Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2013, 16:59   #146
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Drzewa szumiały poruszane wiatrem. Zielone sklepienie zamykało się nad parowem, do którego musiał wpaść. A może wiatru nie było? I szumiały same z siebie? Czasami Kres miał wrażenie, że tak właśnie było. Że to nie wiatr porusza liśćmi a same drzewa nimi potrząsają. Grożą mu, ostrzegają. Jakby były żywymi istotami. Jakby cały las był jednym żywym zwierzęciem. A teraz leżał gdzieś w jego trzewiach i czekał aż go pożre, przetrawi… lub wypluje...

Posąg Strażnika górował nad nim. Wielki, zdawał się niemal haczyć głową o zielony dach liści. Z prawicą wyciągniętą do przodu.

Spojrzał na starego basiora z pyskiem umazanym jakimś żółtym gównem. Wilk łypnął na niego zdrowym okiem, lecz drugie, te zasnute bielmem ciągle na niego patrzyło. Wwiercało się w niego. Czy widziało coś więcej poza zewnętrzną powłoką? Czy widziało Randa Flinta, który szedł w jego stronę, piękny Rand Flint z niewinną słodką buźką i nożem zaciśniętym w dłoni?

Złapał odruchowo ręką za szyję, w miejscu gdzie Skagos wbił w niego swoje zęby. Syknął.

Nie jestem mięsem, pomyślał. Nie jestem.

Wtem basior się sprężył i jednocześnie rudzielec usłyszał odgłosy kłótni i poruszenie.

- Spokojnie piesku - powiedział wtedy, wyciągając przed siebie powoli otwartą dłoń. Nie wiedzieć czemu czuł, że stary wyga nie zrobi mu krzywdy. - Spokojnie… - Podniósł się płynnie, bez zbędnej nerwowości do pozycji półklęczącej i odwrócony ciągle twarzą do zjeżonego wilka przesunął się w jego stronę. - Spokojnie…

Wyciągniętą przed siebie dłoń opuścił nisko, na wysokość pysku zwierzęcia. Czuł już na czubkach palców jego ciepły oddech.

Basior przekrzywił łeb, by spojrzeć na Kresa zdrowym okiem. Może to przez to zwiadowcy się zdało, że stary łowca spogląda na niego z politowaniem, z tą zmęczoną cokolwiek cierpliwością, z jaką doświadczone wilki obserwują potknięcia szczeniąt. A może nie… Coś niezwykłego było w tym zwierzęciu, niezachowującym się zgoła wcale jak dzika gadzina z leśnych ostępów, ani jak oswojone bydlę. Nie bał się wszak Kresa w ogóle, siedział obok, jakby Kres wcale nie nosił kołnierza z wilczury, którą zdałoby się wymienić na nową… A jednak odsunął pysk wyciągniętej dłoni, choć wcześniej przecież lizał rudego po twarzy, to pod dotykiem szorskiego, zwierzęcego ozora Kres się zbudził. Do tego… Rudy odniósł irracjonalne wrażenie, że basior pojmował ludzką mowę. Że znał znaczenie słowa “piesek”, i że nie spodobało mu się, że tak został nazwany.

Basior klapnął przed dłonią Kresa szczękami, z których sporo zębów zdezerterowało ze starości, ale te, co się ostały, były całkiem całkiem ostre. Popędził w stronę głosów, na ugiętych nisko łapach, niemal szorując podbrzuszem o bruk, długimi susami, z sierścią zjeżoną jak szczota na karku.

Kres spojrzał za wyleniałą, siwiejącą kitą znikającą w gąszczu krzaków. Wzruszył ramionami i wstał na nogi. Bark bolał od upadku i rana na szyi piekła. Dopiero teraz zauważył, że jego dłonie są umazane takim samym żółtym pyłem jak pysk basiora. Powąchał nieznaną substancję. Nie wyczuł żadnego zapachu. Przez chwilę miał zamiar spróbować jej czubkiem języka lecz zrezygnował. Wytarł dłonie w kurtę i rozejrzał się wokół. Był sam, jeśli nie liczyć posągu. Zauważył łuk i kołczan, które musiały razem z nim spaść z końskiego grzbietu. Pozbierał swoje rzeczy. Miał już odejść w kierunku hałasu lecz coś go zatrzymało. Jeśli chcesz przejść złóż ofiarę Strażnikowi - przypomniał sobie słowa zasłyszane kiedyś przy ognisku.

Odłożył dopiero co podniesiony łuk, obok niego położył kołczan. Ostrożnie, by lotki strzał nie dotnęły wilgotnej ziemi. Powoli podszedł do posągu o twarzy zwierzoczłeka, którego rysy zatarł już prawie zielono-żółty mech. Na prawicy posągu wyciągniętej przed siebie otwartą dłonią do góry leżała garść monet, pasek suszonego mięsa i kilka innych, nic nie wartych drobnostek. Przypomniał sobie jak wyciągał te rzeczy w pośpiechu i wysypywał na chybił trafił to co znalazł w kieszeni. To nic nie znaczy. To było nieświadome.

Sięgnął po nóż przytroczony do pasa. Mocno chwycił rękojeść lewą dłonią a prawą na wzór Strażnika wyciągnął przed siebie. Ostre ostrze płytko nacięło skórę otwartej dłoni. Z czerwonego śladu popłynęła strużka krwi, by po chwili zabarwić dłoń strażnika rubinową barwą.

- To mój dar dla ciebie strażniku - wyszeptał.

Gdy już schował nóż, założył kołczan na plecy a łuk ujął w dłoń, ruszył ostrożnie w stronę dobiegającego go z góry harmidru. Brukowana droga prowadziła łagodnie w górę, odgrodzona z obu stron stromymi ścianami parowu. Dziura w zielonej ścianie z liści znaczyła miejsce gdzie srokacz zrzucił go z siodła. Przyspieszył. Bruk zniknął nagle pod zielonym dywanem mchów. Trop starego wilka prowadził w kierunku dobiegającego go hałasu. Ruszył jego śladem, wzdłuż parowu aż doszedł do feralnego miejsca, w którym srokacz potknął się o przewrócony konar, zrzucając go z siebie.

Wierzchowiec leżał na boku, wierzgając nogami. Przednia była wygięta pod nienaturalnym kątem. Kwiczał cierpiąc. Kres padł na kolana przy łbie zwierzęcia. Pogładził go po chrapach. Koń odpowiedział parsknięciem. Chciał podnieść łeb, lecz nie zdołał. Rudy spojrzał w przerażone, pełne bólu oczy. Przyłożył głowę do jego łba.

- Przepraszam - szepnął mu do ucha gdy nóż rozrywał tętnicę.

Srokacz szarpnął się, lecz wrona przytrzymał go mocno.

- Już, już - szeptał przez ściśnięte gardło gładząc uspokajająco biało-czarny pysk i rozszerzone chrapy. Krew ciekła plamiąc mu kurtę a oczy srokacza powoli gasły. A Kres wspominał młodego źrebaka, którego kiedyś wybrał mu Snow. “Zakochasz się w nim.” - mówił wtedy. - “To piękny koń. Żal go dawać temu, kto tego nie doceni.”. Miał wtedy rację. Bogowie, jak bardzo miał rację!



Gdy już było po wszystkim wytarł mokrą od łez twarz w końską grzywę. Mokry od ciepłej, jeszcze juchy wstał, wysmarkał nos i ruszył dalej.

Kilka metrów dalej natknął się na truchtającego spokojnie juczniaka. Koń parsknął na jego widok. “Koń nocnej straży” - pomyślał. Poklepał go po boku i przygięty do ziemi pobiegł dalej tropem wilka, w kierunku odgłosów.

To co zobaczył po chwili wprawiło go w niemałe zdumienie. Tarzający się po ziemi Skagos nie należy do częstych widoków. Kres podszedł do niego na dwa kroki z nałożoną na cięciwę strzałą. Gotowy wbić mu ją prosto w serce z kilku metrów. Wyspiarz jednak zdawał się go nie zauważać walcząc z jakimś niewidocznym wrogiem, który w jego imaginacjach wskoczył mu na plecy i docisnął do ziemi. Próbował tą niewidoczną osobę zrzucić z siebie, lecz jak widać z mizernym skutkiem. Długie, jasne włosy zlepione były śliną, którą toczył z ust, błotem i poprzetykane liśćmi. Na rękawie mignęły mu lisy klanu Harlene. Przez chwilę wahał się, czy nie uwolnić dzikusa od obłędu wbijając mu strzały w czerep, gdy całkiem niedaleko usłyszał warknięcie wilka.

Odwrócił się w tamtą stronę.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest teraz online