Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2013, 10:22   #209
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
post wspólny cz.1

Zrobiło się naprawdę nieprzyjemnie i strasznie. Doktorek czuł jak mu po plecach przechodzi dreszcz. To nie był zwykły strach, nie taki jak przed obcym żołnierzem, przed innym człowiekiem z karabinem w ręku. Słowa Sprzęgła dla Zygmunta wystarczyły .. “coś” … Czuł, przeczuwał, że to oni, to to z czym mieli już do czynienia. Czy tu skończy się ich życie? - pomyślał. Spojrzał na Lonię, podszedł i lekko dotknął za ramię, tak aby się obudziła. Szepnął
- Zbudź się, Ludwiko … coś się dzieje …
Kobieta zamrugała półprzytomnie przecierając zaspane oczy. Widząc powagę na twarzach towarzyszy szybko otrząsnęła się ze snu odnajdując broń.
Doktorek spojrzał do na Beniaminka. - Szefie, to jest TO - wymówił krótkie zdanie z naciskiem na ostatni wyraz. Sprawdził sprawnie broń, przeładował pistolet. - Daleko jest? - skierował pytanie do Sprzęgła. - To coś na zewnątrz … - zastanawiał się czy nie można będąc pod osłoną budynku “zdjąć” wroga. Jednocześnie uniósł badawczo oczy w górę, w kierunku odgłosów z sufitu. Nie wiedzieć dlaczego przemknęła mu również myśl co się dzieje z von Thornem … chciał do niego podejść, sprawdzić czy wszystko w porządku, czy nie uciekł … coś mówiło mu, że trzeba.

Skrzydło poderwał się słysząc podejrzanie odgłosy i jeszcze bardziej podejrzaną ciszę. Ciężko to opisać słowami, lecz coś wisiało w powietrzu i zdawało się gęstnieć z każdą chwilą dążąc do zaistnienia. Skrzydło miał przy sobie pistolet, niby nigdy nie strzelał, i nie chciał mieć sposobności, ale cieszył się teraz z niego jak nigdy. Niby taki mały, a daje poczucie bezpieczeństwa, choć tyle by zamiast szukać kryjówki chwile pomyśleć. Jeśli są po Van Throna, nie jest tak źle. Chłopak przygwoździł Niemca spojrzeniem oczekując że zobaczy uśmieszek lub drwinę w oczach. Podszedł do niego i stając za nim przystawił mu broń do skroni. Sam niewiele mógł zrobić, liczył że zaraz zjawi się dowódca z nowymi wytycznymi.
- Cholera no i przyszli, zadowolny z siebie jesteś?- skwitował szeptem wyraźnie nie pocieszony obrotem spraw.

-Ciemno jak cholera, ale prawdopodobieństwo, że to to rozszarpało Bocianowicza na moje oko wynosi około 95%. Żeby zabić trzeba odrąbać łeb. Lub spalić - przeładował broń, choć tak na prawdę najbardziej liczył na Beniaminka zdolnego do jakiegokolwiek trafienia.
-Skrzydło, van Thorn ma coś srebrnego? Kule, cokolwiek? - rzucił jednocześnie starając się starając się wyliczyć przybliżoną szybkość. Chciał również ocenić bezwładność, dzięki której mógłby zaproksymować ile czasu potrzebuje obiekt, by się zatrzymać, co z kolei pozwoli wyznaczyć przybliżone miejsce zatrzymania się. Postara się też na szybko wyznaczyć prawdopodobieństwo miejsca, przez które stwór wejdzie do środka.

Beniaminek od dłuższego czasu stał i nasłuchiwał, wodząc powiększoną o tłumik lufą za upiornymi dźwiękami. To o czym rozmawiali podkomendni wcale a wcale mu się nie podobało. Nabożnym szeptem wymawiane "to", poszukiwania srebra... do kurwy nędzy, czuł się jak by od zewnątrz właśnie podjeżdżał czołg biorąc na cel ich kryjówkę.
- Lonia, Sprzęgło, marsz do Skrzydła. Znajdźcie sobie kryjówki tak, żeby widzieć Thorna, a was nie było widać z okien. - Mówił szybkim, nerwowy szeptem, wzrokiem wciąż podążając za dźwiękami. - Doktorek, zostajesz ze mną... pierwsza linia obrony. Przyczaimy się tutaj. Nikt nie wyłazi na zewnątrz. Żadnego strzelania bez tłumików, jeśli to nie będzie absolutnie konieczne.

Ludwika szybko wykonała polecenie. Przemieściła się w stronę SS-mana zajmując właściwą pozycję i czekając na rozwój wypadków. Wydawała się skupiona i poważna. Jeśli się bała nie było tego widać na jej twarzy. A przynamniej emocje nań odciśnięte ograniczały się do niepokoju i wzmożonej czujności.

Doktorek wyostrzył zmysły. - Tak jest - odpowiedział dowódcy i zajął pozycję tuż za metalową szafką z narzędziami. Z ręką na spuście wpatrywał się w kierunku drzwi, kątem oka zobaczył leżący pod ścianą łom. Czekał na rozwój wydarzeń.

Halasy na dachu nasiliły się. Usłyszeli również jak coś szura przy drzwiach. Skrobie pazurami o ich powierzchnię.

Piotr Mazur drgnął, targnął nim autentyczny dreszcz przerażenia co gorsza doskonale widoczny dla towarzyszy broni, a przynajmniej Doktorka.
- Panie-jezu-chryste-synu-boga-żywego-zmiłuj-się-nad-nami-grzesznymi. - wymamrotał na jednym wydechu robiąc pistoletem znak krzyża w kierunku drzwi. - Paniejezuchry... - coś wybiło go z transu. Pomysł. Jezus wysłuchał modlitwy, po czym pacnął Beniaminka w tył głowy i rzucił: “ogarnijcie się Mazur, po to wysłałem tu was, żeby nie musieć biegać osobiście”. Oczywiście nie odbyło się to dosłownie… ale prawie. Na nowo bystre i skupione spojrzenie spoczęło na Zygmuncie Berkowiczu - Doktorek, te wasze wizje… macie je teraz? Ja wiem że to zabrzmi głupio, ale.. Gdybyście się skupili dacie radę… nie wiem... wyczuć to coś na zewnątrz? Co to jest? Ile? Czego chce?

Albert szybko spojrzał za siebie, po czym w górę, na dach. Po pokazie z sejfem sądził, iż nie ma w tym pomieszczeniu bezpiecznych miejsc. Co z tego, że to coś go nie zobaczy? Najwyraźniej potrafi ich wyczuć. Może robi to węchem i na podstawie tego dokładnie określa pozycje przeciwników.
Zajął pozycję za jedną z większych szafek.

Zygmunta przeszył dreszcz gdy usłyszał skrobanie w drzwi. Już jest blisko, tuż obok - pomyślał. Dostrzegł również emocje dowódcy, gdy się robiło gorąco zawsze prosił o pomoc Boga matki. Ale czy on naprawdę mógł pomóc? Paciorek myśli przemykających przez głowę Doktorka niczym koraliki różańca w sprawnych palcach staruszki, spędzającej godziny w ławie kościelnej przy “klepaniu” Koronki, został przerwany przez pytanie Beniaminka. Różaniec pękł! Rozerwał się i koraliki poleciały na podłogę, każdy w innym kierunku … i tak stało się ze zmysłami młodego AK-owca. Przypomniał sobie jak w kościele, w małej sali spotkał Przewodnika, jak ten go zabrał. Nie umiał wyrazić tego co widział słowami, Doktorek na moment oddalił swoje skupienie od drzwi … spojrzał na Beniaminka w milczeniu.

Atak został skoordynowany.
Coś uderzyło w drzwi, wywalając je z zawiasów w jednej chwili! Jednym potwornym ciosem.
W wejściu, niczym byt zrodzony w najgorszych koszmarach pojawił się paskudny stwór. Wyglądał jak wychudzony szkielet, na którym ktoś rozciągnął sparszywiałą skórę. Przeraźliwie chudy sprawiał jednak wrażenie niezwykle silnego i gibkiego. Stwór nie miał połowy czaszki. Pozbawiony oczu, z wydrążoną jak dynia głową, sprawiał naprawdę koszmarne wrażenie.

Drugi, podobny stwór, wsadzał właśnie łeb do środka.

Rozdziawiał zębaty pysk jakby ustami próbował rozeznać się w sytuacji. Nie musieli zgadywać, kogo szukają potwory.

Zygmunta tylko chwilę myślami nie było, wrócił natychmiast razem z pierwszym zmutowanym stworem. Jednak to nie SS-mani, pomyślał … dostrzegł, że obaj napastnicy nie mają oczu. Widok ich głów przerażał, zachowanie przypominało instynktowne, prymitywne reakcje … tym razem nie chciał hałasować jako pierwszy. Ale czy się da, wiedział, że nie … ale z drugiej strony czuł w sobie, cholernie nie chciał znowu czegoś “zawalić”. Poczuł ciężar rozdarcia … Znieruchomiał, przycisnął się plecami do ściany nie spuszczając pierwszego stwora z oczu. Uważnie obserwował to coś, czy to widzi ? .. i wtedy przyszło mu do głowy to. Zerknął pod nogi, jakiś kawałek gruzu leżał w zasięgu nogi. Energicznym ruchem kopnął przedmiot tak aby upadł w przeciwnym miejscu pomieszczenia, a sam ruszył wzdłuż ściany czekając na reakcję napastników.

Skrzydło znieruchomiał na widok poczwar. Strach chwycił go za gardło, tak że choćby i chciał nie mógł by nic powiedzieć. Oczy latały mu nerwowo po towarzyszach, a dłonie zaczęły się pocić. Czuł się jak w jakimś irracjonalnym koszmarze, to nie było realne, nie mogło być. Te… To coś nie było nawet człowiekiem.
-Boże
Jęknął niemal bezgłośnie. Miał wielkie opory przy każdym, najmniejszym nawet ruchu. Czuł się sparaliżowany, nie był w stanie uciekać, ani walczyć. Jedyne co mógł to zamknąć oczy i modlić się w myślach gdy oczy napływały mu łzami przerażenia i rozpaczy.
 
liliel jest offline