Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-10-2013, 19:31   #111
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Wstrzelony przez droida stalowy pręt sterczy obscenicznie z czoła Praha. Z niedogolonej twarzy nie zdążył zniknąć jeszcze cień cwaniackiego uśmiechu.

Jonasz wie jednak jedno: to on zabił Szczura.


* * *

Osuwa się po ścianie tunelu technicznego, gdy tylko zamykają się za nimi drzwi. Odchyla głowę do tyłu, oddycha ciężko, zaciska mocno powieki.
Zabił Praha.
Nikt inny tylko on.
Prosta myśl wbija się rozżarzoną igłą bólu w jego głowę. Blokady psychiczne i głębokie warunkowanie podsycają bolesne impulsy. To nie on pociągnął za spust, to nie on wbił nóż w plecy Szczura, to nie on ponosi bezpośrednią odpowiedzialność - a jednak to wystarczy, żeby uaktywnić ośrodek winy. Pociera skronie, przesuwa gogle na czoło, uciska palcami kąciki oczu. Nienawidzi tych momentów, w których rozwarstwia się na dwoje. Wie przecież doskonale, że to wina narzucona przez warunkowanie, wina sprokurowana, wina sztuczna. Co z tego jednak, że to wie, że ma tego intelektualną świadomość, skoro czuje ją. Czuje, że...
...zabił Praha.
Nie myśleć o tym.
Nie myśleć.
Przegląda zawartość jego plecaka i czuje się jak złodziej, niemal jak morderca.
Nie myśleć.
- Co tam masz w rzeczach świętej pamięci Prahy? - pyta Punisher, zarzucając na ramię pasek karabinu. - Może coś mi się przyda

- Nóż, trochę jedzenia, kilka działek i witaminy - wyjmuje stemplowane srebrno opakowania. - Dwie dla ciebie. - Jeden po drugim rzuca zawiniątka ku Ortedze. - Po jednej dla nas. - Kolejny pakiecik szybuje w stronę piromana. - Reszta na później. Łyknij, Torch - prosi płaskim, bezdźwięcznym głosem. - Jeśli zachorujemy wszyscy, będzie po nas.

- Nigdy nie sądziłem, że mój tyłek będzie cenniejszy niż dziesięć fajek, a tu proszę. Gehenna potrafi zaskoczyć
. - Podpalacz rozciąga usta w niemrawym uśmiechu, opróżniając przezroczyste opakowanie.

- Dzięki.

Słowa Torcha niemal zagłuszają ciche, niemal bezdźwięczne podziękowanie Ortegi. Powiedział? Nie powiedział? Jonasz łypie na Punishera spod uniesionych gogli.

- Pięć - poprawia z odruchową skrupulatnością Petrenkę, opuszczając spojrzenie na holo-ekran swojego komputera. - Pięć fajek za upadłą gwiazdę retro-sportu.
Sto siedemnaście fajek za upadłą gwiazdę korytarzy Gehenny.
Sto siedemnaście fajek za Praha.
Nie myśleć.
Skupia się na czymś innym, przesterowuje na nowy tor, kotwiczy w innej tematyce. Obraca w głowie strzępy rozmowy, którą odbył ze starcem jeszcze w Terminalu. Próbuje ułożyć z informacji obraz, który z jego perspektywy będzie zrozumiały. Przygryza wewnętrzną stronę policzka.

Dzieci Peruna, gang Słowian. Pasuje. Torch to Ukrainiec ze Starej Terry, złote dziecko kijowskich slumsów, które wybiło się w zawodowym freestyle’u motocrossowym dla nieprzerzeźbionych. Specjalista od pokazów z użyciem ognia i kaskader przestarzałych filmów aktorskich. Doskonały kierowca, którego umiejętności na Gehennie okazały się całkowicie nieprzydatne. Konieczność respecjalizacji. Przewodnik. Eskorta. Pirotechnik.

Niby wszystko układa się w spójną całość, a jednak Jonasz nie rozumie.
Dlaczego się nie udoskonalił?
Dlaczego pozwolił sobie na starość? Na blizny?

- Miałeś walutę i kontakty. Kiedy biolo zaczęło ci degenerować, czemu nie załatwiłeś sobie odrutowania albo miękkich up-ów? - pyta, wyjmując witaminy i kładąc je na języku.

- Po pierwsze, nie znam się na tym, więc temu nie ufam. Bez obrazy. - Torch macha ręką w bliżej nieokreślonym geście, na co przerzeźbieniec może jedynie wzruszyć ramionami, bo i gdzie tu obraza?

- A po drugie, po co? To jest właśnie najlepsze, że to TY - mówi z naciskiem - drobny, organiczny pyłek stawiasz czoła nieludzkim wyzwaniom. Tam, gdzie inni robią w gacie i płaczą jak małe dziewczynki, TY dajesz radę. I nie dlatego, że masz kasę i stać cię na jakieś ulepszenia, biomody czy inne cholerstwa. Dajesz radę, bo jesteś lepszy od nich. TY, jako istota, nie jako pilot nowoczesnej maszynki. Co za podnieta siłować się z człowiekiem, jak ma się egzoszielet, który robi to za ciebie? Co za wyzwanie wybrać się na polowanie z dwoma tuzinami uzbrojonych ochroniarzy? Te wszczepy, te nowe technologie, to wszystko wznosi ludzi na nowy poziom, w którym wszystko jest łatwiejsze. A ja lubię wyzwania. - Rozkłada ręce niemal wyzywająco, a Blady nie potrafi zmazać z twarzy wyrazu przeżartego sceptycyzmem zdumienia. - Myślisz, że gdyby na motorze zamiast mnie siedział cyborg, zyskałby taką popularność? Nie. Ludzi by to nie interesowało, w końcu nie jest jednym z nich. Ja byłem jednym z nich, tak samo kruchy jak oni wszyscy, ale byłem w stanie robić rzeczy, o których oni mogli jedynie marzyć. Dlatego mnie szanowali. Wielbili. Byłem sławny, bo byłem człowiekiem. I nawet gdybym mógł, nie zmieniłbym tego.

Jonasz tylko kręci głową, stawia dodatkowe firewalle, maskuje aktywność komputera, oblicza siłę sygnału złączki. Wie, że musi być ostrożny.

- A jednak krzywa progresu idzie teraz inaczej, od strony nowych technik - mówi z całkowitą pewnością, wygaszając komputer. - Kult czystego biolo, biolo nieskażonego, to anachronizm, prawie atawizm. Rodzaj barbaryzmu. Chleb i igrzyska dla nieprzerzeźbionych mas - wygina blade usta z nie całkiem świadomą pogardą. - W najwyższej formie poetyka retro z nutą melancholii. Nic za nią nie idzie. Ale nowe techniki to nowe bramki możliwości. Nowe możliwości do nowe wyzwania, nowe kryteria doskonałości. To progres, właściwa ewolucja. Rozpadasz się, starzejesz - nie musiałeś.

Jego androgyniczna, androidalna twarz, przemodyfikowane mięśnie, przerzeźbiony do samego kośćca fenotyp odbija się bielą na tle ciemnej ściany, jak dodatkowy argument, nieme potwierdzenie. Spod grafenowej chityny przesuniętych na czoło gogli patrzą na Torcha wybarwione oczy, w których tęczówkach widoczne są korporacyjne semple.

Postczłowiek.
Produkt i twórca nowego porządku jednocześnie.
Czy naprawdę dziwi, że nie rozumie?
Że nie potrafi się zgodzić?

- Ale może chciałem? To takie naturalne - żyjemy, starzejemy się, umieramy. Kolejne wyzwanie, przeżyć dłużej i intensywniej niż inni. Kiedyś to miało sens, więcej ludzi było nieodrutowanych, a już na pewno w Europie wschodniej. Większa konkurencja. Kochałem te strony, mimo zacofania i prymitywizmu, tam właśnie czułem się najlepiej. Poza tym, nigdy nie chciałem być kimś więcej. Sława też nie była celem samym w sobie, to był wyznacznik tego, jak dobrze mi szło. Bycie człowiekiem, w stu procentach biolo, jak mówisz, jest dla mnie wystarczające. Te większe wyzwania, ewolucja w przeciągu pojedynczego pokolenia… Nie potrzebuję tego, żeby czuć, że żyję. Największe potyczki to te toczone z własnym umysłem - mówi zamyślonym tonem. - Nie zrozumiesz - dodaje gasnącym głosem.

Jonasz krzywi usta, kiwa głową. Nie mówi jednak nic. Co może powiedzieć skoro Gehenna to karnawał biolo, katalizator najprymitywniejszych instynktów. Nie ma innej prawdy niż wnętrze Kosmicznego Wieloryba, nie ma innego świata. Nie dla nich. Jeszcze nie.

I w jednym Torch ma rację - nie zrozumie.
Nie potrafi zrozumieć.

- A w tobie ile jest biolo? - pyta Petrenko po chwili milczenia i przerzeźbieniec patrzy się na niego przez ramię, szczerzy zęby w swoim odrealnionym uśmiechu.

- Wystarczająco - odpowiada tonem, który spycha to jedno słowo w całkowicie nowe rejony dwuznaczności.
Zbyt wiele.
Rzuca szybkie spojrzenie na Ortegę, poprawia paski plecaka.

- Gotowy? Jeden korytarz i dwie sekcje. Jeśli się pośpieszymy powinniśmy zdążyć zanim zacznie być naprawdę źle.

Tyle, że już jest naprawdę źle.
Bez Praha, bez jego komputera, bez jego umiejętności...

- Gotowy jak nigdy - mówi żołnierz z wprawą wsuwając ostatnie naboje do magazynka karabinu. - Zostało kilka pestek, więc jak się skończą będę zdany na nóż. Śpieszmy się…

Jonasz ostatni raz patrzy na drzwi, za którymi zostało ciało Szczura i z jego ust znikają najmniejsze cienie uśmiechu. Opuszcza gogle ponownie przesłaniając oczy, odwraca głowę i próbuje nie myśleć o wystrzelonym przez droida stalowym pręcie sterczącym obscenicznie z czoła martwego Praha.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 15-10-2013, 20:57   #112
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


TORCH, JONASZ, ORTEGA

Trzech z siedmiorga, którzy wyruszyli z zainfekowanego sektora po szczepionkę. Mniej niż połowa. A jeszcze czekała ich droga powrotna, zakładając, iż otrzymają od doktor Irminy to, po co wysłali ich szefowie gangów. Z drugiej strony przecież nie byli głupcami. Wiedzieli, że szanse na powrót są minimalne. Musieli rozważać kwestie wypięcia się na opuszczony sektor, zażycia lekarstwa i zaszycia w innym sektorze. Z daleka od A-0677.
Łącznik, którym szli, doprowadził ich do mechanicznej grodzi z rozwalonym zamkiem. Modliszka została w wejściu do Terminala. Mordercza wysłanniczka STRAŻNIKA. Możliwe, że szukała już alternatywnej ścieżki do ich wesołej gromadki, aby zakończyć to, co zaczęła kilka minut temu.

- Zamek jest rozwalony – zauważył Jonasz po dłuższych oględzinach. – Nie podepnę się pod niego.

To była częsta procedura.

- Nie słyszałem, by A-0675 miał połączenie z Terminalem – głośno myślał Jonasz gorączkowo szukając alternatywnej drogi.

- Możemy zejść niżej.

- Nic nam to nie da. Już tam chyba byliśmy. To sekcja zaraz koło Mindblendera.

Zadrżeli na sam wspomnienie tamtego sektora.

- Góra? – zaproponował Torch.

- Nie ma wejścia z łącznika.

Byli w impasie.

- Musi być jakaś szczurza ścieżka. Tunel techniczny. Cokolwiek. Skrzyżowanie handluje z sektorami koło naszego. Z sześćset siedemdziesiątką piątką też.

To był fakt. Handlowali. Sektorem rządzili Giganci. Mały, ale twardy gang. Z tego, co wiedzieli, trwały negocjacje pomiędzy nimi , a La Piovrą. Mafia również była mocna w A-0675.

- Może zapukamy – Jonasz nie dawał za wygraną. - Grodzie wyglądają na sprawne i używane. Spójrzcie – skierował światło latarki na ościeżnicę. – Żadnej rdzy.

Faktycznie.

Nie mieli innej alternatywy. Załomotali w drzwi.

- Kto tam? – usłyszeli – o dziwo! – jak ktoś odpowiada po drugiej stronie.



* * *


CARLA


Unosiła się na falach krwi. Serfowała po morzu wzburzonej czerwieni. Oceanie posoki unoszącej Carlę na spienionych różowo grzywaczach.

Pod powierzchnią posoki, w odmętach krwawego morza, spoczywały kości i czaszki pochłoniętych przez fale przemocy ofiar. Pomiędzy nimi czatowały mackowate potwory, z otworami gębowymi zdolnymi pochłonąć człowieka, z otworami gębowymi pełnymi ostrych kłów.

Były tam!

Carla czuła ich obecność.

W końcu dopadły ją, kiedy fala pod jej stopami załamała się i Carlę zakryła metaliczne, pachnące żelazem, morze krwi.

Macki pochwyciły ją, pociągnęły w dół, prosto do drapieżnych paszcz, prosto pod rekinie kły i zębiska.

Potem był tylko ból! Rozdzierający jej ciało na strzępy. Wpychający się w nią wszystkimi możliwymi otworami i szczelinami ciała. Potworny, niekończący się ból.

Najpierw się szarpała, walczyła z nim, by po chwili jednak odnaleźć w nim przyjemność, by odnaleźć iskierkę rozkoszy, rozdmuchać ją i zmienić w supernową doznań. W najczystszy, zrodzony z bólu i cierpienia, seksualny orgazm.


* * *

Otworzyła oczy, czując, że wszystko ją boli. Pierwsze, co poczuła, to wilgoć wokół niej, w niej i na niej. Ledwie była w stanie się poruszyć.

Z trudem złapała oddech, a po kilku haustach śmierdzącego zgnilizną powietrza, zdołała usiąść opierając się ciężko plecami o ścianę.

W ustach czuła smak krwi. Ubranie miała poszarpane. Dosłownie zwisało na niej w strzępach, odsłaniając większość ciała. Szyja bolała ją potwornie. Jak przez mgłę przypomniała sobie, że jedna z macek oplotła ją, kiedy ciągnęła pod wodę, niemal dusząc.

Czuła też ból między nogami, gdzie wniknęła inna macka z jej koszmaru. Straciła jeden, albo dwa zęby, nie miała pojęcia czemu, a także bolało ją w boku z lewej strony. Dotknęła tego miejsca gruzłowatymi, pokrytymi zakrzepłą krwią i opuchniętymi paluchami i syknęła. Chyba miała złamane żebro. Czuła też potworny, tępy ból w tyle głowy, gdzie wyczuła opuchliznę i lepką, zakrzepłą już krew.

Nie miała pojęcia co się z nią stało, nie miała pojęcia, gdzie się znajduje i nie miała pojęcia gdzie podział się Krzywy czy też raczej Wędrowiec.

- Kuwha – zdołała tylko wydusić z siebie spierzchniętymi, pokaleczonymi wargami.

W panice zaczęła macać wokół siebie w poszukiwaniu ekwipunku. I znalazła. Znajomą rękojeść noża. Broń leżała blisko niej, w zasięgu ręki.

- Kuwha – powtórzyła niewyraźnie, czując że ogarnia ją rozpacz.
Gdzieś, niedaleko, usłyszała cichy, złośliwy śmiech.

Zamarła.

- Zgwałcił cię – usłyszała cichy szept tuż przy uchy.

Odwróciła się gwałtownie, co przypłaciła atakiem bólu i rozbłyskiem jasnych iskier pod powiekami. Nikogo jednak nie zobaczyła.

- Zgwałcił, pobił i zostawił na śmierć.

Szept doszedł ją z drugiej strony, ale kiedy znów się odwróciła ponownie przestrzeń obok niej okazała się pusta.

- Nie wiń go – szept tym razem doszedł ją zza pleców, wprost ze ściany. – Po prostu wziął swoją zapłatę wcześniej, w tym, co go kręci. Wiesz, jacy jesteście. Wszyscy. Tacy sami.

Poczuła, że wokół niej gęstnieje i tak nieprzenikniona noc. Napływała do niej z głębi korytarza, z lewej strony. Niczym czarna, wzburzona, nienasycona fala cierpienia i udręki. Zbliżała się, by ją pochłonąć na nowo i wrzucić w szkarłatne, krwawe morze, na żer potworów z mackami i nienasyconymi gardzielami.
 
Armiel jest offline  
Stary 20-10-2013, 13:53   #113
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Ortega zgodził się na wyprawę, bo czuł, że to jedyny sposób aby nie poddać się chorobie. Jedyny sposób aby - jak reszta więźniów jego rodzimego sektora - nie czekać na śmierć a przywitać ją z uśmiechem na pysku i nożem w łapie. Tak myślał. Myślał, że umrze jako jeden z pierwszych i nie doczeka swojej niedołężności. Jednak z każdym krokiem choroba postępowała. Praha, który był - podobnie jak on - chory już odszedł w czeluście śmierci nie doczekawszy sraczki i innych masakrujących jego organizm rzeczy. Czy zatem Punisher powinien mu zazdrościć?

Rick nie bał się śmierci od kul, ostrza noża czy też innym nagłym sposobem. Bał się śmierci we własnym gównie i rzygowinach - obdarty z całej swej zadziorności, dumy, sprawności. Jego ciało i umiejętności walki, przetrwania w śmiertelnych dla innych warunkach są czymś dla niego najważniejszym. To jednak odejdzie, gdy choroba wejdzie w mocniejsze stadium. Z potężnego mściciela, przed którym większość - nawet podobnych jemu - schodziło z drogi stanie się obiektem drwin. Pośmiewiskiem. Kupą nie panujących nad sobą mięśni skąpanych w gównie. A on nie mógł sobie na to pozwolić. Albo zginie w walce albo zdobędzie ten lek i wypróbuje na własnej skórze.

Gdy oczom trójki więźniów ukazały się grodzie Ortega znowu nabrał czujności. Chwycił nóż i pozwolił karabinowi swobodnie opaść wzdłuż ciała. Broń palna zasłużyła na odpoczynek. Jonasz myślał głośno, a jego rozmowa z Torchem wybijała Ricka ze stanu, który starał się utrzymać. Czujność męczyła. Gdzieś w okolicy mogła nadal być Modliszka, nie mówiąc o innych więźniach, którzy nigdy nie byli przyjaźnie nastawieni. Co najwyżej neutralnie, a i o to trudno. Dwójka przewodników myślała nad zejście w dół, drogą do góry, aż w końcu obrali te najlepszą. Przed siebie. Ortega nie spodziewał się odpowiedzi na pukanie, ale gdy usłyszał basowy głos strażnika grodzi schował nóż do pochwy i czekał. Nadal czujny...

Gdy Torch odpowiedział mężczyźnie Rick sprawdził dyskretnie czy jego numery na uniformie na pewno są dobrze zamaskowane. Wraz z Jonaszem zajęli się nimi zaraz po opuszczeniu pola bitwy. Ostatni rzut oka Punisher skierował w kierunku Jonasza. Ten nie wyglądał na ożywionego nad wyraz co Ortega odebrał tak, że tampony w jego nosie trzymają się należycie i nie są jeszcze nasączone krwią. Oby tak zostało.

Torch ciągnął grę, którą rozpoczął martwy Praha. Dobrze. Wspomniał strażnikom o Modliszce. Tamci nie byli zaskoczeni, ale przez grodzie ciężko było wybadać po głosie ich nastawienie. Zapytali o Sancheza. Doświadczony żołnierz wyczuł gęstniejącą z każdą chwilą atmosferę. Zdecydował się nie odzywać. Głos zajął Torch mówiąc niemal całą prawdę. Jego rozmówca nie był zadowolony. Rick był jednak pewien, że nie będą podejrzewani o zabicie Sancheza i jego ludzi...


Po chwili drzwi zostały otwarte, a Punisher spokojnie i bez zbędnych ruchów pociągnął blef Prahy dalej. Podał to samo imię i gang jakim przedstawił go szczur tunelowy na Skrzyżowaniu. Reszta skumała o co chodzi i po przekazaniu fantów za wejście grupa mogła iść dalej. Rick rzucił okiem na posterunek widząc trzech ludzi. Każdy z nich był uzbrojony raczej prowizorycznie, ale jeden miał ciężki śmieciowy pancerz. Po przejściu krótkim korytarzem Torch, blady i Ortega przeszli przez kolejne drzwi. Strzeżone podobnie jak w ich sektorze.

Na korytarzu łącznikowym między celami więźniowie rozłożyli pchli targ. Klimat był podobny jak w okolicy celi Ricka. Lampy olejowe, znicze, nieliczne elektryczne żyrandole i mnóstwo cieni. Ludzie, którzy tutaj wystawiali towary musieli mieć obstawę gangu tutaj rządzącego. Giganci chociaż byli małym gangiem znani byli Ortedze ze względu na ich przywódcę - El Torro. Wielki czarnuch, były żołnierz i cholerny sukinsyn. Na dodatek strasznie twardy. Niektórzy wśród tłumu odsłaniali swoją broń dając do zrozumienia, że nie dadzą sobie w kasze dmuchać. Były to różnej maści noże, pałki i broń palna. Na tej ostatniej Ortega znał się najbardziej. Spoglądając na swój karabin przypomniał sobie, że zostało mu w magazynku zaledwie kilka pocisków. Musiał zatem dokupić papu dla swojej niuni...

 
Lechu jest offline  
Stary 21-10-2013, 15:27   #114
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Bolało. Tak koszmarnie bolało… Bolała strata zębów, bolały siniaki, bolały żebra… a najbardziej bolała ją godność. Ból sprawiał jednak, że Carla czuła się żywa.

Spuściła głowę. Nie zamierzała uciekać, nie zamierzała płakać czy złorzeczyć… zamiast tego jej popękane, napuchnięte i brudne z zakrzepłej krwi wargi rozszerzył szaleńczy uśmiech.

- No i? Myślisz, że to mnie rusza? – mówiła spokojnie, nie podnosząc wzroku – Myślisz, że mnie to, do chuja-pana, rusza? Robiono mi gorsze rzeczy… za zgodą… i bez niej. Pierdolę to. Przetrwałam. I robiłam to potem innym – gorzej, boleśniej, dokładniej… To ja jestem Dziara – kobieta bez twarzy, specjalistka od bólu. Nie ma cierpienia, którego sama bym nie wymyśliła. A wiesz jak się sprawdza skuteczność tortur? Na sobie. Wszystko, kurwa, testowałam na sobie od wyłamywania paznokci po zdzieranie skóry żywcem.

Kobieta podniosła roziskrzony wzrok. Oczami wyobraźni zobaczyła jak z Czerni wyłania się ręka, która chwyta ją za gardło.


Przypomniał jej się wykład profesora Hemingerra o homeopatii. Ta metoda była kontrowersyjna, ale gdy wszystko inne zawodziło – mogła stanowić ostatnią deskę ratunku.

„Podobne zwalczaj podobnym” – to była podstawowa zasada i dotyczyła nawet śmiercionośnych jadów. Jeśli więc Czerń mąciła w głowach halucynacjami, Carla sama je u siebie wywoła.

Na tyle, na ile pozwalały rany, kobieta szybko sięgnęła do bagażu i zażyła skrupulatnie wydzieloną porcję lekarstw oraz narkotyków halucynogennych. Sama przygotowała tę mieszankę – dawała niezłego kopa.

Kiedy Czerń miała ją już pochłonąć, kobieta zaśmiała się półprzytomnie. Resztki strachu opuściły umysł, a ból… ból przynosił tylko rozkosz.

- Pierdol się. Co ty, kurwa, możesz wiedzieć o bólu? Nie zrobisz mi niczego, czego bym już nie znała, potworze. Jeśli to przeżyję, to zapierdolę was wszystkich, więc… lepiej tym razem dokończ robotę.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 21-10-2013, 20:25   #115
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
We wszechświecie, wśród przeciętnych ludzi, panuje błędne przekonanie, że kłamca zawsze kłamie. "Już mnie raz oszukałeś, dlaczego więc miałbyś tego nie zrobić po raz drugi?" "Kłamca zawsze będzie kłamcą!" "Czy w ogóle taki bajerant jak ty potrafi powiedzieć prawdę?" Traktują to jak kleptomanię, jak naganną społecznie chorobę - nie może nie kłamać, coś w głowie nakazuje mu zmyślać, koloryzować, ubarwiać, pomijać, ciężko uwierzyć w cokolwiek, co mówi, dopóki się tego nie sprawdzi. Właściwie to tak działają psychole i amatorzy, żyją kłamstwem, wypróbowując ciągle swoje umiejętności i naiwność innych. Jak długo jestem w stanie łgać, póki ktoś tego nie zauważy?

Niepotrzebne ryzyko.
Prawdziwi kłamcy to nie tacy, którzy zawsze wymyślą na poczekaniu sensowną wymówkę, i mogą dzięki temu kłamać do woli.
Prawdziwi kłamcy szanują prawdę i kłamią tylko w ostateczności. Wiedzą, że ludzie są słabi i imponuje im szczerość. Przyznaj się do błędu, raz, drugi, wystarczy żeby za trzecim razem bezkarnie skłamać. Oni nie czerpią przyjemności z okłamywania innych, robią to tylko, jeśli mogą liczyć na korzyści adekwatne do ryzyka (czyli na przykład utraty zaufania i szacunku inwestora z Arabii).

Gehenna rządzi się swoimi prawami, niemniej jednak nadal kłamanie dla rozrywki nie jest dobrym pomysłem. Każdy kłamie, oczywiście, jednak jeśli wkurzysz tym nieodpowiedniego kolesia, przeora ci pysk kosą, albo wykręci paluchy w drugą stronę. Trzeba też uważać, na jaki temat się kłamie, bo możesz zostać wzięty nie tylko za bezczelnego dupka, ale za potencjalne zagrożenie. Na Gehennie ludzie radzą sobie z potencjalnym zagrożeniem tak, jak z zagrożeniem - brutalnie i bezlitośnie. Nieostrożni kłamcy giną wcześniej.

Kłamać, kłamię, kłamiesz, kłamie, kłamiemy, kłamiecie, kłamią, kłamałem, kłamałeś, kłamał, kłamaliśmy, kłamaliście, kłamali, kłamałam, kłamałaś, kłamała, kłamałyśmy, kłamałyście, kłamały, kłamałom, kłamałoś, kłamało.

Jak widać, nawet pewne formy grzecznościowe pozostały na Gehennie nietknięte. Wystarczyło zapukać do drzwi, aby odezwał się strażnik po drugiej stronie. Mieli szanse wyjść z tego cało. Jak miło. Chociaż, jakby się zastanowić, szanse na to, że sprzątną ich po wejściu do sektora równoważyły te pierwsze szanse.

Trzeba było działać szybko. Torch chwycił plecak Prahy, nie narzekali na nadmiar fantów, nie był im potrzebny, i nożem zaczął wycinać dużą jego część. Prowizoryczna czapka, zamotana na głowie chusta, turban - cokolwiek to by miało być, byle tylko zakryć charakterystyczne blizny. Byli za blisko, żeby dać się zabić. Równocześnie zaczął mówić.
- Szliśmy przez Terminal, dopóki nie zaatakowała nas maszyna Strażnika. Jakaś nowa, wyglądała jak modliszka. Widzieliście takie? - Przerwał, pozwolił pytaniu zawisnąć w powietrzu, jednak nie oczekiwał odpowiedzi. Kontynuował. - W każdym bądź razie, jest nas trzech, wybieramy się do 678. - Spojrzał po towarzyszach, upewniając się, że zrozumieli, jaka jest oficjalna wersja.
- Gdzie Sanchez?
- Miał na nas czekać, ale natknęliśmy się tylko na masę juchy. I nic poza tym, ani zwłok, ani fantów, nic. I zaraz zjawił się ten robot, z miejsca kropnął jednego z naszych, nam ledwo udało się tyłki uratować
- wytłumaczył Oleg. - Ale poczwara nadal sprawna, w głównym korytarzu, tylko ją nieco upośledziliśmy. Twarda sztuka.
- Kurwa - skwitował strażnik. Przez chwilę panowała cisza.
- Zaraz otworzymy wam grodzie. Macie wtedy stanąć w świetle i unieść ręce z bronią nad głowy. Jeden fałszywy ruch i was rozjebiemy, jasne?! - odkrzyknął wreszcie.
- Jasne. Nie potrzeba nam więcej kłopotów - odpowiedział pokornie Torch.

Drzwi drgnęły i ze zgrzytem zaczęły rozsuwać się na boki. W oczy uderzyło ich ostre światło reflektora. Przyzwyczajone do ciemności oczy zalała fala oślepiającego bólu. Jakby ktoś nagle posłał w ich stronę smugę ognistej cieczy.
- Ręce w górę. Na widoku. Podawajcie imiona i skąd jesteście - zabrzmiał mocny głos. Słyszeli również szczęk odbezpieczanej broni.

Rick podniósł ręce jednak nie było widać po nim przesadnego strachu.
- Tom z gangu Ultramax Psychole - rzucił od niechcenia pamiętając jedno z imion i gang jaki wymyślił świętej pamięci szczur tunelowy.
- Rom, też Ultramax Psychole. Wszyscy jesteśmy z 747- powiedział, niby to od niechcenia Torch.
- Dom, kurwa wszystkich mać - jęknął Blady, zwijając się w miejscu i osłaniając oczy dłońmi. - Zgaście to gówno, błagam.
- Trzy osoby, piętnaście fajek. Najlepiej w proszkach lub żarciu. Oraz pięć dodatkowych za gang. Podchodzi jedna osoba z fantami, płaci i przepuszczamy resztę. Zrozumieliście zasadę?
- Tak, pewnie - powiedział Rick. - Wezmę fanty od kumpli więc nie strachajcie - dodał i wyciągnął łapy w kierunku bladego i Torch’a. - Ostatnio sam się wypompowałem na żarcie.

Oleg przeniósł wzrok na Jonasza. W końcu to on przeczesał fanty Prahy.
- Będziesz miał te dwie dychy?

Haker niemal na ślepo sięgnął do jednej z zapinanych kieszonek kombinezonu, wyciągnął z niej trzy działki narkotyków i wcisnął je w wielką łapę Ortegi.
- Trzymaj, skarbie - burknął, ciągle przecierając i mrużąc wybarwione oczy.

W końcu ich przepuścili. Na posterunku było trzech ludzi. Uzbrojeni w prowizoryczną broń strzelecką i jeden odziany w śmieciowy pancerz.
Przepuścili ich bez zbędnych ceregieli pokazując drogę do sektora. Niczego nie sprawdzali, o nic nie pytali. Tylko odprowadzili wzrokiem.

Krótki korytarz zaprowadził ich do kolejnych drzwi, ale wystarczyło zapukać, by ktoś je otworzył z drugiej strony. To przypominało troszkę zabezpieczenia ich rodzimego sektora. Drzwi i straże. Swojsko.

Za drugimi drzwiami był już korytarz łącznikowy pomiędzy celami, blisko Dokowni. Podobnie jak i u nich, w tym miejscu rozłożył się nieduży pchli targ. Pośród straszliwie kopcących lamp olejowych, zwykłych zniczy i nielicznych elektrycznych lamp więźniowie wystawili na handel swoje towary. W porównaniu do kolorowego i rozwrzeszczanego Skrzyżowania ten sektor sprawiał wrażenie ponurego i cichego - jak w grobowcu. Więźniowie trzymali się blisko siebie spoglądając na obcych nieufnie. Niektórzy ostentacyjnie wręcz odsłaniali swoją broń - głównie noże, pałki i dłuższe ostrza, ale niekiedy również broń zasięgową.

Nie byli tu mile witanymi gośćmi. Raczej potencjalnymi ofiarami. Frajerami do oskubania. Obcy, czyli nikt.

Teraz pozostał im tylko ten sektor i kolejny łącznik i znajdą się u celu. Tam, gdzie miała czekać na nich doktorka ze szczepionką. Wcześniej szefowie ich sektora podpowiadali, by do Irminy dotarł tylko jeden lub dwóch wybranych, najmniej znanych posłańców. Teraz jednak, kiedy ich grupa została tak mocno przetrzebiona podział mógł przynieść kolejne ofiary. Pozostający tutaj narażali się na napaść, gwałt czy nawet zabójstwo - czuć było, że w tym sektorze ataki na obcych są normalką. Sposobem na dorobienie się. Szybkim, łatwym i dla niektórych zapewne przyjemnym. Z drugiej jednak strony pchać się w komplecie do celu zwiększało szansę, że ktoś rozpozna w nich ludzi z zainfekowanego sektora. A ich sąsiedzi z A-0676 już pokazali, jak załatwiają się z tymi z A-677.

Blady miał spore obawy odnośnie sektora, który był celem ich podróży. Był przekonany, że będą tam czekać na kogoś z 677, kogoś, kto przyjdzie po szczepionkę. Torch jednak nie był co do tego przekonany. Fakt, istniała możliwość, że to perfidna gra, że 676 wypuścili plotkę o szczepionce, żeby zobaczyć czy komuś z 677 uda się przedostać do sąsiedniego sektora, do którego po zaspawaniu grodzi można było się dostać tylko bardzo okrężną drogą. Ba, może udało im się dowiedzieć, kogo wysłano i zbierano zakłady, kto, jeśli w ogóle, wkroczy na teren sektora szukając pani doktor. Jednak szanse na to były mizerne, a w innym wypadku nikt raczej nie spodziewałby się ich.
Czy aby tylko Torch naprawdę tak uważał, czy po prostu podnosił samego siebie na duchu, uznając że dosyć już przeszli, i że los nie może być aż tak okrutny, i że po tym wszystkim zasługują na spokojny finisz (a raczej półmetek, być może...)? Wkrótce mieli się przekonać.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 21-10-2013, 20:26   #116
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
To już nie jest karnawał biolo, to już nie jest dzikie, perwerysjne, rozpasane życie - miejsce, w którym się znaleźli przypomina bardziej wybieg dla wściekłych, zagłodzonych psów.

Tu nie ma społeczności. Mieszkańcy tego sektora są razem tylko i wyłącznie dlatego, że są przeciwko wszystkim innym. Jak stado niechętnych sobie drapieżników, czekających tylko na ofiarę, samotnego idiotę, frajera do oskubania.

Korytarze śmierdzą potem, niemytymi ciałami i otwartą agresją. Uszkodzona wentylacja z trudem mieli nieruchome powietrze, nieliczne panele świetlne jarzą się mdło, miejscami skrzą się wyrwane ze ścian kable, krwawią iskrami jak żyły wyrwane z ciała. Więźniowie ostentacyjnie odsłaniają broń, zaciskają palce na kolbach i rękojeściach, szczerzą zęby, krzywią usta, czekają na pretekst.

Jonasz próbuje być niewidzialny.

Trzyma się blisko Torcha i Ortegi. Nie mówi wiele, kuli ramiona, pochyla głowę, pilnuje by ustnik gwizdka z fiberglassu znajdował się zawsze w pobliżu jego ust. Spod luźno omotanej dookoła głowy i twarzy chusty, przygląda się mijanym ludziom, liczy kolejne drzwi, odnogi korytarzy. Zapamiętuje. I obiecuje sobie nigdy więcej tu nie wracać.


* * *


Stoi oparty plecami o ścianę. Lekko odchyloną do tyłu głowę opiera o gładki metal, chłonie ten delikatny, chłodny dotyk. Dłonie ma wciśnięte głęboko w kieszenie ciemnego ubrania, wygaszony komputer zakrył długim rękawem, a jego twarz wydaje się przedziwnie naga i bezbronna bez nieodłącznych do tej pory gogli VR.

Po drugiej stronie korytarza Torch opiera się ramieniem o masywny przekaźnik. Szary materiał plecaka, który obwiązał dookoła głowy odsyła skojarzenia jeszcze dalej w przeszłość niż do czasu jego świetności i sławy - do holo przedstawiających podstarzałych, brodatych facetów na równie podstarzałych motorach. Retro-szyk w pełnej krasie. Pomiędzy nimi stoi Ortega wyznaczając trzeci wierzchołek tego dziwnego, asymetrycznego trójkąta.

- Proponuję wszelkie zbędne fanty zamienić na amunicję do mojego karabinu, żarcie, picie i witaminy - mówi z tą swoją monotonną żołnierską manierą. - Jak zostanie to zawsze można płacić za przejścia wracając do naszych. O rozdzielaniu się nie chcę słyszeć - dodaje, a przerzeźbieniec zaciska mocniej odbarwione usta, mruży przejrzyste jak kwarc oczy. - Samych was nie puszczę, bo zginiecie. Z tego samego powodu proponuję tutaj nikogo nie zostawiać. Wiem, że to przykre, ale nie wiemy czy ktoś z nas nie padnie zanim dotrzemy na miejsce. Smutne, ale prawdziwe.

Słowa, słowa, słowa.

Jonasz jednak bardziej niż słowom, wierzy liczbom. Oblicza więc - mimochodem, ułamkiem uwagi - proste prawdopodobieństwo, szacuje szanse, zamienia słowa Punishera w przejrzysty konstrukt matematyczny.

Krzywi się widząc jego wynik.

- Jasne, jasne. Nie ma sensu się rozdzielać, to prawda - Torch przytakuje Ortedze bez chwili zastanowienia, bez najmniejszego wahania. - Ale co do zbędnych rzeczy to może być krucho. Niewiele zostało… Mogę opchnąć mój miotach, ale to samoróbka, moja robota. Ktoś tu może poznać, więc wolałbym go nawet nie wyciągać. Poza tym tylko nóż, ale jakoś człowiekowi lżej na sercu jak ma kosę pod ręką… Jontek, co tobie zostało?

Haker z rozbawieniem przyjmuje swoje własne ambiwalentne odczucia, gdy słyszy zdrobnienie, którego używa Petrenko. Z jednej strony to tylko słowo, dźwięk wydawany przez mięso, jeden z prymitywniejszych rodzajów kodu. Z drugiej jednak strony to sygnał przynależności, atawistyczna cecha każdej z kultur - ten rytuał nazwania obecny już w micie raju, ten mechanizm oswojenia czegoś obcego, czegoś nienazwanego. Prosty, nieświadomy wyraz akceptacji.

- Tylko twardy sprzęt, którego potrzebuję i trochę softu do skopiowania - odpowiada cicho. - Mało. Wszystko poszło na jammera i Terminal. Z rzeczy Praha... - imię Szczura ciągle staje mu w gardle gulą rozgoryczenia. - Z rzeczy Praha został jego kozik, za którego powinniśmy wyciągnąć jakieś dwadzieścia pięć fajek. Cała reszta to pięćdziesiątka w witaminach, jedzeniu i drugach.

Przygryza wargi, spod wpółprzymkniętych powiek przygląda się zmarszczkom Torcha i pozornie rozluźnionej sylwetce Punishera.

- Ortega ma objawy i powinien tu zostać - mówi bez ogródek, a jego głos jest w tym momencie chłodnym głosem maszyny, która nie wyraża opinii, a jedynie stwierdza fakt. - Ktokolwiek zauważy i zabiją nas na miejscu. Wszystkich. Naszych twarzy mogą nie znać, ale objawy znają wszyscy. To za duże ryzyko. W 676 z Torchem mamy szansę jakoś się wyłgać. Ty natomiast, żołnierzu, największe szanse na przetrwanie masz tutaj. To najbardziej optymalne rozwiązanie ze wszystkich.

- Szczerze? Nie ma, kurwa, mowy - cedzi Ortega przez zęby i Jonasz prawie widzi sygnały pędzące po jego nerwach, widzi gruczoły i napinające się pod skórą mięśnie, widzi rozszerzające się nagle źrenice. - Nie pójdziecie nigdzie beze mnie. Jestem ciekaw jak chcecie sprawdzić czy ta cała doktor nie daje nam gówna w ampułce. Ja mam plan, którym niestety ryzykuje życie. Jak dostaniemy kilka dawek jedną zaaplikuję sobie. Jak podziała, można wracać z lekiem, jak nie to już wasza w tym głowa jak z tego gówna wyjść cało. Dla mnie będzie już za późno i szczerze mówiąc nie liczę na wiele. Równie dobrze mogłem to ja czy ktoś z was dostać z bełta w pysk zamiast Prahy

Fałsz.
Haker zaciska zęby, odwraca na moment wzrok.
Fałsz.
Ortega nie mógł zostać trafiony zamiast Praha i Jonasz wie o tym doskonale. Tam nie było szansy, nie było prawdopodobieństwa. Był tylko skutek i przyczyna.

I martwe mięso na środku pod ścianą korytarza.

- Szczerze? To gówno a nie plan, bo zabiją nas zanim dojdziemy do Irminy - przyjmuje na moment manierę Punishera, odpowiada w adekwatnej do jego wypowiedzi formie. - A nawet jeśli dostaniesz dawkę, efekty nie będą natychmiastowe. W każdej z tych opcji twoja obecność jest albo zbędna, albo zwiększająca ryzyko. Zrozum... - Szuka argumentu, kodu, który byłby dla żołnierza zrozumiały. - Zrozum, jestem ostatnią osobą, która chciałaby się rozdzielać, ale za daleko zaszliśmy, żeby teraz wszystko spieprzyć głupią decyzją. Największym dla nas wszystkich zagrożeniem są twoje objawy. Do cholery, Ortega, nie widzisz tego?

- Widzę, ale nie puszczę was samych. Nie zostało mi wiele czasu i pewnie dlatego będę uparty jak nigdy.

Widzi.
Widzi, że niszczy wszystko, widzi jak bardzo zagraża im wszystkim.
Widzi i ma to gdzieś.
Bo umiera.

Punisher przenosi nieznacznie ciężar ciała, nachyla się lekko w stronę hakera. Spod zmarszczonych brwi jego oczy zdają się być dwoma kulkami ołowiu.

- Nie dam się tutaj zostawić. Torch, co ty o tym myślisz?

- Musi iść - Oleg ponownie przytakuje żołnierzowi, a Jonasz nie potrafi zrozumieć tego jednogłosu rozmijającego się całe mile ze zdrowym rozsądkiem. - Obwiążemy mu twarz szmatami, tylko szparkę na oczy zostawimy. Jakby co, powiemy, że ma parcha mordy i że widok nieprzyjemny, i że śmierdzieć zaczyna.

- Dlaczego musi? - cichy głos przerzeźbieńca wcina się jak plazmowe ostrze w moment ciszy, gdy Petrenko nabiera oddechu.

- Bo bez niego wystarczy jeden popapraniec z nożem, żeby nas zdjąć w wąskim korytarzu - odpowiada Torch, a przerzeźbieniec kręci tylko głową. To żaden argument i każdy - nawet Jonasz - to wie. - Najlepsze co możemy zrobić, to ich odstraszyć - klaruje dalej już Ortedze. - Popytamy dyskretnie o naboje Twojego kalibru, i zależnie od ceny kupimy kilka. Ale nie za wszystkie fajki, to pewne. I trzymamy się razem. Nikt nigdzie nie zostaje, a już na pewno nie w tym sektorze.

- Nie zmuszaj mnie abym uważał na ciebie bardziej niż to konieczne - Żołnierz wypuszcza z siebie groźbę-niegroźbę półgłosem, niemal nonszalancko, ignorując słowa starca.

- Bo mówię prawdę, mam rację i wiesz o tym doskonale? - sarka mu w odpowiedzi Jonasz. - Tak samo jak ty, Torch?

Przygląda im się przez moment z rozczarowaniem tak głębokim, że aż zaskakującym na zazwyczaj gładkiej twarzy. W końcu jednak kręci głową, przeciera twarz znużonym gestem. Próbuje jeszcze raz.

- Myślicie życzeniowo a nie racjonalnie. Zastanówcie się przez chwilę. Szczepionka nie jest tajemnicą. Nieważne czy jest gotowa, czy nie, czy działa, czy nie. Oni się nas spodziewają i najprawdopodobniej sprawdzają objawy na samym wejściu. I tam nas zastrzelą. A to dopiero pierwsza składowa równania.

Cisza.
Ortega poprawia pasek swojego karabinu, Torch wpatruje się w drugi koniec korytarza. Jonasz czuje jak frustracja i niepokój gotują mu się w gardle, niemal palą struny głosowe. Komunikat nie dotarł, kod nieadekwatny, odbiorca poza zasięgiem. Brak porozumienia. Próbuje zdiagnozować problem, wskazać źródło, przyczynę - starczy sentymentalizm i ignorancja trepa. Żadnej prawdziwej kalkulacji, żadnej racjonalnej i realistycznej oceny sytuacji.

- Idioci! - syczy, razem z tym jednym słowem wypuszczając dławiące go emocje.

Ponownie opiera się plecami o ścianę, ściska głowę między palcami, jakby bał się, że zaraz pęknie, wybuchnie jak odłamkowy granat. Wdech. Wydech. Wygładza twarz, uspokaja oddech. Niemal widać jak przestawia priorytety, dostosowuje się do nowych danych, do zaistniałej sytuacji. I jest coś pozaludzkiego w tych znikających emocjach, w tej łatwości przeprogramowania, dynamice psychiki, która podlega niemal całkowitej kontroli rozumu. Jak proste wyzerowanie ustawień, zamknięcie aplikacji obciążających niepotrzebnie system.

- Dobrze. - Jego głos jest ponownie spokojny, stonowany, chłodno-delikatny, odrealniony. - Pierwsze. Wchodzimy osobno. Najpierw ja z Torchem. Pół godziny, godzinę później ty. - Wskazuje na Punishera białym palcem. - Czekamy na ciebie w pobliżu wejścia. Idziesz za nami i masz na oku nasze plecy. Drugie. - Odgina drugi palec. - Złam sobie lub obij jeszcze bardziej nos. Tak żeby dało się tym wytłumaczyć krwawienie. Twarz masz już posiniaczoną, więc będzie pasować. Trzecie - odgina kolejny palec. - Najpierw idziemy do Dokowni. Jeśli nie odłączyli jej od sieci, powinienem móc zdobyć mapy 676, kody do drzwi i może włamać się do komputera pani doktor. Czwarte…. - waha się przez moment, kalkuluje, ostatecznie macha tylko ręką. - Tyle.

Czuje satysfakcję, gdy Torch w końcu przyznaje rację jemu, gdy w końcu zostaje rozerwany ten niepokojący jednogłos. Czuje satysfakcję, gdy Ortega przystaje na jego warunki. Nie można tego nazwać zwycięstwem, a jednak czuje, że wygrał. Coś. Jakoś.

Reszta to drobiazgi i niuanse, w których Petrenko i żołnierz są znacznie lepsi od niego. Jak zdobyć dostęp do Dokowni. Czy warto w ogóle o niego walczyć. Jak się rozdzielić przed grodzią, żeby wyglądało to naturalnie. Jonasz gra w narzucone przez nich gry, potwierdza ich historie, dopasowuje się do ich wersji i powtarza wszystkie te słowa, słowa, słowa...
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 22-10-2013, 21:04   #117
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
* * *


CARLA

Fight fire with fire
Ending is near
Fight fire with fire
Bursting with fear
We all shall die


Walcz ogniem z ogniem. Truciznę należy zwalczać trucizną. Gwałt niech się gwałtem odciska.

Ludzkość znała wiele powiedzeń, które oddawały część jej prawdziwej natury. Natury brutalnej, okrutnej wręcz demonicznej.

Narkotyk zażyty przez Carlę miał zadziałać szybko, ale więźniarka nie potrafiła rozróżnić, którą wizję tworzy toksyna, a którą „produkuje” w nie … demon.
Osiągnęła jednak coś, czego zapewne nie udało się osiągnąć nikomu innemu przed nią. Oszukała demona. Pokonała go.

Ten byt karmił się strachem i rozpaczą swoich ofiar. Karmił się ich utratą nadziei, karmił ich bezsilnością. A ona odwróciła te ucząca! Przekuła je w gniew, przekuła we wściekłość.

Gdzieś, z zesztywniałych od narkotyku ust wyrwał się dziki, obłąkany śmiech. Zawodzący, upiorny, niosący się echami po pobliskich korytarzach.

Ale to był zapomniany sektor. Sektor, w który zapuszczali się nieliczni. Odważni lub idioci. Albo szaleńcy. Jak Carla.

Śmiech przeszedł w kaszel, przeszedł w suche rzężenie. A potem w jękliwy płacz, prawie jak płacz małej dziewczynki, by w końcu znów przeobrazić się w dziki nieludzki rechot. W spazmatyczny śmiech na krawędzi fizycznej i psychicznej stabilności. W coś, niemal nieludzkiego, niemal obcego, niemal nierozpoznawalnego.





TORCH, JONASZ, ORTEGA


Podjęli decyzję, ku niezadowoleniu Jonasza. Ruszą do sektora A-0676 we trzech. Jonasz i Torch pierwsi , a jakiś czas po nich dopiero Ortega.

To był kompromis. Demokratyczny wybór, ale czy tak system, jak demokracja, miał rację bytu na GEHENNIE? Czy decyzję podejmowała większość, czy raczej najtwardsze, najbrutalniejsze i najbardziej psychotyczne jednostki spośród uwolnionych spod wpływu STRAŻNIKA więźniów.

Demokracja była systemem, który nie sprawdził się na Terze. Zastąpił go inny system sprawowania rządów. Ten sam, który stworzył GEHENNĘ i posłał ją wraz z ładunkiem dwóch milionów ludzi, w bezmiar kosmicznej pustki.
Jednak w przypadku tej trójki mężczyzn decyzję podjęli demokratycznie.

Sprawiedliwie. Ale czy mądrze?
To miało się okazać niedługo.


* * *

Przeszli przez A-0675 dość szybko i bez problemów. Trzy cienie pośród innych cieni. Obserwowani przez nieufnych skazańców. Szli ostrożnie, z bronią pod ręką, gotową do użycia i może właśnie ta ich postawa odpędziła problemy. A może po prostu ci z A-0675 byli porządniejsi, niż się wydawali. Dobre sobie.

Wyjście z sektora, podobnie jak i wejście, stanowiły solidne wrota. Pierwsze, co zwracało uwagę podchodzących więźniów, to była nieduża barykada, zrobiona ze zdewastowanych elementów sektora. Jej centralną część stanowił spory miotacz płomieni wycelowany w stronę zamkniętej grodzi.
Obsadę barykady stanowiło aż ośmiu więźniów, całkiem dobrze uzbrojonych jak na warunki GEHENNY. Każdy miał samorodną spluwę oraz pałkę albo miecz, a dwóch okrywały prowizoryczne pancerze śmieciowe. Potężna siła uderzeniowa lub obronna.

- Dokąd? – od barykady oderwał się mierzący ponad dwa metry, umięśniony, półnagi facet zakładając ramiona na przypakowanej klacie. Musiał ważyć z dobre sto czterdzieści kilo, jak oszacował Jonasz. Bez wątpienia jeden z rządzącego tym sektorem gangu.

- Do A-0676 – odpowiedzieli zgodnie z prawdą.

- A-0676 odciął się od reszty GEHENNY. Ponoć u ich sąsiadów wybuchła jakaś kurewska zaraza. Wszyscy srają pod siebie i zdychają. Możemy was przepuścić, ale wstępu nie ma. Nie damy też gwarancji, że ci z sześćset siedemdziesiąt sześć was wpuszczą.

Zmierzył ich groźnym wzrokiem.

- Więc jak? Mamy otwierać, czy wracacie?
 
Armiel jest offline  
Stary 26-10-2013, 18:12   #118
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
- Momencik, szefie - powiedział do strażnika Torch, odciągając Jonasza do miejsca, gdzie poza zasięgiem wzroku strażników czaił się Ortega.
- Możliwe, że nie pozamykali wszystkich przejść technicznych, ale jeśli…. Czemu w ogóle to zrobili, skoro mają szczepionkę? Muszą o tym nie wiedzieć, albo nasze info było błędne i żadna nawet, kurwa, nie istnieje - podirytował się Oleg.
- Choroba mutuje, Torch. Nie zauważyłeś? - Haker wygiął usta w czymś, co chyba miało być uśmiechem. Bladym, wąskim i całkowicie pozbawionym wesołości. - Zmienia się długość jej stadiów, zmienia się natężenie symptomów. Gdyby dać jej szansę, uodporniłaby się na antybiotyk. To racjonalne - wskazał podbródkiem ku bramie i pilnujących jej mięśniakach. - Odizolować się i poczekać aż epicentrum choroby wygaśnie lub wyzdycha z braku wody i jedzenia.
Petrenko przez moment przyglądał się badawczo Jonaszowi.
- My nie mamy żadnych objawów. Jakie są szanse, że choróbsko się po nas upomni, skoro jeszcze tego nie zrobiło?
Przerzeźbieniec wcisnął ręce jeszcze głębiej w kieszenie, zakołysał się na piętach.
- Nie wiem. Mam za mało danych. - Przygryzł wewnętrzną stronę policzka. - Czysta analiza mówi, że za siedemset godzin wszyscy z naszego sektora będą martwi. Wszyscy. Tyle, że to, tak naprawdę, nic nie mówi. Ta choroba nie jest naturalna, szczególnie dla sektora, który robi w broni, a nie organice lub chemikaliach. To eksperyment. Albo SI, albo innego sektora. Możliwe, że 676 właśnie.
- Ale mutacja nie zajdzie w przeciągu paru dni… No nie?
- spytał niepewnie zamyślony Oleg.
- Myślisz o tym w kategoriach przestarzałych technologii - wytknął mu haker. - Jeśli jest odpowiednio zaprogramowany zmutuje, nadpisze się, zimprintuje. I jeśli mam rację mogliśmy zabić każdy sektor przez który przeszliśmy.
- Kurwa, takie życie w niepewności, dostanę sraczki, czy nie… Jak tam wejdziemy, możemy zarazić się tym zmutowanym wirusem, o ile w ogóle zmutował, a jak nie, możemy paść od tego, hm, “naszego”. Dobra, trzymamy się planu, wchodzimy, za jakąś godzinę ty
- wskazał na Ortegę - możesz nawet udawać, że nas śledziłeś, że zwiewamy przed tobą, obcy sektor, to będą to mieli gdzieś. Jakieś obiekcje? - Wzrok Petrenki zatrzymał się na twarzy Jonasza nieco dłużej.
- Ok. Udam, że ruszam za wami. Jakby były problemy i zagrożenie starciem rozważcie czy na mnie nie zaczekać. Zawsze lepiej wejść całą trójką, nie zgodnie z planem niż pchać się we dwóch i kogoś głupio stracić. - Ortega spojrzał w kierunku winkla za którym była ochrona. - Czyli ostatecznie wychodzicie?
Blady skinął głową niechętnie, z ociąganiem.
- Nie mamy realnej alternatywy, która dawałaby większe szanse. - Z trudem powstrzymał odruch odpalenia komputera, wywołania map, sprawdzenia danych. Palce, na których nosił pierścienie kontrolne zatrzymały się w pół ruchu, a haker skrzywił się z irytacją. - Torch, zanim wejdziemy, musimy podpytać ilu ostatnio weszło do 676 i ilu wróciło. Czy dalej handlują, czy odcięli się całkowicie. Bo jeśli oni też chorują, to tam może być gorszy zwierzyniec niż u nas.
- Dobra, to my idziemy, dopytamy.
- Oleg zerknął na Punishera. - Poplącz się trochę w okolicy, żeby nie było, że czatujesz w miejscu.
Rick skinął tylko głową, ale nie ruszył się. Chciał najpierw upewnić się, że pozostali opuszczą sektor, tak jak planowali. Dopiero później przyjdzie czas na spacer.

Piroman wyszedł zza zakrętu pierwszy i od razu zwrócił się do mięśniaka.
- Mistrzu, mówisz, że u ich sąsiadów epidemia, a co z nimi? Wiecie, jak tam sytuacja, całkiem się odcięli? Niczego nie wypuszczają, do żadnego sektora?
- Tego nie wiem - mięśniak najwyraźniej został mile połechtany słowem “mistrzu” bo cień uśmiechu pojawił się na jego gębie. - W zasadzie jest taki... kurwa... input czy coś. Oni nie wpuszczają, my nie wpuszczamy. Wszyscy się boją. Taka, kurwa, sytuacja, panowie.
- Eh.. No cóż, input czy nie
- Torch zerknął porozumiewawczo na Jonasza - musimy wejść. Inaczej stracimy jajca. Taka praca… - westchnął na koniec teatralnie. - Dzięki za pomoc, panowie - pożegnał się jeszcze Petrenko, ruszając w kierunku łącznika. Jonasz, nieco mniej pewnie, szedł tuż za nim.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 26-10-2013, 21:55   #119
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
* * *


CARLA

Ocknęła się leżąc na ziemi. Całe jej ciało promieniowało bólem, jakby przed chwilą koś ją skopał. Z trudem uniosła głowę, czując, że włosy zlepia jaj jakaś wilgoć, najpewniej krew.

Z jękiem przetoczyła się na bok. Zakręciło się jej w głowie, zakaszlała a potem dostała torsji. Suchych, szarpiących jej trzewia, aż po gardło, wprowadzających jej ciało w kolejną dawkę katuszy. Miotało nią tak dłuższą chwilę, ale z zaschniętego gardła wydobyło się jej jedynie trochę śliny.
Nie mając siły na nic więcej, przez chwilę leżała na ziemi wdychając smród swoich wydzielin i odór miejsca, w którym odzyskała świadomość.
Jej oczy poraził blask.

Po chwili zorientowała się, że to maleńki płomyczek niewielkiej lampki alkoholowej. Dawał światło tylko na krok lub dwa od miejsca, w którym płonął.

- Czerń nieźle cię sponiewierała – usłyszała glos Wędrowca. – Kurwa, kobieto. Dawno nie słyszałem podobnych krzyków. Cokolwiek widziałaś w swojej głowie, pamiętaj, nic nie było prawdziwe. To tylko wpływ sektora.

Mówił spokojnie. Powoli, jakby był zmęczony.

- Najgorsze za nami. Odpoczniemy chwilę, aż odzyskasz siły. Na tyle, byś mogła iść i nie padła po drodze.

Pochylił się nad nią, a ona była za słaba, by się obronić, by ruszyć ręką.

- Masz – przyłożył jej coś do ust. – Pij. To tylko woda, ale jest ci potrzebna.

Miał rację. Czuła się sucha, jak stuletnia zakonnica.

- Powoli, nie wszystko na raz, bo znów wyrzygasz. A jak zaczniesz znów rzygać, to wyrzygasz swoje flaki. Znam się na tym.

Przymknęła na chwile oczy. Nawet nie spodziewała się, że smak wody może być tak zajebisty.

- Nieźle jesteś posrana, wiesz – powiedział Wędrowiec tonem swobodnej pogawędki, ale Carl a usłyszała w jego głosie coś jeszcze. Jakąś niechętną nutkę … podziwu.




JONASZ, TORCH

Strażnicy sektora otworzyli grodzie i przejście stanęło otworem. Weszli w mrok, obok siebie, kierując kroki w głąb łącznika pomiędzy sekcjami. Za nimi wartownicy zamknęli grodzie. Cichy huk zabrzmiał, niczym wieko zamykanej trumny. Przez chwilę zamarli.

Powoli, czujnie, podeszli w stronę grodzi do sektora A-0676.
Pierwsze spalone ciało leżało kilka korków od metalowej przegrody. Za nim kolejne dwa. Widać było, że nim dokonali odcięcia, ich skurwieli sąsiedzi nie cackali się z nikim, kto chciał przejść ich blokadę. To było oczywiste.
Na grodzi ktoś jasną farbą namalował ostrzeżenie.

Dziesięć kroków od bramy! Inaczej ŚMIERĆ!

Jak łatwo było policzyć, ciała znajdowały się bliżej.

- Nie wpuszczą nas – to było oczywiste.

Jednak mieli stąd wyjście. Drabinkę w górę. Aż do klapy w suficie.

- Tam pewnie też ktoś pilnuje.

Znali dwa sektory nad nimi. Były puste. Techniczne fragmenty GEHENNY. Ziemia niczyja. Często patrolowana przez maszyny STRAŻNIKA. Ich sektor zablokował na amen wszelkie drogi na górę. Dlatego zapewne bossowie nie planowali wysłania ekipy po szczepionkę tamtędy. Ale może ci z A-0676 nie byli tak zapobiegliwi. Może istniały jakieś krecie przejścia.

Teraz pozostawał przed nimi dylemat. Czy tracić czas i czekać na Ortegę, czy próbować szukać drogi do Irminy na własną rękę.




ORTEGA

Ortega obserwował dyskretnie, jak Jonasz i Torch przechodzą przez grodzie i jak strażnicy zamykają je za nimi na głucho.

Dziwne przeczucie, że jednego z nich widzi po raz ostatni pojawiło się znienacka. Uderzyło, niczym mistyczne objawienie, jakie ponoć niektórzy więźniowie na GEHENNIE odkrywali w sobie po przejściu okrętu przez Anomalię.
Potem, czujny jak drapieżnik na obcym terytorium, ruszył zaciągnąć informacji o sektorze, do którego chcieli się dostać.

Okazji ku temu nie było zbyt wiele. Większość rezydentów sektora, w którym się znalazł nie wyglądała na chętnych do pogawędek.

Jednak Ortega i tak musiał pohandlować, a handel zawsze zwiększał szansę na porozumienie. Szczególnie, jeśli był udany dla obu stron.

Wymienił kilka fantów na pociski, jak chciał, ale kupcy nie wyglądali na wygadanych i zorientowanych. Ot, przypadkowi handlarze, którzy mieli gdzieś obcych.

Ale w końcu znalazł miejsce, w którym można było zaciągnąć języka.
Kantynę.

Trafił na nią zupełnie przez przypadek.

Jadalnię w którym za czasów STRAŻNIKA więźniowie przyjmowali żarcie, przerobiono na ordynarną, mroczną norę, w której pito podejrzanie wyglądające płyny i jedzono biomasę zrobioną z Bóg chyba jeden wie czego.
Miejsce nie było zbyt tłoczne, a barman okazał się być chętnym do pogawędek, od warunkiem, że pięć fajek wydano na jego „smakołyki”.
Ortega dowiedział się od niego, że od kilku godzin nikt nie ma wieści od tych z 676, że nawet nie wpuszczają swoich, że po kilku próbach wejścia tamci odcięli się całkiem zabijając kilku frajerów. Dowiedział się, że nikt z kilkunastu cwaniaczków, którzy wybrali się do A-0676 nie wrócił. Wieści nie były zbyt przyjemne.

- Hej, kolo – w pobliżu Ortegi pojawił się zarośnięty więzień przyglądający mu się uważnie.

Twarz brodacza wydawała się Ortedze znajoma.

- Ja cię znam – wyszeptał cicho. – Jesteś Ortega z Mścicieli. Z zarażonego sektora. Pewnie szukasz kogoś, co? Kogoś w sektorze 676? Ha? Jeśli tak, to chodź ze mną. Musimy pogadać.

Ortega przypomniał sobie więźnia. To był Otis. Więzień z jego korytarza, zamieszkujący pięć cel obok. Z A-0677. Ziomek.
 
Armiel jest offline  
Stary 31-10-2013, 15:21   #120
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Zamknięcie grodzi równające się opuszczeniu sektora przez pozostałą dwójkę dało żołnierzowi do zrozumienia, że został sam. Zgodnie z planem miał do chłopaków dołączyć już wkrótce, ale jako doświadczony zabijaka Ortega wiedział, że ich plan - podobnie jak wszystko - mógł się zjebać. Życie na Gehennie przypominało matematyczny chaos, w którym coś co jeszcze chwilę temu wydawało się stałą - niemal pewnikiem - teraz przeradzało się w oszalałą zmienną. A takich zmiennych w podróży wybawców zarażonego sektora było od chuja. To, że - jak dotąd - Rick znajdował się w tym chaosie całkiem nieźle można śmiało przeoczyć biorąc pod uwagę fakt, że był chory, zmęczony i nie wiedział ile mu jeszcze zostało...

Po plecach przeszedł mu dreszcz, gdy jego umysł podrzucił mu dziwne przeczucie, że jednego z nich widzi ostatni raz w życiu. Jonasza. Bladego komputerowca Punisher zdążył polubić. Ciężko go rozgryźć, a chwilami nawet się z nim dogadać. Może to dlatego, że są tak różni? To co dla Ricka ma najwyższą wartość przez hakera wydaje się niedostrzeżone. Z resztą w drugą stronę jest podobnie. Ortega zastanowił się chwilę. Nie miał w swoim życiu zbyt wielu chwil zadumy, ale tym razem na poważnie zastanawiał się czy nie jebać demokracji i jej tworów i... ruszyć za nimi od razu? To przeczucie musiało być naprawdę silne, bo wojskowy naprawdę myślał, że Jonasz może zginąć. A bez niego powrót będzie niemal równy niemożliwemu. Z resztą z nim również nie należałby do rzeczy łatwych...

Decyzja o pozostaniu na stanowisku nie była przypadkiem. Determinowała ją konsekwencja, której uczą w armii. Mimo iż na statku nie było zbyt wielu osób gotowych do jakichkolwiek wyrzeczeń to Ortega bez wątpienia należał do jednej z takowych. Ile razy zamiast iść i przepierdalać fajki na dziwki i psychotropy on trenował aby najebać w klatce jakiegoś frajera? Ilekroć zamiast chlać i cieszyć się zarobionymi fantami szedł z karabinem na kolejne zadanie narzucone przez pierdolonych przełożonych?

Żołnierz zdecydował się wykonać mały rekonesans. Zwiad był bardzo ciężki do zrealizowania, bo - podobnie jak w jego sektorze - więźniowie nie wyglądali na ekstrawertyków. Rick wymienił zatem kilka zbędnych fantów na pociski do karabinu i ... przypadkowo trafił do miejsca, gdzie pogawędki były pewnikiem. Do kantyny.


Barman mógłby być jego rówieśnikiem. Gdyby Rick nie był dość czujny pomyślałby, że na tym podobieństwa się kończą, ale nie. On był czujny jak diabli. Nieogolona twarz świadczyła o tym, że mężczyzna nie miał czasu na pierdoły. Był raczej wypoczęty, a jego aparycja była zawieszona między czujnością a ciekawością. Dobrych klientów zachęcał do rozmowy - i dalszych zakupów - a tych mniej aktywnych obrzucał czujnym spojrzeniem rzucając czasem pod ladę. Ortega był pewien, że gość coś tam ma. Ciekawe czy była to klamka czy też coś w stylu obrzyna, którego nie tak dawno się pozbył. Pewnie to drugie.

Kantyna była niegdyś jadalnią, która pod kontrolą strażnika była bardzo ułożona, czysta, sterylna. Teraz ciemna, obskurna pijalnia nie miała niemal nic z czasów dawnej świetności o ile można o takiej w ogóle mówić. Podejrzane trunki, niecodzienna woń i papka, która mimo iż syciła nad wyraz to na ziemi uznana byłaby za psie czy kozie gówno. Bywalców nie było zbyt sporo, ale barman po małych zakupach był gotów uchylić rąbka okolicznej tajemnicy. I tak Ortega dowiedział się, że sektor, do którego miał się udać odciął się od reszty statku. Nie byłoby z tym problemu gdyby ktoś kto próbował tam się dostać wrócił cały i zdrowy. Kilkunastu frajerów już użyźnia blachy Gehenny, a Punisher nie zamierzał dzielić ich losu. Oby Torch i blady znaleźli jakieś wyjście z sytuacji... Nie byli głupi więc to bardzo możliwe.

Zarośnięty gość pojawił się znikąd. Przyglądał się Rickowi uważnie, a ten nie wiedział skąd go znał. Po zaledwie kilku słowach Ortega poznał Otisa - ziomka z jego sektora zamieszkującego pięć cel obok. W jego korytarzu. Otis wiedział, że wojownik kogoś szukał. Na dodatek znał miejsce, gdzie żołnierz miał tą osobę znaleźć. Lata doświadczeń zrobiły swoje i snajper odruchowo rozejrzał się dyskretnie czy żaden z bywalców nie skupił na nim czy Otisie zbyt dużej uwagi. Punisher nie miał pojęcia jak jego ziomek dostał się tutaj tak szybko, ale może jego trasa była dla członków jego eskapady bardziej łaskawa. Ortega skinął głową i ruszył za kumplem z korytarza.

- Zmieniłeś się. - powiedział krótko. - W jaki sposób tak szybko tu się dostałeś? - dodał szeptem idąc za kompanem niedoli.

- Nie było mnie na miejscu, jak to wszystko się zaczęło. - wyjaśnił. - Dostałem cynk, że pojawią się ludzie od nas i że mam ich wypatrywać. Wiesz. Nie wszyscy z 676 są nam nieprzychylni, a walenie w rury to rodzaj poczty więziennej jeszcze za czasów STRAŻNIKA. - Otis spojrzał na żołnierza uważnie. - Wiem, że była szansa na to, ze spróbujecie się dostać do 676 przez ten sektor. Jesteś sam?

- Obecnie tak. - odparł strzelec wyborowy. - Większość z nas padła po drodze. Kanibale, maszyny, popierdoleni więźniowie… Za dużo przeciwności losu nas po drodze spotkało. Po co miałeś nas wypatrywać? - zapytał Ortega ciekawy. - Parszywy Joe Ci kazał?

- Nie. Nie on. Chodź ze mną. Wszystko ci wyjaśnię po drodze. Musisz się z kimś spotkać. Ale upewnię się, że zagadałem właściwą osobę. Kogo mieliście namierzyć w 676?

Czujność Ortegi nie malała, a on nie miał zamiaru za łatwo wyjawiać sekretu jaki mu powierzono. Punisher wiedział, że grono zaufanych ludzi było wąskie. Nie mógł nikomu ufać. Nawet ziomkowi. W końcu nadal nie wiedział kto go przysłał.

- Po co pytasz jak nie masz jak sprawdzić otrzymanych informacji? - zapytał Ortega. - Każdy z szefów wysłał swoich ludzi, którzy albo nie żyją albo błąkają się po korytarzach statku. Ja sam niedługo będę stąd wypierdalał…

- Jasne, spoko, bez nerwów. - Otis uśmiechnął się krzywo pod brodą. - Idziesz ze mną, czy nie?

- Idę. Wiedz jednak, że nie mam dużo czasu. Jeszcze jakiś kwadrans i wskakuje znowu w czeluści korytarzy. Jak masz zamiar mnie gdzieś wlec to może lepiej powiedz to co masz gdzieś tutaj. - wydawałoby się, że rzucił od niechcenia żołnierz.

- Nie ja mam mówić. Ktoś inny. - wyjaśnił.

Pochylił się w stronę Ortegi. Twarzą w stronę jego twarzy. Niekomfortowo.

- Irmina. - wyszeptał.

Oblicze mściciela nie zmieniło się nic a nic. Żadnych uczuć. Zupełnie jakby imię kobiety, której szukał nie wiązało się ze znalezieniem leku, końcem zadania i wybawieniem. Nic. Żołnierz natomiast wyłapał moment kiedy jego wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem Otisa. To był ziomek dlatego Punisher nie postępował pochopnie. Nie wyprostował dłoni do pochwy z nożem. Nie uniósł karabinu. Jedynie nieznacznie przekręcił nadgarstek aby w razie konieczności wydobyć błyskawicznie nóż i jednym płynnym pociągnięciem przejechać ostrzem po udzie ziomka. A przecięta tętnica udowa załatwiłaby sprawę w kilka sekund. Ziomek jednak zostawał ziomkiem. Rick nie mógł nikomu ufać, ale Otis był idealną osobą do przekazania mu informacji gdyby Irmina była w tym sektorze. Lepszej ciężko szukać. I dlatego Punisher chciał iść za nim. Bez słowa, ale czujny jak zawsze. Był blisko. Nie może teraz dać się zajebać w jakiejś alejce…
 
Lechu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172