Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2013, 16:16   #25
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=pFS4zYWxzNA[/MEDIA]


Chowanie ciał nie było jego specjalnością. Natomiast był wielkim fanem przekazywania informacji poprzez przeróżne środki komunikacji. Powiesił Neila na łańcuchach za nogi i rozciął mu gardło podstawiając miskę, do której krew coraz to wolniej spływała. W międzyczasie czyścił inne miejsca, w których wcześniej go trzymał. Wybielacze, środki dezynfekujące, zabijanie zapachu i brudu szło powoli, ale jakoś się udawało. Pozostawało jeszcze rozciąć brzuch i wywalić bebechy na zewnątrz. Po tym nastąpił mozolny i hałaśliwy proces wciskania jelita do niszczarki w zlewie, krojenia innych części, które wyciągnął i wpychania ich do tego samego otworu. W końcu jednak z Neila pozostała sama powłoka, która powinna dość pozytywnie wpłynąć na wyobraźnię innych.
Postanowił jeszcze popiłować ciało tak by wszystko pomieściło się w trzech workach na śmieci. Ręce, nogi i korpus z głową. Tak przygotowane resztki wrzucił do wozu i ze smutkiem popatrzył na swój motocykl. Już dawno nie miał czasu by przejechać się nim choćby dla przyjemności.
Wrócił do domu by szybko się umyć, ubrania, w których pracował w garażu spakował do jednego worka z ubraniami Neila.


Wóz najlepsze lata miał za sobą, ale Victor poświęcał czas na jego konserwację i naprawę nie tylko gdy ten tego potrzebował, ale ogółem gdy miał czas, dzięki czemu trzymał się dobrze i nie było ryzyka, że zepsuje się na środku drogi po wyciśnięciu z niego połowy na liczniku, która teraz była prawie rzeczywistym maksimum.
Już w drodze zatrzymał się przy jednym z obozowisk żuli, wysiadł z wozu biorąc worek z ubraniami. Podszedł do najbliższego kubła, w którym rozpalili powoli przygasający ogień, który dzięki zawartości i samej folii, znowu przybrał na sile.
- Dzięki stary - mruknął jeden z meneli, nawet nie patrząc na Nightsa. Jeśli ktoś miał powód żeby palić ubrania o północy, to prawdopodobnie nie było warto się nim interesować.

Znalezienie konkretnego klubu w dokach nie znając jego nazwy mogło być kłopotliwe. Teoretycznie było to najlepsze miejsce dla takich interesów. Mnóstwo marynarzy, którzy musieli wybuchnąć na lądzie po miesiącach spędzonych na wodzie, przy wódzie, kobietach i narkotykach. Zostawiali swoją kasę niemalże na chodnikach, ale zawsze znajdował się ktoś kto skrupulatnie podnosił każdy cent. Z tego co mówił Neil wychodziło na to, że najlepiej robił to Bruno, więc miał tu pewnie nie jedną placówkę, ale najwyraźniej jedną faworyzował. Lepiej było trzymać wszystkie brudy w jednym miejscu, łatwiej sprzątnąć w razie niebezpieczeństwa niż ganiać się po całym mieście, paląc każdy ślad dla policji.
Największy, najgłośniejszy, najbardziej kolorowy. Po popytaniu u kilku ćpunów, dziwek i nastolatek, które ubiorem i samą obecnością w dokach o tej godzinie prosiły się o gwałt padło na Vibe6.

Fioletowe i zielone neony pulsujące razem ze zbyt głośną, narkotyczną, cholernie energiczną muzyką, kolejka dłuższa niż do jakiejkolwiek promocji w K-Marcie i największy bramkarz jakiego Victor widział. Miejsce nadawało się jak każde inne… Ale czy to na pewno był akurat ten klub? Może i należał do Bruna, może należał wszystkie albo tylko parę… Nights miał trzy worki.
Podjechał dość blisko, chwycił jeden worek z rękoma w jedną dłoń, rewolwer w drugą. Colt anaconda .44 robił na tyle dużą dziurę z tyłu głowę, by dało się tam wepchnąć kolejny łeb.
- Naćpanych nie wpuszczamy, proszę odejść, albo wezwę policję - wyjaśniał spokojnie bramkarz na chwiejącej się na nogach szmaty z przekrwionymi oczami. Victor dawał jej szesnaście lat, choć mogła uchodzić za trzydzieści.
- Och tak! Już widzę jak to robisz! Bo tam to nic nie ma! Weź no! Podobno najlepsze eksy w mieście - powiedziała mrugając okiem. - Ekstazy w sensie, wiesz, nie? Nie? - pociągnęła nosem i odwróciła się na chwilę w bok, czyli naprzeciwko wejścia do klubu. Victor szedł dość powoli, nie kryjąc się z pakunkiem czy rewolwerem, ale też ich specjalnie nie eksponując.
Dziewczyna wyczuła okazję, oblizała szybko wyschnięte, sine wargi i skinęła głową na.
- Ten to chyba chce bez kolejki wejść, może wskaż mu gdzie się kończy - zaproponowała już wystawiając jedną nogę pod kątem czterdziestu pięciu stopni w stronę wejścia. Wielki murzyn zmrużył oczy, neony błyskały w różne miejsca, co chwilę rozmijając się lekko z Victorem, a wzrok bramkarza dostał już swoją dawkę złego oświetlenia przez lata pracy. Mimo to rozszerzyły mu się oczy gdy zobaczył jak Vic podnosi prawą rękę.
Dziewczyna skoczyła z uśmiechem na twarzy, wyciągając ręce ku klamce niczym ku garnku złota na końcu tęczy, na jej plecy chlustnęły resztki móżgu, masa krwi, odłamki czaszki, ale pomyślała, że to tylko pot ją zalewa ze szczęścia i podniety. Weszła do środka!
Reakcja innych ludzi była rozbieżna. Wszyscy wyczuli okazję, czy to do wejścia, czy ucieczki. Blokowali wyjście innym ochroniarzom, pozwalając Victorowi położyc torbę na muskularnym torsie ochroniarza. Wcześniej postanowił ją jednak szybko otworzyć, by żaden z uceikinierów przypadkiem jej nie wziął. Tylko organy dałoby się sprzedać na czarnym rynku, a te Victor specjalnie zniszczył.
Wsiadł do samochodu i ruszył do kolejnego. Przy Integrity potrzebował dwóch strzałów, bramkarzów było dwóch, ale widać miał tej nocy cela. W zasadzie sami się o to prosili. Wejście było najbardziej oświetlonym miejscem. Tu zostawił nogi.
Ostatni był TK109. Od wizyty w Vibe6 minęło pół godziny więc wieść już się pewnie rozeszła, mogli się spodziewać gościa. W zasadzie klub był dość mały… z małym uśmieszkiem na jego twarzy, zawitały też wspomnienia. Ileż to razy czyścił takie miejsca dla byłego szefa? Jak bardzo meksykanie nienawidzili ruskich klubów nocnych, z techno, tego jak wiele kasy zbijają tam na dragach i dziwkach. Jak świetnie mu to szło. Migające, jaskrawe światła zawsze go tylko bardziej nakręcały, dodawał furii i wściekłości i nigdy się nie hamował. Podejrzewał jednak, że takie… rzeźnie były już poza jego możliwościami. Zbyt wiele razy oberwał zbyt mocno, nie miał już tej wytrzymałości, siły, szybkości. Przynajmniej bardziej trzymał się swoich zmysłów.

Trzech przy wejściu, jeden w garniturze po drugiej stronie pustej ulicy, kolejnych dwóch w pobliżu, nieustannie się rozglądających. Nawet nie starali się ukryć. Victor tylko przejechał obok i zaparkował dwie przecznice dalej. Przeszedł przez śmierdzące dokowe uliczki z workiem w jednej dłoni i rewolwerem w drugiej. Jeden z wystawionych na nieco dalszą wartę, ten ze strony Victora oddalał się coraz bardziej od klubu, tak jak i jego partner na drugim końcu ulicy, pomiędzy sobą mieli od strony klubu trzech bramkarzy a naprzeciwko nich jednego w miejscu, który wszystkich obserwował. Nights cofnął się nieco i wypatrzył porzucony obok wraku tira kontener, w którym bazę urządzili sobie menele i okoliczne ćpunny.
- Chce ktoś zarobić? - spytał chowając rewolwer.
- Za obciąganie dwadzieścia dolców - mruknął cicho jeden, kierując na Victora przymglone spojrzenie.
- Chyba spasuję… - odparł cicho. - Płacę pięćdziesiątką za to żeby któryś z was zaniósł ten worek do pewnego gościa ulicę stąd. Stoi na widoku, nie będziecie musieli się nigdzie przeciskać czy coś…
Specjalista od orala odwrócił wzrok i zamilkł, za to chudy, ubrany tylko w spodnie i znoszone trampki, łysy czarnoskóry nastolatek podniósł się energicznie.
- Pięć dych? Kurwa! Prawie trzy działki! - cieszył się przystępując z nogi na nogę i ciągle muskając podrażniony, przekrwiony nos kciukiem i palcem wskazującym, którym brakowało paznokci. - Dla kogo ten woreczek, mistrzu? - spytał wyciągając ręce po pakunek.
- Naprzeciwko TK109 stoi elegant, garnitur, krawat, a nawet okulary przeciwsłoneczne, bo tak dzisiejszej nocy słońce napierdala…
- Hehe! - chłopak pokiwał głową odsłaniając nierówne, wybrakowane, żółte zęby. - Spoko.
- Masz piętnaście teraz, reszta po wszystkim - powiedział Victor wręczając worek i wyciągając z portfela dwa banknoty. Wszystkie larwy w kontenerze skierowały łapczywy, czerwony z chciwości wzrok na portfel, a później na rękojeść rewolwera, gdy Victor lekko uniósł koszulkę, wkłądając portfel do kieszeni. Spuścili głowy myśląc nad innym sposobem zdobycia dwudziestu dolców na fiolkę.
Chłopak popędził kulawym biegiem w wyznaczonym kierunku, a Nights podążył za nim szybkim krokiem.
Gdy ćpun dobiegł z workiem do centralnego strażnika, Victor był już dość blisko tego stojącego na skraju ulicy, który uważnie się przyglądał dość odległej rozmowie murzyna z chińczykiem w garniturze, który chyba był wyżej w hierarchii. Po tym jak zajrzał do worka, uderzył ćpuna w nos i szybko chwycił za nadgarstek. Gdy chłopak tamował krwawienie jedną ręką, był już ciągnięty po ziemi w stronę klubu, z niezwykłą łatwością. Chińczyk zniknął z paczką za drzwiami klubu ku zdziwieniu bramkarzy i jegomościa, za którego plecami znajdował się Victor.
Nights podszeł możliwie najciszej, korzystając z hałąsu wydobywającego się z klubu i tego, że latarnie na tej ulicy nie działały najlepiej, a wręcz wcale, a neony nie wyrabiały się z zadaniem oświetlenia. Gdy znalazł się dostatecznie blisko, założył na dźwignię na karku, unieruchomiając głowę i szyję, naciskając coraz mocniej na to drugie. Przeciwnik miotał się i próbował dość żałosnych i rozpaczliwych ciosów, przerażenie, strach, może jeszcze liczył, że jakiś kumpel robi mu żart, albo sprawdza jego czyjność. Tak czy siak wiotczał, a gdy odpuścił na tyle, by chwyt na podbródku stał się dostatecznie mocny, został pozbawiony możliwości ruchu karkiem.
Victor nie silił się na chowanie ciała. Worek dostarczony, ale to jeszcze za mało. Wyciągnął Colta i ruszył w stronę bramkarzy. Wartownik z drugiego skraju ulicy wrócił wzrokiem na swoją stronę, mając Victora za plecami, ale któryś z ochroniarzy przy drzwiach w końcu zauważył idącego w ich stronę mężczyznę z wielkim rewolwerem. Krzyknął, a krzyk ten przerodził się w bulgot gdy kula przeorała mu niejedną żyłę i tętnicę w karku. Padł na ziemię zachowując się jakby miał atak padaczki, ale pozostała dwójka dostała odpowiednie ostrzeżenie. Jeden wbiegł do klubu po wsparcie, drugi pokusił się o wyciągnięcie glocka i schowanie za ścianą, Victor skulił się za samochodem, goście zaczeli się rozbiegać, ochroniarz ze skraju ulicy zaczał biec. Idiota. Celność pierwszego strzału z rewolweru tego kalibru była znośna, strzelanie szybko było marnowaniem kul, do odrzutu ciężko było się przyzwyczaić, ale trafiony za drugim strzałem frajer odleciał do tyłu bardziej niż ręka Victora. Pierwszy strzał był niecelny, bo nie wpadł na to by oprzeć się o samochód, by bardziej ustabilizować strzał.
Z klubu zaczęli wybiegać ochroniarze, jeden potknął się o tego z padaczką i choć kryjący się bramkarz z glockiem próbował ich powstrzymać, to dla dwóch było za późno i za bardzo wybiegli na zewnątrz. Kolano i brzuch. Dla pierwszego wózek do końca życia, a dla drugiego ów koniec wolny, ale wciąż za szybki. Victor włożył rękę do kieszeni po ostatnie sześć kul. Skurwysyny strzelały wściekle, nie dając mu szansy na choćby wychylenie się. Dwa pistolety, dwa uzi, a jeden pokusił się o jakiś karabin… na słuch i logikę pewnie AK.
Piękna symfonia krzyków trafionych, wystrzałów i klubowej muzyki house, została uzupełniona przez nieco zbyt szczery śmiech Victora. Samochód za którym się krył, nowiuśkie BMW było faszerowane kulami w każde z możliwych miejsc, więc szybko przeskoczył za zaparkowany tuż przed nim minivan… pewnie cała rodzinka przyjechała na rodzinny wieczór zabaw klubowych. Albo tylko tatuś.
Opanowali się ze strzelaniem, najwyraźniej na rozkaz, Victor z ciężkim sercem sięgnął po brany na ekstremalne przypadki granat. Jedyny jaki miał w magazynie, a niełatwo było go zdobyć. Uliczni handlarze nie mieli takich ekskluzywów. Jeden bardzo udany napad na dobrze zaopatrzoną kryjówkę pare miesięcy temu.
- Co to, kurwa, za worki, które podrzucasz pojebie, co? - warknął ktoś. - Jak chcesz coś nam powiedzieć, to dawaj! Słuchamy uważnie! Czego żeś Neila zabił?!
Chwilę potrzymać… tylko chwilę. Victor miał problem z wyczuciem opóźnienia wybuchu, podobno były już takie na których się ustawiało kiedy mają wybuchnąć, ale to był staruszek, tradycjonalista…
Przynajmniej rzucał dobrze.
- O kurwa! - krzyknęło już parę osób naraz. Skakali, obracali się w miejscu, rzucali się do biegu, próbowali w to strzelić, strzelali w minivana, ale skończyć się mogło w jeden sposób. Victor wstał chwilę przed wybuchem, już uspokojony, niewesoły. Serce uderzyło go równie mocno co wybuch granatu ochroniarzy klubu i samo wejście. Niektórym nie było nawet dane krzyknąć, inni teraz robili to bez przerwy, zapominając o oddychaniu, któryś tylko patrzył na postrzępione resztki nogi nie mogąc wydobyć z siebie dźwięku. W sumie zginęło tylko dwóch, pięciu jakoś sie trzymało, ale nie wszyscy na dłuższą metę. Nights podszedł do najbliższego i zaczął walić piętą buta w jego czoło, aż do chrzęstu czaszki i plusku mózgu. Na kolejnego nie szczędził kuli, prosto w oko. Trzeciemu dał w brzuch. Dwóm ostatnim zabrał broń, uzi i glock, chyba się nadawały po wybuchu, przejrzy w garażu, w najgorszym wypadku powyjmuje dobre części i użyje w modelach, które wymagały naprawy.
Rozejrzał się po krawym pobojowisku. Ludzie w klubie albo nie byli świadomi, albo w ogóle niezainteresowani.
- Powiedzcie dla Bruno, że dziesięć tysięcy mnie obraża - mruknął kiwając głową.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline