Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2013, 20:02   #20
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Vindieri miał źle. Bardzo źle. Gorzej niż inni, ale tylko trochę. Rzucony przezeń sztylet zawirował, błysnął i zniknął gdzieś między pozostałościami po chacie, mijając cel o kilkanaście cali. Najemnik zmełł przekleństwo i spróbował walki w zwarciu, do której nadawał się o wiele lepiej niż do rzucania ostrymi rzeczami, ale i tutaj Fortuna poskąpiła mu szczęścia. Mastegnejczyk skoczył z uniesionym wysoko mieczem, z bojowym okrzykiem na ustach. Okrzykiem, który prędko zmienił ton i miast zapalczywości, zabrzmiał w nim ból. Vindieri czuł, jak z szerokiej rany na brzuchu zaczyna lecieć krew, jak strach ściska mu trzewia. Desperacko spróbował odwinąć się zbirowi, ale było z nim źle. Jego własne nogi odmówiły mu posłuszeństwa, poplątały się i zmusiły Vina do spotkania z ziemią.

Powstała przy spotkaniu chmura popiołu przysłoniła mu przez chwilę świat i widział tylko ciemność.

* * *


Szczylowaty strzelec wychylił się zza winkla i wyraźnie pobladł na widok porażki swych towarzyszy. Cofnął się do tyłu, rozdygotaną dłonią sięgając po kolejną strzałę i jakoś zdołał strzelić. Ale Madyassowi, który tym razem był tarczą strzelniczą, było wszystko jedno. Pocisk świsnął gdzieś po jego prawicy i Ellyrian nawet nie zwolnił. Przemknął obok strzelca niczym wicher i, świst!, młodziak był na klęczkach, trzymając się za rozszarpany bark. Kolejny świst, tym razem beornowej strzały, i leżał nieruchomo z twarzą ku ziemi.

Ten z mieczem, którego szarża Calyeriego ominęła, skoczył w stronę Ghrarra, ale na nic to się zdało. Narsain miał wystarczająco dużo czasu by spokojnie wymierzyć i z podziwu godną precyzją umieścić strzałę tuż pod mostkiem. Madyass zniknął mu gdzieś z oczu, ale słyszał tętent kopyt w równoległej alejce. Żołnierz najwyraźniej postanowił z nieznanych przyczyn okrążyć plac.

Beorn zbliżył się do swojego rasowego kuzyna powoli, z dłońmi uniesionymi w uniwersalnym geście dobrych intencji. Zatrzymał się jednak i mimowolnie warknął. "Gładkoskóry" - tak zwykło się określać Narsainów bez klanowych symboli na ciele. Brak symboli zawsze oznaczał brak klanu, ale nie to było najgorsze. To mieszana krew w ghrarrowych żyłach sprawiła, że Beorn zatrzymał się w miejscu.

Napięcie stało się wyczuwalne.

* * *


Złotowłosa Elva. Ładna, młoda, zgrabna. Nawet to, że buziulkę miała umorusaną popiołem, a dłonie czerwone od krwi, nie umniejszało jej urody. Blond nieład na głowie przypominał lśniącą aureolę, a sama pannica - boginię wojny.

Vindieri potrząsnął głową, by przegonić natrętne myśli i ciemność formującą się gdzieś w kącikach oczu. Trzeźwość, adrenalina i ubytek krwi były dla niego nową mieszanką, której zalet i wad jak na razie sobie nie spisał. Myśli były przytępione bólem promieniującym z dwóch miejsc: ramienia i rany na brzuchu, którą kurczowo ściskał w próbie ograniczenia krwawienia. Mógł przysiąc, że czuje na karku oddech śmierci.

Gdyby nie Elva, pewnie dołączyłby do reszty bezimiennych trupów, które walały się po Podlesiu. Soennyrka wykorzystała moment, w którym zbir zachwiał się na zranionej nodze; skoczyła jak drapieżnik, wbijając jeden nóż tuż pod żebra, a drugi w tchawicę. Zbój tylko zaświstał parę razy i po chwili dołączył do swojego brata.

* * *


Atak nadszedł znienacka, przerywając niezręczne milczenie pomiędzy Narsainami. Jedynym ostrzeżeniem był świst, ale nawet ich wrodzona ponadprzeciętna szybkość nic by tu nie zdziałała. Beorn najpierw poczuł ból w łopatce, a w chwilę później - ciepłe strużki krwi na plecach. Poleciał do przodu, krzywiąc się przy kontakcie kolana z ziemią, ale zdołał chwycić się brzegu studni i utrzymać we względnym pionie.

Ghrarr miał nieco więcej szczęścia. Chociaż w sumie szczęście niewiele w obecnej sytuacji znaczyło. Bardziej fakt że ciśnięty nóż jest o wiele wolniejszy od świszczącego bełtu pozwolił mu na unik. Zebrawszy się z ziemi, doskoczył do Beorna i pomógł mu się wyprostować. Pocisk sterczący z jego pleców zwyczajnie chwycił i wyrwał bez słowa ostrzeżenia, czym zarobił sobie na nienawistne spojrzenie poprzedzone syknięciem.

Mimowolnie cofnęli się o krok na widok napastnika. Wysoki na dwa metry czarnowłosy wyglądał na niebezpiecznego, w przeciwieństwie do swojej bandy. Bo co do tego, że to on był szefem zarżniętej zgrai, nie było wątpliwości. Kiedyś mógł być przystojny, mógł łamać dziewczęce serduszka i sprawiać, że matrony stawały się podlotkami. Kiedyś.

Teraz gębę szpeciły blizny - jedna biegła od skroni do szczęki, druga przez nos, a trzecia wystawała spod kołnierza. Czwartą widzieli na bicepsie, bo w skórzni brakowało rękawów. Czy była to kwestia osobistych preferencji, czy niechęć na wystawianie materiału na próbę - nie wiedzieli i nie chcieli nawet dociekać. W silnej łapie trzymał kuszę, ale tą zaraz zastąpił miecz.

- No, mordeczki... - Mężczyzna splunął i wywinął młyńca orężem. - To który pierwszy?

* * *


- Powoli, powoli... - Elva pomogła Vindieriemu wstać i zaoferowała oparcie. - Kurwy przebrzydłe, niech ich piekła pochłoną. Dobra, spokojnie, bez pośpiechu. Znajdziemy innych, usiądziesz i poczekasz. Polecimy po Pedrusa, on cię zszyje, poskłada. Będzie dobrze.

Dziewczyna najwyraźniej przejęła się losem Mastegnejczyka, bo non-stop dodawała mu otuchy. Powoli, krok za krokiem, wracali na placyk.

- Napiłbym się. - Oznajmił Vin, na co Elva przewróciła oczami.
 
__________________
"Information age is the modern joke."
Aro jest offline