Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2013, 13:01   #27
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=7znrx8yLu-o[/MEDIA]


-Orzeł, w prawo. Reszka, w lewo.- zadecydował i pstryknięciem posłał monetę do góry, by w połowie drogi na ziemię złapać ją i położyć na wierzchu dłoni.

Zamarł.

-No chyba że ktoś wie gdzie iść... ?- mruknął, i dopiero wtedy zerknął okiem na wynik rzutu.

Wypadł orzeł, ale Gilian wyraźnie się wahała.

- Nie możemy pozwolić sobie na uśmiech losu.- wyciągnęła pałasz z pochwy i wskazała korytarz na prawo.- Zobaczysz czy masz szczęście Morgan... Mianuję cię adiutantem. Wybrałeś drogę, więc idziesz w prawo. Ja pójdę w lewo z Lurghiem, a ty... twoja kolej na wybranie podwładngo.

-Chwila moment... ja się nie godziłem na bycie czyimś podwł...
-wtrącił obrażonym tonem Ferdynand, ale Jack Black mu przerwał wtrącając się.

-Dżentelmen winien być usłużny względem kaprysów damy, prawda.

-No tak.. dżentelmen winien.
- zaciął się doktorek. Poprawił okulary i westchnął.- Proszę o wybaczenie moja droga. Rzeczywiście niepotrzebnie się uniosłem. Niech więc pan Lockerby będzie numerem dwa w naszej małej grupce.

-Pan Black.-
zdecydował bez wahania Morgan.- I pan Kanciarz, jeśli to nie problem. Chyba, że jest przymus żeby ktoś został w tyle, wtedy wystarczy mi sam grajek.

Dla pewności rzucił jeszcze okiem na odległe schody, po których tam zeszli.

-Nie dałeś mi okazji, do wybrania kolejnego...- burknęła nieco gniewnie półelfka i wzruszyła ramionami.-... ale niech ci będzie. Tylko starajcie się nie robić za wiele hałasu. Nie ma co informować naszą ptaszynę, że idziemy po niego.

-A chciałaś Willa?
- Lockerby uśmiechnął się lekko, widząc wręcz uroczy sposób, w jaki Gilian zasygnalizowała mu swoje niezadowolenie.- W sensie ja kieruje się czymś co uważam za jakąś tam pokręconą strategię, ale równie dobrze ty może znajdziesz mu lepsze zastosowanie?

Przewrócił oczami.

-Widzisz, Maverick? Rozchwytywany z ciebie towar.

-Cudownie... już się cieszę. Nie ma to być rozchwytywanym w norze pod cmentarzem.-
uśmiechnął się ironicznie Will.- Czemu tak mnie nie rozchwytują w ekskluzywnym burdelu.

-Może dlatego, że skąpiec jesteś i dajesz małe napiwki?-
spytał retorycznie Ferdynand wywołując czerwone lico u kanciarza. Ten tylko mocniej nakrył oblicze kapeluszem i wybąkał.- Może chodźmy wreszcie, zamiast tracić czas.

-Racja...ruszajmy i..
.- Giliam spojrzała na Morgana.- Powodzenia. I... cicho ma być.

-Nawzajem, dziewczyno.


Lockerby westchnął, kiedy Gilian i jej obstawa ruszyli korytarzem. Nie żeby narzekał na swoich towarzyszy, ale miał dziwne wrażenie że doktorek z maggusem w jednym zespole tylko narobiliby problemów.

Dlatego też rewolwerowiec skinął na Jacka i ruszył tuż za nim, spod płaszcza wyjmując swój wierny kastet wzbogacony nożem.

Ta... Cisza ciutkę ograniczała mu pole manewrów.

Szli w ciszy krok za krokiem. Po chwili ich uszu dolatywała wygwizdywana piosenka. Ledwo słyszalna jednakże. Bo gwiżdżący osobnik był jeszcze daleko. Krok za krokiem zmierzali korytarze, aż do długiego tunelu, od którego odchodziły trzy równoległe ścieżki w prawo i jedna odnoga w lewo. Najbliższa była odnoga korytarza w prawo. Potem było niemal skrzyżowanie dwóch dróg. I kolejna możliwość wyboru kierunku marszu.

Gwizdanie dochodziło z jedynej odnogi znajdującej się na lewo. Tam też Morgan, ruszył ze swymi "ludźmi". Gdy zajrzeli w głąb tunelu, przekonali się, że na jego końcu znajduje się cela z kimś znajdującym się w środku. Panująca jednak w tym korytarzu ciemność nie pozwalała jednak stwierdzić, kto to.

-Ja bym nie lazł... mam złe przeczucie.- wtrącił cicho Will.

-W takim miejscu nie ma dobrych przeczuć.- ripostował krasnolud. I rzekł na Morgana.- To kto idzie pierwszy?

-Ktoś kto widzi w mroku.
- mruknął Lockerby, znacząco zerkając na Blacka.- Potem ja. Za mną Will...

Taki plan wydawał się... logiczny.

-Noooo taaaak... zawsze wszystko jest zwalane na krasnoluda.- jęknął Jack jakoś niespecjalnie mając ochotę na bycie tym pierwszym.- Noszę okulary... mam słaby wzrok.

Nerwowo zaczął szukać owych okularów.

-Nie bądź cykor.- mruknął w odpowiedzi Will.

-Sam sobie nie bądź i idź pierwszy.- burknął krasnolud.

- Z wodzem się nie dyskutuje.- ripostował kanciarz.

-Idziemy razem. Będę cię ubezpieczał z tyłu, i w tym wypadku to nie jest pusty frazes bo jesteś niższy ode mnie o trzy głowy, więc bez problemu wypalę w pysk ewentualnemu agresorowi.- odruchowo wywinął krótki młynek trzymanym w ręku rewolwerem.

Nie musiał wspominać że wolał w zaistniałej sytuacji bardziej używać noża, niż broni palnej, ale to było raczej oczywistością.

Po chwili zmarszczył brwi.

-Will, jak głośne są twoje sztuczki?

-Nie tak głośne jak rewolwer. Raczej nie posłyszą ich wrogowie.-
wyjaśnił krótko mężczyzna, wyciągając karty i tasując je. -Nie martw się.

A Black ujął w dłonie swoją mandolinę, której to pudło rezonansowe wzmocnione było metalem, czyniąc z nią poręczną maczugę.

-No to chodźmy wreszcie.- mruknął krasnolud nieufnie i ruszył przodem, zagłębiając się ponury ciemny tunel.

-To nie ja marudzę...- odparł Morgan, chwytając kastet ostrzem do dołu i ruszając tuż za niezadowolonym brodaczem.

Krok za krokiem przybliżali się do krat. Im bliżej byli, tym bardziej krasnolud nerwowo się rozglądał. I tym ciemniej było. Nagle grajek zatrzymał się i rzekł nerwowo.- Coś jest nie taa..

Nie dokończył słów, bo nagle sparował maczugą cios lekko skorodowanego miecza trzymanego przez trupią rękę, która dosłownie wynurzyła się z prawej ściany.

Podczas gdy z lewej wynurzył się cały nieumarły wojownik.




Zapewne za życia jeden z pierwszych szlachciców, jacy zeszli na ten ląd. Ciało zachowało się doskonale... I właśnie próbowało odrąbać mieczem głowę zaskoczonego Morgana.

-Wow...

Lockerby uniósł brwi, przez miliardowy ułamek sekundy popatrzył na ostrze a następnie pochylił się, pozwalając by broń przemknęła mu nad głową.

Następnie, nie tracąc ziemnej krwi, obrócił się, łokciem uderzył w łokieć trupa a następnie dźgnął w nadgarstek nieumarłego.

A raczej spróbował dźgnąć, gdyż klinga przy kastecie z chrzęstem wbiła się w mięso oraz kość kilka centymetrów powyżej zamierzonego punktu na dłoni trupa.

-Mamusiu!- krzyknął niezbyt męsko Jack uchylają się przed ostrzem ręki wystającej ze ściany. I z całej siły uderzył poniżej miecza wystającego wraz z ręką ze ściany. I mandolina owa przenikła przez iluzję. A jej cios sprawił, że ukrywający się za fałszywą ścianą truposz wyłonił się z niej. Nieco się chwiejąc uderzył w krasnoluda, warczącego gniewnie.- I kto tu mnie wspiera?

Ano nikt. Morgan sam musiał unikać szerokiego miecza próbującego dosięgnąć jego wnętrzności. Co znów mu się udało, a ponadto tuż obok jego głowy przemknęły płonące karty które uderzyły w czerep trupa wybuchając ogniem. Pół czaszki trupa było zmasakrowane. Żuchwa wisiała na jednym ścięgnie. Ale i tak nieboszczyk nie zamierzał poddać się śmierci.

-Nigdy nie widziałem...- Morgan odskoczył od uszkodzonego trupa i obrócił się na pięcie, by z kastetem w dłoni dopaść do przeciwnika, z którym mierzył się Jack.-...krasnoluda narzekającego na konieczność udziału w walce.

Lockerby warknął ze złością, zablokował wierzchem dłoni kolejny niewprawny cios a następnie wbił nóż tam gdzie celował za pierwszym razem, w przypadku pierwszego trupa.

Szeroka klinga wbiła się idealnie pomiędzy dłoń a kość przedramienia, w wyraźny sposób utrudniając nieumarłemu celne wymachiwanie mieczem.

-Gdybym.. chciał bawić się rozwalanie kości, zająłbym się medycyną.- warknął w odpowiedzi krasnolud.- Albo został... dentystą. To dopiero bohaterska fucha... wśród orków i krasnoludów.

Kolejne uderzeniem mandoliny strzaskało kolana chodzącym zwłokom i powaliło truposza na ziemię.

Wykończenie go okazało się kwestią kilku chwili.

Tego który próbował wbić miecze w plecy Morlocka dobiły ogniste karty Willa.

-Iluzja.-rzekł po walce Jack wkładając rękę w ścianę. I macając na oślep dodał.- Wnęka w ścianie tunelu. Ukryta za iluzorycznym murem... Niech to diabli Will... twoje oko powinno to wyczuć.

-Nie tutaj... za dużo magii wokoło. Aury się mieszają ze sobą
.- skwitował krótko kanciarz.

Morgan westchnął tylko, a cała ta robota zaczęła go coraz bardziej irytować. Nie miał nic przeciwko legalnej strzelaninie, napadowi z rabunkiem czy innemu cholerstwu, do którego to za młodu miał zbyt dużą słabość.

Tutaj zaś nie mógł nawet legalnie wyciągnąć broni z kabury w innym celu niż pieprznięcia komuś kolbą.

-Idziemy dalej.- zarządził krótko.- Oczy dookoła głowy...

-Jasne..
.- mruknął Jack i ruszył w kierunku celi rozglądając się dookoła.

-Will...jak w ogóle powstają takie truposze.-spytał krasnolud nagle.

Maverick spojrzał na niego zdziwiony.

- A niby skąd ja mam wiedzieć?

-Jesteś magusem, prawda?-
zapytał Jacka, a kanciarz wzruszył ramionami.- Co nie czyni ze mnie znawcy truposzów.

A w celi do której zmierzali... coś zaczęło się poruszać. Otulony brudnym płaszczykiem stworek, rzekł głośno falsetem.

- Pomocy! Jestem tu przetrzymywany wbrew woli!

-I tak zostanie jeśli się nie zamkniesz
.- warknął Lockerby, rozglądając się dookoła z przestrachem że krzyki więźnia ściągną im na głowę ewentualnych strażników.- Coś ty za jeden?

Dodał, podchodząc bliżej do celi.

-Eeee... jak mam odpowiedzieć, jeśli mam się zamknąć?- zapytał osobnik, a krasnolud wtrącił.- Ot zagwozdka... chyba że obaj znacie język migowy.

-Chodziło mi o to żeby się nie darł
.- wycedził przez zęby Morgan, mając ochotę walnąć krasnoludowi w łeb.

Nie miałoby to jednak sensu, najwyżej połamałby sobie palce.

-Więc?- dodał, zapalając zapałkę i oświetlając głośnego więźnia.

-Jestem...- osobnik teatralnie zrzucił z siebie płaszcz.-Archibaldo Finnenbecker, alchemik i wynalazca... przetrzymywany tu wbrew swej woli.

Pod płaszczem był młody gnom, niewątpliwie adept sztuki alchemicznej...




Sądząc po nieco zaniedbanym uniformie i goglach na oczach.

Morgan przewrócił oczami.

-Jakiś związek z gnomimi gangsterami czy nekromanta porwał cię ot tak, dla zabawy?- zapytał ironicznie, na wszelki wypadek powstrzymując Jacka od przedwczesnego rozbrojenia zamka.

-Ja jestem uczciwym obywatelem, proszę pana!- odparł oburzonym głosem Archibaldo.- Przymuszonym przz tego dzikusa do niewolniczej roboty i asystowaniu przy tych okropnych reanimacjach ciał zmarłych nieboszczyków.

Morgan spojrzał krótko na Jacka, którego reakcja na słowa gnoma była "bardzo" pomocna. Następnie wzruszył ramionami.

-Powiedzmy, że mówisz prawdę. Umiesz się bronić?- zapytał, zezwalając grajkowi zająć się zamkniętą kratą.

Will tasując karty wyciągnął jedną z nich i podał Morganowi solidną dziesiątkę trefl.

-Jaaa... nie bardzo... nie przepadam za walką. Jestem bardziej rzemieślnikiem.- wyjaśnił gnom, gdy Black rozpuścił zamek. Wyskoczył szybko z celi dodając.- Robię eliksiry i przedmioty magiczne czasem. A teraz uciekajmy zanim ten szalony kapłan mwangi i jego potwory nas tu przydybią.

-Szalony kapłan?-
mruknął Morgan, oglądając kartę.

Dziesiątka? Więc chyba nie kłamał.

-A nie masz może na myśli faceta w badziewnym smokingu z czaszką wymalowaną na twarzy i z bielmem na oczach... ?

Jeszcze tego mu brakowało żeby nekromanta miał wsparcie jakiegoś pieprzniętego klechy.

-Noooo... poznaliście go już? To czarownik mwangi, kapłan ich pokręconych bożków, mistrz magii ju ju...zwać go można na wiele sposobów.- wyjaśnił Archibaldo zerkając pocierając rękawicą kark.-Właśnie o nim mówiłem.

-Jesteśmy tu żeby go zabić.-
odpowiedział Morgan, odczekując aż Black skończy pracę i otwierając drzwi od celi.- I tak, mamy wsparcie. Dziewuchę naznaczoną piętnem śmierci, naćpanego półorka zabójcę oraz szalonego doktorka strzelającego błyskawicami z garłacza. Idziesz z nami, jak mniemam?

Uśmiechnął się z maniakalną wesołością.

-Ehmm...jasne... to znaczy. Jeśli można to idę z tyłu bardzo cichutko i nie odzywam się.- jeknął gnom poprawiając gogle.- Jak wspomniałem, jestem wytwórcą eliksirów głównie. I trochę gotowych powinno być w mej pracowni, o ile sługusy mego pana ich nie wzięły.

-Sługusy?
- spytał zaciekawiony Will.- Czterech wiecznie naprutych rewolwerców. Widzicie w moich badaniach opracowałem narkotyk, który czyni czerwone krasnoludzkie ale jeszcze silniejszym. To mój bersekerski szał... że tak powiem, bo tak to nazwałem. I dlatego mnie porwano.

-Świetnie...-
Lockerby machnął kastetem na próbę i uśmiechnął się lekko.- W takim razie prowadź, do swojego grajdołka... Tylko nie mów o tym całym szale przy półorku, jeśli go spotkasz. Mam dziwne wrażenie że jego bracia zginęli przez naćpanie twoim specyfikiem...

-A co ja jestem winien. Ja im tego nie podawałem
.-wzruszył ramionami gnom dodając pisklkiwym głosikiem.- Zresztą Caligario też mówiłem, że specyfik jest w fazie eksperymentalnej. Ale czy ktoś mnie słucha? Nie...

-Ciekawe czemu...
- odparł ironicznie Will. Skierowali się do korytarza naprzeciw tego z którego wyszli. Był on krótki i zawierał komnatę pełną alembików, retort i dużą centryfugę. A także olbrzymią ilość słoików, flakonów i innych szklanych pojemników z ziołami, proszkami, cieczami...

Na stole leżał martwy elf, a jego odcięta świeżo zmumifikowana dłoń wisiała na łańcuszku ze złota tuż nad nim.

-Hmmm... Mój specyfik miał wady, ale nie zabijał po użyciu.- mruknął gnom przeszukując półki.

-Jego też potrzebowałeś do eksperymentów... ?- zapytał niepewnie Morgan, zerkając to na trupa, to na jego rękę robiącą za wisiorek.

I zdawał sobie sprawę że specyfik sam w sobie nie zabijał. Biorąc jednak pod uwagę zachowanie dwóch "cichych zabójców" po jego użyciu, mordercze skutki mogły być rzeczą o relatywnym znaczeniu.

Sam pokój nie spodobał się rewolwerowcowi. Nawet odrobinę.

-On? On nie żyje... to tylko zwłoki. Pełno tu ich... nieumarłych produkuje się z trupów. Nie ja zabiłem go. Ani nawet Caligario. To cmentarz... czynny. mnóstwo materiałów.- wyjaśnił gnom wyciągając kolejne fiolki.-Jeden eliksir tarczy, jeden przebrania siebie. Jeden powiększenia osoby. Cztery...zanegowania zapachu. Dwa lekkiego leczenia.

Spojrzał na zmumifikowaną dłoń.- Jedna dłoń maga... to chyba wszystko co zostało. Wygląda na to, że uznali że magiczny przedmiot nie został jeszcze ukończony. Ich strata.

-Dłoń maga...-
mruknął Morgan, uśmiechając się niepewnie.- Taaa... Świetnie. A teraz wynośmy się z tego pomieszczenia, bo ciarki mnie tu przechodzą... Wiesz gdzie możemy znaleźć teraz twojego szefa?

Zapytał, obserwując jak pokurcz ładuje swój sprzęt do torby.

-W drugiej odnodze głównego korytarza jest część mieszkalna. My jesteśmy w badawczej części.- wyjaśnił alchemik.

-Czyli musimy się cofnąć. A co jest w tej?-
spytał krasnolud.

-Hmmm...magazyn wszystkiego i drugie pomieszczenie z ciałami do zużycia.-wyjaśnił krótko gnom.

-Magazyn.- ocenił na szybko Morgan.- Co masz na myśli mówiąc "wszystkiego"? Jest tam coś przydatnego z naszej perspektywy? Jest strzeżony?

Z drugiej strony cholera wiec o trzymał tam ten chory magik.

-Eeee...no... groch, kiszona kapusta, łopaty, manierki, stemple ubrania, lampy, oliwa, suszone mięso... takie tam.- wyjaśnił gnom pocierając kark.- Nie wiem czy jest strzeżony. Jest zamknięty na kłódkę.

-A coś bardziej morderczego od podejrzanego żarcia? Proch? Nafta? Pieprzony dynamit... ?-
Lockerby zaczął powoli tracić nadzieję, by w ostateczności wzruszyć ramionami.- Jeśli nie, idziemy do kwater mieszkalnych.

-Hmm... nafta może być. Dużo nafty. Dynamit raczej nie
.- stwierdził po namyśle gnom.

-Do magazynu.- zarządził Morgan.- Migiem. A potem do kwater. Ktoś musi stanąć na czatach kiedy będziemy urządzać sobie mały szaber.

-No to za mną.-
rzekł gnom pakując do plecaka jeszcze ową rękę i dyskretnie niedużą skrzyneczkę. Po czym ruszył przodem.

Dotarcie do magazynu zajęło kilka chwil. Znajdował się na końcu ostatniej i najgłębiej położonej odnodze korytarza i miał łatwy do sforsowania zamek. I zawierał, to czego Morlock się spodziewał. Żarcie, ubrania, zapas soli i cukru i wody, lampy naftowe i naftę do nich. Jakieś butelki, szpadle kilofy, hełmy górnicze, drewnianie stemple... wszystko co było potrzebne w podziemnej siedzibie i wszystko co było niezbędne do zbudowania jej.

-Osobiście... inaczej wyobrażałem sobie skarbiec.- odparł zdegustowany Will.

-To jest magazyn... nie skarbiec. Zresztą tu nie ma skarbca. Kosztowności są trzymane w banku.- wyjaśnił alchemik.

-Wiem, wiem... ale liczyłem na coś bardziej...widowiskowego.- burknął Will i wzruszył ramionami.- Czuję się jakbym rabował kopalnię węgla.

-Brać butelki z naftą
.- mruknął Lockerby, widząc to po co przybył.- Nie ma nic lepszego na zombie niż ładny ogień... No i nekromanta też się może zapalić do mojego pomysłu.

Uśmiechnął się lekko, rozdzielając każdemu po butelce, samemu też biorąc jedną.

-Will, rozumiem że podpalenie rozlanej oliwy na odległość to dla ciebie nie problem?

-Niewielki, ale ilość mocy jaką potrafię jest ograniczona. Nie mogę ciskać ognistymi kartami w niesko...-
wypowiedź Willa przerwał huk broni palnej.

Rewoler... Dźwięk roznosił się donośnie tych tunelach. Coś.. poszło nie tak jak powinno.

-Kurwa...- Morgan zaklął, o mały włos nie upuszczając butelki.- Jazda!

Biegiem ruszył w stronę z której przyszli, nasłuchując kolejnych wystrzałów. W ręku miał już jeden z rewolwerów.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline