Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2013, 11:33   #148
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Kaie


Nie lubię dziecięcych zabaw,
lubię bawić się w złe wilcze gry
w głębiach lasu, z Tobą.

Teraz czeka mnie jedynie głębokie jezioro.

Dziki wilku,
rób cokolwiek ci podpowiada serce,
ale błagam cię: Zostań ze mną!


Na Płonące Obłoki dzień i noc ciągnęli wolni ludzie. Na handel, by znaleźć męża czy żonę, by posłuchać pieśni czy wieści, a czasem po to, by w stukocie kości, jakimi obwieszone były czardrzewa na świętym wzgórzu, usłyszeć szmer przepowiedni, zapowiedź tego, co będzie. A wielu chciało pytać, bo zbliżała się zima i zbliżała się wojna z wronami. Pod drzewami bogów zgromadzili się zarówno liczni poplecznicy Raymunda Toczącej się Czaszki, już nazywający go królem, choć się nim jeszcze nie ogłosił, i gardłujący za przyłączeniem się do wielkiej armii, jaka Czaszka zbierał, jak i zajadli przeciwnicy i tacy, co się wahali i szukali porady i przewodnictwa.

Szermowano jedynie na słowa, choć te czasami były ostrze niż noże. Na Płonących Obłokach zakazana była walka. Nikt nikomu nie odbierał tu włóczni, łuków czy toporów, nie było zresztą nikogo, kto miałby wydać taki rozkaz. Każdy nosił przy sobie swoją broń, jednak każdy, kto jej dobył, by przelać ludzką krew na świętej ziemi, musiał liczyć się z tym, że tłum go opadnie, rozerwie żywcem na strzępy, a jego oczyszczone z mięsa kości zawisną na gałęziach czardrzew pośród tysięcy innych.

Tu nie można było dobyć broni, by uczynić komuś krzywdę. A jednak Kaie nie czuła się bezpieczna.

Stała na szczycie wzgórza, w cieniu czerwonolistnych olbrzymów obwieszonych kośćmi ludzkimi i zwierzęcymi jak panna młoda na weselisku. Fragmenty szkieletów tańczyły na wietrze, stukotały jak lawina pędząca po rumowisku, plątały i rozwiązywały się sznury, którymi przytwierdzono je do gałęzi. Olamyr Pięć Turni, wódz garstki Thennów, która zatrzymała się w tym świętym miejscu w oczekiwaniu na posiłki, które miał im dosłać Raymund Tocząca się Czaszka, wisiał na jej twarzy nieruchomym spojrzeniem umierającego z głodu. Czasami jego wzrok prześlizgiwał się niżej, a wtedy Kaie gubiła słowa i melodię, i myślała sobie, że nie każdy arogancki, głośny i zamaszysty Thenn w lśniącej jak słońce zbroi z brązu jest młodzieńczym Tygonem Jednookim.

- On nie patrzy na ciebie dobrze – rzekł jej Torsten, starzec o wyblakłych oczach i wątłych ramionach, którego spotkała pół księżyca drogi od Płonących Obłoków i od tego czasu byli nierozłączni. Raz, że we dwójkę zawsze raźniej, a stary grajek przypadł jej do serca delikatnością słów i czynów. Dwa, że Torsten – choć starość odmieniła jego głos w przykre dla ucha skrzeczenie starego gawrona, serce i ucho nadal miał czułe. Nosił w torbie płytki różnej długości, kościane, drewniane i miedziane – i poproszony wieszał je na gałęzi na cienkich żyłkach ze skręconych baranich kiszek, uderzał w nie rzeźbionymi pałeczkami i wypełniał noc słodkimi, tęsknymi dźwiękami. Trzy, że Kaie niemal pewna była, że widziała starca w otoczeniu Umera. Że grajek nosił wtedy wyblakłą czerń i nie Torstenem jej się wówczas przedstawił. Coś w jego oczach jej mówiło, że i on ją poznał, że ma świadomość, że został przez nią rozpoznany… i że ufa jej na tyle, by nie rzec ani słowa. Trwali w tym milczącym porozumieniu.

Od kiedy jednak spojrzenia Olamyra Pięć Turni po raz pierwszy spoczęło na jej twarzy, Torsten zrobił się niespokojny i rozdrażniony. Mówił, że młody wódz przywiąże Kaie do palika namiotu jak psa, a gdy już się nią znudzi, odda ją swoim wojownikom. Mówił, że Kaie powinna natychmiast znaleźć sobie mężczyznę i sarkał rozeźlony, gdy mu mówiła, że przecież ma jego. Posunął się nawet do tego, że kilku jej przyprowadził. Młodych, gładkich, zapalczywych… i zbyt tchórzliwych, by zapragnąć dla siebie kobiety, której pożądał wódz Thennów.

- Jesteś tu więźniem. A ja razem z tobą – burczał jej Torsten.
- Możesz odejść w każdej chwili – wskazywała mu bezlitośnie, a on zaciskał zwiędnięte wargi w bezwzględną, twardą kreskę. Podejrzewała, dlaczego nie chciał odejść i zostawić jej samej, by Olamyr mógł ją stąd wywlec za kłaki. Szła wojna. Ulmer był jaki był, ale zawsze dbał o przyjaciół Straży. Nawet tych mało serdecznych i takich, co sami siebie nigdy by tym mianem nie nazwali, tak jak Kaie.
- Nie przejmuj się, maleńka – wzdychał cymbalista. –Nie dziś, to jutro przyjdą posiłki od Raymunda Toczącej się Czaszki… Olamyr odejdzie na południe. Nie możemy tylko dopuścić, by zabrał cię ze sobą. Trzymaj się blisko drzew. Bądź zawsze na widoku, nigdzie nie chodź sama.

Dwa dni później przyjechały obiecane Olamyrowi przez Czaszkę posiłki. Setka górali z jakiejś odległej doliny na północy, poza granicą wiecznych śniegów. Nawet nieliczne kobiety, które ze sobą wiedli, były twarde jak wygarbowany kawałek rzemienia. Wszyscy byli niscy, szczupli i żylaści, o błękitnych, przejrzystych oczach i włosach tak jasnych, że niemal białych, i tak delikatnych i cienkich, że Kaie zdawały się nitkami pajęczyn, niesionych w powietrzu ostatnimi ciepłymi podmuchami jesieni. Mówili w dziwnym języku, który mało kto tu znał, ledwie kilku Thennów, ich najbliższych sąsiadów i – zanim Raymund ich nie pogodził – największych wrogów. Choć sami górale próbowali dogadywać się w ostrej, zgrzytliwej mowie Thennów, znać było, że sprawia im to trudność. Ich własny język był śpiewny i melodycyjny.
Wódz jasnowłosych górali, którego wołali Kiścieniem, od broni, którą władał, niedługo po przyjeździe przysłał Kaie i Torstenowi bukłak napitku ze sfermentowanego mleka wielkorogiego bydła, jakie hodowali w tej swojej odległej dolinie. Choć napój pachniał podle, smakował nieźle. Torsten upierał się, że Kaie powinna pójść się odwdzięczyć i nocą wkraść się Kiścieniowi pod skóry, że taki mężczyzna ją obroni. I Kaie nawet myślała, czy nie posłuchać rady nastroszonego gawrona… Wódz górali nazywał się Fionnar.

Fionnar. Fionnar. Fionnar. Słowo jak trzask płomieni przeskakujących z gałęzi na gałąź. Słowo gwałtowne jak pożoga i miękkie jak przesypujący się w dłoni popiół.

Tyle że Fionnar, poważny mąż, który wiekiem mógłby być i jej ojcem, w odróżnieniu od Olamyra nie zwracał na nią żadnej uwagi. Uśmiechał się lekko i kłonił z szacunkiem głowę, gdy ich spojrzenia się spotkały, ale taki był dla wszystkich skaldów i bardów zebranych na łonącym Obłoku… Tyle że Fionnar Kiścień pod swoją miękką uprzejmością był równie trudny do przejrzenia jak kamień, trzymał się towarzystwa swoich współplemieńców, z nikim nie dzielił myśli. Nawet z Olamyrem, pod którego rozkazami miał iść na południe. Kaie wiedziała też, że Kiścień wysłał swój śmierdzący napitek wszystkim grajkom… Tej nocy śpiewali pod drzewami niemal do świtu. Chodziły słuchy, że Raymund sprzymierzył się ze Skagosami, więc wielu bardów i skaldów powiewało czyny Endehara i jego siostry Moruad. Wódz górali opierał poważną twarz o dłonie, oklaskiwał i nagradzał każdego, kto śpiewał, ale Kaie widziała, jak zmarszczki sieką mu twarz głębokimi sznytami za każdym razem, gdy padało imię Moruad.

Potem Kaie spała długo, Az słońce wzniosło się wysoko ponad horyzont. Kiedy zas wieczorem wstała i zaczęła szukać swego towarzysza, okazało się, że stary Torsten przepadł. Gdy zapadł zmrok, nadal nie wiedziała nic o jego losie. Nie podobał jej się tylko coraz szerszy i coraz bardziej drapieżny uśmiech Olamyra Pięć Turni. Kilku Thennów snuło się za nią uparcie i nieustępliwie… No tak. Wodzowi brakowało czasu, by samemu uganiać się za dupami. W Kaie pomału zaczynało kiełkować przeczucie, że stary cymbalista się mylił. Thennowie nie odejdą stąd tak prędko, że święta ziemia jej nie ochroni. Musiała odejść. Jak najprędzej. Zostając tu, tylko się narażała, i to niepotrzebnie.

Wódz jasnowłosych górali siedział przy ognisku przed jej namiotem rozparty tak władczo, jakby to był jego namiot, jego ogień, a Kaie była jego kobietą. Takim przynajmniej spojrzeniem potoczył po depczących jej po piętach wojownikach Olamyra. Przełożył drzewce kiścienia z prawego ramienia na lewe i zasugerował im cicho, by wracali chronić swego wodza, bo święte miejsce świętym miejscem, a świat pełen jest zdrajczyków. Nie przejął się ani tym, że Kaie minęła go bez słowa, a jeden z Thennów zaczaił się w pobliżu, podsłuchuje i rozumie wszystko, bo Fionnar mówił w zgrzytliwym, przykrym języku Thennów.

- Kaie, która śpiewałaś na Pięści Pierwszych Ludzi. Zwiniesz namiot i przeniesiesz się do naszych ognisk.
Zjeżyła się na rozkaz wydane władczym tonem, ale góral się nie przejął objawami jej rodzącego się sprzeciwu.
- Jeśli bardzo ci zależy, dzierlatko, mogę cię teraz przerzucić przez ramię i przenieść głową w dół przez cały obóz jak upolowaną sarnę – zaproponował spokojnym, delikatnym jak frunące w powietrzu pasma jego delikatnych włosów i zupełnie nieprzystającym do ostrej mowy i ostrych słów tonem. – Wiedza to rzecz cenna, a dzięki temu dowiemy się oboje kilku rzeczy. Czy dasz radę przejechać mnie tym kozikiem, który tam dusisz w spotniałej rączce. Czy pod mężczyzną krzyczysz tak samo głośno jak śpiewasz. Czy Olamyr porwie się na starszego i bardziej doświadczonego w imię swoich chuci. A także czy Olamyr naprawdę szanuje świętą ziemię… ach, nie. To już przecież wiemy, prawda? – zakończył bezlitośnie i wstał, opierając się na drzewcu swej paskudnej, straszliwej broni. Był niski, niewiele wyższy od niej. Nie musiał się nachylać, wystarczyło, by skłonił lekko głowę do jej ucha.
- Ale myślę, że jesteś niegłupią dzierlatką, Kaie – wyszeptał ledwie słyszalnym głosem. – Dlatego pójdziesz za mną sama, chociaż wiesz, że z twojego pięknego, przyznaję, ciałka, interesują mnie tylko uszy, usta i język. Ale wiesz, że mogę cię chronić. I mogę też zapłacić… - otoczył dłonią jej kark i po raz pierwszy się uśmiechnął. Jasne oczy utonęły w sieci drobnych zmarszczek. – Co dałby bard czy skald, by się dowiedzieć, co w tych pieśniach o dzielnej półrękiej wronie i siostrze skagoskiego magnara jest tak okrutnie, strasznie, zimno… nie tak?
 
Asenat jest offline