Tylko rozsądek Charlesa Brooksa uchronił Wladimira przed wybuchem gniewu panny Elizabeth Badock. Po jego kolejnych słowach, które delikatnie mówiąc były nie na miejscu. Córkę Malvina ogarnęła wściekłość. W szalejących za ich plecami płomieniach jej twarz nabrała odcieni wręcz purpurowych. Oczy lśniły niczym u seryjnego zabójcy, a usta wykrzywione były w agresywnym grymasie.
Cała grupa za namową Brooksa wróciła do samochodu. Dopiero tam, siedząc na fotelu obok kierowcy Elizabeth odwróciła się w stronę Wladimira:
- Panie Bazhukov - jego głos był spokojny, ale dało się wyczuć, że tylko ostatnim wysiłkiem woli panuje nad emocjami - Nie wiem, czy tam u was w Rosji takie zachowanie to norma, czy tylko pan jest takim chamem i gburem. Ostrzegam jednak pana, że nie pozwolę sobie więcej na takie traktowanie. Nie chodzi tylko o okoliczności w jakich się znajduje… śmierć ojca, czy to...to nieszczęście - wskazała dłonią w stronę ścieżki prowadzącej do domku - Nie pozwolę na jakiekolwiek dziwne insynuację i obrażania mojego dobrego imienia. Nie wiem skąd pan bierze te wszystkie niedorzeczne pytania i oskarżenia, ale radzę niech się pan następnym razem ugryzie w język. Jeżeli nie w smak jest panu uczestnictwo w pogrzebie, czy też pomaganie mi, może pan spokojnie nas opuścić. Nikt tu pana nie trzyma. A jeżeli zdecyduje się pan zostać, to proszę zachowywać się przyzwoicie, bo następnym razem nie będę już taka miła.
Brooks ruszył z powrotem w kierunku Raccoon Creek. Zdawało się, że deszcz przybrał na sile i zerwał się zimny północny wiatr. Drogi w okolicy pozostawiały wiele do życzenia, a nieustanne opady w ciągu kilku ostatnich godzin sprawiły, że były one w jeszcze gorszym stanie. Na szczęście samochód córki Malvina mimo niewątpliwie swojego dużego wieku sprawował się doskonale. Napęd na cztery koła i mocny silnik sprawiały, że rozmoczone wiejskie drogi nie stanowiły problemu.
- Niech się pan tutaj zatrzyma - poprosiła Charlesa, Elizabeth.
Mim, że znajdowali się na wiejskim pustkowi Alabamy, Brooks zjechał dla bezpieczeństwa na pobocze drogi.
- Wygląda na to, że musimy porozmawiać tu i teraz - rzekła Elizabeth, gdy Brooks zgasił silnik - Sprawy przybierają naprawdę zły obrót. Nie spodziewałam się, że do tego dojdzie. Miejscowi nigdy za nami nie przepadali, a szczególnie za ojcem. Raził ich jego sposób bycia, maniery, a przede wszystkim zainteresowania. W tym miejscu czas jakby się zatrzymał, a wraz z nim ludzka mentalność. Gdy tylko wyszło na jaw, co leży w zakresie zainteresowań mego ojca, początkowa gościnność dla nowo przybyłych zmieniła w nieufność, a później wrogość.
Nigdy, co prawda nikt nic nie zrobił, co można byłby uważać za atak, czy też naruszanie zasad współżycia, ale ich zachowaniu dało się wyczuć niechęć, pogardę i strach. Od dziecka byłam traktowana jak dziwadło, córka czarownika, czcicielka zła. Mimo, że moja matka udzielała się nad wyraz mocno w tutejszym kościele, co na marginesie mówiąc bardzo drażniło ojca, to i tak byliśmy wyrzutkami. Ojciec albo tego nie dostrzegał, albo nie chciał dostrzec. Z jakiś też względów nie chciał opuścić Raccoon Creek. To był z resztą główny powód rozstania się rodziców. Gdy dostałam wiadomość o śmierci ojca przepełniły mnie złe przeczucia. Terenbach powiedział mi, że ojciec zginął po tym jak zaatakował go kuguar. Dało mi to do myślenia. Ojciec był człowiekiem ostrożnym, a zwłaszcza jeżeli chodzi o kontakty z dzika naturą. A teraz ktoś wykradł jego ciało i podpalił pracownię. Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć… Wiem jednak jedno, że nie spocznę dopóki nie wyjaśnię wszystkiego, co zaszło. Muszę się dokładnie dowiedzieć, co się przydarzyło memu ojcu, a przede wszystkim odnaleźć jego ciało i odprawić godny pogrzeb. Jeżeli nadal chcecie mi pomagać musimy opracować plan. Biorąc pod uwagę okoliczności, jak i przeszłość nie możemy w pełni ufać miejscowym. Oczywiście musimy zachować pozory i współpracować z władzami, ale musimy być ostrożni i sprawdzać wszystko dwa razy. Teraz proponuję wrócić do miasta i zgłosić pożar, a potem porozmawiać z szeryfem.
Co wy na to?