Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-09-2013, 18:10   #21
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
To była taka ładna i wygodna posiadłość. I to w całkiem ładnej okolicy. Szkoda. Ale czasem nie można inaczej.


Harry obserwował pożar z pobliskiego wzgórza, patrząc przez lornetkę. Harry wbrew swemu imieniu był Japończykiem z pochodzenia, choć urodzonym w USA.


Szczupłym, niemalże wychudzonym Japończykiem. Ubranym w czarną marynarkę i równie czarną koszulę Japończykiem, siedzącym na masce używanego Forda. I nie miał na imię Harry… niemniej wolał podawać takie, niż słuchać jak amerykanie kaleczą jego prawdziwie. Zresztą urodzonemu w Los Angeles Harry przywykł do swego przyszywanego imienia. Później dopiero na powrót jego japońskie imię stało się tym używanym.
Do dzisiaj.
Teraz patrzył przez lornetkę na płonący dom Haryiamy Masamoto, uważanego powszechnie za błyskotliwego menedżera. Przez policję słusznie uważanego za osobę mocno powiązaną z yakuzą.
Dla Harry’ego ten pożar był końcem i początkiem jednocześnie. Zakończeniem przygotowań do nowego życia. Strój miał już gotowy, maska zapożyczona ze starego serialu animowanego który oglądał w dzieciństwie.


Zmodyfikowana do jego potrzeb. Symbol.
Bo zemsta i sprawiedliwość są ideami. A idee potrzebują symbolu.
Broń już znajdowała się w bagażniku. Pieniądze… tyle ile się dało upchnąć niepostrzeżenie na koncie na Kajmanach. Ciało zaś… w domostwie. Wszystko zgodnie z układanym od kilku miesięcy planem.
Pożar. Harry nie miał pewności czy pożar się uda. O ile użycie broni i włamywanie się do domów nie stanowiły problemu dla Harrego. O tyle materiały wybuchowe… zwłaszcza robione domowym sposobem, już tak. Ale tu pomógł internet. Pełen piromanów amatorów… gadatliwych piromanów. Ładunek zapalający sterowany radiem, okazał się być łatwy do zrobienia, gdy opierało się na ich wskazówkach. I pożar rzeczywiście się udał.
Harry nie przejmował się tym, że po ugaszeniu pożaru strażacy znajdą dowody na podpalenie budynku. Właściwie na to liczył. Odciągnie to uwagę od innych niepasujących detali, przynajmniej na jakiś czas.
Zerkając przez lornetkę liczył wozy pożarne. Im więcej, tym większa pewność, że jutro nekrolog Haryiamy ukaże się w gazetach.

W końcu zsunął się z dachu i wsiadł do samochodu. Odpaliwszy go ruszył krętą droga w dół. O pożarze już zapominał. Wszak miał tyle innych planów do wykonania.
A najważniejszy wieczorem. Miał bowiem adres pewnego lokalu służącego yakuzie do ciemnych interesów. Nie wiedział dokładnie jakich, czy to była pralnia pieniędzy, magazyn narkotyków, broni czy też miejsce handlu żywym towarem…
Nie wiedział i nie obchodziło go to. Wystarczyło, że utrata tego lokalu boleśnie uderzy w tą organizację mafijną. To idealna okazja do odrodzenia się Mściciela, tym razem jako Punishing Ghost.
Bo wszak można zabić człowieka, ale nie ideę.

Ale na razie było południe. Harry zatrzymał samochód przy centrum handlowym w pobliżu którego znajdowało się to czego szukał.


A mianowicie sklep z komiksami i mangą. Choć akurat nie tego typu rozrywka go interesowała. Dużo wysiłku włożył w zakup starego odtwarzacza kaset VHS i potrzebował do nich jeszcze kaset z określonym serialem.
Technologia VHS była już przestarzała, same kasety trudne do zdobycia, zwłaszcza niektóre produkcje stanowiły rzadkość.Niemniej Harry wiedział, że w tym sklepie są akurat te które… chciał zdobyć.
Ot, kwiatek do kożucha. Należało sobie przypomnieć źródło inspiracji.
Zresztą miał coś lepszego do roboty czekając na wieczór? Nie bardzo.
Samochód ruszył kierowany na przedmieścia Hollywood, do wynajętego na nazwisko Ryu Shimazaki mieszkania. Nie tak dobrze urządzonego jak jego poprzedni dom, ale wygodnego i w dość spokojnej okolicy. Nie miało podpięcia do sieci telefonicznej i internetowej, ale to akurat Harry poczytywał za plus tego mieszkania.
Mógł tam spokojnie doczekać nocy. I pierwszych łowów.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 05-10-2013, 11:15   #22
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
"Byleby nie mieli broni palnej" myślał Victor gasząc samochód i papierosa. Westchnął ciężko wysiadając i zakładając cienkie, skórzane rękawiczki. Nie chciał sobie poobcierać kłykci. W ogóle nie chciał brudzić. Jakie miał szanse załatwienia tego najszybciej jak się dało? Żadnej broni w zasadzie nie miał, nie licząc gaśnicy w bagażniku... i zapasowego koła, a więc możliwości nie pozostawiono mu wiele. Oparł się o bagażnik czekając na gości. Wspaniałość bocznych uliczek polegała na ich ciasnocie. Z wozu ledwo wyszedł, więc gdyby przeciwników teraz było więcej, to nie robiłoby mu to specjalnej różnicy. Dwóch jednak mogło go zajść z obu stron jednocześnie. Jednak pewny siebie, był przekonany, że brak broni palnej ze strony nadchodzących ludzi, świadczy o jego rychłym zwycięstwie.

Oderwał się od samochodu, gdy w końcu przyszli, nieśpiesznym, bujnym krokiem, oglądając się za ramię co parę sekund. Jeden z rękawa wysunął metalowy drąg, który w zasadzie mógł znaleźć w pobliskim śmietniku. Drugi zasiał w Victorze ziarno niepewności. Czy ten też był nadczłowiekiem? Nights nie znał się na nich specjalnie, ale te coś... nie należało do ludzi którzy potrzebowali broni. Vic zmarszczył brew i wypluł z ust wykałaczkę. To go zaboli...

- Masz pozdrowienia! - łypnął pierwszy, ryży który wyglądał jak papier toaletowy swojego kolegi. Jeden robi, drugi sprząta, nie do końca podział muskuły-mięśnie.
Victor nie należał do niskich, ale jego przeciwnik i tak dawał mu przewagę zwinności, choć tracił na zasięgu. Uchylić się przed ciosem cyklopa mógł, ale dosięgnąć go po tym, nie narażając się przy tym na rudzielca, trzymającego się krok z tyłu, z parszywym uśmieszkiem i koniuszkiem języka wywalonym na zewnątrz, byłoby dość ciężko. Nic to...
Ruszył naprzeciw, powoli czekając na to by Herkules wykonał pierwszy ruch i w zasadzie tylko tyle Victor się spodziewał. Zamiast kopnąć czy trzasnąć pięścią by od razu Nightsa znokautować, wielkolud skoczył w jego stronę, chcąc go złapać i powalić na ziemię. Zaskoczony Nights odskoczył do tyłu niezgrabnie, wpadając na bagażnik, a potem na tyle szybko na ile mógł przetoczył się na bok zwalając na ziemie, gdy gazrurka uderzyła w bagażnik. Ryży więc nadrabiał szybkość towarzysza... genialnie. Z pozycji leżącej próbował podciąć rudzielca, jednak bezskutecznie, sprawnie odskoczył, a Victor natychmiast się przeturlał uciekając przed kopniakiem nogi wielkości wieżowca. Jeszcze trochę brudu na ubraniu i znalazł się pod samochodem. Wyciągnął ręce i podciągnął się, lądując z przodu samochodu, skoczył na równe nogi, potem na maskę, dalej na dach unikając łapczywego chwytu wielkoluda i ostatnim susem podskoczył obie nogi ładując w twarz rudego. Obydwaj zderzyli się z ziemią, z czego Victor dodatkowo dostał rurą w udo, a Pippi Langstrumpf uderzyła głową w beton i nie miała zamiaru się podnosić.
Nights udając raka uciekał chwilę przed olbrzymem, by w końcu desperackim manewrem przemknąć pod jego nogami i podnieść się z tyłu. Nie wyglądało to zbyt elegancko, ale udało się. Na chwilę, bo cios z łokcia choć niecielny, przyniósł ze sobą sporo siły. Kolejny w brzuch zwalił go na kolana.
Była to bardzo niekorzystna postawa. Niemal cała noga Herkulesa odrzuciła Victora w tył, zupełnie jakby był piłką.

Nic się nie stało. Wstał podpierając się ręką, podczas gdy wielkolud próbował ocucić swojego kolegę... jakoś mocno mu zależało na jego zdrowiu. Obecnie Vic miał jedno oko sprawne, z racji łokcia który uderzył bardzo blisko prawego, ale i tak dostrzegł, że łysy wielkolud ma piegi. Bracia? Może i z jednej matki, która lubiła wszystkich mężczyzn. Było to jednak umiarkowanie ciekawe, więc Victor uniósł ręce do góry, czekając na kipiącego złością wielkoluda. Raczej nie stracił brata, ale obudzi się z ogromnym bólem głowy.
To co nastąpiło po paru sekundach, było już zwykłą grą nawyków. Po każdym ciosie, ręka Nightsa wracała na swoją pozycję, w czasie gdy leciała druga. Zmieniał się tak, gdy Victor krążył wokół grubasa, machającego bardziej chaotycznie, choć też z widoczną wprawą. Brakowało mu gracji, którą nadrabiał jednak doświadczeniem i determinacją. Victor uchylał się, parował kopniaki i szybko kontrował, jednak pojedyncze ciosy nie były zbyt skuteczne. Przeciwnik był naprawdę twardy i z łatwością by się przełamał przez gardę Victora, gdyby ten popełnił w końcu błąd. Herkules mógł sobie na nie pozwalać, z racji tego, że był zbudowany z diamentu, czy czegoś innego. W końcu porządnie wkurwiony Victor uskoczył w tył, przewalając się przez plecy, chwycił gazrurkę i walnął wroga w kłykcie, gdy nadlatywała jego pięść. Cios w niemal gołe kości, już poczuł. Przebijając się przez bolesne wycie trafił w skroń, choć siła uderzenia nie była tak wielka jak w zamyśle, cios w żebra nieco osłabił Vica. Ponownie. Teraz obaj przerwali na chwilę, wijąc i sycząc z bólu. Nights spojrzał na upuszczoną gazrurkę, z wyraźnym śladem krwi, tej samej która teraz sączyła się z czaszki wielkoluda. Połamane, strzaskane żebro, obolała twarz i brzuch nie miał teraz znaczenia. Panowanie nad bólem weszło mu w krew. Umiał dostawać i to miał za swoją największą zaletę w walce. Podniósł się powstrzymując lęk bólu, choć twarz skrzywił. Gazrurka podniosła się wraz z nim, a potem zaczęła opadać na paskudną i coraz paskudniejszą twarz olbrzyma. Najpierw z chrzęstem i krzykiem, potem plaskiem, mlaskaniem i coraz cięższym dyszeniem zmęczonego Victora.

W końcu odrzucił zmarnowany kawałek metalu na bok, pewien że pozbawił przeciwnika głowy i tym samym możliwości skutecznej defensywy i ofensywy. W miejsce dziury ponad karkiem swej ofiary chciał wrzucić swoje rękawiczki, ale opamiętał się pomimo zmęczenia i powracającego, pulsującego bólu. Spojrzał na nieprzytomnego rudzielca i bagażnik który bezczelnie zniszczył.

***

Już od dobrych paru tygodni nie zachodził do swojego garażu w celu innym niż użycie samochodu, dla którego teraz zrobiło się trochę mniej miejsca.
Victor zacisnął ostatnią linę w mechanizmie, który owinął wokół podwieszonego dość wysoko rudzielca, w karykaturalnej pozycji. Pod nim znajdował metalowy ostrosłup, umocowany na drewnianych nogach. Dla pewności obrożę na wysokości bioder, Victor wzmocnił paroma metalowymi zatrzaskami i całość zamocował na łańcuchach, by było to jak najbardziej stabilne.
Odsunął nieco kufer, w którym trzymał bronie zwyczajowe, zabrane niezdolnym do poprawnego użytku właścicielom. Pojedyncze karabiny, SMG, pistolety. To co mogli zdobyć na ulicy. Nights nie raz się zastanawiał skąd Punisher brał swój ekwipunek. Masa materiałów wybuchowych, granatniki, bazooki, gość naprawdę przyniósł wojnę do Nowego Jorku. Choć Victor w rozwałce nie mógł mu dorównać, miał sporo kreatywności w zakresie znęcania się i okrutnej przemocy.
Zdawszy sobie sprawę, że trzyma wykałaczkę w ustach, wyjął ją z ust powoli, przyglądając się uważnie ostremu kawałkowi drewna. Garaż był ciemny, ponury, stary i zardzewiały, a jedynymi dźwiękami, które go wypełniały, było monotonne i słabe stukanie łańcuchów o wyłożoną siatką ścianę, na której wisiały narzędzia, ale już te normalne.
Wszystko przypominało mu stare życie. Brudne nory pełne krwi i zepsucia, którego i on był sprawcą. Nienawidził wracać wspomnieniami do tych chwil. Gardził tamtym dawnym sobą tak jak ludźmi przez których w to wszystko wszedł. Nie żeby nienawidził całego narodu meksykańskiego, kiedyś wydawało mu się, że to jego rodzina, ale teraz... choć myślał, że się odłączył, to wciąż to go prześladowało. Wciąż mordował choć nie na taką skalę jak wcześniej, ale i to pewnie uwarunkowane było życiowym zmęczeniem, masą ran i bólu, przejść i smutku, który coraz bardziej zastępował gniew i czynił z niego ponurego, cichego, żałosnego człowieczka.
Może więc tego potrzebował? By móc poczuć się silniejszym! Pokonał olbrzyma, wcześniej jeszcze parę osób choć i jemu się oberwało, ale teraz dopiął swego i ma całkowitą kontrolę nad kimś. Pan życia i śmierci. To dlaczego to robi na chwilę straciło sens i liczyło się tylko to by to zrobić.
Ukłuł rudzielca w szyję raz i drugi by go obudzić. Nie zwracał uwagi na jego krzyki, wyzwiska czy cokolwiek by tam nie wrzeszczał. Już dawno zadbał by ściany nie przepuszczał żadnego dźwięku.
Bez słowa opuścił go gwałtownie na metalowy czubek, by wbił się w jego odbyt. Zrobił tak parę razy, dopóki nie zaczął się naprawdę mocno zagłębiać, a za każdym razem gdy tracił przytomność, wycierał krew z ostrosłupa (by nic nie robiło go bardziej śliskim) i cucił go, kontynuując. Nie chcąc go słuchać i jego "wszystko powiem" czy cokolwiek by nie chciał z siebie wyrzucić, zatkał mu usta szmatką, co przy okazji miało zapobiec odgryzieniu sobie języka. Zwinął ją na tyle mocno, by nie mógł jej połknąć.
Po dłuższym czasie, ustanowił przerwę, bardziej dla siebie niż dla niego. Zapalił papierosa i podszedł do kufra ustawionego obok tego z bronią palną. Ominął wystawę broni białej, którą po prostu musiał mieć trochę bardziej na widoku i otworzył liczne kłódki do skrytki. Od razu wyjął dziwne narzędzie i na chwilę odłożył je na bok. Zdjął wyczerpanego rudzielca z systemu lin i uprzęży i zawlókł go, jako, że on sam nie miał zbyt wielkich możliwości ruchu, w sam róg garażu, nieco podmokły, bo znajdował się tam kran. Nights jednak nie umył ofiary, którego nogi całe ociekały krwią i gównem, oblał go po prostu lodowatą wodą, a następnie zakuł w bociana.


Uprzątnął bałagan przy ostrosłupie, choć był nieco śmierdzący, starał się jednak zabić ten zapach szlugami, a potem już bardziej profesjonalnymi, wcale nie tanimi środkami chemicznymi. Gdy skończył wyjął chustę z mordy trzęsącego się z zimna rudzielca i mruknął.
- Gdzie znajdę Bruno, kim jesteś, dla kogo pracujesz, co wiesz o mafii w Hell's Kitchen. Kto kazał mnie napaść i dlaczego? - pytał powoli i wyraźnie by wszystko dotarło do umęczonego mężczyzny.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 09-10-2013, 15:39   #23
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
DZIENNIK WOJENNY PUNISHERA WPIS NUMER 1

Frank Castle jakiego zna świat nie żyje. Od teraz operuję jako Punisher. Moich rąk nie wiąże prawo, nie da się mnie kupić i zastraszyć. Czemu właśnie Punisher? Bo muszę zostać symbolem, który zasieje strach w sercach przestępców, którzy nigdy go nie czuli. Trupia czaszka jaką widziałem na jednym z osiedlowych murów nada się na to jak ulał. Czytelny przekaz tego co cię czeka jeśli jesteś winny. Strach jest jak zaraza. Mendy rozniosą ją między sobą i przestaną spać bezpiecznie w nocy.
Będę potrzebować zaopatrzenia i bazy operacyjnej. Moje mieszkanie będzie spalone z chwilą gdy wykonam pierwszy ruch. Nie czuję lęku przed tym czy będę w stanie pociągnąć za spust bo za cel obrałem sobie ukaranie winnych. Winnych tego co stało się z moją rodziną. Oni będą pierwsi. Im dłużej jednak się nad tym zastanawiam tym jasne jest dla mnie, że nie mogę poprzestać tylko na tym. To nie byłoby sprawiedliwe względem wszystkich innych niewinnych ofiar, których zawiodło państwo mające obowiązek chronić swoich obywateli. Jestem ich zemstą przychodzącą do wszystkich tych, którzy na nią zasługują. To jedyna droga.

Koniec wpisu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Los0g9Et7Ow[/MEDIA]

DZIENNIK WOJENNY PUNISHERA WPIS NUMER 2

Pieniądze ze sprzedaży domu wystarczyły na małe mieszkanie na Bronksie, opancerzoną furgonetkę i mały arsenał broni, który mam zamiar niedługo przetestować. Ciało powoli wraca do dawnej sprawności, ale rezultaty są wciąż niezadowalające. Wracam na strzelnicę i siłownię. Za wcześnie jeszcze żeby wyjść z podziemia. Fundusze szybko się kończą i trzeba będzie zdobyć następne. Mam nadzieję, że gangsterzy nie obrażą się jak zorganizuje w ich szeregach przymusową zbiórkę pieniędzy.

Koniec wpisu.



DZIENNIK WOJENNY PUNISHERA WPIS NUMER 3

Nie mieliśmy wrogów. Bo jakich wrogów może mieć typowa nowojorska rodzina? Policja była w stanie ustalić tyle, że mieliśmy po prostu pecha. Pojawiliśmy się w złym miejscu, w złym czasie. Heh to chyba najbardziej oklepanych filmowych powiedzeń. Mimo wszystko tak właśnie było. Niedaleko miejsca gdzie urządzaliśmy piknik znaleziono czterech ciała powieszone za nogi do gałęzi drzew. Członkowie włoskiej mafijnej rodziny Marconich. Ewidentna wiadomość od konkurencji a jednocześnie motyw do egzekucji rodziny Castle będącej przypadkowym świadkiem wydarzeń. Problem w tym, że o wpływy z Marconimi walczyły ostatnio dwie inne włoskie rodziny mafijne i Rosjanie. To trochę poszerza krąg podejrzanych. Nie mogę ufać swojej pamięci jeśli chodzi o ten dzień. Lekarz stwierdził, że szok spowodowany utratą bliskich i otrzymane obrażenia mogły spowodować zniekształcenie rzeczywistego przebiegu wydarzeń. Co za tym idzie nawet jeśli rozpoznałbym morderców to i tak nie byłbym wiarygodnym świadkiem w sądzie. Przeżywam to wszystko w snach. Pamiętam smak szarlotki Marii. Zapach jej perfumów. Słyszę śmiech Lisy i płacz Franka Jr. Puszczamy latawiec i...
Reszta jest już zamazana i częściowo stanowi zapewne wytwór mojej wyobraźni. Niezliczone godziny rehabilitacji, hektolitry potu na siłowni i las podziurawionych tarcz na strzelnicy. W końcu czuję, że jestem gotowy. Czas wyruszyć na łowy. Koniec wpisu.


Floyd Ackles

Tick-Tick-Tick...

Wyobraźnia Floyda? Tykanie zegara na ścianie czy może naprawdę bomba na ciele Yussefa była aż tak głośna? Najprędzej to pierwsze. Miał wyostrzone zmysły a w powietrzu zalegała chwilowa cisza. Mimo wszystko czuł, że zjadały go nerwy. Tak spektakularnych i niebezpiecznych numerów jeszcze nie odwalał i to pod nosem połowy chicagowskiej policji. Musiał zgrać wszystko w odpowiednim czasie jeśli miało mu się powieść.

Z szybu wentylacyjnego widział większość biura. Zakładnicy byli stłoczeni przy ścianie w jednym z biur. Jedna kobieta płakała, ale wyglądali na całych. Całkowicie sparaliżowani nie śmiali choćby podnieść wzroku na kogoś kto utożsamiał najgorszy lęk ameryki - terroryzm. Czy aby na pewno? Coś tu nie grało. Yussef co chwila łapał się za głowę i mówił do siebie w jakimś arabskim języku, którego Floyd ni w ząb nie rozumiał. Brzmiało to jednak jak... Modlitwa? Chodził po całym biurze, co chwila zerkając przez prześwity w żaluzjach albo spoglądając na zakładników i w stronę drzwi wyjściowych.

Święty uspokoił oddech i wykręcał powoli śruby kratki wentylacyjnej szwajcarskim scyzorykiem. Na szczęście Yussef zasłonił żaluzje w biurze co dawało mu trochę czasu. Wiedział jednak, że jeżeli wykona jakikolwiek ruch zostaną mu sekundy do dalszego działania. Powodzenie akcji miało szansę jak 1 do 10, ale nigdy nie był zbyt dobry z matmy. Przytrzymał drżącymi dłońmi kratkę wentylacyjną żeby nie spała na podłogę i wysunął się na zewnątrz, powoli używając łokci. Pozycja nie była zbyt korzystna i chwilowo był na widoku, ale nie mógł pozwolić sobie na narobienie niepotrzebnego hałasu. Upadł na ziemię tak cicho jak mógł dopiero wtedy odkładając na podłogę kratkę wentylacyjną. Pakistańczyk przestał mówić do siebie i zaczął wykrzykiwać coś w mieszaninie angielsko-arabskiej. Cholera chyba go jednak usłyszał. Usłyszał jakiś ruch tak jakby ktoś zmierzał w stronę jego kryjówki za jednym z biurek. Wdech, wydech, wdech, wydech. Nie widział celu, ale zaufał swoim zmysłom. Wyobraził sobie jego pozycję i wyskoczył z zimną determinacją w oczach strzelając taserem w stronę terrorysty zanim jeszcze go zobaczył. Dwie elektrody zakończone haczykami wbiły się bezbłędnie w szyję zaskoczonego Yussef. Prąd elektryczny pozbawił go przytomności i powalił na ziemię.

Floyd odetchnął z ulgą. Biuro wciąż stało a wraz z nim Święty i reszta zakładników. Czyli bomba nie wybuchła. Mógłby zostawić go tu dla saperów, ale... Potrzebował go żywego. Potrzebował go przepytać. Jenny nie pochwalałaby zapewne takiego zachowania i stwierdziłaby, że zwariował do reszty, ale on podjął decyzję dużo wcześniej. Zarzucił nieprzytomnego Yussefa na plecy i pognał w stronę schodów klatki schodowej i wyjścia na dach nie oglądając się za siebie.

Tick-Tick-Tick... To tylko wyobraźnia Floyd. Bomba niesiona na plecach nie miała tu nic do rzeczy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=c4Gp56jnaIs[/MEDIA]


 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 13-10-2013 o 21:31.
traveller jest offline  
Stary 13-10-2013, 21:29   #24
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Victor Nights

- Gdzie znajdę Bruno, kim jesteś, dla kogo pracujesz, co wiesz o mafii w Hell's Kitchen. Kto kazał mnie napaść i dlaczego?

-Cooo?

Rudzielec sprawiał wrażenie zamroczonego. Właściwie to wyglądała na to, że za chwilę miał znów odpłynąć. Vic westchnął i spoliczkował go kilkukrotnie by przywołać go do życia. Otworzył siła jego oczy i zmusił by ten spoglądał na niego.

-Skup się... Skup. Jak masz na imię?

-Neil... Neil... Nie bij mnie więcej proszę.

Łzy pociekły po jego policzkach i nagle wyglądał jak dzieci, które bały się pierwszej nocy przy zgaszonym świetle.

-Skup się Neil. Chciałbym otrzymać od ciebie kilka odpowiedzi. To nie jest trudne prawda?

-Gdzie jest mój brat. Gdzie jest Diamond? Diam...!

Neil i Diamond - ich matka musiała być niezłą fanką country. Victor uciszył mężczyznę jednym uderzeniem w w zęby.

-Cicho człowieku. Nie chcesz chyba obudzić brata. On... Stwierdził, że potrzebuje małej drzemki. Rozumiesz? Pokiwaj głową na znak, że rozumiesz.

Rudzielec trząsł się cały na zmianę plując krwią i łkając.

-Neil? Zrozumiałeś?

Starał się mówić wyraźnie i głośno tak, żeby narzucić sobie rozkazujący ton, który nie znosił sprzeciwu. I o ile działało to w wielu przypadkach to tym razem mógł przesadzić odrobinę.

W końcu jedyny żywy z braci powoli pokiwał głową. Victor odetchnął z ulgą. W szoku czy nie, może uda mu się jednak wyciągnąć z niego trochę informacji?

-Bruno. Mów wszystko co o nim wiesz.

-Bruno jest niebezpieczny... On mnie zabije jak ci powiem co wi... wi..

-Co wiesz? Wyobraź sobie piegusku, że jak z tobą skończę to będziesz mnie prosił o to, żeby cię zabić. Więc?

Neil spoglądał na niego z twarzą kogoś opóźnionego, ale w końcu pokiwał lekko głową.

-Bruno kiedyś był zwykłym zbirem. Pracował dla Kingpina.. Może był kimś w rodzaju porucznika. Jakimś cudem przeżył kilka spotkań z Punisherem. Słynie z tego, że jest duży... i... si.. si..

-Ta. Kawał z niego skurwiela. Mów dalej.

Ryży najwidoczniej nabrał pewności siebie i pozwolił by słowa wylewały mu się z ust dokładnie tak jak chciał Nights.

-Nigdy nie był na ty... ty... tyle bystry, żeby wy... wyb... wybić się wyżej. Ale po upadku Kingpina zrobił się straszny burdel. Na szczycie wybuchła praw... praw... prawdziwa wojna o przy... przy... przywódctwo. Zresztą wciąż trwa. Bruno miał gdzieś resztę miasta. Skupił wokół siebie część ulicy o którą nikt nie dbał. Drobnych przestępców, zabijaków, których ła... łat... łatwo było zastąpić i obwołał się królem Hell's Kitchen. Z czasem powiększał swoje wpływy i brutalnie rozprawiał się z lokalną konkurencją. Wielkie szychy mafijne są za... za... za... bardzo zajęte, żeby coś z tym zrobić. Zresztą Hell's Kitchen? Wszyscy wiedzą, że ta dzielnica jest gówno warta, nie znaj... znajdz.. znajdziesz tu wielkiej kasy i nikt za bardzo o nią nie... nie... nie... dba.

-Ja dbam.

-To wiesz cze... cze... czemu Bruno chce twojej śmierci. Chociaż nikt dokładnie nie wie kim ty jesteś gościu. Takie cho... chodzą wieści po ulicy. Twojej i Dar.. Dare... Daredevila. Wyznaczył nawet na... na... nagrodę.

-I?

- I zobaczyliśmy cię z Dia.. Dia.. Kurwa. Zobaczyliśmy cię na ulicy i pomyśleliśmy, że zgarniemy ła... ła.. ła... łatwy szmal.

-Nie wyszło dokładnie tak jak planowaliście chłopaki. Z ciekawości jaka nagroda?

-He... 100 tysięcy za diabła i 10 patoli za ciebie.

-Wysoko mnie ceni. Dobra, gdzie mogę znaleźć Bruna?

-Nigdzie nie rusza się bez sol.. sol.. solidnej obstawy, ale po... po... podobno ma swój klub gdzieś w dokach i bywa tam w weekendy, ale nic nie wiem człowieku. Nie należę do ga.. ga.. gangu. Słuchaj... Powiedziałem ci wszystko co wiem. Wypuścisz teraz mnie i brata?

-Jestem wdzięczny za współpracę. Nie martw się wkrótce spotkasz się z bratem.

-Wkrótce tzn. kiedy? Ej człowieku? Chyba potrzebuję le.. le... lek...

Victor założył swojemu jeńcowi torbę foliową na głowę odcinając całkowicie dopływ powietrza i trzymał tak długo aż ten przestał się ruszać. Nie zmienił nawet wyrazu twarzy.
Jeśli to co mówił rudzielec było prawdą to będzie potrzebował czegoś więcej niż swoich pięści jeśli chce porwać się na Bruna.


Punishing Ghost

-Haryiama. Co to ma znaczyć?

Skąd on... Przecież miał maskę, miał syntezator głosu, zresztą nie odezwał się ani słowem. i pierwsza osoba. Cudownie Harry, po prostu cudownie. Czym mógł się zdradzić? Z drugiej strony starzec przed nim nie był zwykłą osobą. Guo Dang, będąc dzieckiem nasłuchał się wielu legend od dzieciaków z sąsiedztwa powiązanych z tym imieniem. Podobno przepłynął wpław całe morze żeby dostać się do Ameryki, chiński rząd wysyłał za nim zabójców przez całe życie a swego czasu nawet szefowie triady trzęśli przed nim gaciami. Jeżeli coś z tych legend było prawdą to nic w jego wyglądzie na to nie wskazywało. Harry ocenił jego wzrost na ok. 160 cm mimo tego, że siedział. Znoszone ubranie klasy robotniczej przywodziło na myśl nielegalnych zatrudnionych na czarno za najniższe stawki. Zmarszczki na twarzy i siwizna wskazywały na to, że ma ok 60-70 lat. Mimo to coś w jego wyglądzie odbiegało od normy. Coś czego Harry nie mógł dokładnie określić.



-Ja... Jestem Punishing Ghost.

-Dzieciaki. Zawsze sobie coś ubzdurają. Powiedz mi lepiej czemu w telewizji mówili, że nie żyjesz. Twój ojciec by nie pochwalał takiego zachowania. Co to to nie, oj nie.

Starzec mlaskał i kiwał głową na boki pozostawiając Harrego w stanie osłupienia.

-Znałeś mojego ojca?

Zaklął na głos. Zdradził się, chociaż dalsze trwanie w tym, że jest kimś innym chyba i tak nie przyniosłoby mu żadnych korzyści. Mężczyzna podrapał się po brodzie i uśmiechnął jakby sięgając do pamięci.

-Tak... Znałem Jiana. Przyjaźniliśmy się do czasu... Rozumiem jednak, że jesteś tu z innego powodu niż słuchanie wspomnień starego dziwaka.

Mężczyzna ponownie go zaskoczył, ale postanowił od razu przejść do rzeczy. Na szczęście maska chowała emocje.

-Słyszałem, że zaginęła pańska bratanica panie Dang.

-Zaginęła... Ling wybrała własną drogę życia i nie mam już wpływu na jej los. Nie ukrywam, że martwi mnie to bardzo... Ale...

-Ostatnio zaginęły dwie inne dziewczyny z Chinatown. Żadna z nich nie miała żyjących krewnych, żadna nie obchodziła nikogo poza...

-Ling.

-Tak. Może mi pan powiedzieć kiedy ostatnio miał pan z nią kontakt?

-Trzy, nie... Cztery miesiące temu. Prosiła o pieniądze jak zwykle. Pracowała w kasynie, podobno była to dobra praca, ale... Podejrzewałem, że ma kłopoty.

-Jakiego rodzaju kłopoty?

- Nie wiem, nie chciała mnie martwić. Może powinien bardziej się przyjrzeć temu kasynu... Należy do rodziny Shengów.

Sheng. Nazwisko było znajome i dość dobrze znane w wyższych sferach. Biznesmeni, którzy podobno prawdziwe interesy prowadzą w aksamitnych rękawiczkach by nie pobrudzić się zbytnio. Trzeba będzie odwiedzić to kasyno.

-Nie zostaniesz na herbatę Haryiama? Wstawiłem niedawno wodę.

Punishing Ghost rzucił okiem na kuchenny blat dostrzegając dwa kubki po herbacie i czajnik z którego unosiła się para. Spodziewał się gości? Przyjrzał się jeszcze raz starcowi przypominając sobie starą opowieść o rzepie, która mała była tylko z perspektywy rolnika, który nie mógł wyciągnąć jej przy użyciu całej rodziny. Kim tak naprawdę był ten człowiek?

-Mówiłem, że... Ech, nieważne. Może innym razem.

Wyszedł przez okno a starzec zalał swój kubek wrzątkiem kiwając głową do własnych myśli.

 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 17-10-2013 o 22:07.
traveller jest offline  
Stary 22-10-2013, 16:16   #25
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=pFS4zYWxzNA[/MEDIA]


Chowanie ciał nie było jego specjalnością. Natomiast był wielkim fanem przekazywania informacji poprzez przeróżne środki komunikacji. Powiesił Neila na łańcuchach za nogi i rozciął mu gardło podstawiając miskę, do której krew coraz to wolniej spływała. W międzyczasie czyścił inne miejsca, w których wcześniej go trzymał. Wybielacze, środki dezynfekujące, zabijanie zapachu i brudu szło powoli, ale jakoś się udawało. Pozostawało jeszcze rozciąć brzuch i wywalić bebechy na zewnątrz. Po tym nastąpił mozolny i hałaśliwy proces wciskania jelita do niszczarki w zlewie, krojenia innych części, które wyciągnął i wpychania ich do tego samego otworu. W końcu jednak z Neila pozostała sama powłoka, która powinna dość pozytywnie wpłynąć na wyobraźnię innych.
Postanowił jeszcze popiłować ciało tak by wszystko pomieściło się w trzech workach na śmieci. Ręce, nogi i korpus z głową. Tak przygotowane resztki wrzucił do wozu i ze smutkiem popatrzył na swój motocykl. Już dawno nie miał czasu by przejechać się nim choćby dla przyjemności.
Wrócił do domu by szybko się umyć, ubrania, w których pracował w garażu spakował do jednego worka z ubraniami Neila.


Wóz najlepsze lata miał za sobą, ale Victor poświęcał czas na jego konserwację i naprawę nie tylko gdy ten tego potrzebował, ale ogółem gdy miał czas, dzięki czemu trzymał się dobrze i nie było ryzyka, że zepsuje się na środku drogi po wyciśnięciu z niego połowy na liczniku, która teraz była prawie rzeczywistym maksimum.
Już w drodze zatrzymał się przy jednym z obozowisk żuli, wysiadł z wozu biorąc worek z ubraniami. Podszedł do najbliższego kubła, w którym rozpalili powoli przygasający ogień, który dzięki zawartości i samej folii, znowu przybrał na sile.
- Dzięki stary - mruknął jeden z meneli, nawet nie patrząc na Nightsa. Jeśli ktoś miał powód żeby palić ubrania o północy, to prawdopodobnie nie było warto się nim interesować.

Znalezienie konkretnego klubu w dokach nie znając jego nazwy mogło być kłopotliwe. Teoretycznie było to najlepsze miejsce dla takich interesów. Mnóstwo marynarzy, którzy musieli wybuchnąć na lądzie po miesiącach spędzonych na wodzie, przy wódzie, kobietach i narkotykach. Zostawiali swoją kasę niemalże na chodnikach, ale zawsze znajdował się ktoś kto skrupulatnie podnosił każdy cent. Z tego co mówił Neil wychodziło na to, że najlepiej robił to Bruno, więc miał tu pewnie nie jedną placówkę, ale najwyraźniej jedną faworyzował. Lepiej było trzymać wszystkie brudy w jednym miejscu, łatwiej sprzątnąć w razie niebezpieczeństwa niż ganiać się po całym mieście, paląc każdy ślad dla policji.
Największy, najgłośniejszy, najbardziej kolorowy. Po popytaniu u kilku ćpunów, dziwek i nastolatek, które ubiorem i samą obecnością w dokach o tej godzinie prosiły się o gwałt padło na Vibe6.

Fioletowe i zielone neony pulsujące razem ze zbyt głośną, narkotyczną, cholernie energiczną muzyką, kolejka dłuższa niż do jakiejkolwiek promocji w K-Marcie i największy bramkarz jakiego Victor widział. Miejsce nadawało się jak każde inne… Ale czy to na pewno był akurat ten klub? Może i należał do Bruna, może należał wszystkie albo tylko parę… Nights miał trzy worki.
Podjechał dość blisko, chwycił jeden worek z rękoma w jedną dłoń, rewolwer w drugą. Colt anaconda .44 robił na tyle dużą dziurę z tyłu głowę, by dało się tam wepchnąć kolejny łeb.
- Naćpanych nie wpuszczamy, proszę odejść, albo wezwę policję - wyjaśniał spokojnie bramkarz na chwiejącej się na nogach szmaty z przekrwionymi oczami. Victor dawał jej szesnaście lat, choć mogła uchodzić za trzydzieści.
- Och tak! Już widzę jak to robisz! Bo tam to nic nie ma! Weź no! Podobno najlepsze eksy w mieście - powiedziała mrugając okiem. - Ekstazy w sensie, wiesz, nie? Nie? - pociągnęła nosem i odwróciła się na chwilę w bok, czyli naprzeciwko wejścia do klubu. Victor szedł dość powoli, nie kryjąc się z pakunkiem czy rewolwerem, ale też ich specjalnie nie eksponując.
Dziewczyna wyczuła okazję, oblizała szybko wyschnięte, sine wargi i skinęła głową na.
- Ten to chyba chce bez kolejki wejść, może wskaż mu gdzie się kończy - zaproponowała już wystawiając jedną nogę pod kątem czterdziestu pięciu stopni w stronę wejścia. Wielki murzyn zmrużył oczy, neony błyskały w różne miejsca, co chwilę rozmijając się lekko z Victorem, a wzrok bramkarza dostał już swoją dawkę złego oświetlenia przez lata pracy. Mimo to rozszerzyły mu się oczy gdy zobaczył jak Vic podnosi prawą rękę.
Dziewczyna skoczyła z uśmiechem na twarzy, wyciągając ręce ku klamce niczym ku garnku złota na końcu tęczy, na jej plecy chlustnęły resztki móżgu, masa krwi, odłamki czaszki, ale pomyślała, że to tylko pot ją zalewa ze szczęścia i podniety. Weszła do środka!
Reakcja innych ludzi była rozbieżna. Wszyscy wyczuli okazję, czy to do wejścia, czy ucieczki. Blokowali wyjście innym ochroniarzom, pozwalając Victorowi położyc torbę na muskularnym torsie ochroniarza. Wcześniej postanowił ją jednak szybko otworzyć, by żaden z uceikinierów przypadkiem jej nie wziął. Tylko organy dałoby się sprzedać na czarnym rynku, a te Victor specjalnie zniszczył.
Wsiadł do samochodu i ruszył do kolejnego. Przy Integrity potrzebował dwóch strzałów, bramkarzów było dwóch, ale widać miał tej nocy cela. W zasadzie sami się o to prosili. Wejście było najbardziej oświetlonym miejscem. Tu zostawił nogi.
Ostatni był TK109. Od wizyty w Vibe6 minęło pół godziny więc wieść już się pewnie rozeszła, mogli się spodziewać gościa. W zasadzie klub był dość mały… z małym uśmieszkiem na jego twarzy, zawitały też wspomnienia. Ileż to razy czyścił takie miejsca dla byłego szefa? Jak bardzo meksykanie nienawidzili ruskich klubów nocnych, z techno, tego jak wiele kasy zbijają tam na dragach i dziwkach. Jak świetnie mu to szło. Migające, jaskrawe światła zawsze go tylko bardziej nakręcały, dodawał furii i wściekłości i nigdy się nie hamował. Podejrzewał jednak, że takie… rzeźnie były już poza jego możliwościami. Zbyt wiele razy oberwał zbyt mocno, nie miał już tej wytrzymałości, siły, szybkości. Przynajmniej bardziej trzymał się swoich zmysłów.

Trzech przy wejściu, jeden w garniturze po drugiej stronie pustej ulicy, kolejnych dwóch w pobliżu, nieustannie się rozglądających. Nawet nie starali się ukryć. Victor tylko przejechał obok i zaparkował dwie przecznice dalej. Przeszedł przez śmierdzące dokowe uliczki z workiem w jednej dłoni i rewolwerem w drugiej. Jeden z wystawionych na nieco dalszą wartę, ten ze strony Victora oddalał się coraz bardziej od klubu, tak jak i jego partner na drugim końcu ulicy, pomiędzy sobą mieli od strony klubu trzech bramkarzy a naprzeciwko nich jednego w miejscu, który wszystkich obserwował. Nights cofnął się nieco i wypatrzył porzucony obok wraku tira kontener, w którym bazę urządzili sobie menele i okoliczne ćpunny.
- Chce ktoś zarobić? - spytał chowając rewolwer.
- Za obciąganie dwadzieścia dolców - mruknął cicho jeden, kierując na Victora przymglone spojrzenie.
- Chyba spasuję… - odparł cicho. - Płacę pięćdziesiątką za to żeby któryś z was zaniósł ten worek do pewnego gościa ulicę stąd. Stoi na widoku, nie będziecie musieli się nigdzie przeciskać czy coś…
Specjalista od orala odwrócił wzrok i zamilkł, za to chudy, ubrany tylko w spodnie i znoszone trampki, łysy czarnoskóry nastolatek podniósł się energicznie.
- Pięć dych? Kurwa! Prawie trzy działki! - cieszył się przystępując z nogi na nogę i ciągle muskając podrażniony, przekrwiony nos kciukiem i palcem wskazującym, którym brakowało paznokci. - Dla kogo ten woreczek, mistrzu? - spytał wyciągając ręce po pakunek.
- Naprzeciwko TK109 stoi elegant, garnitur, krawat, a nawet okulary przeciwsłoneczne, bo tak dzisiejszej nocy słońce napierdala…
- Hehe! - chłopak pokiwał głową odsłaniając nierówne, wybrakowane, żółte zęby. - Spoko.
- Masz piętnaście teraz, reszta po wszystkim - powiedział Victor wręczając worek i wyciągając z portfela dwa banknoty. Wszystkie larwy w kontenerze skierowały łapczywy, czerwony z chciwości wzrok na portfel, a później na rękojeść rewolwera, gdy Victor lekko uniósł koszulkę, wkłądając portfel do kieszeni. Spuścili głowy myśląc nad innym sposobem zdobycia dwudziestu dolców na fiolkę.
Chłopak popędził kulawym biegiem w wyznaczonym kierunku, a Nights podążył za nim szybkim krokiem.
Gdy ćpun dobiegł z workiem do centralnego strażnika, Victor był już dość blisko tego stojącego na skraju ulicy, który uważnie się przyglądał dość odległej rozmowie murzyna z chińczykiem w garniturze, który chyba był wyżej w hierarchii. Po tym jak zajrzał do worka, uderzył ćpuna w nos i szybko chwycił za nadgarstek. Gdy chłopak tamował krwawienie jedną ręką, był już ciągnięty po ziemi w stronę klubu, z niezwykłą łatwością. Chińczyk zniknął z paczką za drzwiami klubu ku zdziwieniu bramkarzy i jegomościa, za którego plecami znajdował się Victor.
Nights podszeł możliwie najciszej, korzystając z hałąsu wydobywającego się z klubu i tego, że latarnie na tej ulicy nie działały najlepiej, a wręcz wcale, a neony nie wyrabiały się z zadaniem oświetlenia. Gdy znalazł się dostatecznie blisko, założył na dźwignię na karku, unieruchomiając głowę i szyję, naciskając coraz mocniej na to drugie. Przeciwnik miotał się i próbował dość żałosnych i rozpaczliwych ciosów, przerażenie, strach, może jeszcze liczył, że jakiś kumpel robi mu żart, albo sprawdza jego czyjność. Tak czy siak wiotczał, a gdy odpuścił na tyle, by chwyt na podbródku stał się dostatecznie mocny, został pozbawiony możliwości ruchu karkiem.
Victor nie silił się na chowanie ciała. Worek dostarczony, ale to jeszcze za mało. Wyciągnął Colta i ruszył w stronę bramkarzy. Wartownik z drugiego skraju ulicy wrócił wzrokiem na swoją stronę, mając Victora za plecami, ale któryś z ochroniarzy przy drzwiach w końcu zauważył idącego w ich stronę mężczyznę z wielkim rewolwerem. Krzyknął, a krzyk ten przerodził się w bulgot gdy kula przeorała mu niejedną żyłę i tętnicę w karku. Padł na ziemię zachowując się jakby miał atak padaczki, ale pozostała dwójka dostała odpowiednie ostrzeżenie. Jeden wbiegł do klubu po wsparcie, drugi pokusił się o wyciągnięcie glocka i schowanie za ścianą, Victor skulił się za samochodem, goście zaczeli się rozbiegać, ochroniarz ze skraju ulicy zaczał biec. Idiota. Celność pierwszego strzału z rewolweru tego kalibru była znośna, strzelanie szybko było marnowaniem kul, do odrzutu ciężko było się przyzwyczaić, ale trafiony za drugim strzałem frajer odleciał do tyłu bardziej niż ręka Victora. Pierwszy strzał był niecelny, bo nie wpadł na to by oprzeć się o samochód, by bardziej ustabilizować strzał.
Z klubu zaczęli wybiegać ochroniarze, jeden potknął się o tego z padaczką i choć kryjący się bramkarz z glockiem próbował ich powstrzymać, to dla dwóch było za późno i za bardzo wybiegli na zewnątrz. Kolano i brzuch. Dla pierwszego wózek do końca życia, a dla drugiego ów koniec wolny, ale wciąż za szybki. Victor włożył rękę do kieszeni po ostatnie sześć kul. Skurwysyny strzelały wściekle, nie dając mu szansy na choćby wychylenie się. Dwa pistolety, dwa uzi, a jeden pokusił się o jakiś karabin… na słuch i logikę pewnie AK.
Piękna symfonia krzyków trafionych, wystrzałów i klubowej muzyki house, została uzupełniona przez nieco zbyt szczery śmiech Victora. Samochód za którym się krył, nowiuśkie BMW było faszerowane kulami w każde z możliwych miejsc, więc szybko przeskoczył za zaparkowany tuż przed nim minivan… pewnie cała rodzinka przyjechała na rodzinny wieczór zabaw klubowych. Albo tylko tatuś.
Opanowali się ze strzelaniem, najwyraźniej na rozkaz, Victor z ciężkim sercem sięgnął po brany na ekstremalne przypadki granat. Jedyny jaki miał w magazynie, a niełatwo było go zdobyć. Uliczni handlarze nie mieli takich ekskluzywów. Jeden bardzo udany napad na dobrze zaopatrzoną kryjówkę pare miesięcy temu.
- Co to, kurwa, za worki, które podrzucasz pojebie, co? - warknął ktoś. - Jak chcesz coś nam powiedzieć, to dawaj! Słuchamy uważnie! Czego żeś Neila zabił?!
Chwilę potrzymać… tylko chwilę. Victor miał problem z wyczuciem opóźnienia wybuchu, podobno były już takie na których się ustawiało kiedy mają wybuchnąć, ale to był staruszek, tradycjonalista…
Przynajmniej rzucał dobrze.
- O kurwa! - krzyknęło już parę osób naraz. Skakali, obracali się w miejscu, rzucali się do biegu, próbowali w to strzelić, strzelali w minivana, ale skończyć się mogło w jeden sposób. Victor wstał chwilę przed wybuchem, już uspokojony, niewesoły. Serce uderzyło go równie mocno co wybuch granatu ochroniarzy klubu i samo wejście. Niektórym nie było nawet dane krzyknąć, inni teraz robili to bez przerwy, zapominając o oddychaniu, któryś tylko patrzył na postrzępione resztki nogi nie mogąc wydobyć z siebie dźwięku. W sumie zginęło tylko dwóch, pięciu jakoś sie trzymało, ale nie wszyscy na dłuższą metę. Nights podszedł do najbliższego i zaczął walić piętą buta w jego czoło, aż do chrzęstu czaszki i plusku mózgu. Na kolejnego nie szczędził kuli, prosto w oko. Trzeciemu dał w brzuch. Dwóm ostatnim zabrał broń, uzi i glock, chyba się nadawały po wybuchu, przejrzy w garażu, w najgorszym wypadku powyjmuje dobre części i użyje w modelach, które wymagały naprawy.
Rozejrzał się po krawym pobojowisku. Ludzie w klubie albo nie byli świadomi, albo w ogóle niezainteresowani.
- Powiedzcie dla Bruno, że dziesięć tysięcy mnie obraża - mruknął kiwając głową.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 25-10-2013, 20:56   #26
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Floyd wiedział że mu odbiło, jak tylko zaczął biec z nieprzytomnym, zaminowanym arabem po schodach. Codzienne ćwiczenia na szczęście nie szły na marne, lecz mimo wszystko dało mu to w kość. Nie był super bohaterem, był normalnym gościem. Może nieco bardziej był wysportowany i wytrenowany w tym co robił. Ot, i wszystko. Do Batmana czy Supermana sporo mu brakowało. Niestety.

Wybiegł przez drzwi na dach i znalazł się niedaleko miejsca, którym się dostał do wnętrza budynku. Był ciekaw czy snajperzy obserwowali dach, czy skupiali się bardziej na oknach… Chociaż wiedział że chociaż jeden z nich musi patrzeć na takie drogi ucieczki jak właśnie dach. Takie zabezpieczenie na wszelki wypadek. Lina zamocowana u szczytu wisiała, tak jak wisiała. Nie musiał jej odplątywać, złapać ją i wraz z niedoszłym terrorystą, zaczął biec w stronę skraju dachu. Po tej stronie budynku była wąska uliczka, ze stojącymi tu i ówdzie kontenerami w których żerowały zapewne szczury wielkości psów.

Lina była na tyle długa, że jej znaczna część leżała nadal na dnie szybu wentylacyjnego. Nie miał czasu jej wyciągnąć, zauważył go pewnie już jakiś snajper. Słyszał zbliżający się policyjny helikopter, miał wielką nadzieję że nie zostanie wydane polecenie strzału, albo że nawet jeśli zostanie wydane, to policjant nie strzeli, wiedząc że ma przed sobą Świętego. Nadzieja była w ucieczce kanałem. Złapał mocniej Pakistańczyka. Trzymając linę jedną ręką, drugą terrorystę, a pomiędzy nogami również linę, zjechał po niej. Rękawica aż zadymiła od szybkości i tarcia. Lina skończyła się kilka metrów nad ziemią, a nad nimi zawisnął helikopter. Z szczekaczki padł rozkaz aby się zatrzymał, cóż, Ackless nie miał takiego zamiaru. Zrzucił terrorystę na ziemię, starając się aby upadł na nogi. Te mógł sobie połamać, gdyby skręcił kark Floyd pewnie by się wkurwił. Potem sam skoczył, lądując plecami w śmierdzącej kałuży.


Upadek nie był bolesny. Helikopter krążył, u wylotu uliczki pojawiły się radiowozy. Chicagowska policja gnała w jego kierunku, rozbijając zderzakami śmietniki z nieczystościami. Święty zaczął rozglądać się za kanałem kanalizacyjnym, na całe szczęście parujący i śmierdzący właz znajdował się tuż obok miejsca upadku. Z trudem go otworzył i biorąc za ubrania nadal nieprzytomnego Yussefa, pociągnął go za sobą. Nie było czasu by zamknąć za sobą właz. Z latarką w ręce, zaczął biec przed siebie rozchlapując wodę. Pakistańczyk spał przewieszony przez jego ramię.

Kanały, tunele, piwnice… Wszystko to tworzyło jeden, olbrzymi kompleks. I tylko Święty oraz jakieś tysiące bezdomnych znało ten system jak własny salon. Policja zapewne będzie go szukać, ale był prawie pewny że nic nie wskórają. Jeszcze kilka metrów i będą drzwi do pomieszczenia służbowego, w którym bezdomni mieli noclegownie i przebitą ścianę do podziemnego parkingu. Z parkingu można się było przedostać do niższego kanału, który biegł w stronę jeziora. W połowie drogi znajdowała się drabina do piwnicy jednego z budynków przeznaczonego na sklepy. Tuż pod nim znajdowały się schody do metra, a tymi tunelami już blisko było się dostać rezydencji Świętego. W połowie drogi obudził się Yussef, ale został na kolanie skuty i zakneblowany.

Dopiero gdy odpoczął, zajął się zabawą z Pakistańczykiem. Nie miał jakiś wyspecjalizowanych narzędzi… Kombinerki, obcęgi, młotek, śrubokręt i nóż. Tyle mu się udało skompletować na poczekaniu, więcej raczej nie potrzebował.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 25-10-2013, 22:57   #27
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Przedmieścia Los Angeles. Biała dzielnica. Tu takich jak Harry było niewiele. Dla Meksykanów i innych Latynosów było tu za drogo. Podobnie jak dla murzynów. Azjaci woleli Chinatown.
Tu mieszkała bogata biała klasa średnia. Przestępczość zorganizowana omijała takie miejsca na miejsce swych siedzib. Po co się narażać?
Tutejsi płacili i podatki i wymagali. Policja była tu czujna. Były lepsze miejsca na nielegalnie interesy i ciekawsze miejsca dla prawdziwych bogaczy.
Dlatego Harry czuł się w miarę bezpiecznie dojeżdżając do białego domku nie wyróżniającego się specjalnie wśród innych białych domów.



Ładny domek wynajęty na nazwisko Shimazaki. Taką bowiem tożsamość przybrał.
Ryo Shimazaki… student z Florydy.
Znał już swoją sąsiadkę, panią Mię Florence. Pomógł jej raz przy zakupach udając cichego stereotypowego pracowitego milczka. Ot, część “maski”.
Harry nie łudził się, że zdoła się tu ukrywać wiecznie. Ale też i rozpracowanie go zajmie jego wrogom sporo czasu. Tym bardziej, że nie spodziewają się uderzenia z jego strony. Przecież “nie żył”.
Więc był poza podejrzeniami.
Zaparkował samochód garażu i wziął pakunki.

Udał się do sypialni w której to na łóżku leżał wyłączony laptop, a samo łóżko pokryte było papierzyskami z notatkami i różnymi rozpiskami wydarzeń. Harry od jakiegoś czasu analizował działania Punishera. Jego metody uważał za nieco krzykliwe, acz efektowne. Niemniej mało efektywne. On zamierzał podejść do spawy inaczej. W końcu wysoki jak tyka i chudy Azjata nie wzbudzi popłochu. Dlatego opracował inne podejście, wzorując się nieco na Świętym z Chicago.
Ale tylko trochę… ów naśladowca Punishera, podobnie jak oryginał chyba nie miał dalekosiężnych planów czy celów. Po prostu wymierzał sprawiedliwość wedle własnych reguł.
Harry miał inne plany. Chciał naprawdę zdusić przestępczość w zarodku. Zmusić cały przestępczy światek do krycia się po kątach. Sprawić, by drżeli ze strachu… By bogate ryby na szczytach mafijnych piramid przestały wierzyć w swą bezkarność. Polowanie na płotki i zboczeńców… było tylko drobną odskocznią od głównych zamiarów Japończyka. Główne cele jego działalności były innego rodzaju.

Na razie jednak musiał czekać do wieczora. Więc włożył pierwszą kasetę VHS do magnetowidu i zaczął oglądać.



Iron Mask, żelazna maska… kreskówka którą oglądał jako dzieciak. Z bohaterem będącym szlachetną wersją Kuby Rozpruwacza, mścicielem z Londynu. Dość mroczny serial nie przeznaczony dla tak młodego widza jakim wtedy był, ale… Ojciec mu pozwalał twierdząc, że nic nie przebije koszmarów jakie można się natknąć w mrocznych zakątka Miasta Aniołów. Z biegiem lat Harry przekonał się, że ojciec mówił prawdę. Teraz zaś siedział przed telewizorem z paczką czipsów i oglądał odcinek za odcinkiem przerywając sobie jedynie na wiadomości co godzinę. Uczył się jego manier, zachowań… by najbardziej wcielić się w tą postać. Jak najbardziej go przypominać. I najmniej siebie.


Jechał powoli przez Chinatown, zacienione szyby Forda ukrywały jego tożsamość i dość niecodzienny strój. Nie założył jeszcze maski, ale kevlarowa kamizelka osłaniała już jego ciało. Pierwotnie zamierzał się udać wprost do celu, który wybrał sobie tej nocy. Ale podczas oglądania kanału informacyjnego. Zaginięcie kobiet, niby wielkiego, niby nic znaczącego…
Harry nie był detektywem, nie znał się na policyjnej robocie lepiej od glin. Uczono go zacierać ślady, a nie je znajdować.
Niemniej jedno nazwisko i imię. Kojarzył je z dzieciństwa… ładna buzia, szczerba między zębami, włosy zaplecione w dwa warkoczyki. Dziewczynka z którą chodził do szkoły. Krewna Guo Danga.
Wjechał w ciemny zaułek, maska została założona na twarz. Bezszelestne wdrapanie się dwa piętra w górę, do okna mieszkania Danga, było dobrym testem dla stroju. Czy rzeczywiście nie krępuje ruchów.
Punishing Ghost zerknął na stary niszczejący budynek i cicho niczym kot wspinał się w górę. Zgodnie ze wszystkim naukami jakie mu kiedyś udzielono.


Wreszczie, wdarł się na parapet, teraz tylko otworzyć okno i…

-Haryiama. Co to ma znaczyć?

Skąd on…?Przecież miał maskę, miał syntezator głosu, zresztą nie odezwał się ani słowem. i pierwsza osoba. Cudownie Harry, po prostu cudownie…

Opuścił mieszkanie Danga jakieś dwadzieścia minut później, tą samą drogą którą wszedł. Wsiadł do samochodu, odpalił stacyjkę i ruszył dalej. Kasyno Shengów… Nie znał tego miejsca. Shengów zresztą też osobiście nie znał. Może powinienem mu się przyjrzeć, ale nie jako Punishing Ghost. Jeszcze nie…

Na razie skierował samochód na parking oddalony kilka budynków od swego celu. Drogę do niego zamierzał pokonać po ich dachach.
Parking był pewny, droga dotarcie i ewakuacji była już zaplanowana. Frank Castle chyba też tak robił, ale zdecydowanie mniej finezyjnie. Przywykły do ataków z cienia, Harry nie mógł się przemóc by uderzać frontalnie.
Krótka wspinaczka do mieszkania Danga potwierdziła elastyczność i wygodę stroju. To dobrze, tym razem będzie wspinał się w pełnym uzbrojeniu i z plecakiem w którym miał kamuflaż na powrót do samochodu. Pierwszy budynek był łatwy do pokonania. Wystarczyło wspiąć się po schodach przeciw pożarowych. Dalsze skakanie po dachach tak łatwe nie będzie. Przed nim nie długa, acz niebezpieczna droga. Punishing Ghost uruchomił noktowizor wmontowany w maskę. Czas się zająć głównym celem tej nocy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172