Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2013, 21:04   #117
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
* * *


CARLA

Fight fire with fire
Ending is near
Fight fire with fire
Bursting with fear
We all shall die


Walcz ogniem z ogniem. Truciznę należy zwalczać trucizną. Gwałt niech się gwałtem odciska.

Ludzkość znała wiele powiedzeń, które oddawały część jej prawdziwej natury. Natury brutalnej, okrutnej wręcz demonicznej.

Narkotyk zażyty przez Carlę miał zadziałać szybko, ale więźniarka nie potrafiła rozróżnić, którą wizję tworzy toksyna, a którą „produkuje” w nie … demon.
Osiągnęła jednak coś, czego zapewne nie udało się osiągnąć nikomu innemu przed nią. Oszukała demona. Pokonała go.

Ten byt karmił się strachem i rozpaczą swoich ofiar. Karmił się ich utratą nadziei, karmił ich bezsilnością. A ona odwróciła te ucząca! Przekuła je w gniew, przekuła we wściekłość.

Gdzieś, z zesztywniałych od narkotyku ust wyrwał się dziki, obłąkany śmiech. Zawodzący, upiorny, niosący się echami po pobliskich korytarzach.

Ale to był zapomniany sektor. Sektor, w który zapuszczali się nieliczni. Odważni lub idioci. Albo szaleńcy. Jak Carla.

Śmiech przeszedł w kaszel, przeszedł w suche rzężenie. A potem w jękliwy płacz, prawie jak płacz małej dziewczynki, by w końcu znów przeobrazić się w dziki nieludzki rechot. W spazmatyczny śmiech na krawędzi fizycznej i psychicznej stabilności. W coś, niemal nieludzkiego, niemal obcego, niemal nierozpoznawalnego.





TORCH, JONASZ, ORTEGA


Podjęli decyzję, ku niezadowoleniu Jonasza. Ruszą do sektora A-0676 we trzech. Jonasz i Torch pierwsi , a jakiś czas po nich dopiero Ortega.

To był kompromis. Demokratyczny wybór, ale czy tak system, jak demokracja, miał rację bytu na GEHENNIE? Czy decyzję podejmowała większość, czy raczej najtwardsze, najbrutalniejsze i najbardziej psychotyczne jednostki spośród uwolnionych spod wpływu STRAŻNIKA więźniów.

Demokracja była systemem, który nie sprawdził się na Terze. Zastąpił go inny system sprawowania rządów. Ten sam, który stworzył GEHENNĘ i posłał ją wraz z ładunkiem dwóch milionów ludzi, w bezmiar kosmicznej pustki.
Jednak w przypadku tej trójki mężczyzn decyzję podjęli demokratycznie.

Sprawiedliwie. Ale czy mądrze?
To miało się okazać niedługo.


* * *

Przeszli przez A-0675 dość szybko i bez problemów. Trzy cienie pośród innych cieni. Obserwowani przez nieufnych skazańców. Szli ostrożnie, z bronią pod ręką, gotową do użycia i może właśnie ta ich postawa odpędziła problemy. A może po prostu ci z A-0675 byli porządniejsi, niż się wydawali. Dobre sobie.

Wyjście z sektora, podobnie jak i wejście, stanowiły solidne wrota. Pierwsze, co zwracało uwagę podchodzących więźniów, to była nieduża barykada, zrobiona ze zdewastowanych elementów sektora. Jej centralną część stanowił spory miotacz płomieni wycelowany w stronę zamkniętej grodzi.
Obsadę barykady stanowiło aż ośmiu więźniów, całkiem dobrze uzbrojonych jak na warunki GEHENNY. Każdy miał samorodną spluwę oraz pałkę albo miecz, a dwóch okrywały prowizoryczne pancerze śmieciowe. Potężna siła uderzeniowa lub obronna.

- Dokąd? – od barykady oderwał się mierzący ponad dwa metry, umięśniony, półnagi facet zakładając ramiona na przypakowanej klacie. Musiał ważyć z dobre sto czterdzieści kilo, jak oszacował Jonasz. Bez wątpienia jeden z rządzącego tym sektorem gangu.

- Do A-0676 – odpowiedzieli zgodnie z prawdą.

- A-0676 odciął się od reszty GEHENNY. Ponoć u ich sąsiadów wybuchła jakaś kurewska zaraza. Wszyscy srają pod siebie i zdychają. Możemy was przepuścić, ale wstępu nie ma. Nie damy też gwarancji, że ci z sześćset siedemdziesiąt sześć was wpuszczą.

Zmierzył ich groźnym wzrokiem.

- Więc jak? Mamy otwierać, czy wracacie?
 
Armiel jest offline