Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2013, 14:24   #264
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Dirk
- Jejku, jejku, jejku! Zostawili mnie, porzucili mnie - zaczął Dirk biadolić, trzęsąc się niemiłosiernie. Tym razem, to już nie przez gorączkę. Tym razem to był strach, czysty strach! Wyciągnął pistolet i rozejrzał się wokoło. Szukał drzewa, drzewa po którym mógłby się wspiąć. Ale takiego nigdzie nie było!
- O jejku, jejuśku! - Dirk rozglądał się nerwowo mierząc w najbliższe cele.
Wilki jakby instynktownie zaczęły okrążać Dirka. Lecz ten, gdy tylko zauważył pierwszego z watahy na horyzoncie, wystrzelił. Miał czas by wycelować i przymierzyć dokładnie. Pocisk trafił idealnie w pysk. Mimo iż bestię zalała jej własna krew, to jeszcze żyła. I chyba nadal “myślala”, gdyż zaczęła uciekać z podkulonym ogonem. Tak samo jak i trzy pozostałe. Tylko dwa postanowiły zapolować na samotną ofiarę, okrążając ją i czając się w ciemnościach. Znikły gdzieś między drzewami, lecz Dirk czuł, że są blisko. Broń była znów naładowana i, gdy tylko zwierzę pojawiło się na horyzoncie, wystrzeliła. Tym razem jednak spudłował, a bestie zaczęły szarżować na niego..
Wyciągnął drugi pistolet i wystrzelił z nadzieję, że się głupie zwierzęta wystraszą. Drugi nerwowo przeładował.
- O jejku, jejuśku! - celowało się niezwykle ciężko. Czekał, aż będzie pewny trafienia w cel. Nie mógł sobie pozwolić na pudło. I kule były cenne i czas. Nie było miejsca na błędy!
Strzelił! A jednak błąd! Pudło! O jejku!
Od razu nacisnął spust w drugiej broni. Ufff… lepiej. Bestia zła, zakwiliła, zalewając się krwią. Ale były coraz bliżej, i bliżej, i było coraz mniej czasu. Przeładować! Przeładować! Przeładować! Ałaaaaa! Hapsnęlo go! Mocno hapsnęło! Boli, oj boli! Bardzo boli! Przeładowane! Buuuuuum!!!!!! Buuuuuummmm!!! A po buuuuumach nastała cisza. Wilki nie żyły… Tylko Dirk jeszcze sapał….
Boli… Ciemno… Zimno… Strasznie… O jejku… O jejku, jejuśku…Samotnie… Źle… Nie fajnie… Gdzie był… Gdzie był teraz… Gdzie było bezpiecznie???
Przestraszony, spanikowany, Dirk wraca ścieżką do Vidivdan. Jeśli dojrzy jakąś jaskinie, to spróbuje się tam zadomowić na noc. Czuje, że śmierć jest blisko…
Dirk ruszył więc ścieżką do Vidovdan. Krew przesiąkała przez całe jego ubranie, a gorączka sprawiła, że szło mu się coraz ciężej i ciężej. W końcu stracił rachubę, jak długo szedł i jedyne o czym marzył, to miejsce gdzie mógł by odpocząć. Marzył o cieple i dachu nad głową, miejscu gdzie nikt go nie będzie chciał pożreć, ale całe te przyjemne rozmyślania przerwał szum skrzydeł. Chcąc, nie chcąc Dirk spojrzał na górę i dostrzegł dużą grupę nietoperzy, które coś spłoszyło.

Owe ssaki zleciały nagle z drzew, na których sobie spokojnie siedziały i zaczęły pikować w dół. Prosto w biednego Dirka. Na szczęście poza tym, że przez chwilę wędrowiec został “otoczony” przez latające ssaki, które napędziły mu nie lada strachu, nic więcej się nie stało. Nietoperze zniknęły po chwili w mroku lasu, a Dirk znów podążał ścieżką do miasteczka. Gdzieś w oddali zaczęły roznosić się głosy ludzi, jakieś krzyki czy wrzawa. Ogień na pochodniach pojawił się w oddali, zwiastujący nadchodzących ludzi. Widać i słycha,ć że tłum jest wzburzony, rozgniewany i szuka kogoś.
Dirk z pewnością nie chciał teraz znaleźć się frontem do tego rozwrzeszczanego tłumu. Nie wiadomo kogo szukają i jak zareagują, gdy go ujrzą. Przez chwilę myśli mu się kłębiły w głowie, jednak zadecydował... Rozejrzał się uważnie dookoła w poszukiwaniu najlepszego miejsca do schowania się. Nie powinien mieć z tym problrmu. Pewne doświadczenia już miał…
Samotny Dirk schował się trochę w głębi lasu, pomiędzy gęstymi krzakami, tak by nikt go nie dojrzał. Rozwścieczony tłum zdawał się szukać kogoś lub czegoś. Widły, toporki, łopaty, grabie, kosy dzierżono w dłoniach i Dirk musiał zachowywać się bezszelestnie. Dreszcze przechodziły mu po plecacach, a gorączka dawała coraz mocniej o sobie znać. Nagle poczuł jak coś owija mu się wokół nogi. Dirk powoli spojrzał z przestrachem i zobaczył, jak konar drzewa zaczyna owijać mu się w okół nogi…
Dirk wierzgnął nogą, tak by zrzucić z siebie to paskudstwo, a następnie przerażony przeczołgał się ciutkę do przodu. Wiedział, że powinien teraz zamrzeć w bezruchu, ale nie był w stanie. To, to było straszne! W jego ręku zawitał sztylet, a sam się skulił, tak by mieć dostęp do każdej części swego ciała. Jak coś go dotknie, to będzie ciął…
Nie udało się zrzucić paskudztwa Dirkowi, więc musiał sięgnąć bo ostrze, tylko co z tego jak zaczęły go otaczać kolejne pnącza. Choć pełzały po ziemi, poruszały się dość szybko, owijając się wokół kostek ofiary. Pnączy przybywało i w końcu Dirk zrozumiał, że ma dwa wyjścia; dać się pochwycić przez nie, albo wyskoczyć z kryjówki demaskując się.
Przerażony tym co się dzieje Dirk, wyskoczył.
- Ratunku! Ratunku! Ratunku!!!!- Darł się w wniebogłosy, przedzierając się i biegnąc w kierunku grupki. - Tam… Tam… Taaaam! Za mną! Tam złe! Tam złe zjeść chce! Tam jest! Tam za mną! - pędził co miał jeszcze sił.- Ratujcie ludzie! Ratujcie
Dirk wyskoczył z kryjówki demaskując się. Jego krzyki zaskoczyły wszystkich, którzy go dostrzegli. Ponad dziesięciu chłopów z pochodniami i prostą “bronią” patrzyło na zakapturzoną istotą w lekkim szoku. Kiedy jednak otrząsnęli się krzyknęli:
- To jeden z nich. To służka czarownicy. Brać go. Spalić go - po czym rzucili się w kierunku Dirka z niezbyt, najprawdopodobniej przyjaznymi zamiarami.


Lotar
Niziołek nie odzywał się ani słowem. Nie zapłakał, ani nie zakrzyknął z bólu, gdy gorące szczypce łamały mu kości. Parę razy zemdlał, lecz szybko go ocucono. Nawet gdy oddzielono za pomocą noża przedramię od reszty ciała, halfing nie wydał z siebie dźwięku. Chciał umrzeć godnie zapewne. Krew sączyła się z niego, a on sam uparcie nie chciał umrzeć za szybko. Spoglądając na jego twarz było widać zawziętość, upór, który z każdą raną powoli zanikał.

Starszy w tym czasie zaczął śpiewać jakąś pieśń wychwalającą Sigmara:

Sigmar już się zbliża
już puka do mych drzwi,
Pobiegnę Go przywitać,
z radości serce drży

Nie jestem godzien Panie,
byś przyjął życie me,
Tyś Królem wszego świata,
oddaje Tobie się

Pragnąłbym Cię tak kochać,
jak Ty kochałeś mnie,
Przyjm ciało grzeszne me,
a daj mi wybaczenie Twe


W końcu, gdy oddzielili nogi i ręce od tułowia, i nie było miejsca skąd by krew nie tryskała z Bernharda, ten wyzionął ducha. Trupa jego, jeszcze ciepłego, po ówczesnej dekapitacji, wrzucono do gotującego się gara.
Starszy spojrzał na Lotara i dał znać swoim sługom, by go opuścili. Gdy tak się stało, jego nogi dotknęły ziemi, a przy nim znalazło się dwóch chłopów, którzy go przytrzymali. Zdjęli mu knebel z ust i rozwiązali ręce i nogi, co by mógł dojść o własnych siłach do obryzganego krwią fotela. Przy fotelu już stał mężczyzna ze szczypcami i ząbkowanym nożem.

Youviel
Pierw swe kroki elfka skierowała ku drodze prowadzącej do wyjścia z miasteczka w kierunku Vidovdan. Trochę jej zajęło zbadanie dokładne tych śladów, lecz poza śladami butów nic nie znalazła. Dopiero wtedy postanowiła iść za śladami butów, które prowadziły w wielu kierunkach. Część prowadziła do chat stojących z boku wsi, a część ku większemu domowi...była to chyba kaplica postawiona ku czci Sigmara. Być może wieśniacy po uczcie z wami poszli jeszcze podziękować Młotodzierżcy za obrońców, bo co jak co, ale na takich peryferiach to nie było nic nadzwyczajnego. Mimo wszystko na ślady stóp halfinga nie trafiła. Czyżby nauczył się latać.

Reszta
Zasiedliście do śniadania, które dość wam smakowało. Ciepły i soczysty gulasz, odrobinę może za pikantny, ale niektórzy tak wolą. Pieczywo było dość świeże, a i wino smakowite.
Ci, którzy jeszcze szukali jakiś śladów mogących nakierować ich na odpowiedź “dlaczego znikli, albo gdzie się udali” tracili czas, bowiem nic więcej nie znaleźliście. A czas upływał nie ubłaganie i trzeba było powoli ruszać ku Strażnicy. Mieliście wszystko już spakowane i czekaliście tylko na elfkę, która gdzieś poszła. Słońce pojawiło się już na horyzoncie, a dzień zapowiadał się słonecznie. Wiedzieliście, że teraz czeka was ciężka przeprawa przez góry, po których szwendają się orki. A czasu było coraz mniej, a i drużyna się uszczupliła dość niespodziewanie.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline