Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2013, 12:59   #115
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację


Kat myślał gorączkowo. Dowodów na niewinność Neny nie miał...jeszcze. Rozmowa z Gwizdą była kluczowa dla osądzenia sprawy, ale z drugiej strony wiedźma była tu teraz! Raz już zniknęła; teraz nie było pewności, że spłoszeni nagłym węszeniem wokół siebie spiskowcy nie zapragną uciszyć jej tym razem skuteczniej. Spojrzał wokół siebie i ze zdumieniem dojrzał białą suknię Kesy. Panienka medyczka zaiste miała dar wtryniania swojego ślicznego noska akurat tam, gdzie była akurat najmniej potrzebna. Ale...medyczka...medyczka...Bernardowi nagle desperacka myśl zaświtała w głowie, i uczepił się jej zaiste jak tonący ostatniej deski. Pot sperlił mu się na czole, kiedy przypomniał sobie, ile ryzykuje, ile ma do stracenia...Wziął głęboki oddech i skierował pewne kroki do dowódcy oddzialiku. Jak mu tam było? Ralf? Rand? Rolf!

- Strażniku - odezwał się twardo i z lekką nutą wyższości. “Żeby tylko nie zorientował się, jak jak sam się lękam...Kelemvorze, dodaj mi chłodu i spokoju Twoich poddanych…” - Zasługujecie na pochwałę za ujęcie groźnego zbiega. Napiszę o was słowo… - Lecz teraz nie ma się co cackać z parszywą magiczką. Związać, zakneblować, do ostatniej celi odstawić. I straż postawić! Ale nie przy drzwiach, bo kogo jeszcze opęta…A jak wierzgać będzie, to obić, byle duszy nie wytrząść! - spojrzał krzywo na dziewczynę, jakby zaraz miała rzucić mu się do gardła. “Wybacz mi” - szepnął w myślach - “Ale muszę, zrozum, że muszę, żeby wszystko naprostować” - Poślijcie kogo do rady w try miga. Papier na wyrok chcę mieć przed wieczorem, coby znów wam się w powietrzu nie rozpłynęła… - pozwolił sobie na złośliwy przytyk w kierunku straży - Będziesz wisieć, moja panno! - powiedział nieco zbyt głośno, a mury odbiły jego mocny głos - Potańcujesz nam na konopnym sznurze, oj potańcujesz...osobiście dopilnuję! O-SO-BI-ŚCIE! - podkreślił z mocą. “O bogowie, bogowie, modlę się do was, spójrzcie na mnie, i sprawcie, by moje słowa stały się prawdą. Błaga was stary grzesznik…nie pozwólcie, by moje ręce splamiła krew niewinnego” - gorączkowo powtarzał w myślach paniczną modlitwę, gdy jego usta pozostawały chłodne, okrutne i bezlitosne. I nie czekając na odpowiedź zaskoczonego strażnika, odwrócił się na pięcie i podszedł do Kesy.

- Co wy tu robicie?! - odezwał się groźnie, chwytając dziewczynę mocno za ramię - Wstęp do lochów zakazy! - miał nadzieję, że straż go słyszy; w końcu to na ich użytek grał tą scenkę rodem z kiepskiego dramatu.

Kesa odruchowo szarpnęła się, raz i drugi, próbując uwolnić z uścisku. Równie dobrze mogła się mocować z zamkniętymi, dębowymi drzwiami. Zanim sięgnęła do innych - skuteczniejszych - środków dotarły do niej kolejne słowa kata. Coś w nich było dziwnego, ton nie pasował… Potrząsnęła głowa, próbując odgonić obezwładniające ją oszołomienie i przywrócić jasność myślenia.

- Muszę was stąd zabrać… - Bernard pociągnął ją w kierunku bramy, ale nachylił się lekko i szepnął przez zaciśnięte do bólu szczęki i wyschnięte gardło - Cho..chodźcie ze mną...pom...po...pomocy waszej potrzebuję, trzeba kogo...ocalić - przełknął gwałtownie nabrzmiałą w ustach gulę śliny - Tylko nie przy...świadkach - wbił w Kesę niespokojne spojrzenie szarych oczu, w którym strach mieszał się z nadzieją i błaganiem o ratunek.

Skinęła głową, prawie niedostrzegalnie.

- Przecież mnie znacie! - zaprotestowała, też na użytek strażnika. - To jakaś pomyłka… - dodała, pozwalając się jednak prowadzić.

Gorączkowo zastanawiała się, jak pomóc Nenie, ile może powiedzieć katowi i przede wszystkim - czego ten może od niej chcieć.

Kiedy Bernard może zbyt pospiesznie odholował dziewczynę w łuk bramy, poza zasięg oczu i uszu przypadkowych gapiów, zbliżył swoją twarz do jej. Kesa widziała dziwnie zbladłe oblicze kata, na którym powoli kwitły małe kropelki potu. Nieświadomie zaciskał i luzował uścisk na jej ramieniu, a jego oczy strzelały niespokojnie na wszystkie strony. Zdenerwowanie i niepewność biły od niego wyraźnie; stanąwszy jednak w chłodzie cienia, mężczyzna począł się uspakajać. Kiedy w końcu puścił Kesę i odezwał się, w jego głosie słychać było więcej ponurej determinacji, niż załamania i lęku.

- Wysłuchajcie mnie - powiedział niegłośno - Musicie mi zaufać, panno Keso, tłumaczyć się potem będę, bo tak nas tu noc zastanie. Na ziołach się znacie i drakwijach wszelakich, prawda? - uczepił się tej myśli gorączkowo - Wiem, że są trucizny, co człowieka na podobieństwo sztywnego zewłoka czynią...ale tak, że nie umiera wszystek. Jeno w sen zimny zapada, i przebudzić go można z tego potem - Zniżył głos do szeptu - Umielibyście..umielibyście takie coś nagotować? Ingrediencje się znajdą...pomoc też jakowaś. Ale sprawa pilna...bardzo. Bo się jutro okazać może, że na szafocie bogom ducha winna zadynda niewiasta, a nie groźna wiedźma…- westchnął - W was jedyna nadzieja. I ufność moja, że zrozumiecie…i zechcecie pomóc - wyciągnął rękę i dotknął ramienia Kesy delikatnym gestem - Wybaczcie mi…
- Wiedźma? - zapytała, blednąc nagle, bo zrozumiała, wydawało się jej w każdym razie, że zrozumiała o kim kat mówi, i o co ją prosi. - Wiedźma? - Powtórzyła. - Ona... To pomyłka. Nie możecie. Chwali się wam, że cierpienia jej chcecie oszczędzić, ale ona.. Nie jest wiedźmą. - potrząsnęła głową i teraz ona złapała mężczyznę za rękaw - Odpuśćcie jej. - Poprosiła. - Ona niewinna.
- Nie, nie to, nie tak! - kat pokręcił głową, rozczarowany. Może z nerwów mówił zbyt chaotycznie, że nie został zrozumiany? Wciągnął Kesę jeszcze głębiej w bramę, tak, że prawie wyszli na zalany słońcem bruk ulicy. Zdawał się nie zwracać uwagi na czarno ubraną staruszkę, która opierała się z boku o mur - Za ucieczkę na pohańbienie ją dadzą...stryk znaczy. Modlę się do Kelemvora, żeby tak było… - westchnął i zrobił jakiś skomplikowany gest rękami - O, taki węzeł jest. Jak szubieniczy, jeno karku nie zrywa...Cmentarz jest poza miastem, wiem, gdzie skazańców chowają...Kiedyś ciała stamtąd brałem, grabarz mnie zna. Tedy… - przełknął ślinę - Śmierć się okpi. Uda, jak w jarmarcznej sztuce…Rozumiecie mnie? - spojrzał szybko na kobietę, szukając u niej potwierdzenia.

Kesa pokiwała głową, powoli. Rozumiała, co kat planuje zrobić. Nie rozumiała tylko

- Dlaczego? - zapytała, patrząc w twarz mężczyzny - Dlaczego działacie wbrew sobie? Wbrew waszej profesji? Chcecie zaprzepaścić wszystko dla Ne.. - zająknęła się. - Dla tej więźniarki? Znacie ją?
- Aaahhh.. - Bernard złapał się otwartą dłonią za twarz - Z fi-filozofi będziecie mnie tera pytać? - spytał zniecierpliwiony; nerwowość i lęk mężczyzny sublimowała się w powoli narastający gniew - Niewiasty...na bogów! - ni to westchnął, ni to jęknął - Nie znam. I wiem, co czynię, demencja jeszcze mi mózgu wszystek nie wyżarła, choć może i wyglądam - warknął - Spowiadać będę się potem, panienka pozwoli, bo zara przyjdzie nam nad trupem debatować…

Bał się; bał się się i maskował to gniewem, ale skądinąd słuszne pytanie medyczki znów obudziło w nim demony. Stary cynik złapał idealistę za gardło i nielicho przydusił. Tyle ryzykować...złamać te pisane i niepisane zasady...życie swoje też na szali położyć...przebiegł go nagły dreszcz, gdy uświadomił sobie nagle ogrom konsekwencji, które nań spadną, nawet jeśli plan by się powiódł. A jeśli nie? Wolał tego sobie nawet nie wyobrażać. "Chwila!" - krzyknął w myślach do swojej bardziej pragmatycznej strony, która tryumfalnie maszerowała do sumienia kata. "Niech jej słowa będą języczkiem u wagi. Odmówi - krew niewinnej niech na nią spadnie. Zrobiłeś wszakże, co mogłeś…"

Kesa rozpoznała strach. Przebijał się przez cała gamę uczuć miotających mężczyzną. Czysty, pierwotny, głęboki. Ale była też determinacja, chyba nawet mocniejsza niż strach. I był - oczywiście - gniew, ale on nie był istotny. Żaden mężczyzna nie przyzna się, ot tak, do strachu. zawsze zamaskuje go inną emocja. Złość i gniew były najbardziej powszechne, Kesa wiele razy widziała, jak złość - jak miękka kołderka - otulała strach, tkliwość, miłość, lub bezradność.

- Pomogę - powiedziała krótko, dochodząc całkowicie do siebie. Znów kierowały nią racjonalność i pragmatyzm. - Wiem jak. Chodźmy, nie stójmy tak… - spojrzała w bok i wtedy jej oczy napotkały spojrzenie Staruchy, przyczajonej tam tuż obok, jak ciemniejsza plama mroku w nocnym lesie.
Dziewczyna nie zdziwiła się. Starucha....pasowała do tego miejscu.

- Krew zawołała i znalazłam ją - odezwała się Irga głosem szeleszczącym jak przepalone słońcem trawy na rozległym stepie. - Znalazłam dziewczynę o włosach jak kora dębu. Źródło. - Kościane, barbarzyńskie ozdoby podkreśliły grzechotem gest ręki, gdy okutą końcówką kostura wskazała ciemne wejście, w którym zniknęła druidka. - Muszę z nią porozmawiać, Keso z Imari, muszę się z nią spotkać. Muszę sprawić, by opuściła to miasto. Pomożesz mi, Brzozo? - Przeniosła spojrzenie czarnego oka na zaciętą, pobladłą z gniewu twarz kata. - A ty, Kamieniu? - zapytała powoli.

Kat na dźwięk słów odwrócił się gwałtownie w kierunku głosu, odruchowo kładąc dłoń na mieczu. Kiedy jednak spojrzał na zasuszoną babinkę, uspokoił się. Spojrzał z lekkim uśmiechem na medyczkę.

- Chyba zbłądziliście, babciu… - powiedział miękko, a stara tylko pokręciła głową, rzucając mu kose, trochę rozbawione spojrzenie - Zimne i mokre lochy to nie miejsce dla was…Pozwólcie, że was stąd zabiorę.
- Wygląd często może mylić… - mruknęła Kesa. Spojrzała na Irgę - Kat chce pomóc twojemu źródłu. Ja też. Nie możemy tu stać…
Bernard popatrywał z konfuzją to na Irgę, to na Kesę. Jednak to, że kobiety najwidoczniej się znały, przeważyło.
- Ano racja. Jeszcze kto nas przyuważy złym okiem… - zafrasował się - Bądźcie u von Szanta pod wieczór, panienko Keso. Poślę po was umyślnego, że niby zachorzałem znów na głowę…- klepnął się otwartą dłonią w potylicę - U mnie na kwaterze spokojnie pogwarzymy...Tylko - rzucił szybkie spojrzenie na staruszkę - Nikomu...wiecie...ani piśnięcia. Bo po takim czymś, na co się zamiarujemy, to stryk nam będzie wybawieniem, a nie męką…
- Dobrze… - Kesa zawahała się, ale dokończyła myśl. - Wiedzcie tylko, że nie potrzebuję medykamentów, żeby zrobić to, o czym mówiliście.
- Ano, ano - kat nerwowo pokiwał głową - list polecający wam napiszę...nie trapcie się – odetchnął z ulgą. Medyczka się zgodziła, to najważniejsze. W doborowej kompanii i do piekieł iść można, bo to i człowiekowi raźniej i pewniejszy się czuje - Za długo już tu sterczym - rozejrzał się nerwowo - jeszcze kto jakieś podejrzenie poweźmie. Idźcie swoją drogą, na wieczór się zobaczym.

- Dobrze, czekam na umyślnego od was - powiedziała Kesa i odeszła.
Starucha jednak została. Krucha, przygięta wiekiem, zadzierając głowę do kata jak stary, skrzypiący kościami kocur.
- Jak masz na imię, chłopcze? - spytała, przyglądając mu się uważnie.
- Bernard, proszę pani - odpowiedział kat niemal odruchowo. Dopiero po chwili zorientował się, co wypowiedziały jego usta. Uśmiechnął się lekko; ot, poczuł się nagle jak młody żak, co przywiodło na chwilę beztroskie wspomnienia. A przecież wiek zabrał przyprószył siwizną i jego włosy; w porównaniu z tryskającą młodzieńczą jędrnością Kesą, obydwoje byli zgrzybiałymi staruszkami u końca swych dni. Pochylił się nad Irgą i ujął ją delikatnie pod łokieć. - Chodźcie stąd, babciu. To nie dla was sprawy...Szkoda waszej uwagi - powiedział łagodnie. Nie lękał się staruszki, ale niezależnie od jej zapewne szczerych intencji, przez szacunek dla jej wieku nie chciał jej mieszać w tą ryzykowną kabałę.

Babina jednak cmoknęła z niezadowoleniem przywiędłymi ustami, łypnęła na niego martwym, przeciągniętym bielmem okiem. I skinęła na niego palcem, dając znak, żeby się nachylił, sięgnęła ciepłymi palcami do jego twarzy, a kata zakręciło w nosie od zapachu krwi i opatrunku, który nosiła na jednej z rąk.

- Posłuchaj, Bernardzie - powiedziała, matczynym gestem dotykając jego policzków, a w jej cichym głosie nie było nic ze starczego zdziecinnienia. - Posłuchaj, Kamieniu. Nazywam się Irga, jestem szeptunką i zapłaciłam krwią, żeby odnaleźć tą dziewczynę. Zaklinam pecha, sprowadzam szczęście i czytam linie losu. To mój fach. I jestem tam, gdzie powinnam być, bo potrzebujecie mojej pomocy, potrzebujecie szczęścia, by to się udało - mówiła z powagą, naciskiem. - A jeszcze bardziej potrzebuje go dziewczyna z lochów. Bo coś ją dotknęło, coś ją naznaczyło i sama sobie z tym nie poradzi. Rozumiesz, Kamieniu?

Na słowa staruchy Bernard momentalnie zesztywniał. Magia? A więc jednak…! Wątpliwości wróciły z nową siłą. Może właśnie popełniał największy błąd swojego życia? Spojrzenie na całą tą kabałę znów się zmieniło; w myślach kata odżył mętlik podejrzeń, domysłów, hipotez...Aż zakręciło mu się w głowie. Prawda jednak była taka, że i tak nie dojdzie prawdy bez przepytania tej nieszczęsnej więźniarki. Staruszka miała rację; choć nie rozumiał wiele z jej bełkotu o manipulacji losem, ostatnie słowa miały w sobie prawdę: Nena, zupełnie bez własnej woli, stała się centrum wydarzeń, wokół którego teraz krążyły po kolizyjnych orbitach życia, plany i interesy wielu, inaczej niezwiązanych z sobą ludzi.

- Aha - pokiwał głową, choć zakiełkowała w nim podejrzliwość i nieufność względem szeptunki - Jeśli możecie pomóc...zróbcie to. Zaiste, uśmiech losu byłby mile witany. Ale nie trzeba nam kogo bez potrzeby mieszać w te rzeczy…- pokręcił głową - Wiele na szali stawiamy...musim sami nieść ten trud...i konsekwencje. Takie czasy - pomyślał - że tak się wszystko kiełbasi, że to kat, co stać ma straży prawa, sam to prawo chce łamać. Ale tak zawsze jest, kiedy trzeba wybrać między prawem a sprawiedliwością…
Pogłaskała go po szorstkim policzku, odsuwając zaraz od jego twarzy pokrzywione wiekiem i ciężkie od żelaznych pierścieni palce.

- Pomogę. Ale muszę przy tym być - powiedziała twardo. - Muszę być przy niej. To nie kaprys starej kobiety, chłopcze - zastrzegła, nim zdążył odezwać się, zaprzeczyć jej ponownie. - Nici przeznaczenia, które widzę i to co dzięki temu wiem, nakładają na mnie powinności, Kamyku. Muszę naprawić to, co ktoś uczynił tej dziewczynie. I nie tylko jej - także Brzozie. Muszę, bo to moja rola i nikt inny nie wypełni jej za mnie. Nie odmawiaj mi… Nie utrudniaj mi tego - poprosiła.

Kat nie cofnął twarzy. Dotyk starej, pergaminowej dłoni budził w nim dawno zapomniane uczucia i wspomnienia: miłość, troska, cierpliwość...Powinności rodzica, które sam sobie odebrał, odtrącił an własne życzenie. Pokręcił głową, zrywając te lepkie, pajęcze nitki wspomnień.

- To...będzie trudne - westchnął - Obiecać wam mogę, że ją zobaczycie. Całą i zdrową...i bezpieczną, jak bogowie dadzą. Nie mniej, i nie więcej. - ujął dłoń babiny w swoje mocne ręce i lekko potrząsnął, jakby wymieniał z kimś uścisk - Nie zamartwiajcie się. Wszelkie rzeczy przekażę Kesie, ona wie, gdzie was najść…?

Irga potrząsnęła głową. Wyjęła spod ubrań pergamin.

- Dostałam to od człowieka, który poprosił mnie o pomoc - wskazała jedną z pobliskich kamienic.
– Poślę do was pod wieczór kogo, jako i do Kesy – obiecał kat – Bywajcie w zdrowiu.

***


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=GLK9V-Q8yVc[/MEDIA]

Kat pisał testament. Pióro skrzypiało, kiedy ostrożnie, by nie narobić kleksów, kreślił ozdobne zawijasy liter. Zaskakujące, jak całe swoje życie można zamknąć na arkuszu pergaminu, w kilkunastu słowach, dyspozycjach i mililitrach atramentu. Swój skromny dobytek i wszelkie ruchomości zapisał w całości kupcowi, u którego mieszkał; mieszkanie i cenne zbiory inkunabułów, a także część oszczędności ukochanej Amandzie; resztę zaś sprawiedliwe rozdzielił między swą dawno porzuconą rodzinę, miejski przytułek dla sierot i nielicznych przyjaciół, nie zapominając o Kulawcu, Krantzu i Angusie. Ogarnął go melancholijny nastrój; z perspektywy pióra jego życie zdawało się być smutnym ciągiem nieistotnych zdarzeń, a z rzeczy, które osiągnął i z których mógłby być dumny, największą wartość miała solidna dębowa szafa i garść srebrnych monet. Posypał dokument piaskiem i przyjrzał mu się uważnie, a potem nachylił nad nim płonąca świeczkę; płynny wosk zasyczał cicho, kiedy przykładał doń chłodny metal sygnetu z pieczęcią.

W kominku wesoło buzował ogień, chciwie i bez skargi pożerając katowską przeszłość: niedokończone dzienniki, do pisania których zabierał się wielokrotnie i zawsze nie starczału mu chęci i woli, by regularnie zapełniać czyste kartki; dokumenty, pełne barokowych zdań i groźnie wyglądających, zamaszystych podpisów, których moc wyparowała z biegiem lat i zmianami na politycznej mapie miasta; listy od i do osób Bernardowi dalekich, bliższych i tych bliskich zupełnie; luźne notatki, mapy dawnych wypraw, niewprawne anatomiczne szkice, zapiski z egzekucji, luźne uwagi poczynione na marginesach innych papierów....trochę się tego nagromadziło przez lata. A teraz oddawał je we władzę płomieni, i niemal fizycznie czuł, jak z każdym kolejnym trzaskiem ognia znika i zapada w niepamięć część jego duszy.

Mieszkanie zostało starannie uprzątnięte; pod czujnym okiem Wolnera służba wydobywała z zabitych na głucho skrzyń wszystkie jego ubrania, bieliznę, zasłony, bibeloty...powódź przedmiotów, która zdawała się nie mieć końca. Teraz wszystko to spoczywało w dużym pokoju, starannie poskładane i dokładnie opisane: co, komu i jak się przynależy, zgodnie z ostatnią wolą Bernarda. Zatrzymał tylko kilka najniezbędniejszych rzeczy, spakowanych w znoszony, acz solidny plecak, koło którego stał podróżny, okuty kostur i przeciwdeszczowa kapota, gotowe do drogi, niemal jak to bywało za dawnych lat na szlaku.

Może to wszystko okaże się niepotrzebne – myślał kat, krążąc pośród pryzm swojego dobytku z należytą uwagą, aby czegoś nie potrącić czy nie podeptać - Może sprawa z wiedźmą pójdzie gładko, wszystek się ułoży i wrócę tu znów, na stare śmieci, by żyć dalej, jak żyłem. Był jednak człowiekiem starannym i zapobiegliwym, więc z ponurą determinacją przygotował siebie i swoje życie na najgorsze. Samej Śmierci się nie obawiał; raz, że widział ją w swoim życiu tak często, że niemal polubił tą jej chłodną, milczącą obecność za swymi plecami; dwa, wierzył...ba! wiedział, że w życiu starał się czynić dobro i postępować prawie. Na sądzie przed bogami stanie więc czysty i bez grzechu. Bardziej mierziła go myśl, że zostawi tu, na tym doczesnym padole tyle niedokończonych spraw, które może jeszcze zagmatwać przedwczesny jego zgon; i to głównie dlatego z taką pieczołowitością oddawał się tym „okołopogrzebowym” zajęciom.

Prócz testamentu spisał jeszcze kilka listów; w razie jego aresztowania mają być wysłane do rodziny i Amandy. Oprócz pożegnań i poleceń miał zamiar umieścić w nich kilka słów wyjaśnienia, co skłoniło go do postąpienia tak, a nie inaczej. Gdy jednak przyszło do przelania tych wszystkich sprzecznych myśli i emocji na papier, nie podołał. Pióro zupełnie nie chciało go słuchać, skreślił więc tylko jakieś suche truizmy, zupełnie nie oddające tego, co miotało się w jego duszy od czasu, kiedy pierwszy raz los skrzyżował jego ścieżki z tą nieszczęsną wiedźmą. Ostatni list napisał do von Szanta. Był pełen wątpliwości, czy to akurat on powinien być jego odbiorcą, jednak z braku lepszych kandydatów...Ze słów Kesy rajca zdawał się być dobrym człowiekiem, choć może zbyt fanatycznym idealistą; cóż w tej sprawie to akurat przemawiało na jego korzyść. W krótkich słowach spisał tam wszystkie swoje podejrzenia, obserwacje i dowody, jakie miał na niewinność Neny i prawdziwą przyczynę tej hecy, jak również zalecenia, co czynić dalej, by spisek mógł zostać wykryty. W przeciwieństwie do innych listów, które miały być wysłane lub otworzone dopiero po ewentualnym wyroku na kata, ten wysłał. Z zastrzeżeniem, że jeśli w ciągu tygodnia czasu nie zmieni zdania, dokument ma być niezwłocznie dostarczony do odbiorcy.

Kiedy już wszystko było gotowe i przygotowane, pozostało najgorsze: czekanie. Posłał umyślnych do Irgi i Kesy, solennie zastrzegając, że nie mają się nawet pokazywać na oczy bez dwóch kobiet. I teraz krążył po pokoju jak dzikie zwierze, zamknięte w klatce, sam na sam ze swoimi myślami, wśród pamiątek swego doczesnego trudu. Zaprawdę, oddałby wszystko to, co zalegało wokół niego za to, by był już dzień po planowanej egzekucji i wszystko się wyklarowało; czy w tą czy we watą, obojętnie. Byle uwolnić się od tej przedłużającej się męki oczekiwania na to co może-ale-nie-musi się zdarzyć! I, by uspokoić rozgorączkowany umysł, jak modlitwę powtarzał w myślach szczegóły planu, szukając w nim słabych punktów i nieustannie błagając o życzliwy uśmiech losu....

***




Cały koncept opierał się na założeniu, że Nena zostanie skazana na stryk, a wyrok wykonany szybko. Co miało spore szanse się powieść: wszak kara ta uznawana była za najbardziej hańbiąca, w sam raz dla zbiega z miejskich lochów; kat zaś będzie swoimi sposobami naciskał, by egzekucja przebiegła możliwie najprędzej. Oby obyło się bez większych tortur; miał jednak nadzieję, że spiskowcom albo nie będzie specjalnie zależało, by wiedźma była zbyt gadatliwa, lub też uda mu się wpłynąć na więźniarkę, by przyznała się do winy.

Przygotowanie „trucizny”, która miała uczynić z żywej martwą, zostawił na barkach Kesy. Prośba o wydanie odpowiednich składników i pomoc w tworzeni dekoktu była napisana i czekała razem z odłożoną gotówką; jakichkolwiek składników potrzebowała medyczna, w aptece na pewno się znajdą, szczególnie znając upodobanie małego pomocnika Amandy do niekoniecznie legalnej alkimi. Pozostawało dostarczenie leku więźniarce; mógł to zrobić kat, widząc się z wiedź gdzieś w locach; mogła to zrobić Kesa – wszak dbano o to, by skazani dożyli wykonania wyroku w miarę dobrym zdrowiu, więc medyczkę można było wezwać do celi pod jakimś pretekstem. I na koniec, kat mógł zasugerować Nenie, by przed śmiercią poradziła się kapłana – tu zaś do akcji miała wkroczyć miała Irga.

To była najryzykowniejsza część planu. Dalej wszystko układało się w logiczną i gładką całość: zanim środek zacznie działać, „wiedźma” zdąży zadyndać, a kat potrafił wiązać supły, które, choć wyglądały jakby wieszano kogoś naprawdę, nie czyniły skazanemu większej krzywdy niż nadwyrężony kark i paskudna pręga na szyi w najgorszym przypadku. Skazańców chowano szybko i bez rozgłosu; zapewne wóz do gnoju wywiezie zimne ciało dziewczyny za miasto, zostawiając je do dyspozycji grabarza. Bernard rzucił okiem na leżącą na stole płócienną torbę; znajdowało się tam kilka butelek wódki, kilka srebrników i list z wyszczególnionymi zwłokami, jakie grabarz ma mu naszykować – w tym i zlecenie na świeże ciało, odpowiadające możliwie najściślej opisowi czarownicy. Tajemnicą poliszynela było, że marnie opłacany z miejskiej kasy grabarz dorabia na boku, czy to chowając bez pytania różne bezimienne ofiary bandyckich porachunków, czy sprzedając ciała biedaków medykom, alchemikiem, anatomom albo różnej maści „kolekcjonerom” spod ciemnej gwiazdy. Kat kilka razy brał od niego zwłoki, by poćwiczyć na nich techniki cięcia, czy zbadać ułożenie mięśni szyi; z tym akurat nie powinno być problemów.

A potem…na tym właściwie plan się kończył. Owszem, wiedźma będzie wolna, ale co dalej? Trzeba będzie ją gdzieś zabrać, przesłuchać…może wyprawić w dalszą drogę. Tak szczegółowo nie planował; nie ma co spoglądać za daleko, skoro istniały spore szanse, że potknięcia mogą zdarzyć się wcześniej. Mimo wszystko, wszystkie te zagmatwane kombinacje i przygotowania budziły w Bernardzie dziwny dreszcz – ni to lęku, ni to podniecenia. Trudno orzec, czy był on przyjemny, czy może bardziej niemiły…

Zapatrzył się w przesypujący się powoli piasek klepsydry. Nie miał co robić, a czekanie zabijało go z minuty na minutę coraz mocniej. Oby Kesa i Irga wreszcie przyszły….!
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 21-10-2013 o 13:24.
Autumm jest offline