Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2013, 15:26   #207
vanadu
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Długo kontynuowali marsz niewygodną ścieżką, długi, ciemny tunel ciągnął się i ciągnął. W końcu ujrzeli pojaśniałą przestrzeń. To ich pochodnie odbijały się od licznych kryształów wystających ze skał niczym rodzynki z ciasta. Wyszedłszy z jamy, aż podskoczyli. W blasku rozchodzącego się światła i fosforyzujących ciepłym, zielonym światłem mchów dostrzec mogli wędrowcy... jakby skały, dziwne i bezkształtne. Dopiero przypatrzywszy się chwilę zrozumieli co widzą. Smocze kości. Wielki, wielki szkielet, niegdyś wszechpotężnej bestii. Smoka, pana lodowych przestworzy na długo nim krasnoludy wykuły swe pierwsze miasta.

Czyżby wielka góra Bastionu kryła niegdyś gniazda i domy tych majestatycznych stworzeń? Nie mogli przystanąć by obejrzeć dokładniej ten niezwykły widok, czas ich gonił. Ruszyli więc prędko dalej. Bestia musiała zająć ich myśli bardziej niż się spodziewali, gdyż w dalszej części drogi, widok zajmował znacząco ich myśli. Dlatego, gdy wyraźnie nieobecny Floin szedł kolejnym tunelem, tym razem jakowąś starą ruiną, rozległo się donośne klang. Jedna z płyt brukowych zapadła się o kawałeczek. Potem przeciągłe: Iiiiin, jakby napinanie starej sprężyny. Irina, najzwinniejsza zareagowała najszybciej. Szybkim skokiem powaliła Floina na ziemię, odrzucając go z nadepniętego fragmentu podłogi. Łup po czym nastała cisza…dopiero po kilkunastu sekundach, powoli, ze strasznym zgrzytem ze ściany wyjechały kolce. Długie, pordzewiałe i chyba bardzo bardzo długo nieużywane kolce. Floin podniósłszy się i otrzepawszy przyglądał się im długo... te podziemia kryły coraz dziwniejsze niespodzianki.

Niespodzianki czy nie, trzeba było ruszyć dalej. Skierowali się ku ogromnej lodowej ścianie, wysokiej aż po nieboskłon można by rzec, bo ogrom komnaty czy też pieczary przez którą przechodzili sięgać mógł szczytów mniejszych gór. Z powietrza jakby wyrastał ogromne kryształy, skalne bloki i mchy, po „podłożu” zaś szło się niczym w labiryncie, wymijając tak wielkie „Wzgórza” jak i labirynty zawalisk. W końcu podeszli do wielkiej „szyby” lodu i ruszyli wzdłuż niej, sprawnie prowadzeni przez swą uroczą towarzyszkę. Wędrowali z obolałymi powoli od kamieni stopami.

Między lodem widniały zmierzwione niby przez pryzmat kryształu obrazy. Zdawało się chwilami że całe miasto, urwiska skalne pokryte budowlami, domy i wieże widzą przez owo „widziadło”, niby prastare miasto jakby, ukryte ze zasłoną lodu oraz wieków. W końcu wyszli za tą ogromną kurtynę, wchodząc w skalistą pieczarę, olbrzymią, które to słowo zaczynało tracić na znaczeniu przy ogromie tego co widzieli dotychczas. Rozszerzając się do środka kryła zachowaną budowlę, świątynie większą niż ta z Morr. Większą niż niejedno miasto, niż niejedna góra. Gigantyczne posągi bogów i bogiń panteonu patrzące na przechodzących budziły ciarki swym majestatem i niebotycznością.

Minąwszy przedsionki i przeszedłszy przez świątynie, skierowali się przez tylne jakoweś zawalisko wąskim kanałem wiodącym w dół i dół. Chwilami coraz ciężej było schodzić, coraz trudniej przeciskać, lecz powoli kierowali się we właściwą ponoć stronę. Przecisnąwszy się w końcu w szerszą drogę, kilometr zdaje się niżej co najmniej, z trudem, rozprostowali zmęczone mięśnie i kości. Tam natknęli się na kolejny rzadko spotykany dziw:

małą kolonię grimlocków. W niewielkiej grocie obok miejsca przemarszu krasnoludzkich zastępów, koło wielkiej wykutej w skale prostej drogi kuliło się kilka grimlocków, prymitywnych, ślepych humanoidów używających drgań podłoża do rozeznania w terenie. Teraz na odgłos pięciu tysięcy podkutych butów nie tylko te biedne istoty drżały lecz również skały, kryształy, lód oraz powietrze. Huk i echo równego marszu wyły niczym wicher i ogłuszały niczym odgłos lawiny. Byli blisko. Po chwili wyszli na otwartą przestrzeń kolejnej groty. Po dotychczasowych widziadłach spory kamienny okręg z niebieskim mułopoodbnym czymś po środku, pływającym jak tafla na pionowym wiadrze nie robiło aż takiego wrażenia….



Drużyna stała chwilę wpatrując się w wielkie, kamienne coś z co prawdopodobnie było przejściem. Między jego rzeźbionymi łukami, jak już było powiedziane migotało coś na kształt ni to energii, ni to błękitnego szlamu....Dopiero po chwili dotarła do nich obecność innych istot. Kilku runomistrzów i czterech pancernych krasnoludów, straży najwyraźniej. Obejrzawszy się na towarzyszkę, Buttal ruszył w ich stronę kiwając uprzejmie głową. Podszedłszy bliżej zapytał uprzejmie:

-Przepraszam, do Greystone tędy?

Irina uderzyła dłonią w czoło -On naprawdę pracuje dla starego Dimzada... ?

-Też czasem mnie to dziwi.- odparł Floin, gdyż i jemu zapytanie Buttala wydało się dość... nieporadne. Jeden z zapytanych runomistrzów łypnął okiem to na kuriera, to na stojąca za nim dziewczynę i w ostateczności na kapłana oraz osobistego ochroniarza Resnika.

-Tak...- odparł powoli, delikatnie uderzając młotkiem w dłuto i korygując jedną z run na portalu.

- To dla was podtrzymujemy Drogę w ruchu, tak?

- Ehh, poczucia humoru za grosz. Idziecie z minami na kwintę to wam chciałem humor żarickiem poprawił westchnął głośno Buttal. Kompani naprawdę nie doceniali jego niezwykłego poczucia humoru. Może czas zacząć oszczędzać je na nich? W kązdym razie ponownie uprzejmie kiwnął głową mistrzowi run i odparł

- Tak, mistrzu, wybacz. Mieliśmy drobne trudności. No ruchy chłopaki dodał po czym przeszedł przez dziwne coś, ze wstrzymanym zresztą oddechem.

Ostatnią rzeczą jaką usłyszał Buttal było prychniecie ze strony Torrgi.
-Trudności... Jaaasne...

Ułamek sekundy wszystko co kurier widział, słyszał i czuł zlało się w jedno, dziwne odrzucie kiedy to całe jego ciało wydawało się poruszać z prędkością do tego nie przystosowaną. Linie światła mijały go ze wszystkich stron tylko po to by na końcu zderzył się z czymś wyglądającym jak ściana bieli.Szczęściem, była to druga strona runicznego przejścia.Samo wrażenie pędu natomiast rozwiało się jak ręką odjął, przez co krasnolud asekuracyjnie wystawił przed siebie nogę by nie paść jak długi w śnieg. W twarz uderzył go lodowaty podmuch wiatru a uszy zalał dźwięk bitewnych formacji.

Krasnolud odszedł szybko kilka kroków od przejścia, co by któryś z geniusz nie wpadł na niego. Następnie szybko obmacał się by sprawdzić czy wszystko przeszło. Magia magią, ale ta miała być ponoć stara,.. skąd pewność że takowy szajs nie działa nie tak? Skóra była na swoim miejscu, oczy chyba były bo coś widział a brodę sprawdził od razu. Następnie poczekał na swych kompanów a gdy dotarli, ruszył szybkim marszem, chciał bowiem nadgonić wojsko i postarać się zmyć złe wrażenie spóźnienia.

Kiedy pozostała trójka wyłoniła się z tafli energii, do uszu Buttala dotarły dźwięki... kłótni?

Floin i Torrga żarli się, całkowicie zapominając już o idącej za nich Irinie.-Jak to "nie ma problemu"?- ryknął kapłan .-No normalnie!
-Czyli chcesz mi powiedzieć że boisz się teleportacji, latania, szybkich wózków i najwyraźniej wody, ale kiedy ktoś karze ci wejść do portalu mającego już kilkaset lat to nawet nie piśniesz?

!-Mam zaufanie do tradycji!

-I dlatego niemal za każdym razem gdy musimy gdzieś jechać czymś nietypowym miauczysz jak baba a kiedy masz zrobić coś faktycznie ryzykownego, nie zawahasz się z powodu tradycji?

Krasnoluda westchnęła i pokręciła głową, by przejść obok Buttala by następnie stanąć na szczycie wzgórza i uśmiechnąć się lekko:

-Jesteśmy...- powiedziała cicho.Na pokrytych śniegiem równinach formacje bitewne powoli organizowały się do wymarszu. Liczne ogniki pochodni lśniły jasno w wieczornym półmroku a na tle wschodniego nieba, kilkanaście kilometrów dalej, lśniła złowrogo magiczna kopuła.
I Buttal westchnął. Powiedziałby coś może lecz niestety umysł jego zbyt skupił się na obserwacji wywyższonego obecnie na chwilę tyłeczka ich przewodniczki. Jednak wprawa pozyskana podczas rozmów czy też reakcji nabyta w pracy dla pana Belegarda pomogła mu odpowiedzieć bez żadne zmiany w głosie: -Orientujesz się może gdzie znajdziemy Thana?

-Zwykle pytam gdzie najgłośniej wrzeszczą.- odparła Irina, wzruszając ramionami i bez jakiegokolwiek zastanowienia skacząc na dość strome, pokryte śniegiem zbocze.Widząc to, Floin i Torrga sapnęli i ruszyli żeby sprawdzić co dziewczynie odbiło.Trzech brodaczy zamarło jednak, widząc jak zwinnie ześlizguje się po twardej, śniegowej czapie balansując ciałem na płazie szerokiego miecza na którym stała, zjeżdżając w dół.

Buttal nie chcąc wyjść na mięczak spojrzał na swych kompanów i skoczył za nią, usiłując zrobić coś podobnego. Wiedział że zakup talizmanu leczącego był dobrym pomysłem. Nie sadził jednak że przyda mu się ze względu na jaką ładną dziewczynę...,.a dziadek ostrzegał....ehh.

Cóż, to było jedno wielkie ryzykanctwo.Kurier z trudem dawał radę utrzymać jakąkolwiek równowagę już od samego początku zjazdu, a kiedy udało mu się już jako tako ustabilizować swoją pozycję, zaczęły się schody.Najpierw wystające ze śniegu bryły lodu, pomiędzy którymi Irina przemknęła z niezwykłą gracją. Buttal zaś musiał poradzić sobie najzwyczajniej w świecie improwizując i przetaczając się z boku na bok, mijając niebezpieczne przeszkody o dosłowny włos.Potem wzgórze stało się jeszcze bardziej spadziste.W ostateczności Resnik dotarł na dół rozpłaszczony na śniegu, pozostawiając za swoimi plecami głęboką bruzdę wyrytą jego ciężkimi buciorami, a w niektórych fragmentach, opancerzonym tyłkiem.

Krasnoluda uniosła lekko brwi kiedy brodacz zatrzymał się kilka metrów obok, leżąc na plecach.

-Nieźle... jak na takiego niezgrabnego klocka.
- rzuciła cierpko, unosząc brew.Krzyk gdzieś z tyłu, za plecami Buttala, zasygnalizowały mu że Torrga postanowił też spróbować.

To zapowiadało tragedię. Zwłaszcza jeśli Torgi uzna to za nowomodny transport i dostanie histerii. Kurier aż się wzdrygał. Szybko poderwawszy się na nogi odskoczył na bok, by uniknąć trafienia kompanem albo inną lawiną. Następnie, już poza linią zagrożenia, otrzepał sie i zapytał -[]To którędy teraz?[/i]
Irina lekko uniosła brew kiedy Torrga wylądował w zaspie tuż obok Buttala.

-Pomocy... ?
- stęknął wojownik, jednocześnie podnosząc lekko głowę i zerkając na Floina który w ciut bardziej rozsądny sposób próbował zbiec na dół, robiąc długie, ciężkie kroki.W ostateczności on też się przewrócił i stoczył na dół lecz ledwie z kilku metrów, przez co nie miał problemów ze wstaniem o własnych siłach.

-Szczeniackie zabawy...- burknął, na co dziewczyna parsknęła. -Pomóżcie bambaryle - oznajmiła, obracając się.- I pośpieszcie się. Może ojciec was lubi, ale nie wypada jeszcze bardziej powstrzymywać ruchu całego wojska...

Floin, widząc jak Buttal odruchowo zerka na plecy dziewczyny, prychnął wspólnie z nim pomagając Torrdze wstać. -Chłopcze, ale ty masz rozstrzał...- mruknął.- Nagle odwidziały ci się elfie pannice?
- Cóż, w niektórych ustach bambaryła brzmi lepiej... odparł raźno aacz cicho kurier, pomagając Torgiemu pozbierać się do pionu. - Ehh, Flojn, ty to chyba co dzień jesz to samo i chodzisz do pracy tą sama drogą zapytał kompana, ruszając wraz z nim i mocno bałwankowatym wojownikiem w ślad za dziewczyną. Co prawda duże wojsko szybko nie idzie ale nie było sensu robienia złego wrażenia.

-Nie o nawyki chodzi a o czystość krwi i tradycję. - burknął kapłan. - Dobrze że elfy nie mogą się z nami parzyć bo wolałbym nie wiedzieć co wyszłoby z takiego połączenia...

Irina zaś szła całkiem szybko, by po kilkunastu minutach szybkiego marszu dopaść do wozu z zaopatrzeniem, powożonego przez krótkobrodego woźnicę. Krasnolud zerknął na nią niepewnie.
-Tak... ?
-Potrzebujemy podwózki.- oznajmiła bez ogródek, wspierając ręce na biodrach.
- Musimy dostać się szybko do Thana...
-Em...- mężczyzna zawahał się a następnie rzucił okiem na stojącą za plecami Iriny trójkę.Równie niepewne miny Buttala, Torrgi oraz Floina sprawiły że skapitulował.
-Wskakujcie...- mruknął bezradnie.

Buttal idąc chwilę, odparł jeszcze cicho kapłanowi: - Po czterdziestu pokoleniach wojowników zostałem kupieckim kurierem, a mój brat pojechał do Colimonte uczyć się na maga.... tradycja...Tradycja jest ważna...ale z czasem i ona się zmienia. Nawet skały nie są zawsze te same potem już umilkł zamyśliwszy się mocno. Podwózka nie wyrwała go z tego stanu. Przynajmniej zaczęli nadrabiać opóźnienie. Podziękował więc serdecznie woźnicy, widać równie otumanionemu jak oni sami. Pozostawało pytanie cóż wyniknie z rozmowy z thanem.

Ku ogólnemu zdziwieniu, najbardziej ożywiony z całej czwórki okazał się Torrga. Wojownik stanął przy burcie wozu, chwycił jedną z lin podtrzymujących pakunki na miejscu i z szerokim uśmiechem jął obserwować mijane regimenty.

-Tarczownicy z Bastionu, pięć pełnych formacji strzelców z całego wybrzeża... Jest nawet kawaleria na dzikach! - z uśmiechem spojrzał na Resnika i Kamola.
- Orkowie nie mają szans!

Faktycznie, pół tysiąca krasnoludzkich jeźdźców na dzikach było imponującym widokiem. Buttal widywał ich już co prawda w Morr czy na szlakach między miastami, ale zwykle były to grupy nie przekraczające pięciu żołnierzy.Tutaj sprawa miała się z goła inaczej.



Krasnolud na moment zapatrzył się na kompana. Dopiero po chwili przyszło olśnienie, którym szybko podzielił się z otoczeniem: -No tak,...wóz jest tradycyjny Ale faktycznie, mijane wojska robiły dobre wrażenie - bitne i niszczycielskie. Dręczyły go cały czas dwa szczegóły: bariera i przymierza zielonych....Postanowił zasięgnąć sprawdzonej informacji, od Kamulca rzecz jasnę: -Floinie, pamiętasz może czy kiedykolwiek widziałeś gdzieś zapis o dużych sojuszach zielonych? Ty z nas miałeś największe szanse oglądać jakoweś tego typu papierkologie czy tam inne kroniki

-Było ich kilka...- mruknął cicho kapłan, skubiąc wąs.- Nie często, ale jednak. Za każdym razem armii przewodził jakiś herszt, który siłą zmusił pozostałe klany do posłuszeństwa. Prawda, zwykle nie mieli ze sobą magów innych od szamanów, ale w brew pozorom orkowie też są rozwijającą się rasą...

-Nie to co wendole.- uzupełnił Torrga. - Ja sam widziałem raz goblina z pistoletem skałkowym. Strzelał jak faja a broń była pordzewiała, ale jednak. Troglodyci zaś uważają broń palną za napędzaną przez złe duchy, czy coś...

- Ano fakt, sam słyszałem opowieść jak to gdzieś na południu przejęli przejęli katapultę i wystrzeliwali gobliny licząc że któryś przeżyje i bramę otworzy. Celności nie opanowali ale machina działała.... pokiwał głową Buttal, lecz wciąż z zamyśloną miną -Ale ci magowie... oni mnie niepokoją od kiedy ta bariera przerwała nam podróż. Skąd? Skąd do cholery jasne wziąć magów tutaj. I to na służbę orków warknął niemal mimowolnie -Przecież z Colimonte nikogo by im raczej nie wysłali, a wolnych magów nie ma chyba aż tak dużo ani tak silnych. A nawet jeśli to czemu to by robili. Jakby ich siłą trzymali to z taka mocą spierdolili by sami. Nie mogę przestać o tym myśleć. Inwazja jak inwazja, nie pierwsza i nie ostatnia ale magowie?

Irina przewróciła oczami.
-A my mamy kapłanów, runotwórców, magów miecza i wielu innych którzy bez problemu poradzą sobie z tym zagrożeniem.- wydawała się całkiem pewna swoich snów. - Biorąc pod uwagę to co przeszliście, sądziłam że będziecie ciutkę mniej psioczyć...Wzruszyła ramionami, uśmiechnęła się półgębkiem i wstała, by następnie zeskoczyć z wozu bez żadnego ostrzeżenia .-Jesteśmy.

Faktycznie, wóz powoli dotoczył się do środka pierwszej linii formacji bitewnych, gdzie otoczony doradcami oraz swoją gwardią przyboczną, jechał Thane.

- Wybacz jeśli tak to odebrałaś, ani moment nie wątpię w nasze wsparcie, jeno intryguje mnie czemu mieli by się tu fatygować. Nie ich obecność sama jest niepokojąca ale to po co mieli by to zrobić. Nie lubię niespodzianek, tego się już w tej pracy nauczyłem. usprawiedliwił sie Resnik, również wyładowując się z dostawczego wozu. -Chodźmy w każdym razie
 

Ostatnio edytowane przez vanadu : 21-10-2013 o 23:34.
vanadu jest offline