Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2013, 21:26   #206
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Czas uciekał… lont sycząc niczym wąż spalał się wędrując ku celowi.

4...



A oni… musieli wpaść z błota w gówno. Że też teraz przypałętał się jakiś nadgorliwy służbista.
Jean nie zamierzał czekać, aż typek naciśnie spust.
-Niech cię diabli... porwą.- syknął głośno, jego oczy rozbłysły purpurowym blaskiem. A z dłoni wystrzeliły strumienie purpurowej energii. Wprost w klatkę piersiową mężczyzny.
Muszkieter wytrzeszczył oczy i krzyknął kiedy magiczny pocisk uderzył go w pierś, niemal zmiatając z nóg. Zamiast tego mężczyzna zatoczył się na bok, uderzył plecami w burtę wozu a następnie chwiejnym krokiem odpadł od niej, z trudem zachowując równowagę.
-Ty mały... !

Zamarł, kiedy dwa bliźniacze noże do rzucania wbiły mu się w gładki pancerz na piersi.
Claviss uśmiechnęła się lekko, opuszczając dłoń.
-Sam jesteś mały...
-W nogi!-
warknęła Seravine, widząc że kłęby dymu w powozie stają się coraz gęstsze.

3...

Zaskoczony Czarny spojrzał najpierw na dwa bliźniacze ostrza tkwiące mu w piersi a potem na mały arsenał który transportowali.
Jean pędził ile sił, ale odwrócił się jeszcze na moment, by znów wystrzelić strumieniem energii w strażnika. I paść jak długi na ziemię.
W sumie, rzucenie czaru było niczym akt miłosierdzia.
Mężczyzna był otumaniony i zaskoczony cała sytuacją, przez co wiązka energii trafiła go centralnie między oczy, skracając jego egzystencje na tym materialnym padole.

2...

W tej samej chwili zza szopy w której stał wóz wyłoniło się kolejnych pięciu muszkieterów pod bronią. Ich dowódca, którego twarzy przypominała z trudem zaleczony ochłap mięsa, spojrzał szybko to na leżącego obok powozu ciało, to na oddalającą się trójkę intruzów.
Zza pasa dobył pistoletu.
-Ogień na mój cel!- krzyknął, wymierzając w stronę najłatwiejszej do trafienia postaci, którą była Seravine.

1...

Pięć luf muszkietów uniosło się górę, kierując w stronę uciekinierów.
Następnie świat zadrżał, rozdarty eksplozją.


Kula ognia pochłonęła stojącą obok grupę Czarnych Płaszczy, rozerwała powóz na drzazgi oraz zmiotła połowę budynku obok którego ustawiono stodołę. Huk był tak potężny, że Jean stracił słuch na kilka, długich sekund. W sumie nie zwrócił na to jednak szczególnej uwagi, gdyż fala uderzeniowa była na tyle silna że za równo on, jak Claviss i Seravine, zostali zmieceni z nóg i delikatnie wyrzuceni w powietrze.
Cała trójka niezbyt zgrabnie wpadła do porośniętej zielskiem płycizny przy brzegu rzeki.
-Wszystko dobrze co się dobrze...- mruknął do siebie Jean, sięgając po pistolet i rozglądając się po polu bitwy. Spojrzał w kierunku Seravine i krzyknął.-Naprzód chłopcy! Dobić resztę!
Choć jeszcze nie wiedział czy jest ktoś do dobijania. I czy po swojej stronie ma jakichś chłopców i dziewczęta.
Seravine spojrzała niepewnie na kochanka, a następnie porozumiała się wzrokiem z Claviss.
-Musiał zbyt mocno pieprznąć w ziemię...- oceniła tropicielka. I miała rację. Na wpół ogłuszony gnom dochodził dopiero do siebie.

Samo miejsce po wybuchu było... puste.
Po grupce muszkieterów nie pozostało zbyt wiele kawałków które na pierwszy rzut oka można by było określić jako części kogoś kto jeszcze niedawno był człowiekiem. Co więcej, stary budynek przycupnięty przy kamiennym stołpie młyna stanął w ogniu, a krzyki dobiegające ze środka jednoznacznie wskazywały na to że tymczasowym lokatorom fakt ten bardzo się nie podobał.
Po drugiej stronie płonącego budynku, w miejscu pierwotnego obozowiska Czarnych Płaszczy, dało się słyszeć krzyki.

Również bólu.
Jean usiadł na ziemi, patrzył na płonący budynek. Po czym położył się na plecach i przymknął oczy. Zadanie zostało wykonane.
-Ej ej szefie… nie czas na spanie.- Claviss urządziła gnomowi pobudkę bezceremonialnie kopiąc w kostkę Jeana.
Prawie wykonane…
-Nie śpię…- burknął gnom wstając z ziemi. W uszach mu szumiało, w głowie się kręciło. Był za blisko eksplozji.
Widział jak Egil i jego chłopcy z rykiem wypadają przez okna domu i rzucają się na resztę czarnych płaszczy jak stado wilków. Kopnięcia w krocze były najdelikatniejszymi z form jakie używali w brutalnej i skutecznej pacyfikacji wrogów. Byli jak wilcy i robili rzeź…
Jednak Czarne Płaszcze nie zamierzały odejść tak łatwo i bezproblemowo. Po pierwszym szoku zdołali się zebrać do kupy i kontratakowali. I popłynęła krew… tym razem także najemników Le Corbeu.

Byłoby źle, gdyby nie Ogar, który włączył się do walki wraz z Jasiem. Chal-Chennet błyskawicznie przejął dowodzenie wytrącając nieco Egila z równowagi. Ale też i dobrze się stało…
Szlachcic wiedział jak walczy gwardia pistoletowa, znał jej nawyki i taktykę. Ogar przeprowadził błyskawiczny szturm, rozbijając w pył świeżo przegrupowane siły wroga. Ostrza rapierów i mieczy błyskały niczym pioruny w gwałtownej wymianie ciosów. Krew zabarwiła trawę, jęki rannych trwały krótko. Bowiem bezlitośnie dobijano, tych którzy upadli na ziemię. W tej bitwie nikt o pardon nie prosił i nikt pardonu nie dawał. Jean stojąc blisko płonących resztek wozu wsunął do przodu jeszcze drżące po wybuchu dłonie i z jego palców wystrzeliła struga czerwonej energii, rozrywając klatkę piersiową jednego z czarnych płaszczy… zbyt blisko egilowego wojaka.
To wystarczyło by szpieg na razie darował sobie wtrącanie w ów bój. Mógłby przypadkiem porazić sojusznika mroczną mocą. A nie czuł się na siłach…
Wrzask. Z palącego się budynku wybiegł, płonący wojak. Strumień energii z dłoni gnoma litościwie zakończył jego boleść.
To był ostatni dźwięk tej bitwy. Szalejące kurduplowate tornado mieczy, które przyłączyło się od egilowo-ogarowej jatki dokończyło sprawę kilka chwil wcześniej. Claviss właśnie udowodniła swemu pracodawcy, że jest jedną z najtwardszych gnomek jakie Jean widział w życiu. A reszcie najemników, że nie należy oceniać wojownika po wzroście.
Wśród wrogów nie pozostał już nikt żywy.

-Brać się do gaszenia tego budynku zanim ogień całkiem go pochłonie młyn, ale już!- krzyknął gnom do wojowników, którzy do tej czynności, zabrali się ze znacznie mniejszym entuzjazmem. W końcu walka to zabawa… a nie robota. Ale ton głosu Le Corbeu był stanowczy. Zresztą otrząsnąwszy się całkiem gnom zaczął wydawać kolejne polecenia.-Laroque zajmij się rannymi i mój kapelusz!
-Tak, tak… strasznie marudny jesteś bez niego.-
rzekła kapłanka wciskając go na głowę gnoma i ruszając w kierunku krwawiących najemników, odpoczywających wśród trupów.
Jean poprawił swoje nakrycie i podkręcił wąsa… czerniejącego wąsa, gdyż sztuczka szpiega przestawała działać. Gnomka pewnie rozumiała, że bez kapelusza i butów "Le Chat dans les bottes” nie jest sobą.
Właściwie miał ruszyć by poflir.. porozmawiać z Seravine, gdy Jeana doskoczył wysoki muskularny chłopina pod czterdziestką i zaczął lamentować.- Mój młyn! Mój piękny młyn… Co żeście zrobili barbarzyńcy i mordercy! Mój piękny młyn!
Mimo mocarnej sylwetki zawodził dość piskliwym głosikiem, a poobijana gęba świadczyła, że nie jest twardy ani w gębie, ani w pięściach.
Nie to co rozwścieczony gnom. Spojrzał z irytacją spod kapelusza na młynarza. -Zamilcz! Zamilcz! Zamilcz głupcze! Ciesz się że nie powieszę cię na najbliższej gałęzi za zdradę A’loues!
-Powiesić… za ..zdradę…?-
zaskoczony obrotem sprawy karczmarz powoli wydukał każde słowo robiąc się blady jak ściana na twarzy.
-Taaak… za zdradę. Udzielałeś gościny wrogom królestwa, więc zamilcz jeśli nie chcesz pogorszyć swej sytuacji!- gniewny ton gnoma wystarczył, by karczmarz upadł na kolana i zaczął błagać o litość. Co tylko rozsierdziło Jeana.- Mówiłem zamilcz. Daj mi wreszcie spokojnie pomyśleć.
Tymczasem do gaszących pożar ludzi Le Corbeu podchodzili zagniewani obywatele miasteczka. Głośno i niechętnie komentujący wydarzenia jakie rozgrywały się na ich oczach. Ale nie dość śmiali by się w nie wtrącać.
Widzowie ostatniego aktu tego dramatu.

Bo oto na ich oczach właśnie z nadpalonego młyna wyskoczył ostatni rzezimieszek Czarnych Płaszczy. Mężczyzna doskoczył do Denise, uznając gnomią kapłankę Garla za najmniej groźną osóbkę. Pochwyciwszy ją od tyłu, przycisnął do swego ciała i przystawił lufę pistoletu do głowy.
-Nikt nawet nie drgnie! Bo ta mała suka zginie!- krzyknął głośno i spojrzał w kierunku Jeana.- Zwłaszcza ty! Nie próbuj sztuczek z dłońmi. Rzucić broń! Ale już! Pokurcz rączki za siebie.
-Słyszeliście.-
rzekł gnom zakładając dłonie za plecy.- Wykonać rozkaz.
Po tych słowach szpiega słychać było zewsząd dźwięk opadającego na ziemię oręża.
-A teraz niech mi ktoś sprowadzi konia… Ale już!- krzyknął bandyta. Skupiony na przeciwnikach przed sobą zapomniał o jednym wrogu. Gnomce którą pojmał. Ta wyszeptawszy modlitwę do Garla Świetlistozłotego dotknęła palcami dłoni trzymającej go przy bandycie. I skóra jego natychmiast poszarzała.
-Co do…- więcej nie zdążył wydukać. Negatywna energia przepłynęła przez jego ciało wywołując natychmiastową martwicę tkanek. Po chwili osunął się martwy na ziemię.
- Koniec przedstawienia.- odrzekł głośno Jean. Odetchnął z ulgą. Bał się bowiem, że mógł stracić swa podwładną. -Zrobić tu porządek, a ty…
Spojrzał na lamentującego po cichu młynarza.- Dostaniesz odszkodowanie za poczynione zniszczenia. Tylko przestań mi tu jojczyć.

Łupy były spore: Dwa tuziny dobrze wykonanych szpad, drugie tyle lewaków, osiemnaście zadbanych muszkietów, dwa pistolety skałkowe, trochę jedzenia i alkoholu, sakiewka ze złotem.. dość ciężka.
Do tego sześć zwykłych koni w tym dwa pociągowe, a reszta rącze pod siodło. No i dodatkowa zachwycająca oko perełka jaką był zadbany ogier o Krevhlodzkiej krwi. Ten dostał się Seravine. Z sakiewki Jean wypłacił sto złotych Argenów karczmarzowi. Część koni i oręża poszło na częściową spłatę najemników. Dla Jeana najważniejszą zdobyczą była książeczka z wekslami bankowymi, spalona tak że nie dało się z niej nic odczytać poza herbem Banku Królewskiego z Periquex na okładce.
Bardzo niepokojące znalezisko.

Jean nie kwapił się z marnowaniem czasu na wypytywanie, wątpił by tutejsi znali prawdziwy cel podróży Czarnych Płaszczy. A skoro Claviss nie potrafiła określić skąd przybyli, to nie było powodu mitrężyć więcej czasu na pobyt tutaj.
Zabrano łupy na konie i wyruszono. Gnom przyczepiony niemal do pasa Seravine, na pół zemdlony przekonywał się o gorącej krwi Krevhlodzkiego rumaka. I skłonność kochanki do szybkiej jazdy.
I był obiektem kpin Egila i jego ludzi. Pocieszającym dla Jeana był fakt, iż jego kocur… spał sobie najlepsze. Obozowisko było więc bezpieczne.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-10-2013 o 18:12. Powód: poprawki
abishai jest offline