Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-10-2013, 21:24   #261
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Może i nie wypadało opuszczać bawiącego się w najlepsze towarzystwa, ale Lotar nie czuł się najlepiej i nie sądził, by ktokolwiek miał mu za złe to, że prędzej pójdzie spać.
A łóżko ciągnęło - dach nad głową i ciepło, to były argumenty, z którymi trudno było dyskutować. No i miał nadzieję, że rankiem poczuje się znacznie lepiej.

Matka nadzieja ma wiele dzieci...
Przebudzenie nie nastąpiło rankiem i zdecydowanie nie było przyjemne. Cios w żołądek nijak nie spowodował dobrego samopoczucia, i zdecydowanie nie przyczyniło się do jego poprawy uderzenie w głowę, które ponownie wysłało Lotara w krainę snu.

Kolejne przebudzenie było, o dziwo, jeszcze mnie przyjemne.
W pierwszej chwili Lotarowi zdawało się, że to jakiś sen. Koszmarny sen. Gdyby mógł się uszczypnąć, może by się obudził, ale nie mógł nawet ruszyć palcami. Mógł najwyżej zamknąć oczy, ale pod powiekami stale tkwił ten sam obraz. Przerażający obraz.

Każdy dobry uczynek zostanie ukarany, pomyślał Lotar, gdy wśród ucztujących zobaczył Starszego, dziewuchę, która podczas kolacji wdzięczyła się do Fernanda, ze dwóch wcześniej widzianych chłopów i dziewuszkę, co ich witała kwiatami.
Miałem rację, że nie chciałem ratować cholernej wiochy, dodał w myślach. Skąd orki wiedziały, że trzeba zrównać z ziemią to miejsce? Że też musieliśmy im przeszkodzić, pomyślał z niechęcią.

Najgorsze było to, ze nie mógł nic zrobić. Najwyżej zamknąć oczy.

Żeby demony porwały twoją zgniłą duszę, do poprzednich myśli dorzucił nader szczere życzenie widząc, jak Magnus Hoffner unosi pełen puchar.
A potem z całego serca przeklął wszystkich zebranych widząc, jak tamci prowadzą niziołka na stracenie.
 
Kerm jest offline  
Stary 18-10-2013, 00:16   #262
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
- Gospodarzu... ktokolwiek!!! - Helvgrim wydarł się na całe ryło i ruszył by założyć buty i chwycić za broń.

Trzeba było wyjść na zewnątrz i krzyknąć by w końcu pofatygował się ku wam ktoś. Jak się okazało dom gdzie spaliście był tylko dla was, i “właściciel” tego przybytku spał u “sąsiadów”. Pamiętacie go z wieczerzy, bowiem był to kucharz, którego tak smaczne potrawy wam smakowały. Wiktor, bo tak miał na imię, wyszedł do was w szlafmycy i nocnej koszuli i zapytał:
- Cóż się stało Waszmościowie? Chyba Helga nie obudziła was, krzątając się koło domu. No posprzątać trzeba było, a i myśli uporczywe praca odgania..
Widzicie, że na dworze powoli robi się jasno, choć księżyc jeszcze widoczny jest na nieboskłonie.

- Szukamy naszych kompanów? Widziałeś ich może zapytał szlachcic.
Wiktor podrapał się po głowie, jakby miał wszy, i pokiwał przecząco głową lecz dodał:

- Panie poczekajcie, może Helga by co widziała. Baba spać nie mogła to caluśką noc z miotłą i kubłem wody lata, co by myśli zaprzątnąć sobie. Helga...Helgaaa..cho no mi tu biegusiem - zawołał Wiktor swą żonę.
No Helga, spora baba była, ubrudzona cała i sapiąca, gdy już stanęła przed obliczem.
- No Helga..Panowie chcą wiedzieć co by widzieć My ich kompanów…Mów, że to...wychodził stąd ktoś po nocy- rzucił
Helga usiadła na krześle ze zmęczenia, ale że spore babsko było z niej to krzesło lekko zaskrzypiało ale baba odpowiedziała:
- No widziałam. No nie dawno całkiem, z godzinę jakoby..Dwójka. Taki jeden, ten ponury i ten mały, taki śmieszny mały..Ten no..Nizioł…Wyszli jakoby pocichaczu, tak to wyglądało.

Coraz większe zbiegowisko zaczynało porządnie denerwować Laurę. To że reszta towarzystwa zleciała się jak muchy do gówna mogła jeszcze przeboleć, ale pojawienie się karczmarza i jego cuchnąco-sapiącej małżonki było już dopustem bożym.
- Mogliśmy się tego spodziewać - prychnęła, słysząc rewelacje grubego babska - Woleli czmychnąć nocą, coby nie musieć odpowiadać na krępujące pytania typu "dlaczego do tej pory nie wyhodowaliście sobie jaj". Niziołek niziołkiem, ma swój własny system wartości, oparty na stopniu napełnienia brzucha, a Lothar...cóż. Wyglądał najgorzej z nas wszystkich, widać że choroba toczyła jego tchórzliwe cielsko. Postanowił pewnie dać nogę, czując że nie podoła dalszej wędrówce. Dzięki temu nie naraził się na pogardliwe spojrzenia z naszej strony. Ich sprawa, nam nic do tego. Siłą przecież ciągnąć ich za sobą nie będziemy.

Dobry humor Wolfa prysnął gdy mężczyzna się obudził. Krzyki, bieganina i kolejne pytania. Miał wrażenie że ktoś zabawia się ich kosztem rzucając kolejne kłody na drodze. Westchnął ciężko.
- Nigdy nikogo nie trzymałem na siłę - stwierdził dopinając jeszcze wilgotną kurtę.
Miał nadzieję, że Bernhard wybył na poranny zwiad. Nie pasowało to jednak zupełnie do sytuacji. Kto z własnej woli opuszczałby przed resztą drużyny ciepło i dach nad głową?
- Sprawdźmy jeszcze ich pokoje.

Wolf wraz “resztą” udali się do ich pokoi. Żadnych osobistych rzeczy nie pozostawili, łóżka były w miarę posłane. Wszystko wyglądało jakby wstali i po cichu wyszli.

- Chyba nie ma w tym żadnej tajemnicy - mruknął Wolf walcząc wewnątrz siebie ze wściekłością - Ruszymy bez nich. Nie ma co mitrężyć czasu na ich poszukiwanie. Nawet gdybyśmy ich znaleźli, to siłą nie zawleczemy do strażnicy. Skoro wszyscy rozbudzeni pakujcie się. Gospodarzu - zwrócił się do chłopa - można liczyć na solidną strawę przed ruszeniem w podróż?
Zbrojny miał nadzieję, że chociaż niziołek poradzi sobie w drodze powrotnej. Jeszcze więcej nadziei pokładał w tym, że nieobecni odnajdą się w trakcie posiłku.
- A i ziół na wywary rozgrzewające jeśli macie, z chęcią byśmy wzięli. Oczywiście zapłacimy.
Wolf zerknął po drużynnikach uważnie oceniając stan zdrowia.
- Jak się czujecie z rana? Helv? Fernando? - jeśli dobrze wcześniej zauważył to właśnie oni, prócz Dirka i Lotara najmocniej odczuli skutki złej pogody.

Gospodarz przytkanął głową i już zaczął zarzucać żonę co by przygotowała, ugotowała i podała. Byle biegusiem bo Panowie Dobrodzieje, chcą wyruszać dalej..Zarówno posiłek jak i zioła na drogę Wiktor “kazał” wam przyjąć jako podziękowanie.

- Dzięki że pytasz , o wiele lepiej - odrzekł Wolfowi Estalijczyk, któremu noc w ciepłym łożu faktycznie poprawiła kondycję. Widać było jednak wymalowany na twarzy niepokój którym jednak nie zamierzał się dzielić przy karczmarzu. Dopiero gdy wrócili do pokoju a żaden miejscowy nie kręcił się przy nich rzekł:
- Ucieczka tych dwojga i to w nocy nie trzyma się kupy. Nizioł miałby opuszczać ciepłe miejsce gdzie go darmowym żarciem za pomoc częstują? Chory Lotar miałby wybrać deszcze i błąkanie się po nocy tylko po to by nam w twarz nie spojrzeć? Nie widać jednak śladów walki… może zatruto im napoje? - zastanawiał się w głos Fernando. - Nie wiem, gdyby mieli nas opuścić nie widzę powodu dlaczego nie mieli by nam tego obwieścić i nie skorzystać z darmowej oferty wioski. - Fernando usiadł by po chwili zapytać. - Zna się ktoś na tropieniu ? Może znalazłyby się jakieś ślady tych dwojga?

- Poza tym… - mruknął Galvin kiedy wypowiedział się cudzoziemiec - Obaj nie są przygłupi, aby spierdalać sami. Nie tutaj… nie w tej okolicy.

- Nawet jeśli zostawili jakieś ślady obawiam się, że deszcz zmył większość. Sprawdzić mogę i nawet to zrobię. Jeśli wywiodą mnie za wioskę nie będę ich szukać dalej. Niedługo wrócę.

Fernndo pokiwał głową nieznacznie, dodając jeszcze - Zacznij proszę od pokoju w którym spali. Może tam będą jakieś ślady… ślady walki czy czegokolwiek? W końcu nikt z nas nie sprawdzał dokładnie...

Elfka spojrzała na Fernanda z pogardą.
- Chłopcze na deskach nie zostają tropy, tylko w miękkiej ziemi. A jakby ci pamięci brakło i gorączka doskwierała to ci przypomnę, że pokoje są nieruszone.

- Albo dobrze uprzątnięte - odrzekł nie tracąc rezonu. - Ślady krwi jednak o ile wiem dość dobrze trzymają się desek i nie tak łatwo je zupełnie wytrzeć. Jeśli ty nie zamierzasz sprawdzać pokoju to ja to zrobię, choć nie ręczę za efekt. Poza tym … po cholerę mieliby słać po sobie łóżka gdyby opuszczali wioskę, aż tacy porządni? - zapytał z przekąsem elfkę.

- Nie do mnie miej żal, że poszli. Ta rozmowa nie ma sensu - tymi słowy elfka wyszła z pokoju i spokojnym kokiem udała się do wyjścia z karczmy. Już po drodze wlepiła wzrok w podłogę i w takiej pozycji wyszła na zewnątrz ostrożnie stawiając kroki.

Elfka wyszła na zewnątrz podążając za “śladami”. Prowadziły one na zewnątrz a potem ciężko było cokolwiek ogarnąć. Koło wejscia było mnóstwo śladów, jedne prowadziły ku wyjściu z wioski, inne prowadziły w głąb wioski. Ludzkie ślady było łatwiej znaleźć, choć śladów niziołka nie było widać. Być może Helga je sprzątnęła zmiatając ulicę, może w natłoku śladów starły się. Po chwili przypomniała sobie że Bernhard chodził boso, lecz (świeżych) śladów stóp też nie dostrzegła żadnych koło domu.
Elfka dostrzegła, że nie tylko Helga rano wstała ale jeszcze jedna “baba” sprząta koło jednego domu, a tak reszta wioski wydaje się spać jeszcze.
Zobaczyłaś również jak Helga wraca z jedzeniem do “waszego” domu.

Estalijczyk tymczasem zamierzał sprawdzić cal po calu pomieszczenie w którym spali zaginieni. Wątpliwości które go nachodziły co do samowolnego opuszczenia wioski przez dwójkę kompanów po cichaczu, sprawiały iż musiał przyjrzeć się dokładnie ostatniemu miejscu w którym wiadomo było że byli. Dokładne przeszukanie pokoju mogło dostarczyć informacji czy śladów nie widocznych na pierwszy rzut oka.
Fernando wszedł do pokoju jeszcze raz badając go. Nie znalazł on jednak śladów walki, trochę błota i ziemi lecz to mogło być normalne ze względu na to, że żaden z was nie miał “czystych” butów. Podróż przez las też zrobiła swoje. Estalijczyk sprawdził łóżko nawet, ale te było tylko mokre. Zapewne Lotar miał w nocy gorączkę. Koc rzucono tak by tylko przykrywał łóżko, natomiast pomiętoszone i przepocone prześcieradło leżało w nieładzie. Poduszka również nosiła ślady użytkowania, choć wyglądała na dość świeżą.

Wolf przyjrzał się po raz wtóry drużynnikom. Sam nie był przekonany do żadnego z kreowanych przez towarzyszy scenariuszy.
- Nie podejrzewajcie od razu gospodarzy o trucie - mruknął cicho - Uratowaliśmy ich, byli wdzięczni, a nawet gdyby chcieli nam krzywdę wyrządzić, toby i popitych wzięli pod nóż. Nie ograniczaliby się do niziołka i chorego. Śmierdzi ta sprawa, ale ucieczka nie byłaby taka głupia. Może uznali, że ta wioska to znak, ostatnia szansa dana przez bogów by się wycofać? Bo do tej pory to los nam panowie nie sprzyjał, jeśli nie liczyć kilku sytuacji. Zróbmy tak - kiwnął głową - Sprawdzimy obejście. Tropy pewnie pomieszane przez deszcz, wczorajszą bitkę i sprzątanie gospodyni, ale może coś się znajdzie. Jeśli nie, ruszamy dalej. Ano?
Sam zajął się przeszukiwaniem pokoju Bernharda. Może żeby uciszyć sumienie, a może z nadzieją, że jednak niziołek ruszył w drogę powrotną.

Pokój Bernharda nie różnił się stanem od pokoju Lotara. Tu nawet był większy porządek wręcz, a śladów walki nie było żadnych. Śladów krwi też nie było. Tylko ślady butów, choć ciężko było stwierdzić żołnierzowi, jak stare te ślady są.
Po chwili do domu weszła Helga niosąc talerze i gar z gorącym gulaszem.
- Siadajcie, siadajcie...bo zimne to już takie nie dobre a gorące to i rozgrzeje i w brzuszku się ułoży - zarządziła - A wy o swoich kompanów to nie martwa się. W kierunku Vidovdan ruszyli. Jeden, ten wyższy, to chyba na chorego wyglądał. Biedaczek, cały czerwony był i taki blady ale w mieście się nim dobrze zajmą - dodała.

- Może w malignie gdzie polaźli, bo tak durni by z goraczką przez las iść top oni nie byli… odparł Sioban, wyglądając przez okno. W gorączce przez las?- Oby elfka coś znalazła. Jak poleźli to poleźli ale nie chiałbym by zdechli gdzieś w lesie

- Na razie nic nie wymyślimy. Teraz zjedzmy - rzekł Wolf, po czym lekko zmartwiony, ale i głodny, usiadł do stołu by pochłonąć śniadanie.

- Jeszcze tego brakowało, byśmy musieli latać za nimi po lesie, nie ma na to czasu - kobieta w czerwieni westchnęła ciężko, wciągając na grzbiet ubranie i mocując u pasa broń. Reszta towarzystwa na szczęście rozłaziła się powoli. Część poczęła szukać śladów ewentualnego porwania Lothara i niziołka, część zeszła na dół zwabiona zapachem mięsnej polewki. Również Laura zeszła powoli do głównej sali, chcąc napełnić z rana brzuch darmową strawą.

- Zjeść coś warto przyznał jej rację szlachcic.
 
Jaracz jest offline  
Stary 18-10-2013, 00:18   #263
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Youviel fuknęła by wyrzucić zapach jedzenia z nozdrzy. Odpędziła myśl o głodzie na jeszcze kilka chwil i ruszyła po śladach.

Nawet jeśli baba sprzątnęła, gdzieś w końcu powinny się wyłonić skoro uciekli po nocy, kiedy wszyscy powinni spać. Na początek elfka udała się w stronę wyjścia z wioski by zobaczyć czy na jej skraju ślady stóp się jednak nie pojawią. Jeśli nie, podążyła w drugą stronę rozglądając się dookoła, a nie tylko pod nogi. Jeśli znów nie mogła ich odnaleźć, zaczęła iść za większą zgrają ludzkich stóp. Starała odgadnąć czy któreś nie pasowały do tego czego powinna spodziewać się zobaczyć.
 

Ostatnio edytowane przez Asderuki : 18-10-2013 o 00:22.
Asderuki jest offline  
Stary 18-10-2013, 14:24   #264
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Dirk
- Jejku, jejku, jejku! Zostawili mnie, porzucili mnie - zaczął Dirk biadolić, trzęsąc się niemiłosiernie. Tym razem, to już nie przez gorączkę. Tym razem to był strach, czysty strach! Wyciągnął pistolet i rozejrzał się wokoło. Szukał drzewa, drzewa po którym mógłby się wspiąć. Ale takiego nigdzie nie było!
- O jejku, jejuśku! - Dirk rozglądał się nerwowo mierząc w najbliższe cele.
Wilki jakby instynktownie zaczęły okrążać Dirka. Lecz ten, gdy tylko zauważył pierwszego z watahy na horyzoncie, wystrzelił. Miał czas by wycelować i przymierzyć dokładnie. Pocisk trafił idealnie w pysk. Mimo iż bestię zalała jej własna krew, to jeszcze żyła. I chyba nadal “myślala”, gdyż zaczęła uciekać z podkulonym ogonem. Tak samo jak i trzy pozostałe. Tylko dwa postanowiły zapolować na samotną ofiarę, okrążając ją i czając się w ciemnościach. Znikły gdzieś między drzewami, lecz Dirk czuł, że są blisko. Broń była znów naładowana i, gdy tylko zwierzę pojawiło się na horyzoncie, wystrzeliła. Tym razem jednak spudłował, a bestie zaczęły szarżować na niego..
Wyciągnął drugi pistolet i wystrzelił z nadzieję, że się głupie zwierzęta wystraszą. Drugi nerwowo przeładował.
- O jejku, jejuśku! - celowało się niezwykle ciężko. Czekał, aż będzie pewny trafienia w cel. Nie mógł sobie pozwolić na pudło. I kule były cenne i czas. Nie było miejsca na błędy!
Strzelił! A jednak błąd! Pudło! O jejku!
Od razu nacisnął spust w drugiej broni. Ufff… lepiej. Bestia zła, zakwiliła, zalewając się krwią. Ale były coraz bliżej, i bliżej, i było coraz mniej czasu. Przeładować! Przeładować! Przeładować! Ałaaaaa! Hapsnęlo go! Mocno hapsnęło! Boli, oj boli! Bardzo boli! Przeładowane! Buuuuuum!!!!!! Buuuuuummmm!!! A po buuuuumach nastała cisza. Wilki nie żyły… Tylko Dirk jeszcze sapał….
Boli… Ciemno… Zimno… Strasznie… O jejku… O jejku, jejuśku…Samotnie… Źle… Nie fajnie… Gdzie był… Gdzie był teraz… Gdzie było bezpiecznie???
Przestraszony, spanikowany, Dirk wraca ścieżką do Vidivdan. Jeśli dojrzy jakąś jaskinie, to spróbuje się tam zadomowić na noc. Czuje, że śmierć jest blisko…
Dirk ruszył więc ścieżką do Vidovdan. Krew przesiąkała przez całe jego ubranie, a gorączka sprawiła, że szło mu się coraz ciężej i ciężej. W końcu stracił rachubę, jak długo szedł i jedyne o czym marzył, to miejsce gdzie mógł by odpocząć. Marzył o cieple i dachu nad głową, miejscu gdzie nikt go nie będzie chciał pożreć, ale całe te przyjemne rozmyślania przerwał szum skrzydeł. Chcąc, nie chcąc Dirk spojrzał na górę i dostrzegł dużą grupę nietoperzy, które coś spłoszyło.

Owe ssaki zleciały nagle z drzew, na których sobie spokojnie siedziały i zaczęły pikować w dół. Prosto w biednego Dirka. Na szczęście poza tym, że przez chwilę wędrowiec został “otoczony” przez latające ssaki, które napędziły mu nie lada strachu, nic więcej się nie stało. Nietoperze zniknęły po chwili w mroku lasu, a Dirk znów podążał ścieżką do miasteczka. Gdzieś w oddali zaczęły roznosić się głosy ludzi, jakieś krzyki czy wrzawa. Ogień na pochodniach pojawił się w oddali, zwiastujący nadchodzących ludzi. Widać i słycha,ć że tłum jest wzburzony, rozgniewany i szuka kogoś.
Dirk z pewnością nie chciał teraz znaleźć się frontem do tego rozwrzeszczanego tłumu. Nie wiadomo kogo szukają i jak zareagują, gdy go ujrzą. Przez chwilę myśli mu się kłębiły w głowie, jednak zadecydował... Rozejrzał się uważnie dookoła w poszukiwaniu najlepszego miejsca do schowania się. Nie powinien mieć z tym problrmu. Pewne doświadczenia już miał…
Samotny Dirk schował się trochę w głębi lasu, pomiędzy gęstymi krzakami, tak by nikt go nie dojrzał. Rozwścieczony tłum zdawał się szukać kogoś lub czegoś. Widły, toporki, łopaty, grabie, kosy dzierżono w dłoniach i Dirk musiał zachowywać się bezszelestnie. Dreszcze przechodziły mu po plecacach, a gorączka dawała coraz mocniej o sobie znać. Nagle poczuł jak coś owija mu się wokół nogi. Dirk powoli spojrzał z przestrachem i zobaczył, jak konar drzewa zaczyna owijać mu się w okół nogi…
Dirk wierzgnął nogą, tak by zrzucić z siebie to paskudstwo, a następnie przerażony przeczołgał się ciutkę do przodu. Wiedział, że powinien teraz zamrzeć w bezruchu, ale nie był w stanie. To, to było straszne! W jego ręku zawitał sztylet, a sam się skulił, tak by mieć dostęp do każdej części swego ciała. Jak coś go dotknie, to będzie ciął…
Nie udało się zrzucić paskudztwa Dirkowi, więc musiał sięgnąć bo ostrze, tylko co z tego jak zaczęły go otaczać kolejne pnącza. Choć pełzały po ziemi, poruszały się dość szybko, owijając się wokół kostek ofiary. Pnączy przybywało i w końcu Dirk zrozumiał, że ma dwa wyjścia; dać się pochwycić przez nie, albo wyskoczyć z kryjówki demaskując się.
Przerażony tym co się dzieje Dirk, wyskoczył.
- Ratunku! Ratunku! Ratunku!!!!- Darł się w wniebogłosy, przedzierając się i biegnąc w kierunku grupki. - Tam… Tam… Taaaam! Za mną! Tam złe! Tam złe zjeść chce! Tam jest! Tam za mną! - pędził co miał jeszcze sił.- Ratujcie ludzie! Ratujcie
Dirk wyskoczył z kryjówki demaskując się. Jego krzyki zaskoczyły wszystkich, którzy go dostrzegli. Ponad dziesięciu chłopów z pochodniami i prostą “bronią” patrzyło na zakapturzoną istotą w lekkim szoku. Kiedy jednak otrząsnęli się krzyknęli:
- To jeden z nich. To służka czarownicy. Brać go. Spalić go - po czym rzucili się w kierunku Dirka z niezbyt, najprawdopodobniej przyjaznymi zamiarami.


Lotar
Niziołek nie odzywał się ani słowem. Nie zapłakał, ani nie zakrzyknął z bólu, gdy gorące szczypce łamały mu kości. Parę razy zemdlał, lecz szybko go ocucono. Nawet gdy oddzielono za pomocą noża przedramię od reszty ciała, halfing nie wydał z siebie dźwięku. Chciał umrzeć godnie zapewne. Krew sączyła się z niego, a on sam uparcie nie chciał umrzeć za szybko. Spoglądając na jego twarz było widać zawziętość, upór, który z każdą raną powoli zanikał.

Starszy w tym czasie zaczął śpiewać jakąś pieśń wychwalającą Sigmara:

Sigmar już się zbliża
już puka do mych drzwi,
Pobiegnę Go przywitać,
z radości serce drży

Nie jestem godzien Panie,
byś przyjął życie me,
Tyś Królem wszego świata,
oddaje Tobie się

Pragnąłbym Cię tak kochać,
jak Ty kochałeś mnie,
Przyjm ciało grzeszne me,
a daj mi wybaczenie Twe


W końcu, gdy oddzielili nogi i ręce od tułowia, i nie było miejsca skąd by krew nie tryskała z Bernharda, ten wyzionął ducha. Trupa jego, jeszcze ciepłego, po ówczesnej dekapitacji, wrzucono do gotującego się gara.
Starszy spojrzał na Lotara i dał znać swoim sługom, by go opuścili. Gdy tak się stało, jego nogi dotknęły ziemi, a przy nim znalazło się dwóch chłopów, którzy go przytrzymali. Zdjęli mu knebel z ust i rozwiązali ręce i nogi, co by mógł dojść o własnych siłach do obryzganego krwią fotela. Przy fotelu już stał mężczyzna ze szczypcami i ząbkowanym nożem.

Youviel
Pierw swe kroki elfka skierowała ku drodze prowadzącej do wyjścia z miasteczka w kierunku Vidovdan. Trochę jej zajęło zbadanie dokładne tych śladów, lecz poza śladami butów nic nie znalazła. Dopiero wtedy postanowiła iść za śladami butów, które prowadziły w wielu kierunkach. Część prowadziła do chat stojących z boku wsi, a część ku większemu domowi...była to chyba kaplica postawiona ku czci Sigmara. Być może wieśniacy po uczcie z wami poszli jeszcze podziękować Młotodzierżcy za obrońców, bo co jak co, ale na takich peryferiach to nie było nic nadzwyczajnego. Mimo wszystko na ślady stóp halfinga nie trafiła. Czyżby nauczył się latać.

Reszta
Zasiedliście do śniadania, które dość wam smakowało. Ciepły i soczysty gulasz, odrobinę może za pikantny, ale niektórzy tak wolą. Pieczywo było dość świeże, a i wino smakowite.
Ci, którzy jeszcze szukali jakiś śladów mogących nakierować ich na odpowiedź “dlaczego znikli, albo gdzie się udali” tracili czas, bowiem nic więcej nie znaleźliście. A czas upływał nie ubłaganie i trzeba było powoli ruszać ku Strażnicy. Mieliście wszystko już spakowane i czekaliście tylko na elfkę, która gdzieś poszła. Słońce pojawiło się już na horyzoncie, a dzień zapowiadał się słonecznie. Wiedzieliście, że teraz czeka was ciężka przeprawa przez góry, po których szwendają się orki. A czasu było coraz mniej, a i drużyna się uszczupliła dość niespodziewanie.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 18-10-2013, 17:50   #265
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
- Nie, nie mnie! Nie mnie! Tam, tam, to tam zło - Dirk podskakiwał wskazując stronę z której wybiegł. - Tam pewnie jakieś czarownicy! Tam zło ludzie! Ja mówię wam. Dirk nie zło! - zarzekał się, cały czas mając nadzieję, że ludzie się zatrzymają. Jeśli jednak wszystko będzie wskazywało, że nie zmienili swych intencji, to pozostanie tylko… brać nogi za pas i lecieć w las.
Widok krzyczącej, zakapturzonej istoty w dodatku wybiegającej z krzaków średnio wzbudza zaufanie, a tym bardziej w ludziach urządzających sobie “polowanie na czarownicę”. Pozostało więc brać nogi za pas i lecieć w las. Dirk uciekał jak tylko szybko potrafił, omijając krzaki, zapuszczając się głębiej w las oby jak najdalej od “dzikiego” tłumu ludzi. Biegł, nie oglądając się za siebie aż w końcu zgubił ich. Stał gdzieś na mokradłach w środku lasu, nie wiedząc totalnie gdzie jest. No bo jak miał wiedzieć skoro był tu pierwszy raz. Księżyc schował się za ciemnymi chmurami, a Dirk nie był astrologiem co by z gwiazd umieć czytać. Gdy tak stał pośród wysokich drzew, w ciemnościach poczuł jak miejsce gdzie ugryzł go wilk coraz bardziej boli i piecze. Prowizoryczny opatrunek powoli rozpadał się, i to nie z powodu niestarannego założenia, tylko bieg i ucieczka poluzowały go. Krew znów zaczęła się sączyć z rany, a Dirkowi było coraz ciężej złapać dech.
I teraz Dirk zrozumiał, że to koniec… Śmierć zaczęła zbliżać się i spoglądać zza jego pleców. Gdyby miał tylko siły, to z pewnością by się bał… Teraz nawet o to było ciężko. Nawet było ciężko, by łza zawitała w jego oku. Po prostu był zmęczony, wręcz wycieńczony. Nie miał sił na nic. Kompletnie na nic. Docisnął opatrunek i legnął na ziemi i... czekał. Czekał, aż to wszystko się skończy…
- Twórco nasz… czemużeś opuścił mnie - westchnął.
Dirk usiadł przy drzewie. Zmęczony, zmarznięty zajął się swoimi ranami. Nie były one śmiertelne, lecz lepiej było zapobiec wdaniu się zakażenia czy po prostu wykrwawienia się na śmierć. W końcu jednak odpocząłeś choć do świtu było daleko, lecz pojawił się problem. Nie wiedziałeś na Bogów gdzie jesteś. Las, dużo drzew, krzewów i tyle co mogłeś powiedzieć. Gdzie jest trakt, w którym kierunku iść do Vidovdan nie miałeś pojęcia.
Siedzenie w miejscu, mogło oznaczać śmierć. Ruszenie się również. Idealny dzień… piękna noc… Postanowił jednak ruszyć, przynajmniej coś się w ruchu ogrzeje, a nie zamarznie bez walki. Ruszył przed siebie. Po prostu przed siebie...
Dirk szedł przed siebie. Kroczył powoli i niepewnie. Gwiazdy na niebie były przysłonięte przez gęste kory drzew, a ścieżka po której kroczył była nie równa i grząska. Zagubiony szedł dość sporo czasu, choć dawno już stracił rachubę, a zmęczenie coraz bardziej dawało o sobie znać. Co jakiś czas Dirk przecierał oczy, które powoli coraz bardziej mu się zamykały, lub zasłaniał ręką usta gdy ziewał. Teren stawał się coraz bardziej grząski i podmokły tak, że zimna woda zaczęła sięgać Dirkowi do kolan. Zimno pobudziło już zmęczone ciało do życia ponownie, lecz i przyprawiło o dreszcze na całym ciele. Trawa stawała się coraz wyższa i wyższa, tak że w pewnych momentach była wyższa niż kroczący wśród niej podróżnik. W pewnym momencie Dirk poczuł dziwne, nieprzyjemne mrowienie na ciele a gdy dostrzegł rząd krzyży przysłonięty przez bujną roślinność, czuł swoim szóstym zmysłem że coś jest nie tak.


Na drzewach, wysoko nad samotnym wędrowcem siedziały kruki, które co jakiś czas kracząc dawały znać o swojej obecności. Trawa delikatnie poruszała się na wietrze, a krzyże sprawiały, że Dirk miał ochotę zawrócić, jednak co by mu to dało. Przecież i tak nie wiedział, gdzie dokładnie się znajduje i dokąd podąża.
Co by to jednak nie było, Dirk nie miał zamiaru zagłębiać się dalej w krzyże. Zawracać z pewnością też nie! Oj to na pewno nie! Ale zakręcić o 90 stopni i ruszyć dalej, już bardziej. Tak, tak, tak będzie najlepiej. Dirk nie lubił, jak tyle krzyży wyrasta na jego drodze. Nie lubił. Nie chciał też znaleźć się pod jednym z nich. Nie, rzeba było zmienić trasę, nieco odbić.
 
AJT jest offline  
Stary 18-10-2013, 21:22   #266
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Co można robić, wisząc głową w dół? Przeklinać oprawców? Modlić się? Mrugać?
Lotarowi nie pozostawało nic innego, jak obserwować. Z przerażeniem obserwować, jak Bernhard idzie ze swymi oprawcami potulnie niczym prowadzona na rzeź owieczka. Bez słowa czy gestu protestu. Lotar spróbował wypluć knebel i zawołać do niego, żeby się opamiętał, spróbował wyrwać, jedna z jego zatkanych ust wyrwało się jedynie niewyraźne mruczenie.
A Bernhard szedł, a raczej dał się prowadzić, jakby nieświadom tego, że na końcu drogi czeka na niego śmierć. Okrutna śmierć.
Dlaczego? Życie mu zbrzydło do tego stopnia? A może napił się czegoś? Dekoktu, który mu rozum i wolę odebrał?

Lotar zdecydowanie nie miał zamiaru dać się zarżnąć.
Jeszcze raz rozejrzał się dokoła by sprawdzić, czy wyjście jest tam, gdzie mu się zdawało. Niziołka rozwiązano, to może i jemu się uda? A wtedy walnąć z byka oprawcę z zębatym nożem, wyrwać się z rąk pomagierów kata i rzucić się w stronę schodów. Tam nikt nie stał, nikt nie schodził. Pewnie wszyscy goście już się zjawili na imprezę.

Opuszczono go nawet dość delikatnie. Zadbano nawet o to, by nie uderzył głową w podłogę. Mimo wszystko nadmiernej wdzięczności za tę dbałość nie czuł.
Poruszył ramionami, gdy zaczęto zdejmować mu więzy. I nieco zwątpił w powodzenie swych ucieczkowych planów, bo nogi nieco się pod nim ugięły, gdy postawiono go do pionu. Zwisł bezradnie w rękach tych, co go mieli zaprowadzić na miejsce kaźni. Zyskał parę sekund, a zawroty głowy, spowodowane dość gwałtowną zmianą położenia powoli minęły.
Stale podtrzymywany ruszył do przodu. Nie za szybko, by choć odrobinę przedłużyć gwałtownie dobiegające kresu życie.
I tuż przed krwawym tronem odepchnął trzymających go ludzi, a potem (rezygnując z uderzenia kata) rzucił się w stronę schodów.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-10-2013, 11:54   #267
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Estalijczyk zrezygnowany zasiadł do śniadania. Pałaszował wszystko z smakiem gdyż nie licząc wczorajszego wieczoru dawno już nie miał ciepłej strawy w ustach. Pikantny smak zupełnie mu nie przeszkadzał, wręcz przeciwnie w gorącej Estalii zazwyczaj wszystko było dużo pikantniejsze niż przeciętna kuchnia Imperium a nawet Księstw Granicznych.

Zebrał rzeczy gotów do dalszej drogi, zadbał o prowiant na drogę którym wieśniacy byli chętni się podzielić z wybawcami, przyjął dodatkowy ubiór którego wieś miała w nadmiarze po śmierci wielu z jej mieszkańców i tak dodatkowo osłonięty przed chłodem i deszczem gotów był do dalszej drogi. Raczył się jeszcze ciepłą herbatą zaparzoną wraz z ziołami i przyszykował na drogę spora ilość zaparzonych ziół w bukłaku mających wzmocnić organizm po niedawnej chorobie i ustrzec go przed kolejną.

Niewiele mówił, nie miał nastroju po nieoczekiwanym zniknięciu towarzyszy i wciąż martwił się o Dirka, wiedząc jednak że zmartwieniami nie wiele mu pomoże wyszedł na zewnątrz zobaczyć jak radzi sobie elfka.
 
Eliasz jest offline  
Stary 22-10-2013, 13:04   #268
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Elfka ściągnęła brwi i zatrzymała się na chwilę. Nie mogąc znaleźć tego czego szukała postanowiła jednak zapytać się kogoś z wioski. Wyglądało na to, że wieśniacy zebrali się w swojej świątyni/kościele. Youviel nie musiała poważać większości ludzi, ale nie zamierzała przeszkadzać w obrzędzie religijnym. Nie słysząc jednak modlitewnych pieśni postanowiła zajrzeć do środka. Z braku okien w drewnianej szopie trzeba było otworzyć frontowe drzwi.

Elfka pchnęła mocno jedno ze skrzydeł. Youviel pozwoliła by to samo się otworzyło i wciąż stojąc na zewnątrz popatrzyła do środka.
 
Asderuki jest offline  
Stary 23-10-2013, 09:02   #269
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Helvgrim nie miał zamiaru jeść śniadania, nie szukał też śladów, nie znał się na tym. Coś mu tu nie pasowało w tym wszystkim, nie wierzył że dwójka kompanów od tak sobie po prostu ruszyła w swoją stronę, to nie było normalne. Mogli się między sobą lubić lub nie, zgadzać lub mieć zdania odmienne, ale razem do wsi weszli i obowiązkiem było by ich szukać i wywiedzieć się gdzie są Lothar i Bernhard. Możliwym nie było by nikt we wsi nie wiedział kiedy i w którym kierunku się udali… wszak wieśniacy zawsze wszystko dokładnie obserwują, zwyczajni są żyć plotkami, a i najmniejszy hałas spowodowany tym że ktoś o świcie opuszcza osadę nie mógł zostać nie zauważony, a i nie śledzony wzrokiem. W pobliżu była Helga która serwowała śniadanie, coś Helva tknęło i postanowił drążyć temat nieobecności dwójki towarzyszy, przycisnąć nieco kobietę.
- Helgo… powiedz szczerze, gdzie jest Lothar i Bernhard? Kłamać się nawet nie ośmielaj. Wiemy że coś tu nie gra, czuję to w mych kościach porachowanych przez orki, co żeśmy wam skóry przed nimi uratowali. Mów zaraz gdzie są albo każde drzwi w tej wsi rozpierdolę w drobne wióry, a jak ich znajdę to do ciebie wrócę. - Sverrisson nie żartował, groził i to aż do przesady… coś tu nie było jak być powinno, a po spojrzeniu Siobana widać było że i on tak myśli.
Helga spojrzała na Ciebie robiąc wielkie oczy, zapowietrzając się na chwilę i robiąc się czerwona jak burak, ale czy ze złości czy ze strachu ciężko było powiedzieć:
- Że jak? Że co? Panie Krasnolud.. - uderzyła kilka razy odruchowo chochlą o kant gara - Mówiłam, wyszłam przed świtaniem posprzątać, no i zobaczyłam jak waszych dwóch przyjaciół wychodzi. Podziękowali mi ,za gościnę i udali się w kierunku Vidovdan. Ten wyższy to szary na twarzy był, jakby co go w nocy nawiedziło albo jakie choróbsko dorwało. Mój mąż to potwierdzi.. Wybaczcie Panie ale nie odpowiadam za zachowanie waszych towarzyszy a oskarżanie swego gospodarza to...ach - nie dokończyła.
Laura bez przekonania mieszała łyżką w swojej misce, przyglądając się żonie karczmarza. Babsko było rozlazłe, powolne, śmierdzące i na domiar złego sapało przy każdym, nawet najmniejszym ruchu. Irytowało kobietę w czerwieni do tego stopnia, że miała ochotę przywalić jej wprost w nalaną gębę, choć może przyczyna leżała po stronie zmęczenia i nocnych majaków. Ogólnie wszystko wkurwiało ją od bladego świtu, nie wyłączając członków bandy, osady i całych pieprzonych Księstw Granicznych.
- I czego bulgoczesz? - warknęła do gospodyni, odstawiając jedzenie na bok i podnosząc się z miejsca. Powolnym krokiem ruszyła w stronę karczmarki, patrząc na nią spode łba z nienawistną miną - Jakbyś zapomniała uratowaliśmy was. Żyjecie, ale bzycz dalej to sytuacja szybko się zmieni. Wpierw mówisz że cichaczem spierdolili, teraz że grzecznie zamietli przed tobą czapeczkami i gięli karki w ukłonach. Zdecyduj się
Kobieta lekko się zmieszała i rzekła:
- No cichaczem wyszli...przecież nie hałasowali, skoro dopiero skoro świtanie zobaczyliście, że ich nie ma. Nie chcecie wierzyć to nie.. Phi… - zabrała gar i poczęła wychodzić z chaty dodając na odchodne - Eh Sigmarze, niby tacy dobrze ale najchętniej dobrych ludzi to by już zarżnęli..albo pogwałcili… - pokręciła głową, lekko się trzęsąc ze strachu
Galvin spojrzał na gospodarzy bardzo srogim spojrzeniem.
- Chory człowiek i niziołek który gubi się w dziczy poszli od tak sobie we dwu w okolicę w której grasują orkowie. Taaaaaaa…. - krasnolud położył dłoń na toporze - Helv, chodź… zobaczymy we wsi czy ktoś coś wie… i niewiele mnie obchodzi czy kogoś obudzimy czy nie.
Z zacięciem na twarzy piwowar ruszył w kierunku wyjścia. Krasnolud zaczął wyptywać ludzi, zaś jeżeli baby i dzieciaki nic nie wiedzą Galvin idzie do chat na skraju osady od strony drogi do Vidovdan, gdzie wali bezczelnie do drzwi i też się wypytuje.
- Racja. Ruszajmy, na co czekać nie ma. - Helvgeim przytaknął Galvinowi i ruszył w ślad za nim.
(zakładam że Helv idzie z Galvinem a jak nie idzie to proszę mi to napisać, a jak to idzie to mi osobowe zdania skorygować)
Galvin wraz drugim Khazadem ruszyli na “spacer”. Dołączył do nich Sioban. Pierwsza baba jaką dorwali spojrzała na was swoimi przekrwionymi oczami, zapewne całą noc nie spała, i coś tam zaczęła cedzić przez zęby:
- No dwóch rankiem widziałam. Oj widziałam. W kierunku Vidovan szli. No spieszyło im się. Ten wysoki, taki fajny, to ciągle coś nawijał do tego mniejszego, który wydawał się być taki chory..Oj pewnie do cyrulika w Vidovdan szli. Oj pewnie tak - rzuciła babunia po czym zajęła się zmiataniem wokół domu.
Krasnoludowi nie uszła uwagi rozbierzność w zeznaniach gospodyni i zamiatającej baby. Szczególnie że to Lotar chorował, a Bernhard był w pełni zdrów. Szybko krasnolud podszedł do dzieciaków.
- Hej młodzieży! Gadaliście może z takimi dwoma co wychodzili z osady?
Dzieci spojrzały się na Galvina i jedno z nich chwyciło go za nogę (01 na OGD) i zaczęło przytulać się do niego mówiąc. W tym czasie drugie uciekło do chaty z płaczem:
- No widziałem widziałem Wujku. Ale to tajemnica. Nie mogę Ci powiedzieć - spojrzał na Galvina a potem na jego topór i delikatnie wyciągnał rączkę ku ostrzu chcąc dotknąć - Ale fajny. Czy jak dorosnę też będę mieć taki?
Galvin spojrzał na dzieciaka, a potem na topór. Cała ta sytuacja wkurzyła go, ale oto trafiała się okazja. Krasnolud uśmiechnął się unosząc jeden z wąsów do góry.
- Podoba Ci się? To wyjątkowy topór. Krasnoludzki topór i sposób ich wyrobu to tajemnica… dlatego nie mogę Ci powiedzieć jak taki zrobić.
Dziecko posmutniało, łzy pojawiły się w jego oczach i zaczął ciągnąć mocniej za nogawkę mówiąc:
- Wujek niech nie będzie taki, niech powie..no powiedz - zaczął “napastować” dzieciak krasnoluda.
Krasnolud spojrzał na dzieciaka po czym pogłaskał malca po głowie.
- No dobrze, już dobrze… ale to jest bardzo wyjątkowa tajemnica. Więc w zamian musisz mi zdradzić swoją i obiecać że nie powiesz nikomu jak robić krasnoludzkie topory.
Do krasnoludów dołączył idący wcześniej w kilka kroków za nimi szlachcic. Nie odezwał się jednak, tylko stał i przygladał się rozmowie.
Dzieciak spojrzał na Galvina i zamrugał oczami.
- Ci dwaj, których szukacie są u Wujka Magnusa. Modlą się do Sigmara o zdrowie waszego przyjaciela. Sigmar oczyści ciało jego z wszelkich chorób… - wskazał w kierunku wyjścia z miasta
- Wiec macie tu kapliczkę Sigmara? zapytał zaciekawiony szlachcic, odzywając sie chyba pierwszy raz tego dnia.
- No mamy, mamy. W szopie..Tam się zbierają wierni i modlą - odpowiedział chłopiec szczerze próbując dotknąć topora Galvina
- Możesz zrobić sobie krzywdę. Dobra. Słuchaj uważnie - Galvin schylił się do malca i zaczął mu szeptać na ucho - Krasnoludzkie topory robi się z krasnoludzkiej stali, a taką tylko można zdobyć w krasnoludzkich kopalniach. Kiedy wykuje się z niej topór trzeba hartować go wiele wiele razy, a potem spędzić kilka dni na samym ostrzeniu. Jeżeli jest odpowiednio wykonany to można nim przeciąć drzewo… o takie grube - tutaj krasnolud złożył palce tak aby pokazać okrąg o średnicy z pięciu cali - jednym mocnym uderzeniem.
- Choćcie panowie, i my sie więc pomódlmy. I pogadajmy z naszymi druchami zaproponował lekko podejrzliwym tonem Sioban. Niziołek u Sigmara?
 
Stalowy jest offline  
Stary 23-10-2013, 14:53   #270
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Helga coś oporowa była, ale postawa Laury już się Helvowi podobała bardzo, do tego stopnia że aż żółte zęby ukazały się w uśmiechu. Laura nie lubiła rzucać słów na wiatr, to khazad lubił. Sverrisson miał zrugać Helgę i ściągnąć ją do poziomu błota, ale inni zrobili to doskonale za niego, a krzepkiemu wojownikowi nie przystało zresztą by grubą babę w jej chałupie popychał... pięścią rzecz jasna, har har har.

Chwilę później, rozmowa z kilkoma dzieciakami na piaszczystej drodze, przyniosła więcej pożytku. Galvin w sprytny sposób manewrował słowem i okręcił szczeniaka w kilku zdaniach tak dokładnie jak Helv potrafił zrobić to sznurem na rapetach świniaka. Gówniarz wygadał przynajmniej gdzie jest ten cały Magnus, i jak się okazało Lothar i Bernhard... co znaczyło tylko jedno, wszyscy ich oszukali w tej przeklętej wsi. To były złe wieści. Bardzo złe.

Idąc w stronę wspomnianej przez dzieciaki szopy, Helvgrim przygotował swój potężny młot. Było oczywistym że coś trzaśnie pod jego obuchem, jak nie czaszka to drzwi... na pewno nie będzie miło.

- Szykujcie się towarzysze. Na pewno nikt nas nie przywita tam z otwartymi ramionami... jakby było inaczej to by nic przed nami miejscowi nie ukrywali. - Sverrisson przemówił lecz nie wiedział co myśleć dokładnie o zaistaniałej sytuacji. Czemu Bernhard i Lothar akurat? Dlaczego w tajemnicy to wszystko się działo? Do cholery, o co tu chodziło? Odpowiedzi było brak, ale stary krasnolud coś czuł że wraz z odpowiedziami właśnie, poleje się czyjaś krew.
 
VIX jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172