Elizabeth z coraz większym zdziwieniem i zniecierpliwieniem wsłuchiwała się w słowa Bazuhova. Jego wybuch najwyraźniej zupełnie nie przypadł jej do gustu i młoda kobieta nie zamierzała tego ukrywać. Gdy tylko Wladimir skończył swoją tyradę, a Brooks przedstawił swoje zapewnienie o pomocy, Elizabeth wzięła głęboki oddech, pochyliła się nad biurkiem w stronę Wladimira i surowym i zimnym, jak stal głosem powiedziała:
- Panie Bazuhov, pan nazwisko nic mi nie mówi. A pana maniery wskazują raczej na to, że nie otrzymała pan należytego wychowania. Mój ojciec umarł, a teraz ktoś wykradł jego ciało. Zwykła ludzka przyzwoitość nakazuje, aby uwagi i pytania, jakie pan raczył wypowiedzieć, zachować dla siebie. Nie mam żadnego obowiązku się panu tłumaczyć i nie zamierzam tego robić. Poprosiłam tylko o pomoc, a pan zasypał mnie gradem pytań jakbym to jak go zabiła. Niech się pan nad sobą zastanowi.
Elizabeth odwróciła się nagle do nich plecami i kilka sekund wpatrywała się w okno.
- Myślę - rzekła nadal nie odwracając się - że powinniśmy jechać teraz do domu mego ojca. Tam będziemy mogli swobodniej porozmawiać i zastanowić się co zrobić.
Kobieta odwróciła się i Olivia dostrzegła, że oczy córki Malvina są pełne łez, które najwyraźniej powstrzymuje siłą woli.
- Panie Terenbach! - krzyknęła - Mogę pana prosić.
Nie minęło kilka sekund i adwokat wszedł do gabinetu.
- Panie Terenbach, czy mogę prosić o klucze od domu mego ojca. Zakładam, że to pan jest teraz w ich posiadaniu.
- Nie myli się panienka - odparł spokojnie Terenbach - Obawiam się jednak, że w tej chwili nie mogę ich pani wydać. Pewne zapisy w testamencie zobowiązują mnie do przetrzymania ich do czasu pogrzebu i odczytania testamentu.
Elizabeth aż otworzyła usta z niedowierzania. Szybko jednak opanowała się i nie mówiąc ani słowa ruszyła w stronę drzwi.
- Dziękuję panie Terenbach za pomoc. Na pewno jeszcze będę chciała z panem porozmawiać. A teraz żegnam.
Otworzyła drzwi i zatrzymała się na progu.
- A państwa proszę, aby poszli za mną.
Po wyjściu z gabinetu adwokata, Elizabeth wsiadła do swojego terenowego samochodu. Trójka przyjaciół również zajęła w nim miejsce. Córka Malvina odpaliła silnik i powiedziała:
- Spodziewałam się czegoś takiego. Teraz pojedziemy do pracowni mego ojca i tam będziemy mogli swobodnie porozmawiać.
Samochód ruszył i nabierając prędkości opuścił Raccon Creek.
Po około dwudziestu minutach jazdy Land Rover Elizabeth zatrzymał się na skraju lasu.
- Dalej musimy iść pieszo - powiedziała kobieta.
Kolejne pięć minut marszu prowadziło przez leśną ścieżkę, która była gęsto porośnięta trawą i mchem. Widać było, że była używana bardzo rzadko.
Nagle cała grupa poczuła swąd spalenizny.
- Nie! - krzyknęła Elizabeth i ruszyła biegiem w dół ścieżki.
Gdy grupa wbiegła na polanę ujrzała stojący w płomieniach mały, drewniany domek.
Widać było, że pożar wybuch niedawno, gdyż płomienie dopiero oganiały dach i wydostawały się na zewnątrz.
Córka Malvina opadła na kolana i z trwogą wpatrywała się w płonący dom. Panująca aura raczej wykluczała naturalną przyczynę pożaru. Padający od wczoraj deszcz powinien zadziałać nawet jak naturalny strażak. Niestety był on zbyt mały, aby poradzić sobie z tak dużym zarzewiem ognia.
Nagle trójka przyjaciół dostrzegła, że na skraju lasu, po drugiej stronie polany stoją jakieś postacie.
Było ich około sześciu. Stali skryci za drzewami i co kilka chwil wyglądali w stronę płonącego domku.