Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2013, 20:26   #116
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
To już nie jest karnawał biolo, to już nie jest dzikie, perwerysjne, rozpasane życie - miejsce, w którym się znaleźli przypomina bardziej wybieg dla wściekłych, zagłodzonych psów.

Tu nie ma społeczności. Mieszkańcy tego sektora są razem tylko i wyłącznie dlatego, że są przeciwko wszystkim innym. Jak stado niechętnych sobie drapieżników, czekających tylko na ofiarę, samotnego idiotę, frajera do oskubania.

Korytarze śmierdzą potem, niemytymi ciałami i otwartą agresją. Uszkodzona wentylacja z trudem mieli nieruchome powietrze, nieliczne panele świetlne jarzą się mdło, miejscami skrzą się wyrwane ze ścian kable, krwawią iskrami jak żyły wyrwane z ciała. Więźniowie ostentacyjnie odsłaniają broń, zaciskają palce na kolbach i rękojeściach, szczerzą zęby, krzywią usta, czekają na pretekst.

Jonasz próbuje być niewidzialny.

Trzyma się blisko Torcha i Ortegi. Nie mówi wiele, kuli ramiona, pochyla głowę, pilnuje by ustnik gwizdka z fiberglassu znajdował się zawsze w pobliżu jego ust. Spod luźno omotanej dookoła głowy i twarzy chusty, przygląda się mijanym ludziom, liczy kolejne drzwi, odnogi korytarzy. Zapamiętuje. I obiecuje sobie nigdy więcej tu nie wracać.


* * *


Stoi oparty plecami o ścianę. Lekko odchyloną do tyłu głowę opiera o gładki metal, chłonie ten delikatny, chłodny dotyk. Dłonie ma wciśnięte głęboko w kieszenie ciemnego ubrania, wygaszony komputer zakrył długim rękawem, a jego twarz wydaje się przedziwnie naga i bezbronna bez nieodłącznych do tej pory gogli VR.

Po drugiej stronie korytarza Torch opiera się ramieniem o masywny przekaźnik. Szary materiał plecaka, który obwiązał dookoła głowy odsyła skojarzenia jeszcze dalej w przeszłość niż do czasu jego świetności i sławy - do holo przedstawiających podstarzałych, brodatych facetów na równie podstarzałych motorach. Retro-szyk w pełnej krasie. Pomiędzy nimi stoi Ortega wyznaczając trzeci wierzchołek tego dziwnego, asymetrycznego trójkąta.

- Proponuję wszelkie zbędne fanty zamienić na amunicję do mojego karabinu, żarcie, picie i witaminy - mówi z tą swoją monotonną żołnierską manierą. - Jak zostanie to zawsze można płacić za przejścia wracając do naszych. O rozdzielaniu się nie chcę słyszeć - dodaje, a przerzeźbieniec zaciska mocniej odbarwione usta, mruży przejrzyste jak kwarc oczy. - Samych was nie puszczę, bo zginiecie. Z tego samego powodu proponuję tutaj nikogo nie zostawiać. Wiem, że to przykre, ale nie wiemy czy ktoś z nas nie padnie zanim dotrzemy na miejsce. Smutne, ale prawdziwe.

Słowa, słowa, słowa.

Jonasz jednak bardziej niż słowom, wierzy liczbom. Oblicza więc - mimochodem, ułamkiem uwagi - proste prawdopodobieństwo, szacuje szanse, zamienia słowa Punishera w przejrzysty konstrukt matematyczny.

Krzywi się widząc jego wynik.

- Jasne, jasne. Nie ma sensu się rozdzielać, to prawda - Torch przytakuje Ortedze bez chwili zastanowienia, bez najmniejszego wahania. - Ale co do zbędnych rzeczy to może być krucho. Niewiele zostało… Mogę opchnąć mój miotach, ale to samoróbka, moja robota. Ktoś tu może poznać, więc wolałbym go nawet nie wyciągać. Poza tym tylko nóż, ale jakoś człowiekowi lżej na sercu jak ma kosę pod ręką… Jontek, co tobie zostało?

Haker z rozbawieniem przyjmuje swoje własne ambiwalentne odczucia, gdy słyszy zdrobnienie, którego używa Petrenko. Z jednej strony to tylko słowo, dźwięk wydawany przez mięso, jeden z prymitywniejszych rodzajów kodu. Z drugiej jednak strony to sygnał przynależności, atawistyczna cecha każdej z kultur - ten rytuał nazwania obecny już w micie raju, ten mechanizm oswojenia czegoś obcego, czegoś nienazwanego. Prosty, nieświadomy wyraz akceptacji.

- Tylko twardy sprzęt, którego potrzebuję i trochę softu do skopiowania - odpowiada cicho. - Mało. Wszystko poszło na jammera i Terminal. Z rzeczy Praha... - imię Szczura ciągle staje mu w gardle gulą rozgoryczenia. - Z rzeczy Praha został jego kozik, za którego powinniśmy wyciągnąć jakieś dwadzieścia pięć fajek. Cała reszta to pięćdziesiątka w witaminach, jedzeniu i drugach.

Przygryza wargi, spod wpółprzymkniętych powiek przygląda się zmarszczkom Torcha i pozornie rozluźnionej sylwetce Punishera.

- Ortega ma objawy i powinien tu zostać - mówi bez ogródek, a jego głos jest w tym momencie chłodnym głosem maszyny, która nie wyraża opinii, a jedynie stwierdza fakt. - Ktokolwiek zauważy i zabiją nas na miejscu. Wszystkich. Naszych twarzy mogą nie znać, ale objawy znają wszyscy. To za duże ryzyko. W 676 z Torchem mamy szansę jakoś się wyłgać. Ty natomiast, żołnierzu, największe szanse na przetrwanie masz tutaj. To najbardziej optymalne rozwiązanie ze wszystkich.

- Szczerze? Nie ma, kurwa, mowy - cedzi Ortega przez zęby i Jonasz prawie widzi sygnały pędzące po jego nerwach, widzi gruczoły i napinające się pod skórą mięśnie, widzi rozszerzające się nagle źrenice. - Nie pójdziecie nigdzie beze mnie. Jestem ciekaw jak chcecie sprawdzić czy ta cała doktor nie daje nam gówna w ampułce. Ja mam plan, którym niestety ryzykuje życie. Jak dostaniemy kilka dawek jedną zaaplikuję sobie. Jak podziała, można wracać z lekiem, jak nie to już wasza w tym głowa jak z tego gówna wyjść cało. Dla mnie będzie już za późno i szczerze mówiąc nie liczę na wiele. Równie dobrze mogłem to ja czy ktoś z was dostać z bełta w pysk zamiast Prahy

Fałsz.
Haker zaciska zęby, odwraca na moment wzrok.
Fałsz.
Ortega nie mógł zostać trafiony zamiast Praha i Jonasz wie o tym doskonale. Tam nie było szansy, nie było prawdopodobieństwa. Był tylko skutek i przyczyna.

I martwe mięso na środku pod ścianą korytarza.

- Szczerze? To gówno a nie plan, bo zabiją nas zanim dojdziemy do Irminy - przyjmuje na moment manierę Punishera, odpowiada w adekwatnej do jego wypowiedzi formie. - A nawet jeśli dostaniesz dawkę, efekty nie będą natychmiastowe. W każdej z tych opcji twoja obecność jest albo zbędna, albo zwiększająca ryzyko. Zrozum... - Szuka argumentu, kodu, który byłby dla żołnierza zrozumiały. - Zrozum, jestem ostatnią osobą, która chciałaby się rozdzielać, ale za daleko zaszliśmy, żeby teraz wszystko spieprzyć głupią decyzją. Największym dla nas wszystkich zagrożeniem są twoje objawy. Do cholery, Ortega, nie widzisz tego?

- Widzę, ale nie puszczę was samych. Nie zostało mi wiele czasu i pewnie dlatego będę uparty jak nigdy.

Widzi.
Widzi, że niszczy wszystko, widzi jak bardzo zagraża im wszystkim.
Widzi i ma to gdzieś.
Bo umiera.

Punisher przenosi nieznacznie ciężar ciała, nachyla się lekko w stronę hakera. Spod zmarszczonych brwi jego oczy zdają się być dwoma kulkami ołowiu.

- Nie dam się tutaj zostawić. Torch, co ty o tym myślisz?

- Musi iść - Oleg ponownie przytakuje żołnierzowi, a Jonasz nie potrafi zrozumieć tego jednogłosu rozmijającego się całe mile ze zdrowym rozsądkiem. - Obwiążemy mu twarz szmatami, tylko szparkę na oczy zostawimy. Jakby co, powiemy, że ma parcha mordy i że widok nieprzyjemny, i że śmierdzieć zaczyna.

- Dlaczego musi? - cichy głos przerzeźbieńca wcina się jak plazmowe ostrze w moment ciszy, gdy Petrenko nabiera oddechu.

- Bo bez niego wystarczy jeden popapraniec z nożem, żeby nas zdjąć w wąskim korytarzu - odpowiada Torch, a przerzeźbieniec kręci tylko głową. To żaden argument i każdy - nawet Jonasz - to wie. - Najlepsze co możemy zrobić, to ich odstraszyć - klaruje dalej już Ortedze. - Popytamy dyskretnie o naboje Twojego kalibru, i zależnie od ceny kupimy kilka. Ale nie za wszystkie fajki, to pewne. I trzymamy się razem. Nikt nigdzie nie zostaje, a już na pewno nie w tym sektorze.

- Nie zmuszaj mnie abym uważał na ciebie bardziej niż to konieczne - Żołnierz wypuszcza z siebie groźbę-niegroźbę półgłosem, niemal nonszalancko, ignorując słowa starca.

- Bo mówię prawdę, mam rację i wiesz o tym doskonale? - sarka mu w odpowiedzi Jonasz. - Tak samo jak ty, Torch?

Przygląda im się przez moment z rozczarowaniem tak głębokim, że aż zaskakującym na zazwyczaj gładkiej twarzy. W końcu jednak kręci głową, przeciera twarz znużonym gestem. Próbuje jeszcze raz.

- Myślicie życzeniowo a nie racjonalnie. Zastanówcie się przez chwilę. Szczepionka nie jest tajemnicą. Nieważne czy jest gotowa, czy nie, czy działa, czy nie. Oni się nas spodziewają i najprawdopodobniej sprawdzają objawy na samym wejściu. I tam nas zastrzelą. A to dopiero pierwsza składowa równania.

Cisza.
Ortega poprawia pasek swojego karabinu, Torch wpatruje się w drugi koniec korytarza. Jonasz czuje jak frustracja i niepokój gotują mu się w gardle, niemal palą struny głosowe. Komunikat nie dotarł, kod nieadekwatny, odbiorca poza zasięgiem. Brak porozumienia. Próbuje zdiagnozować problem, wskazać źródło, przyczynę - starczy sentymentalizm i ignorancja trepa. Żadnej prawdziwej kalkulacji, żadnej racjonalnej i realistycznej oceny sytuacji.

- Idioci! - syczy, razem z tym jednym słowem wypuszczając dławiące go emocje.

Ponownie opiera się plecami o ścianę, ściska głowę między palcami, jakby bał się, że zaraz pęknie, wybuchnie jak odłamkowy granat. Wdech. Wydech. Wygładza twarz, uspokaja oddech. Niemal widać jak przestawia priorytety, dostosowuje się do nowych danych, do zaistniałej sytuacji. I jest coś pozaludzkiego w tych znikających emocjach, w tej łatwości przeprogramowania, dynamice psychiki, która podlega niemal całkowitej kontroli rozumu. Jak proste wyzerowanie ustawień, zamknięcie aplikacji obciążających niepotrzebnie system.

- Dobrze. - Jego głos jest ponownie spokojny, stonowany, chłodno-delikatny, odrealniony. - Pierwsze. Wchodzimy osobno. Najpierw ja z Torchem. Pół godziny, godzinę później ty. - Wskazuje na Punishera białym palcem. - Czekamy na ciebie w pobliżu wejścia. Idziesz za nami i masz na oku nasze plecy. Drugie. - Odgina drugi palec. - Złam sobie lub obij jeszcze bardziej nos. Tak żeby dało się tym wytłumaczyć krwawienie. Twarz masz już posiniaczoną, więc będzie pasować. Trzecie - odgina kolejny palec. - Najpierw idziemy do Dokowni. Jeśli nie odłączyli jej od sieci, powinienem móc zdobyć mapy 676, kody do drzwi i może włamać się do komputera pani doktor. Czwarte…. - waha się przez moment, kalkuluje, ostatecznie macha tylko ręką. - Tyle.

Czuje satysfakcję, gdy Torch w końcu przyznaje rację jemu, gdy w końcu zostaje rozerwany ten niepokojący jednogłos. Czuje satysfakcję, gdy Ortega przystaje na jego warunki. Nie można tego nazwać zwycięstwem, a jednak czuje, że wygrał. Coś. Jakoś.

Reszta to drobiazgi i niuanse, w których Petrenko i żołnierz są znacznie lepsi od niego. Jak zdobyć dostęp do Dokowni. Czy warto w ogóle o niego walczyć. Jak się rozdzielić przed grodzią, żeby wyglądało to naturalnie. Jonasz gra w narzucone przez nich gry, potwierdza ich historie, dopasowuje się do ich wersji i powtarza wszystkie te słowa, słowa, słowa...
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline