Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2013, 11:44   #2
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Bohaterstwo niekiedy kosztuje. Przynajmniej tak uważał Dorian, który do wieku lat czternastu był dosyć strachliwym chłopcem. Jednak wtedy zaszło dosyć ciekawe wydarzenie, które dosyć zmieniło jego pogląd na własną sprawę, własną osobę oraz dodało mu jaj, które wcześniej były dosyć wstydliwie skryte.

Gdy wielkie obszary Krynnu pokryte były hordami goblinów, smokowców oraz pozostałego tałatajstwa, fragment Ergoth zamieszkiwany przez Melody oraz Doriana doświadczał błogiej ery spokoju. Oczywiście, zakłócali go rozmaici uciekinierzy, przyjezdni kupcy, najemnicy oraz inni, którzy swoimi losami ukazywali, że okolice nie są specjalnie wesołe. Jednak miejsce, gdzie stała świątynia Lunitari otoczona solidną osadą, jakby przypadkiem była oszczędzana oraz omijana przez wrogie wojska.


Gruba Berta, kapłanka Lunitari, siostra niejednokrotnie przełożona, wysłała wtedy chłopaka z jakiś drobnym poleceniem przekazania pisma wójtowi osady, odległej spory kawałek wprawdzie, ale jednak sama droga nie wydawała specjalnie niebezpieczna. Smokowcy nie interesowali się tym kawałkiem ziemi, zresztą właściwie nikt się nie interesował, co tylko sprawiało, że mieszkańcy dziękowali wszystkim bóstwom za jaki taki spokój. „Niech na całym świecie wojna, byle nasza wieś bezpieczna, byle nasza wieś spokojna” myśleli sobie zadowoleni. Właściwie podobnie Dorian, który rojąc sobie młodzieńczo na temat wielkich bohaterskich czynów, cieszył się, że nie musi owych fantazji wdrażać w jakikolwiek czyn. Nudziło jednak mu się co nieco, toteż chętnie i radośnie wziął list oraz popędził chybko do wspomnianej wioski ciesząc się samą podróżą. Wędrówki pragnienie bowiem oraz ciekawość świata zawsze charakteryzowały chłopaka. Tyle, że kiedy przekazał ów list pojawiła się jakaś banda plugawych bękartów służących bogini Takishis. Wszyscy uciekali, tylko zbyt przerażony Dorian nie był w stanie ruszyć drżącymi ze strachu giczołami. Kiedy grupa bandytów, ludzi mających wielkie graby oraz pyski nieskażone jakąkolwiek formą myślenia, nadbiegła, chciał się poddać, jednak za nim zdążył się odezwać ktoś przyłożył mu tak, że stracił niemal przytomność. Tak czy siak, zwalił się pod nogi zakapiora, kiedy rozległy się jakieś trąbki sygnałowe, zaś stukot kopyt kilkudziesięciu koni przeciął powietrze. Okazało się bowiem, że grupa miejscowej szlachty dowiadując się o napadzie, skrzyknęła się wysyłając przeciwko napastnikom oddział.

Buuuch! Odbierał bitwę jako nagły wybuch. Morze gwałtownego, pijanego chaosu, jakiś gwałtowny szczęk uderzającego żelaza, rżenie koni przypominające kwik świni oraz gwałtownie urywane krzyki ludzi, które docierały do cha. Świat wirujący niczym na maszcie okrętu gnanego sztormem. Półprzytomny wstał jakoś na chwiejące się nogi. Uniósł jakiś walający się na ziemi mieczyk, po czym nawet nie zdając sobie sprawę, co robi, wsadził jakiemuś gościowi w przypominające potężną, drewnianą belkę udo.
- Aaa! - wrzask ranionego przeciął powietrze, zaś potem konie, ciosy, jęki. Wreszcie nagła, niespodziewana cisza.
- Możeś głupi, chłopcze, ale odważny – nagle usłyszał nad swym uchem głos jakiegoś jezdnego. Zawierał przyganę oraz pochwałę jednocześnie.
- Racja, panie – odezwał się głos jakiegoś chłopa, który powrócił do wsi widząc pogrom takishisowych oprychów. - Toż wszyscy my uciekali, zaś ten dzieciak stał, niczym bohater naprzeciwko tamtych nadbiegających. - Spojrzał na mieczyk trzymany przez Doriana. - Musi chciał przytrzymać ich chwile, coby reszt mogła uciec. Wprawdzie nie widzielim szczegółów pomiędzy chałupami, jednak iście odważnie – przyznał klepiąc Twinklestara.


Dokładnie taki był początek kariery wojennej Doriana. Nigdy nie przyznał się, że został nie ze względu na odwagę, ale jedynie bojaźń. Jednak bohaterstwo oraz chwała otaczająca dzielnych niewątpliwie mu się spodobała. Nawet dziewczyny zaczęły spoglądać na niego innymi oczyma, zaś piękna córka kowala nawet zgodziła się zostać jego dziewczyną. Przy okazji, chcąc dalej robić wrażenie, musiał się wziąć za solidne ćwiczenia, co tak weszło mu jakoś w krew, że niedostrzegalnie dla samego siebie stał się z tchórzliwego chuchra całkiem sprawnym wojakiem.

Potem zaś były lata treningów, wypraw pod kierunkiem Sylausa oraz Olafsona, rzecz jasna ponadto dziewczyny ... szczególnie Guild, siostrzenicę sołtysa, której rodzice mieszkali w mieście, a która chwilowo przemieszkiwała u swoich krewnych. Och, była piękną rudowłosą ślicznotką o oczach niby modre niebo, włosach niby łan pszenicy, a piersiach, które zawstydziłyby wielkością krasnoludki. Była też gwałtowna, namiętna oraz szalona, zaś w wynajętym pokoju w karczmie „Pod złocistym prosiakiem” obydwoje z Dorianem wyprawiali wszelkie fikołki, które może wymyślić fantazja oraz słodka młodość. Któregoś dnia Twinklestar zapukał do jej drzwi, a ona ledwo uchyliła je:
- Witam pana, o co panu chodzi?
- O czym ty mówisz Guild
? - Żachnął się zdziwiony Dorian. - Otwieraj, a ja mam ochotę na to, co robiliśmy ostatnim razem. Och, ty moja nienasycona dzierlatko, będę cię przelatywał raz za razem czując, jak te twoje nogi ...
- Dorian
... - chciała coś powiedzieć, ale jakby ją zamurowało.
- O co chodzi? Jesteś cudowną, piękną dziewczyną i najlepszą kochanką, jaką mogę sobie wyobrazić. Nawet, gdy już nie mogę, jesteś w stanie postawić go do pionu twardego niczym skała ...
- Dorian
... - jakby nie wiedziała co rzec.
- Jesteś piękna, wspaniała. Jakże cudownie jest chędożyć cię tak ciągle ...
- Dorian
- wreszcie otwarła drzwi wzdychając - poznaj moich rodziców. Właśnie dzisiaj wrócili z wizyty u krewnych - dodała wskazując na nieco pobladłą parę elegancko ubranych mieszczan siedzących zaraz za drzwiami na sofie.

Dowiedział się potem, że dwa tygodnie później wyszła za mąż za jakiegoś odlegle mieszkającego, bogatego piernika, który miał piekarnię. Teraz Guild zamiast zaspokajać Doriana, robiła dobrze kilku pomocnikom swojego męża, zbyt tępego, żeby wpaść na to, ze jego żona bynajmniej nie jest taka cnotliwa, jak mu się wydaje. Tymczasem jednak wokoło romansu Doriana zrobił się huczek we wsi. Melody akurat nie było, bowiem została wysłana do innej świątyni, zaś siostra niejednokrotnie przełożona, gruba Berta wezwała go na niemiłą, pełną wymówek rozmowę. Dlatego wspaniale się złożyło, iż akurat nadeszła propozycja Reinferie, która pozwoliła mu wycofać się jako tako godnie oraz ruszyć do słynnej gospody przysięgając samemu sobie, że się jakoś ustatkuje. Tak dotarł do Solace, do miejsca, gdzie zaczęła się historia słynnych bohaterów Lancy. Zresztą jakby nie było, obecna właścicielka, Laura, była córką Caramoa i Tiki Waylan Majere.


Gospoda była wypełniona gośćmi. Wśród nich natomiast grupa osób, podobnie jak on wezwana listem Reinferiego. Usiadł solidnie zaciekawiony oraz słuchał. Ot, solidny, niebrzydki nawet wojownik, którego ciemne włosy rozrzucone leżały na plecach. Niewysoki wprawdzie, nie wyróżniający się również jakimiś wyjątkowymi barami, poruszał się wszakże płynnie niezwykle, jakby tańczył, co sugerowało kocią wręcz zwinność danej osoby. Kolejnym elementem, wskazującym na tą dominującą cechę fizyczności ciała, były niewątpliwie miecze. Niedługie stosunkowo, zawieszone na plecach, dwa świetne ostrza dowodziły, że ich właściciel opanował trudną sztukę walki podwójnym orężem. Poza tym wydawał się dosyć przeciętny, lecz osoby, które mu się przyglądały mogły dostrzec, że jego wejrzenie jest dosyć bystre. Tak jakby pod maską prostego wojownika czaił się całkiem solidny umysł.

----------------------------------------------

Obrazki wzięte ze stron:
Ryst Worlds - The Art of Psycha Durmont
Dragonlance Nights | Developer Blog for the Neverwinter Nights 2 module Dragonlance Nights
 
Kelly jest offline