<dużo dużo później>
Po całym poranku wałęsania się gdzieś poza wioską,
Kuroichi wrócił energicznym krokiem uśmiechnięty i zadowolony z życia. I głodny. Szedł powoli przez wioskę … Po czym zażądał śniadania. I sake, albo shochu. W końcu coś i jemu się coś od życia należało.
Choć znaleźli się tacy, którzy patrzyli na
Kuro, nie tyle co krzywo, to z pewnością nieufnie, to większość mieszkańców chciała go ugościć. Z uśmiechami na ustach i skrzywieniem na plecach, które co chwilę kazało im się kłaniać zapraszali go do siebie, kusząc go nie tylko jedzeniem, ale i córkami, które taki wielki wojownik mógłby wziąć za żony. Nie był samurajem na służbie, więc teoretycznie nie było ku temu przeszkód, a synów mógł napłodzić silnych, co by dobrze ziemię orali i przed bandytami bronili. Ogółem
Kuro zdawał się mieć w wiosce masę wielbicieli i wielbicielek, podczas gdy reszta jego towarzyszy była niemalże ignorowana. Mnichowi zdawano się nie ufać, może wioska nie była po prostu mocno wyznaniowa, łowca demonów chyba wyglądał dla niektórych zbyt podejrzanie, a kobieta z mieczem… mówiła sama za siebie.
Powoli pijąc czarkę alkoholu, zerkał na pozostałych członków grupy.- Trzeba pójść za ciosem. Wyzwalając wioskę od bandytów, walnęliśmy
Anzai’a prosto w nochal. Zatoczył się pewnie od ciosu…-
Kuro zaśmiał się głośno. Upił nieco trunku z czarki.- Ale się pewnie równie szybko pozbiera. Nie należy mu dać tego przywileju. Ruszajmy więc natychmiast. Uderzmy nagle i mocno, by zmusić go do defensywy. Przyda więc nam się przewodnik i prowiant. Przydała by się też i wieśniaczka do rozgrzania nocnych chłodów…- znów słowa te zakończył wybuchem śmiechu. Machnął na koniec dłonią.- Żarty na bok, nie ma co tu siedzieć jak stare baby pod chatą i gadać o starych dobrych czasach. Ufam, że już żeście się przygotowali do dalszej wyprawy?
- Przewodnik się znajdzie, nie jeden, a tak - nowy
wójt pokiwał głową i wskazał usługującą do tej pory przy jedzeniu kobietę. - Moja siostra was zaprowadzi w każdy zakątek tych gór. Za dziecka mało posłuszna była, od pracy się migała, ale trzeba przyznać, że dzięki temu nieźle teraz góry zna - powiedział wzdychając, co wywołało u ślicznej dziewczyny mały, triumfalny uśmieszek.
Ukłoniła się na wszelki wypadek i o dziwo śmiała spojrzeć całej czwórce w oczy, co do tej pory nie zdarzało się ze strony żadnego z wieśniaków.
- Nazywam się
Eriko i myślę, że mogę was zaprowadzić gdzie chcecie w miarę bezpiecznie. Ze mnie samej żadna wojowniczka… - dodała wzruszając ramionami.
- Ech… mieć dziesięć lat mniej. - rzekł z uśmiechem
Kuroichi zerkając znacząco na młodego bushi.
- Od wieku mądrości nie przybywa - sarknęła
Shirakaba, w końcu dając upust trawiącej ją frustracji - Jaka jest szansa, że tym razem nie spotkamy żadnych oni albo co lepsze, tengu? - spytała jadowicie, spoglądając na
ronina.
- Nie wiem?- wzruszył ramionami
Kuro i zerknął w stronę
mnicha.- Jego spytaj… ja się na tych nadnaturalnych sprawach nie znam.
- Tak? Naprawdę? - głos dziewczyny był słodki jak miód - Może tym razem przemienisz się w jikininki, kiedy będziemy odpoczywać po bitwie? - “Jakbyś w swojej ludzkiej postaci nie był wystarczającym utrapieniem”- dodała w myślach.
- Eeeee… o czym właściwie ty mówisz?- zapytał zaskoczony
ronin i podrapał się po głowie. - W jakiego znów jikininki? Nie bardzo rozumiem…
Kuro wzruszył ramionami dodając. -Właściwie to nie wiem co się wczoraj stało, po tym jak zostałem ogłuszony przez kogoś.
- Jikininki to duchy które jedzą zwłoki ludzi, drogi samuraju. - wtrącił się niespodziewanie
Atsushi, który w duszy zadrwił sobie z niewiedzy wojownika. Przecież nie trzeba było być specjalnie mistrzem intelektu, aby wiedzieć co to za rodzaj duchów. Po najmniejszych wsiach chodziły opowieści o tych groźnych istotach. - I czy anatatachi, możecie się przestać kłócić i spierać? Aż głowa pęka od tego całego jazgotu. - dodał po chwili.
- Ja nie jadam ludzi. Czasem konie lub woły. Ale nie ludzi…- burknął
ronin i wzruszył ramionami.- I nie zajmuję się duchami. Żadnego w życiu nie widziałem, więc… czemu miałbym się przejmować duchami?
- Gdyż, co było wiadome od dawna, a o czym przekonaliśmy się jakiś czas temu na własne oczy, nasz świat i świat duchów przenikają się wzajemnie. - wytłumaczył spokojnie
mnich, jak zwykle ciepło się uśmiechając aby jego słowa nie zabrzmiały jako obelga, lub coś w tym guście.
-Twój świat na pewno. Mój przenika się tylko z sake i czasem z innymi przyjemnościami.- odparł z uśmiechem
ronin, upijając odrobinę trunku.
Atsushi wybuchnął głośno śmiechem.
- Ależ oczywiście, ale sake to element materialny. Sądzisz że pomimo tego iż jestem na ścieżce oświecenia, mój świat nigdy nie łączy się z trunkami i jest to dla mnie jakiś inny wymiar? - zapytał z widocznym zadowoleniem na twarzy.
- Pytasz złą osobę. Ja już zdołałem zapomnieć nauki mojej mateczki. Nie za bardzo znam się na sprawach kapłanów, na Kami, Shinto...Buddzie…- machnął ręką rozlewając nieco trunku.- Czy też świecie duchowym. Od lat walczę i czasem zabijam, odmrażam sobie zadek jako yojimbo do wynajęcia, gram w Chō-Han na pieniądze. Nie jestem uduchowionym myślicielem… o nie.
-Nie chcę być aby czasem nie uprzejmy, ale nawet wieśniacy znają podstawowe prawdy wiary.
Ronin skinął głową.- Znają… bo i muszą. Ich los zależy od kaprysów pogody. Kogoś muszą błagać o deszczową wiosnę i gorące lato. Kogoś muszą prosić o urodzaj. Moje życie zależy jednak bardziej ode mnie. I… nie mówię, że jakoś gardzę twoimi wierzeniami, czy też samymi Kami. O nie. Mam w dużym poważaniu wszelkie bóstwa, tyle że…- podrapał się po karku.- Ani pole bitwy, ani dom gejsz, ani… pijacka popijawa, to nie miejsce na filozoficzne rozmyślania…. więc… nie myślę o tych sprawach. W ogóle.- wzruszył ramionami na koniec.
- Na rozmyślania to może i nie ale na czczenie bóstw jak najbardziej. Przed bitwą chociażby modły do Hachimana, podczas pobytu w domu gejsz do Hotei, patrona kobiet parających się tym zawodem. - powiedział uśmiechając się i chowając ręce w rękawy swojej szaty z powodu wzmagającego się chłodu.
-Kiedy byłem młody i głupi…-
ronin zerknął do czarki przyglądając się resztce sake błyszczącej na jej dnie.-... idąc w bój nie myślałem o tym, że zginę. I nie modliłem się zbyt często. Teraz… jestem zbyt dobry w zabijaniu, by zginąć. Choć pewnie kiedyś spotkam lepszego od siebie, ne?