Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2013, 16:52   #123
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Siedziała nieruchomo, blada i milcząca, z zaciśniętymi w wąską kreskę ustami, gdy w sądzie bożym lała się krew i padały kolejne trupy.
Nie kazała przerwać walk ani wtedy, gdy Cathill została ranna, ani gdy Yohn Royce zaczął krzyczeć o hańbie stawania przeciwko ledwie trzymającej się na nogach wojowniczce. Córka Mahra wiedziała, na co się pisze. A Spiżowy obecnie nie miał wiele do gadania, choć jego sprzeciw przynosił mu chlubę. Może i osąd starego rycerza o nieposzlakowanej opinii powstrzyma kolejnych chętnych do wyprucia flaków z nowej małżonki Waynwooda.
Nie zignorowała tylko Kota. Jego trudno było traktować obojętnie.
- Skończ to - mruknął jej cicho Reyne do ucha.
- Nie - pokręciła głową.\
- Dlaczego?
- A gdybyś ty bronił tego, kto jest dla ciebie wszystkim, pozwoliłbyś innym się mieszać? Przeszkadzać? Dałbyś się powstrzymać?

***

Margeary Tyrell.

Yrsa nigdy nie widziała Róży Wysogrodu na oczy. Łudziła się, że już nigdy o niej nie usłyszy. Że po tym, jak Domeric wyzionął ducha na jej cyckach arystokratka zamknie się w jakimś odosobnionym miejscu i zajmie się umieraniem ze wstydu... tymczasem okazało się, że Margeary wstydu nie miała wcale. Nie miała chyba w ogóle żadnych zahamowań, za to ambicją mogłaby obdzielić kilka rodów. Yrsa nie miała wątpliwości, że byli z młodym Boltonem piękną parą... po plecach szły jej ciary na samą myśl o tym, co tych dwoje mogłoby razem nawywijać.

Szczęśliwie, Margeary miała już tylko swoje ambicje. I to jednak wystarczyło, by Yrsę trafił jasny szlag. Margeary Tyrell najpierw ukradła jej męża, a teraz swoimi ekspansywnymi marzeniami mogła ubić jej kochanka. I to zanim jeszcze został kochankiem. Yrsa wypiła pół butelki podławego jabłkowego wina w ponurym milczeniu, pielęgnując kiełkującą nienawiść i wściekłość. Dopiero potem wysłała Ghzeba po Kocisko. Wolała usłyszeć jego zdanie. Była niemal pewna, że działał na różnych polach bez jej wiedzy, a ze swoich poczynań nawet nie myślał składać jej realcji... Podlec. Całkiem jak Yrsa.

- Patrzaj no - pomachała septonowi pergaminem przed twarzą - Patrzaj… Nie mogę wyjść z podziwu. Oto prawdziwe pijawki. Zawsze po stronie zwycięzców. Domeric upadł, a już przyssali się do silniejszego. Znaleźli sobie małą żyłkę i już ciągną krew… To jest jakiś rodzaj kurewstwa, nie sądzisz?
- Sądzę, że wybrali swój cel i wszystko podporządkowali jego osiągnięciu - odparł Kot. - Chcą mieć królową, jak nie taką, to inną.
- Po drodze ci z Tyrellami? - powachlowała się listem od Baneforta. - Czy tylko nie możesz sobie pozwolić na ignorowanie ich istnienia, he?

A może skrycie marzysz o otrzepaniu Róży z płatków, hm?
- Zależy gdzie idą - mruknął i podrapał się po szorstkim policzku. - Na razie wiemy tylko, że próbują zawiązać sojusz z Wiarą. Są silni, ich wojska prawie nietknięte przez konflikt. Jeżeli wierzyć raportom, to mają sto tysięcy wojów. W dodatku są dobrze zaopatrzeni na zimę. Podobno jeszcze wciąż obsiewają pola.

Na końcu języka miała już osąd. Znowu jesteś głupim kotem, Kocie. Skóra na twoim grzbiecie rośnie w cenę z każdym dniem, od kiedy opuściliśmy Przystań. I już jest dość warta, by znaleźli się tacy, co będą chcieli ją zedrzeć i rzucić sobie przed kominek. Albo przehandlować komuś, kto pragnie to zrobić. Zamiast tego zmęłła przekleństwo, bezgłośnie. Za bardzo obawiała się kolejnego wybuchu, po którym septon ruszy szparko do wyjścia, a ona znów będzie musiała błagać.
- Wiemy... - mruknęła zamiast tego. - Od jutra odkurzysz te swoje braavoskie brzytewki i będziemy się tłukli, Reyne. Żebra ci się już podgoiły, czas nabierać sił. I czas, żebyś nauczył się walczyć nie tylko w oparciu o to, co wiesz, ale i o to, co przeczuwasz. Powiem ci, co ja przeczuwam. Druga żonka mego męża przejechała się na związku z Boltonem jak na łysej kobyle, ona i jej ród. To wiemy. Teraz desperacko będą szukać sojuszników. Lannisterowie to wymarzony sojusznik. Z problemem w postaci starego Boltona okrakiem na ich ziemiach, z problemem w postaci zdetronizowanej królowej, i z całą masą innych problemów. Między innymi ostatnim z Reyne'ów, który nagle zaczął obrastać w piórka i tylko patrzeć, jak weźmie i przyjdzie walczyć o swoje! Tyrellowie potrzebują lwów, potrzebują wszystkich sojuszy, jakie mogą zawrzeć. Przytulają się do Wiary. A Wiara chce pokoju w królestwie. Jak sądzisz, jeśli Lannisterowie na boku zażądają twojej głowy na złotej tacy, jako rękojmi sojuszu, Tyrellowie im odmówią? Sądzisz, że komukolwiek w Przystani drgnie powieka? Nie, do cholery... uznają to za smutną, acz konieczną cenę za pokój. No, powiedz, że się mylę…
Kot szczęknął zębami.
- Nie mylisz się - westchnął.
- Widzisz sam. - mruknęła Yrsa i dotknęła palcem zaciśniętej pięści septona. - Zbyt słabi jeszcze jesteśmy. Za krótkie mamy ręce, by rozprawić się z tym samemu. Potrzebujemy siły, która stanie pomiędzy nami a tym ewentualnym sojuszem. Bo piękna Margeary może nam wbić nóż w plecy i nawet nie będziemy wiedzieli, kiedy… Takiej siły obecnie nie ma. Więc musimy ją naprędce ulepić. I to zanim pójdziemy za Przesmyk. Mamy dobry początek - postukała palcem w list od Baneforta. - Tak, oczywiście. Nic o Baneforcie nie wiemy. Ale mamy tylko jego. I przeczucie, rzecz jasna. Że może i będzie chciał wyrosnąć ponad lwie grzywy.
- Banefort to cwany lis w przebraniu lwiątka - pięść kota rozluźniła się pod dotykiem Yrsy, a ton złagodniał. Reine wziął list potencjalnego sojusznika do ręki i zmarszczył złote brwi i łypnął podejrzliwie - Nadobna duszko?
- Czyż nie jest uroczy? - Yrsa zaśmiała się swobodnie. - Właśnie dlatego uważam, że powinniśmy na niego postawić. On tymi dwoma słowami powiedział wszystko, czego nie napisał wprost. Rozmyślnie, Reyne… i był pewny, że to zrozumiem. A inni nie pojmą ni w ząb. No i miał rację… bo ty nie kumasz ani trochę, prawda?
Podejrzliwego spojrzenia nie zmazało zrozumienie. Pokręcił głową.
- On nas ostrzegł. Przed tym, co może się zdarzyć, jeśli lwy dogadają się z różami. To jest… poetyka targowiska. Nadobna duszko. Królu złoty, Władco świata. Kupuj, co mam, a mam tu rzeczy nie z tej ziemi. On nam napisał, Reyne, że właśnie trwają targi o skórę lwa. Że Lannisterowie chcą się sprzedać. A ponieważ zmierza za Boltonem… sądzę, że chce pokazać, że on też ma coś do sprzedania. I że wolałby, żeby decyzje o przyszłości Zachodu zapadły pod Fosą Cailin, nad trupem Roose’a. Nie w Przystani. Dlatego też jedzie. Nie mam racji?
Reyne przysłonił oczy dłonią, ale usta zdradzały jego rozbawienie. Prychnął i padł na posłanie, obejmując Yrsę w pasie.
- Czy aby, moja królowa nie przykładała zbyt dużej wagi do dwóch słów nabazgranych w pośpiechu przez błazna?
- Twoja królowa - odgryzła się - żyła sześć lat z człowiekiem, który w dwóch słowach potrafił zawrzeć więcej, niż inni w opasłej księdze. Twoja królowa poznaje styl.
- Hm - w krótkim dźwięku Lothar Reyne przekazał jej wszystkie swoje wątpliwości. Ramię zacisnęło się odrobinę mocniej - Jestem, zdaje się, na straconej pozycji. U mnie stylu za złamany grosz.
- Czy ja mówię, że wskakujemy z rozmachem Banefortowi do łóżka? - zirytowała się Yrsa. - Nie do cholery. Musimy zmieść Boltona. Zachód musi pozbyć się Boltona. To nie jest kwestia “czy to robimy”, tylko kwestia “jak to robimy”. Kwestia związania się z Banefortem jest otwarta. Jeśli zwyciężymy, obejrzymy go sobie. Wtedy podejmiemy decyzję. Jeśli okaże się odpowiedni, zrobimy to, co zrobiliśmy w Przystani. Zegniemy kark, żeby on mógł wleźć wyżej niż jest teraz. Stworzymy coś, co będzie chronić nas przez całą zimę. I ani Wiara, ani Tyrellowie nie będą mogli nawet pisnąć. Tyle że… zasygnalizujemy mu to już teraz. Zanim wsadzi dupę na siodło, Banefort musi coś wsadzić za pazuchę. Hy hy hy. Pergamin z lwem Lannisterów. Uprawniający do negocjacji pokojowych w imieniu Zachodu.
- Tak - mruknął kot - Ale czy siły Zachodu wystarczą nam jeżeli Tyrellowie sprzymierzą się z Wiarą? Dlaczego Banefort miałby woleć dziki zagon od całego różanego ogrodu?
- Kiedy wspinałeś się na górę po karku dzikiego zagonu, to nie patrzyłeś, że jest dziki i brudny, i że coś paskudnego może ci się przykleić do podeszwy - parsknęła Yrsa. - Nie sądzę, żeby Banefort miał więcej obiekcji niż ty. Po drugie… dlatego że może mieć i to, i to.
- Eh - westchnął - Ja wolę babrać się w kartoflisku - kocia łapa głaskała Yrsę po wystających żebrach - Przynajmniej nie muszę uważać na ukryte kolce.
- Mam nowy nóż, bardzo ostry - uśmiechnęła się Yrsa, ale nie sięgnęła za pazuchę. Zamiast tego położyła ręce na ramionach septona i zajrzała mu poważnie w oczy. - Ale nóż nie wystarczy, żebyś był bezpieczny. Potrzebujemy tarczy. Papier świadczący o pokoju, zawartym między Zachodem a Północą, z Doliną Arynnów i Dorzeczem jako świadkami i sygnatariuszami paktu, z twoim nazwiskiem… będzie dobrą tarczą. I wyszarpię taki. Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić.
Reyne patrzył i milczał. Kurze łapki wokół jego oczu mamiły obietnicą uśmiechu. Prawa ręka nie porzuciła swojego miejsca, a lewa sięgnęła twarzy Yrsy i powoli spoczęła na jej karku.
- Hm - Lothar Reyne głeboko się nad czymś zastanawiał - Mówisz, że masz nowy nóż?
- A jakże - zachichotała. - Wielki i ostry. Morton mi dał. Wspaniały mężczyzna. Wie, jak się wkupić w łaski.
Kot prychnął, zjeżył się i rzucił do przodu, obalając ją w barłóg.
- Wspaniały mężczyzna? - teraz Yrsa leżała na plecach w skotłowanych futrach.
- Jak nie jak tak? - zapytała poważnie. - Kiedy wspaniały? No, Reyne… jeśli mi powiesz, że im nie zazdrościsz chociaż trochę, Mortonowi i Cathil, tego, co mają… to jakiś dziwny jesteś, hm?
Pochylił się, niżej, tak blisko, że mogłaby odgryźć mu nos.
- Zazdroszczę - mruknął - Jestem w ogóle bardzo zadrosny.
- E? - sapnęła i poruszyła się niemrawo. - No nie mów, że… O bogowie. Zasadzałeś się na Cathil? I wepchałeś jej w ramiona Mortona mimo to? Słabo mi się zrobiło...
Kocie rysy wykrzywiła konsternacja, irytacja, a na koniec rozbawienie. Roześmiał się i przykrył ją swoim ciałem. Czuła jak trzęsie się ze śmiechu, czuła jego ciepły oddech na karku.

Już go chciała do siebie przycisnąć, chociaż właściwie nie powinna. Tyle się nauczyła po swoim krótkim małżeństwa, że mężczyzna powinien mieć poczucie, że każdego dnia musi wydzierać swoje pazurami. Tyle że zrobiło się jej bezwładnie ciepło i ciężko. Już przymykała oczy. Potem zaś Reyne postanowił otworzyć gębę.

- Jesteś albo głupia, albo okrutna.

Pchnęła silnie zwieszające się nad nią ramię i wywinęła się jak piskorz na górę. Z rozmachem usiadła na biodrach mężczyzny, złapała za nadgarstki Kocie ręce i łupnęła nimi o posłanie. I jeszcze raz, żeby złapać oddech.
- Ty – wycedziła cicho, nachylając głowę – ty jesteś teraz głupi. Ty jesteś okrutny. Ja nie muszę mieć wszystkich rzeczy... których pragnę.
Uśmiech, którym ją obdarzył był jakiś krzywy i nieprzekonujący. Za dużo znaczeń dało się wyczytać z jej słów.
- Czego pragniesz? - niemal wstrzymał oddech, szukając w jej oczach czegoś, co dałoby choć promyk nadziei.

Grzmotnęła jeszcze raz unieruchomionymi w swoich rękami Kota o posłanie.
- Nie bać się. Nigdy nie czuć już strachu. Mówiłam ci, widziałam ciebie na Wyspie Twarzy. Jakby słońce wstało w środku nocy. Ale jesteś moim przyjacielem. Chcę, żebyś miał taką kobietę, jaką Morton znalazł w Cathil. Kogoś, dla kogo będziesz całym światem. A nie kogoś, kto pragnie cię dlatego, że boi się ciemności. Dlatego teraz... sobie pójdę.

Rozluźniła pomału chwyt i zsunęła się z posłania. Stanęła jak posąg z opuszczonymi rękami.
- Do diabła – wyszeptała słabym głosem. - Ale to mój namiot. Ty wychodzisz.

Reyne usiadł. Spojrzał żałośnie pustym wzrokiem. Podniósł się ciężko z posłania. Westchnął ciężko i uśmiechnął się, ledwo zauważalnie, kącikiem ust. Wychodząc położył łapę na ramieniu Yrsy i ścisnął delikatnie. Ze zwieszonym łbem opuścił namiot bez słowa.

Yrsę zatkało tak szczelnie, że nie wydusiła ani słowa. Kiedy puścił ją szok, nadal stała nieruchomo i wisiała nierozumiejącym wzrokiem na kołyszczącej się płachcie u wejścia do namiotu.

Po raz pierwszy w życiu jej się zdarzyło, że mężczyzna odwrócił się na pięcie i odszedł w siną dal po tym, jak wyraziła chociaż cień ochoty na igraszki. Powinien walnąć pięścią w stół, kazać jej przestać pieprzyć głupoty, bo to zabiera czas, który można przeznaczyć na pieprzenie siebie nawzajem. Zamiast tego wyszedł.

Yrsa Wull nawet nie próbowała zrozumieć. Wpadła w ponury nastrój i usiadła do resztki jabłkowego sikacza. Zanim zaostrzyła pióro i zaczęła pisać doszła do wniosku, że najlepsze lata młodości straciła z Boltonem i pod Boltonem, a teraz nieodwołalnie zaczęła się starzeć. Znalezienie chętnego na więdnące wdzięki będzie coraz i coraz trudniejsze. Niestety.

Postukała piórem w pergamin.

Cytat:
Do Lorda Eagrama Baneforta

Nadobny duszku
...
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 21-10-2013 o 17:00.
Asenat jest offline