Łowczyni trwała w cieniu i brudzie wąskiej miejskiej uliczki, milcząca i niewzruszona, choć serce rwało się jej z piersi. Ciche łzy spływały po umorusanych policzkach, żłobiąc lśniące ścieżki, a słabość ogarnęła członki i głowę.
Trzeba było wstać i iść, jak kazał Rolff. Trzeba było uciekać z tego przeklętego miejsca. Trzeba było wracać do lasu, w zapomnienie, w samotność i codzienny trud.
Cathil podparła się muru i podniosła na chwiejnych nogach. Podniosła zamglony wilgocią wzrok i zmarszczyła brew. Znajoma sylwetka majaczyła jej u wejścia do zaułka.
- Orin? - jej pytanie zabrzmiało żałośnie w pustce pomiędzy nimi.
Niziołek uśmiechnął się do łowczyni dając jej znak by do niego podeszła. Nie chciał rzucać się strażnikom w oczy bo jeśli Uisdean mówił prawdę, to jego też szukali.
- Udało się? - zapytał podekscytowanym głosem.
- Udało? - prychnęła, opierając się o brudną ścianę kamienicy. Przymknęła oczy i zwiesiła głowę - Nena z rąk jednego kata, trafiła do drugiego. Rolff to strażnik… uwolnił ją, ale nie może wypuścić. Zabrał ją spowrotem do więzienia.
- To znaczy… - bard się zająkał a mina mu wyraźnie stężała, załamał się - To znaczy, że wszystko stracone! Jak teraz możemy wyciągnąć Nenę z lochów? Sami. Bez żadnej pomocy. Niech to! - w przypływie złości niziołek kopnął w mur kamienicy. Mur okazał się bardzo twardy. Orin złapał się za stopę i podskoczył parę razy w miejscu póki ból nie ustąpił.
- Wiesz, byłem w świątyni… - rzekł zamyślony - I widziałem. Widziałem… coś… Wiedźmę. Tą z bagien… - przez głowę niziołka przewijały się obrazy z ostanich dni, wizyta w świątyni Tymory też odcisnęła nań swe piętno - Musimy działać sami. Z honorem. Z odwagą! - niemal zakrzyknął ostatnie słowo, zakasał rękawy i ruszył za strażnikami - Hej wy!
O mały włos, a jego nowoodkryty kręgosłup zaprowadziłby ich oboje na szafot. Cathil z rosnąca grozą słuchała religijnych peanów niziołka i nim jeszcze wybrzmiały złapała barda za fraki i zasłoniła usta dłonią. Cały wierzgający bagaż zaciągnęła wgłab alejki, ukrywając pod szerokim płaszczem.
Gdy była pewna, że nikt ich nie zauważył, przycisnęła Orina do muru i wściekla syknęła.
- Jeżeli chcesz iść na pewną śmierć, to beze mnie - potrząsnęła małym kompanem - Chcesz się wydać w ich ręce, idioto? Jedyne co tym zyskasz, to stryk. I jak pomożesz Nenie, dyndając obok niej, z gównem i uryną ściekającymi po nogach? Zaśpiewasz jej coś przez zaciśnięte gardło? - jej wściekły szept przerodził się w warknięcie. W końcu puściła niziołka i odsunęła się gwałtownie - Do czego ty się w ogóle nadajesz?
~"~
Lutnia... wchodziła do jaskini wilka po lutnię. Nie miała broni, nie miała towarzyszy, nie miała swoich liter i nie miała nadziei.
Ale broń mógł jej zastąpić chwycony w pięść kamień, towarzysze by ją spowolnili, litery miała w sercu, a z nadzieją i tak zawsze było jej krucho. Ważnym było by w takich sytuacjach być przygotowanym na wszystko. Poruszała się więc ostrożnie, jak cień wśród cieni i cicho, jak szczur wśród szczurów. Miała jeden cel, znaleźć lutnię, a może i resztę ekwipunku i jak najszybciej opuścić to miejsce. Szybko, cicho, bez chwili wahania.
A potem, Nena.