ust. - Jesteście tutaj… tak jak miało być.

Mężczyzna spróbował przesunąć zranioną nogę, tak aby sprawdzić jej stan. Krzyk wywołany bólem ruszonej nogi rozniósł się echem między otaczającymi miejsce wypadku skałami.

- Przynieście mi morfinę… To może wam coś powiem.

Hidden Blade wyszczerzył paskudnie zęby za smolistą chustą i pokiwał z wolna głową.

- Twardy z pana negocjator, co? A więc jednak Kocioł… - Powstał i przeszedł się kawałek, jakby nad czymś rozmyślając - Coś przeczuwam, że pan wciąż próbuje nas usadzić w pace… - Przystanął. - Gdzie możemy znaleźć medykamenty? - Zapytał w końcu.

Funkcjonariusz prychnął słysząc wzmiankę o Kotle.

- O Kotle będziecie jeszcze marzyć… Na pokładzie były transportowane zapasy. Przeszukajcie te kontenery.- Wskazał na rozrzucone dookoła pojemniki - Pospieszcie się, kurwa!

- Po co te nerwy? Panowie - Zwrócił się do pozostałej, nieznanej mu dwójki. - Możecie mieć na niego oko przez moment? Muszę coś załatwić. - Poklepał funkcjonariusza po ramieniu, po czym energicznie wstał i ruszył na wskazane przez niego miejsce. Przez całą drogę chytry uśmieszek nie schodził mu z twarzy, chociaż odpowiedź ocalałego nieco zbiła go z tropu.

- Jak najbardziej. – Odpowiedział Jean nad wyraz chętnie. – Tylko pospiesz się z tą morfiną… jego tak bardzo boli. – Trącił metalowy odłamek w nodze gliniarza, siłą umysłu tak, aby nikt nie powiązał z tym jego osoby. Najpierw odrobinę w lewo, później odrobinę w prawo, nieznacznie do góry. – Umieranie ssie, co śmiertelniku?

- To ty? - Rzucił Aleksander w stronę Jean’a. - Jeśli tak, to przestań. Wykrwawi się w ciągu 3 i pół minuty. - Powiedział niedbale, jakby szacował czas do zagotowania się wody. - A żywy przyda się bardziej, niż martwy.

- Ciii… ja tylko umilam mu czas, panie dobrywszacunkach. – Baptiste uniósł podbródek wyraźnie rozbawiony.


Milczący jest równie dobry jak martwy. Stawiający żądania jest równie dobry jak martwy. – Wyliczał nie zaprzestając zabawy. – Tylko słowa mogą ocalić mu życie. Słowa, które chce usłyszeć. Mów panie władzo… to lepsze niż czysta morfina, zobaczysz.

- Teraz zostały tylko 3 minuty.

Rozmowa nie przynosiła spodziewanych rezultatów. Jean miał jednak swoje podejrzenia. Nikt nie wyrzuca niepotrzebnie pieniędzy. Zwłaszcza na kosmiczny transport skazańców, którym należałoby podziękować za udział w eksperymencie „życie” dużo tańszym, ołowianym pociskiem. Ten cały Kocioł był finansową kpiną. Chyba, że stały za nim inne cele. Takie, o których nie wypada nawet głośno myśleć.

Baptiste poczuł się niedobrze. Hibernacja i długotrwały bezruch w ciasnej komorze osłabiły jego organizm. Zbyt pochopnie zaczął używać mocy. Musiał odpocząć, dojść do siebie. Z dala od irytująco powiększającego się wokół zgromadzenia. Odwrócił się i roztrącając stojących mu na drodze ludzi ruszył przed siebie. Na razie nie zaprzątał sobie nimi głowy. Mógłby doprowadzić do konfliktu, do finalnej bitwy kończącej wszystko. Mogła by być tak wspaniała jak sobie tylko wymarzył, dużo lepsza od perspektywy śmierci w obliczu palącego słońca tych przeklętych pustkowi. Uśmiechnął się w duchu do miłej alternatywy nadchodzących wydarzeń. Zza pleców dobiegły go słowa Marka Caldendore skierowane do policjanta.

- To twój szczęśliwy dzień. - Powiedział Kruk i bez ogródek przystąpił do udzielania pomocy, taszcząc ze sobą zapas medyczny.

„Faktycznie szczęśliwy”. Jean spojrzał raz jeszcze na dogasające szczątki wraku i leniwie zajął się przeszukiwaniem rozrzuconych po okolicy wnętrzności statku. Potrzebował broni.
 

Ostatnio edytowane przez Cai : 15-10-2013 o 21:48.
Cai jest offline