Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2013, 13:00   #28
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Czarodziej ognia lubił dotyk zimnego kamienia, ten zawsze mówił mu że nie lawiruje w odmętach swych płomiennych myśli... że jego ciało nie jest astrum... że jest na ziemi, że stąpa po niej i wszystko co dzieje się wokół niego jest prawdziwe. Tego dnia również tak było. Nikodemus szedł i tarł dłonią o chropowaty kamień z którego zbudowano klasztorne mury. Zatem to wszystko było prawdziwe... to nie tak źle powiedzieć było można. Jednak w dotyku wyczuć można było jakąś podejrzaną iskrę. Coś o magicznej naturze okalało mury zewnętrzne i ściany głównej budowli. Trud było zidentyfikować naturę owego zjawiska, ale jej przeznaczenie zdawać się mogło dość oczywiste pomimo braku jasnych znaków, objawień czy symboliki... ktoś chciał zatrzymać pacjentów owego hospicjum w środku. Temu służyła właśnie ta bariera. Kto, dlaczego, na jak długo? Oczywistym było że nikt z towarzyszy Nikodemusa nie będzie znał odpowiedzi na te pytania... a może jednak? Być może któryś spośród nich był w konszachtach z tymi którzy zawiadowali owym konstruktem? Nikodemus spojrzał uważnie po towarzyszach i szukał w ich wzroku czegoś co mogło by ich zdradzić. Szelmowskiego uśmieszku, drwiny w kąciku ust lub agresywnie przymrużonych oczu... ale nic, zupełnie nic. Każdy wydawał się być podobnie wystraszony i jak to mówią... w kropce. Bez wiedzy o tym co się tu dzieję. Schultz nadawał się do owej kompanii jak ulał, też gówno wiedział, a to stan który nie towarzyszył mu już od bardzo dawna.

Przedstawiciel elfów postanowił pozostać na zewnątrz jeszcze chwilę i rozejrzeć się uważnie, ewidentnie wychodziła z niego natura istoty która lubuje się w otwartych przestrzeniach. Nikodemusowi było to obojętne gdzie przebywa, ale tak długo jak może skądś wyjść, a ta sytuacja do takich nie należała. Brakowało klucza. Magister był przyzwyczajony do noszenia wielu kluczy, oznaczały one wolność, odpowiedź na każde pytanie, mnogość wyjść dla szanowanego przedstawiciela magicznej profesji... Nikodemus miał ich kiedyś dziewięć, jeden za każdy rok spedzony w magicznym terminie. Zatem gdzie były teraz wspaniałe klucze Schultz'a... klucze do wszystkiego? Nikodemus czuł się bez nich bardziej nagi niż gdyby stał tego dnia na placu targowym, a najgorsze było to że nie był to żart. Dziwni gospodarze pozbawili wszystkich przedmiotów osobistych swych gości. Schultz pojmował że jeśli zostali obrabowani to nawet zbiry na trakcie nie ściągnęli by z człeka ostaniej koszuli czy spodni. Tu się coś działo i należało to sprawdzić, po czym wydostać się stąd jak najszybciej.

Grupa ruszyła do wewnątrz, przez korytarz i kuchnię, aż do czegoś co zwać można było gabinetem. W środku grasował już jaszczuroczłek oraz herr Konrad. Drużynnicy rozeszli się po kątach i poczęli przeglądać pomieszczenie. Wkrótce dołączył do nich elf i przeczytał list, który ewidentnie był spisany w eltharin'ie. Czarodziej nie znał tego języka, ale jedno spojrzenie na kartę papieru pozwoliło zidentyfikować język jakiego użyto do spisania na nim słów. Fakt, treść listu była w rzeczy samej przerażająca, nawet bardziej niż rycina przedstawiająca człowieka z mutacją kończyny. Wnętrze owego gabinetu i jego eksponaty w słojach zalane formaliną, nie straszyły Schultz'a jakoś specjalnie. Jako uczony nawykł do przebywania w podbnych temu miejscach... ale list, ten list miał w sobie coś strasznego. Wszystkie wątpliwości zostały rozwiane, było jasne... to Nikodemus i jego towarzysze byli owym transportem, ową dostawą okazów do eksperymentów. To stawiało sprawę w zupełnie nowym świetle.


Obecna zmiana położenia pacjentów, a wtedy już więźniów, była tak raptowna że nawet sprawa Keal'a jaszczura straciła na uwadze. Łuskowaty stwór o humanoidalnej postawie stał się na daną chwilę towarzyszem, choć bez przesady, nie kolegą czy przyjacielem, ale jedynie małym robaczkiem który tak jak reszta, tak jak Nikodemus, chciał wydostać się z owego przeklętego kotła kaźni.

Dwuręczny miecz znaleziony w szafie znalazł nowego właściciela w postaci herr Konrada, Nikodemusa ucieszył ten fakt jako że Konrada uważał za odpowiednią osobę do dzierżenia takiej broni. Kusza na pewno trafić miałą w ręce kogoś kto wie jedną czy dwie rzeczy jak się taką bronią posługiwać, zatem nie było co komu psuć szyków. Magister agshy skoncentrował się zatem na białej szacie. Strój ten nie wyglądał podejrzanie, a Schultz'owi nie uśmiechało się by przemieszczać się po okolicy jedynie boso i w samych spodniach, wszak koszulę od pidżamy rozdarł. Chwycił szatę i przywdział ją na siebie, nie trwało to długo i choć nie był to strój w kolorze płomieni czy nawet innym który byłby odpowiedni dla Nikodemusa lub człeka szykującego się do drogi, to na pewno dodawał animuszu. Magister nie świecił już gołą klatką piersiową, na pewno wszystkim się to przysłużyło jakoś.

- Brat Leomund który zarządza tym przeklętym miejscem , Cynthia z Grosskirchheim która zawdzięcza wiele temu Leomundowi, a on dobrą personą nie jest. Wielki Mistrz jako ich zwierzchnik ale przeciwnik. Planują zniszczenie w jakiś sposób Grosskirchheim'u. Do tego elfy z plemienia Wilka... dzieci Tzeentcha i próby i plany podboju Imperium. Krasnoludzki język i Krwawy Księżyc. Sporo tego wszystkiego jak na mój gust. Co łączy te wszystkie rzeczy? - Powtarzał na głos słowa Larendala Nikodemus i z każdym słowem krew mu w żyłach gotowała się gniewnie.

- Towarzysze... - Nikodemus zaczął nieco teatralnie. - Mamy tu do czynienia ze spiskiem jakiego nasz land nie widział od dawna. Powiem co myślę choć może nie podzielacie mego zdania. Jestem reiklandczykiem i patriotyzm płonie we mnie mocno. Myślałem by z tego miejsca uciec, zostawić je za plecami, ale zmieniłem zdanie. Uważam że naszym świętym obowiązkiem jest stawić czoła tym którzy knują tu tak plany nieczyste. Powinniśmy odnależć Leomunda, Sylvię i Marię, przepytać ich, oddać w ręce władz lub sami wymierzymy im sprawiedliwość, w zależności od okoliczności. Jak kto ma inne plany to nadrodze nie staję, ale ja tego tak nie odpuszczę. Mamy szanse powstrzymać tragedię jeszcze na krok przed tym nim wejdzie ona w stadium swe ostateczne. To jest warte naszej krwi, skoro i tak tu już jesteśmy, do tego na liście ciał owych zbirów. - Czarodziejem targały wściekłość i uniesienie podszytem miłością do ojczyzny.

~ K.F. te inicjały. Kto to może być? Byle nie Karl Franz, nasz pan i władca przemiły. ... e, co ja gadam. To nie byłoby możliwe. ~ Dziwne myśli targały umysł starego człeka, a młodego maga. Jednak ta myśl nie mogła być prawdziwa, przecież sam Imperator nie pisałby listów tak przerażających, na pewno nie własną ręką... a może jednak, może te źle skreślone znaki były zrobione specjalnie, dla zmyłki? Lepiej by to się okazało jedynie wybujałą wyobraźnią Schultz'a.

Nikodemus wrócił do drzwi i przyjrzał się nieczytelnej na pierwszy rzut oka tablicze. Zbadaj ją pod każdym kątem, szukał porównań... oczywście mogło tam być napisane imię Leomund, ale czarodzej podejrzewał że tak nie było. Ten gabinet, to miesjce, mogły należeć do prawdziwego opata tego klasztoru, a coś podpowiadało już chyba wszystkim że Loemund nie był tym za kogo się podaje, choć nikt go jeszcze nie spotkał nawet.

- Tak herr Otto, zgadzam się z tobą, to miesjce powinno pozostać niczym więcej jak pogożeliskiem. Jednak jest na to za wcześnie. Jeśli teraz nawet udałoby nam się spopielić ten budynek, to nigdy nie dowiemy się jakie plany mają jego spaczeni gospodarze. Wstrzymajmy się z tym, a obiecuję ci że na końcu, pomogę ci spalić to przeklęte miejsce, a na spalaniu nikt nie zna się tak dobrze jak magistrowie kolegium ognia. Dlatego też magistrze Otto, przychylę się do twej drugiej propozycji. Konfrontacja. Innego wyjścia nie ma. - Rozumowanie Otta było logiczne i sposobu by się z nim nie zgodzić nie było. Jednak Nikodemus był bardziej przychylny konfrontacji z potencjalnym wrogiem. To było w obowiązku obywateli Imperium by stanąć na drodze złu, obywateli szczególnie takich jakimi byli Otto i Nikodemus, uczeni, wiedzący, magistrowie, tarcza rozświetlająca mroki nocy w tym podłym świecie zła.

- Tak drogi panie Otto, tertium non datur, ale pamiętać nam też trzeba że duo cursus me anke sto improbus... że nie zawsze z dwóch dróg które obraliśmy jedna jest poprawna, czasem dróg może być nieokreślenie wiele. Choć słuszność muszę ci oddać, koniec końców to miejsce powinno spłonąć. - Schult'z nie miał zamiaru się mądrzyć czy wchodzić w dywagację z kolegą magistrem, bo wiadomym było że jak dwóch uczonych się zejdzie to debatować mogą o niczym i dni dwa. Teraz czasu na to nie było, a Kalkstein miał rację, tędy albo tędy, uciekać albo walczyć.

Herr Falmwit powiedział swoje również i Nikodemus nie miał prawa potępić jego punktu widzenia. Jednak powiedział o tym niziołkokwi że to czy mury i bramy tego miesjca wypuszczą go to inna już sprawa. Magiczna bariera zdawała się okrywać ten klasztor i była nieprzenikniona od wewnątrz dla tych którzy nie znali jej natury. Konrad miał rację, klucz do opuszczenia tego miejsca wiódł przez brata Leomunda, a to pokrywało się z planem Nikodemusa, walka i spopielenie wroga krainy Sigmara, wyciśnięcie z niego wiedzy, planów i drogi opuszczenia tych murów. Zatem Falmwit opuszczając grupę był zdany tylko na siebie być może i osłabiał grupę. Schultz starał się go przekonać na tyle na ile to możliwe by został. Halfing mógł posiadać paletę talentów które byłby użyteczne w tym co miało nadejść, już nie raz i nie dwa lud z Krainy Zgromadzenia potrafił zaskoczyć potomków Sigamra w przeszłości, tak może miało być i tym razem.

- Czcigodny Larandalu... - Nikodemus przemówił do elfa, w ten czas spoglądał w czerń otworu w podłodze. ...- nadzieji nie trzymaj dla swego pobratymca. Czas i jego nieobecność wskazują na to że może on już być w towarzystwie czcigodnej Ayvi i iść łąkami do Mirai, do zaświatów. Zresztą, krasnolud też już żyw pewnie nie jest. Jednak w mocy naszej to sprawdzić i być może pomoc zanieść. Zatem nie zwlekajmy dłużej. Ratujmy ocalałych, chrońmy Imperium i pomóżmy tym sobie. - Górnolotne teksty Nikodemusa kiedyś budziły spore poruszenie wśród żołnierzy, lata temu Nikodemus prowadził odważnych do walki, ku chwale Cesarza Karla Franza. Czy mogło to mieć jeszcze jakąś moc w sobie, czy słowa potrafiły poruszyć nie tylko ciało ale i duszę? Nadchodzące chwile miały być tego świadetwem. Nikodemus nie czekał... skoczył o czerń, w odmęty otworu w podłodze, który zionął złem niczym paszcza smoka ogniem.
 
VIX jest offline