Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2013, 18:27   #23
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Zamazane kształty, figury. Wystarczy niepomyślne zjawisko pogodowe i cienka tafla szkła, by wypaczyć rzeczywistość. Nadać ustalonym, stałym formom nowe oblicze. Usunąć kontury i pozwolić kolorowi wylać się. Uwolnić zawartość kałamarza, rozpieścić atrament darem wolnej woli. Księżyc oraz latarnie rzeźbią cienie. Sztuczne światło przeciska się przez szybę. Pada na twarz. Pada na naklejkę św. Krzysztofa.

JD stoi w kolejce na stacji benzynowej.

Samochody przyjeżdżają, samochody wyjeżdżają, samochody w myjni. Po lewej stronie dealer Volkswagena - więcej samochodów. Po prawej serwis naprawczy - jeszcze więcej samochodów.

Baaardzo dużo samochodów.

Ashford wetknął lufę do baku, benzyna zaczęła się lać. Samochód połykał ją łapczywie, niczym wampir krew. Wystarczyło dotknąć karoserii, by upewnić się jak bardzo jest zimna. Niczym wampir. Machina stała prężnie na czterech napompowanych kołach. Potrafiła poruszać się prędzej, niż człowiek. Też niczym wampir. To wystarczyło, by dojść do niezbitego, słusznego faktu - tak jak Adam został stworzony na podobieństwo Boga, tak JD odpowiadał samochodowi. Mary siedziała za kierownicą.

Czy Ashford skarżył się na to? Oczywiście, że nie. Nie miał nic przeciwko. Każdy samochód w głębi blaszanego serca lubi oschły asfalt drogi i powietrze obijające się o przednią szybę.

- Dziękuję, ojcze - odparł kasjer po tym, jak Brujah wystukał kod PIN na gumowej klawiaturze.

Sztywna, wykrochmalona koloratka jakby wyprostowała się z dumy na te słowa.

- Wszelkie małe zwierzęta, które pełzają po ziemi, są obrzydliwością – nie wolno ich jeść! Cokolwiek pełza na brzuchu, cokolwiek chodzi na czterech nogach i cokolwiek ma wiele nóg spośród małych zwierząt pełzających po ziemi, nie będzie przez was jedzone, bo to jest obrzydliwość.

Ashford obrócił się na cytat z Księgi Kapłańskiej. Wychudzony, pryszczaty podrostek rozdawał informatory religijne i innego rodzaju ulotki.

- Święta prawda - odparł JD. - Obrzydliwość. Dwunożne smakują lepiej.

Nastolatek nie był pewny, czy dobrze usłyszał.

- Dlaczego akurat ten fragment z Pisma Świętego? - dodał Ashford.

- Wie ojciec, jak wiele zwierząt jest zabijanych codziennie w rzeźni? I jest to akt łaski, zważając na warunki, w których żyły. Nasze stowarzyszenie…

- Za moich czasów też nazywałem to "stowarzyszeniem". Lub "organizacją" - uciął JD. - Pochwalam inicjatywę. Sam od pewnego czasu nie jem mięsa.

Młodzieniec rozpromienił się. Miał wręczyć ulotkę, lecz JD stał już przy swoim samochodzie. Otworzył drzwi, usiadł na fotelu kierowcy i przyjrzał się w lusterku. Czerń sutanny idealnie akcentowała bladość policzków. Na krótką chwilę twarz ozdobił uśmiech, który prędko zgasł.

Anna Müller, dziesięciolatka. Matka psychopatka. Ojciec nieznany. Adoptowana przez parę dziennikarzy. JD nie mógł się doczekać. Rzucił jeszcze jeden raz okiem na gęste, brązowe loki okalające drobną, dziecięcą twarz.

- Dla ciebie - rzekł Ashford z kolejnym uśmiechem, tym razem szczerym. Tego dnia nie tylko Mary nim kierowała. W zarządzie siedziała także piątka małych, niewinnych dziewczynek, którym nie poszczęściło się w ich krótkim życiu. JD chciał przynajmniej wskazać winnego. Tak podszeptywało poczucie sprawiedliwości.


Droga z Rostocku na dalsze obrzeża prowadziła przez leśną drogę, wzdłuż której wysokie drzewa skrzętnie zasłaniały Księżyc. Snopy światła wypluwane przez dwa zamontowane pod przednią maską reflektory bezlitośnie przecinały gęstą, wszechobecną czerń. JD jechał ostrożnie, droga była śliska i niebezpieczna. Po dwóch kilometrach las zaczynał się rozrzedzać, a oczom wampira ukazała się posiadłość Julii i Hansa Müllerów.

Dom podłużny, trójkondygnacyjny z półokrągłymi, narożnymi wieżyczkami. Jak w pieprzonym zamku, tylko siłą rzeczy mniej efektownie. Rolety o dziwo nie spuszczone, na parterze świeciło się światło. Image nawiedzonego domu więc nie do końca spełniony. Ashford zastanowił się - jakiego rodzaju ludzie mogą mieszkać w takiej posiadłości? Czy Julia i Hans byli dobrymi rodzicami? Rozpieszczali, bili, katowali, odpowiednio wychowywali, cieszyli się adoptowaną Anną? Ile wiedzieli, ile widzieli?

JD wysiadł z samochodu. Otworzył parasol, mimowolnie zastanawiając się, czy wampiryczny ksiądz oszust w czarnej sutannie, który pojawia się w nocy na progu twojego domu, dzierżąc w ręku drewnianą rączkę, a na twarzy uśmiech - czy to przypadkiem nie jest pewnego rodzaju zły omen.

Nacisnął dzwonek.
 
Ombrose jest offline