Doshanin przemykał między cieniami w poszukiwaniu godnego przeciwnika. Ale nie było to łatwe. Łowcy nagród już byli w odwrocie. Widok insektoida przyjął z zadowoleniem. Przynajmniej rzucili świeże mięso, albo chitynę. Pazury zastukały o posadzkę gdy zerwał się do biegu, wymachując toporem na wszystkie strony dopadł ganda, a może to był gran albo germ? Czasem miał wrażenie, że w Galaktyce życie było aż nad bogate. Ktoś powinien zrobić z tym porządek. Z gandyjskim snajperem zrobił porządek uderzając raz za razem, z insektoidami nigdy nic nie wiadomo, gdzie mają układ nerwowy czy ważne organy, lepiej nie ryzykować. Poszatkował napastnika starannie. Szło jak z płatka. Aż za łatwo. Może łowcy mieli jeszcze dobrą kartę w zanadrzu. Ale nie musiał już się kryć. Wskoczył na kontener i patrząc z góry szukał kolejnych ofiar. Ruszył biegiem przeskakując ponad przejściami. Kontenery dudniły od jego kroków. Niech wiedzą, że nadchodzi. Niech się boją. |