Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-10-2013, 00:57   #208
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Tsuki


Ciężki, oprawiony w poczerniałą skórę tom z hukiem wylądował na przykrytym czerwonym obrusem stole. Siedząc na fotelu wielebna spojrzała najpierw na podniszczoną księgę a potem na swoją asystentkę, której to stary kawał celulozy i pergaminów wyślizgnął się z rąk.

-Wybacz pani…- szepnęła przerażona, na co Nadiana machnęła tylko ręką.

-Nic nie szkodzi…- mruknęła cicho, po czym przeniosła wzrok na stojącą naprzeciwko Tsuki.- Nawet nie uwierzycie jak ciężko było mi zmusić naszego archiwistę żeby udostępnił to draństwo. Jak tylko usłyszał, że będzie musiał wyjąć którąś z ksiąg ze swojego idealnie posegregowanego katalogu…

-Tu chodzi o śmierć członków zakonu.-
stwierdziła rzeczowo elfka, na co wielebna uśmiechnęła się lekko i pokiwała głową.

-Dokładnie to samo mu powiedziałam.- odparła, przerzucając kolejne zapisane maczkiem strony.

-Podziałało?

-Jak widać. A teraz proszę, Inkwizytorze, usiądź i daj mi chwilę. W brew pozorom odnalezienie jednej osoby w tej ścianie tekstu może być problematyczne…-
z pewną irytacją sięgnęła po lupę.

Samurajka zaś opadła na krzesło, zerkając na siedzącą obok niej Laurie.

Heishiro stał z tyłu, święcie przekonany, że pilnowanie drzwi w tych warunkach to jego świąty obowiązek.

Całość poszła jednak nad podziw sprawnie. Mimo późnej godziny, Wielebna od razu przyjęła u siebie Tsuki i jej przybocznych, by następnie wysłuchać sprawozdania z całej sprawy. Dowiedziawszy się jak sprawa wygląda bez najmniejszej zwłoki wysłała dwóch adeptów na najbliższy posterunek Straży Miejskiej, aby stróże porządku możliwie szybko odnaleźli niejakiego Norma, który kilka nocy wcześniej pojawił się w Karczmie „Albatros”.

Usłyszawszy instrukcję Nadiany, Heishiro pozwolił sobie na chrząknięcie dysaprobaty.

Najwyższa kapłanka obróciła się wtedy, spojrzała na niego pytająco i z uprzejmym zainteresowaniem uniosła brew, jednocześnie splatając ręce na piersi.

-Ma pan jakieś zastrzeżenia, co do moich decyzji?

Heishiro, który cały czas nie pojmował ironii, sarkazmu i koncepcji pytań retorycznych bezradnie wzruszył ramionami.

-Wysyłanie strażników po oprycha w gnieździe oprychów to niezbyt mądry pomysł…

Wielebna zmrużyła oczy i z ciut większym zainteresowaniem spojrzała na wojownika.

-Niech pan kontynuuje…

-Nie wiem jak to wygląda tutaj, ale gdy w domu któryś z Shogunów albo mniejszych panów ziemskich chciał dostać w swoje ręce jakiegoś patałacha, który uchapał niechcący więcej niż mógł przełknąć, nie prosił o pomoc straży miejskiej, tylko lokalnego szefa Yakuzy…


Tym razem Nadiana była już szczerze zaskoczona całym pomysłem przybocznego Tsuki.

-Mam prosić o cokolwiek bossów z półświatka… ?

-Prośba może być… ultimatum. Na przykład że Inkwizycja nie zainteresuje się działalnością przestępczą w Porcie Drevis…-
powiedziała z lekkim uśmiechem Tsuki, która podłapała koncepcję Heishiro.- Wyklęcie jakiegoś gangu z ambony byłoby dla niego wielce problematyczne…

Teraz Wielebna była już całkowicie skołowaciała.

-Ale… Ale przecież my i tak tego byśmy nie zrobili!

Usta elfki rozciągnęły się w wilczym uśmiechu.

-Ale oni o tym nie wiedzą…

Po kilku sekundach szybkiej kalkulacji Nadiana uśmiechnęła się ze zrozumieniem i pokiwała głową.

Pół godziny później zaś w miasto został wysłany Agent Terenowy z odpowiednią wiedzą i umiejętnościami, ubezpieczany z dachów przez dwie adeptki, o których istnieniu Tsuki i jej przyboczni mieli możliwie szybko i skutecznie zapomnieć. Każdy kościół miał w końcu swoje tajemnice, cyngli oraz procedury, o których nawet niektórzy wtajemniczeni nigdy nie słyszęli. Dwie niewiasty w idealnie dopasowanych, skórzanych pancerzach i z maskami na twarzach zaliczały się własnie do tej kategorii.

Dlatego też teraz Tsuki siedziała wspólnie z towarzyszką przed biurkiem Wielebnej, uważnie wertującej stare tomisko.

Po kwadransie ciszy samurajka niemal podskoczyła, kiedy kobieta tryumfalnie uderzyła dłonią w stół, jednocześnie zakreślając jakiś fragment tekstu delikatnym pociągnięciem ołówka.

-Mamy drania!

Nawet Heishiro wyrwał się z zamyślenia, podszedł do biurka i wsparł się jedną dłonią o oparcie krzesła, na którym siedziała jego pani.

-Co dokładnie mamy?- zainteresowała się szybko elfka.

-Mazgus Farnese… Brak informacji o pochodzeniu i rodzinie. Brązowowłosy, szczupły, średniego wzrostu. Po wejściu do świątyni odmówił zdjęcia z twarzy gogli ochronnych… W czasie rozmowy wstępnej udowodnił, że biegle włada pięcioma językami. Wspólnym, Baledorskim, A’loueskim, Elfickim i Esomijskim.- kobieta zmarszczyła lekko brwi.- Przeszedł celująco wszystkie testy na znajmość ludzkiej anatomii…

-Więc co było z nim nie tak?-
Heishiro zmarszczyl brwi kiedy Wielebna ściągnęła usta.

-O mały włos nie zakatował na śmierć podejrzanego, którego miał tylko przestraszyć…- odparła cicho.- Kiedy poddano go aresztowi prewencyjnemu, uciekł ze swojej celi ciężko raniąc trzech strażników. Wysłaliśmy za nim list gończy oraz grupę specjalną, lecz zapadł się pod ziemię. Uznaliśmy, że uciekł ze Skuld…

-Nie uciekł, i co gorsza, mści się
.- Laurie nerwowo zacisnęła i rozprostowała palce.

-Mści?

-Wygląda na to że nie był to zbyt zdrowy na umyśle człowiek, a to że ktoś go opłaca wcale nie oznacza że sam się przed swoją „pracą” wzbrania. Zabił już kilku naszych, najpewniej z wyjątkowym okrucieństwem… Musimy go znaleźć.

-Ale jak?-
Wielebna ciężko opadła na fotel, jakby przytłoczona cała sytuacją.- Ostatnim razem mieliśmy znacznie świeższy trop a nic nie udało nam się wskórać…

Tsuki westchnęłą cicho, Heishiro ze złością wrócił na swoje miejsce a Laurie wbiła wzrok w przestrzeń.

Kilkanaście sekund później drzwi do gabinetu Wielebnej zatrząsły się od energicznego pukania.

-Wejść!

Do środka wpadł zdyszany strażnik świątynny, który szybko wyprostował się i zasalutował.

-Pani! Mamy tego poszukiwanego!

-Co?!-
Naidana poderwała się na równe nogi, nie kryjąc zaskoczenia.- Przecież dopiero co wysłaliśmy… !

-Wiem pani.-
mężczyzna w końcu zaczął odzyskiwać oddech.- Ale to nie nasi. Ktoś przyniósł go związanego pod tylne drzwi świątyni.

-Cholera, takie rzeczy nigdy nie oznaczają nic dobrego.-
Wielebna poprawiła ornat i wyszła zza biurka, szybkim krokiem kierując się do drzwi.- Inkwizytor Tsuki!

-Tak?

-Pani i pańska obstawa, za mną!


Ledwo co nadążając za najwyższą kapłanką Laurie spojrzała niepewnie na przyjaciółkę, bezgłośnie pytając czy wie o co tu chodzi. Elfka wzruszyła tylko ramionami, pędząc po zimnych korytarzach w ślad za czerwoną plamą, w jaką zmieniła się oddalająca Nadiana.

W ostateczności cutkę zdyszana trójka dopadła do małych, łukowatych drzwi, pod którymi stał mały tłumek zakonników, kapłanów i straży świątynnej. Pośrodku zaś, u stóp Wielebnej, spętany niczym baleron, leżał zwalisty mężczyzna z workiem na głowie.

Kobieta zmarszczyła brwi, uklękła i zza jego kołnierza wyjęła złożoną kartkę.

-„Oto wasz badman, bo i ja nie lubię niemilców. Taki prezent na przeproszenie za wszystkie absmaki.”- przeczytała powoli, zerkając nieufnie to na Tsuki, to na spętanego więźnia, który jakby na zawołanie, zaczął chrapać.-„El”… Czy możecie mi wyjaśnić co tu się dzieje, do jasnej cholery?

Laurie uśmiechnęła się niepewnie i spojrzała na stojąca obok elfkę.

-Ja mam dziwne wrażenie, że to przewyższa moje kompetencje, Wielebna

Nadiana westchnęła, pokręciła głową i dłonią dała znać by strażnicy zabrali gagadka do środka.

-Do lochów z nim.- rzuciła, jeszcze raz spoglądając na dziwny list.- I oby to był on

Tsuki uśmiechnęła się tylko lekko, mająca bardzo dziwne wrażenie, że to na pewno jest ich cel. W sumie była tego pewna jak niczego na świecie.


Jean Battiste Le Courbeu


Słusząc donośny łomot końskich kopyt na trakcie, Bertrand poderwał się na równe nogi, poprawił chwyt na swoim młocie bojowym i przyczaił się pod drzewem. Siedząca przy ognisku Ivette również wstała i z pewnym niepokojem spojrzała na gnoma.

-Coś się dzieje… ?

-Konni


Kobieta uśmiechnęła się lekko.

-Cóż w tym dziwnego? Nasi wracają.

Wojownik pokręcił krótko głową i zaryzykował wyjrzenia za pień, w stronę gościńca.

-Wątpię…- mruknął, obserwując rozmazane sylwetki migające za gęstą ścianą drzew.- Chennet, Jasiek, Seravinne… Oni mieli konie. Do tego Claviss i szef…

Ciutkę zdezorientowana dama rzuciła okiem to na trakt, to na przyczajonego pod dębem Bertranda.

-Nieszczególnie trudna to matematyka…

-A ja słyszę co najmniej tuzin koni
.

Ivette pobladła.

-O nie…

-Radzę wracać do wozu
…- zakomenderował gnom a jego głos wcale nie brzmiał jakby faktycznie cokolwiek komukolwiek radził.- Jeśli coś się stanie

W tym momencie coś się stało.

Z tłumionym poprzez leśną ściółkę tupotem kopyt, do obozu wpadł ogromny, czarny wierzchowiec. Siedzący na nim włochaty, barczysty mężczyzna o włosach w kolorze słomy zaśmiał się, z trudem zmuszając swojego rumaka do zwolnienia a następnie objechał ognisko dookoła, zawadiacko puszczając oko do zszokowanej Ivette.

-Witaj ślicznotko!

W ślad za nim na polanę wpadło kolejnych sześciu jeźdźców, ciut lepiej panujących nad swoimi końmi.

Bertrand w ułamku sekundy odzyskał panowanie nad sobą.

-Coście za jedni?!- ryknął, przebiegając pod końskim brzuchem i bojowo unosząc swój gnomi młot.

Złotowłosy olbrzym, do którego podbiegł zaśmiał się tylko po raz kolejny, ze wszystkich sił stopując swojego brykającego rumaka.

-Przyjaciele, pchełko!- huknął bardziej rozbawiony siedzeniem na grzbiecie chcącej go zrzucić bestii niż czymkolwiek innym.

Claevux zacisnął zęby, czując jak na skroni zaczyna pulsować mu żyłka.

-Przedstaw się, psie, albo… !

-Albo co?!-
intruz zaśmiał się tubalnie.- Cholera, lubię go! Mały ale ma większe jaja niż reszta z was, chłopy!

Nim śmiech reszty bandy zdążył ponieść się pomiędzy drzewami, na polanę wjechali kolejni jeźdźcy. Pierwszym z nim okazała się Seravine, mająca w siodle ciut sponiewieranego Jeana.

-Spokój, spokój…- rzucił niemrawo gnom, mogąc mieć na myśli za równo zaogniającą się atmosferę w obozie, co fakt, że nawet na cudzym koniu złodziejka miała nieprzyjemną tendencję do cholernie szybkiej jazdy.

W ostateczności potrząsnął głową.

-Spokój, ludziska!- dodał już bardziej stanowczo, spoglądając na otoczonego jeźdźcami Bertrama.- Spokojnie, to nasi. Opłaciłem ich żeby pomogli nam z Czarnymi…

-A teraz chcą dopłaty żeby przestać pomagać… ?- rzuciła półgębkiem Ivette, której zaloty seksualnie hiperaktywnego Egila niezbyt przypadły do gustu.

Baledorczyk zaśmiał się tylko na te słowa, spiął konie i zbliżył się za równo do Seravine co jadącego z nią Jeana.

-Mówiłem!- szczeknął, schodząc z siodła.- Taki koń wymaga twardego charakteru!

-Wątpię, biorąc pod uwagę jak próbował cię rzucić większość drogi
.- odparła z uśmiechem dziewczyna, również zsiadając i oddając mężczyźnie lejce jego kłusaka.

Następnie delikatnie przebiegła palcami po chrapach Krevhlodzkiego ogiera, na co ten zarżał z zadowoleniem.

-On wymaga kobiecej ręki…

Herszt najemników westchnął i przewrócił oczami, poddając się.

-Niech pannie będzie że tak. Ale co to za przyjemność, nie mieć wyzwania z jazdy?

-Bezpieczna.-
odparował Jean, który po ciężkiej jeździe jął poprawiać ubrania oraz swój ukochany kapelusz.- Czas na zapłatę, panie Thejn. Ile?

Baledorczyk bezwiednie przebiegł palcami po zaroście.

-Żelastwo coście nam dali jest sporo warte, ale mało kto z nas bawi się rożnami…- skomentował ostrożnie, zerkając na kilka rapierów i lewaków przytroczonych do siodła jednego z podwładnych.- W drugą stronę może da się to gdzieś pewno sprzedać… Sześćset!

-Pięćset.

-Pięćset pięćdziesiąt!

-Stoi!


Jean dość szybko pożałował odruchowo wyciągniętej w stronę Baledorczyka dłoni.

Kiedy brzęczący złotem olbrzym obrócił się z uśmiechem i wsiadł na użyczonego wcześniej Seravine konia, szpieg odruchowo jął rozmasowywać bark oraz łokieć, jednocześnie starając się ustalić ile połamał sobie palców w czasie tego przyjacielskiego uścisku dłoni.

Szczęściem, żadnego.

Sam Egil zaś uśmiechnął się z siodła.

-Cudaczna z was kompanija, wiecie…

-Cudaczna…-
prychnęła Claviss.

-…ale jakbyście znów potrzebowali jakiegoś wsparcia, to pytajcie wzdłuż nabrzeża o Komapnie Czarnego Thejna!

Jean zmarszczył brwi.

-Czarnego?

Baledorczyk bezradnie wzruszył ramionami.

-To rodzinny interes a tatko był po kominiarzu.

Stojąca obok Seravine parsknęła tylko, by następnie odprowadzić wzorkiem wesołą i całkiem nieźle opłaconą hałastrę.

-I tak nieźle nam poszło…- skomentowała, na co Dennise prychnęła jak rozjuszona kotka.

-Mówisz tak bo to nie tobie przystawiali nóż do gardła.

Le Courbeu westchnął cicho.

-Jedźmy już, co?

Szybko jednak stracił zapał do tej koncepcji, kiedy zrozumiał, że podróż będzie musiał spędzić w jednym wozie z nieszczęsnym Horacym. Stary ekonom wciąż nie wiedział że z jego torby na wydatki zniknęło ponad pół tysiąca złotych Argentów.

Mimo to, pojechali.


***


Późnym popołudniem, kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, oczom grupy okazała się ściana drzew Foret du Noird.




Jean gwizdnął cicho, siedząc na koźle obok Ogara.

-Robi wrażenie…

-Ta…-
mężczyzna skrzywił się lekko, przebiegając wzrokiem po linii drzew.- Las pełen szpiczastouchów, którzy robią nas w wała albo my zrobimy w wała ich… Cudownie…

-Wolę nie myśleć jak zareagowałbyś na konieczność odwiedzin w Rysich Borach.-
jadąca na kucu Claviss zaśmiała się cicho, wyraźnie rada z perspektywy wizyty w puszczy.- Na północy Sojuszu Wislewskiego to dopiero jest las. Dziki! Ogromny! Pełen bestii, które nie żyją nigdzie indziej!

Z pewnym politowaniem spojrzała na nieoficjalne królestwo elfów na terenie A’loues.

-To tutaj to mały, kolorowy lasek, który elfy nagięły do swojej woli druidyczną magią…

-A elfy nie zawsze są szczególnie przyjemnymi typami…
- mruknął Chennet, obserwując jak trakt skręca powoli, by w ostateczności zniknąć w leśnych ostępach.

-Wzmożona czujność!- krzyknął, obracając się lekko przez ramię.

Zza wozu odpowiedziały mu potwierdzające rozkaz zawołania.

Claviss zaś uśmiechnęła się szerzej, spinając kuca.

-Pojadę na zwiad!

Chennet poderwał się z kozła, ale dziewczyna cwałowała już w stronę lini drzew.

-Nie!- ryknął.- Czekaj, do cholery!

-Zostaw ją
.- mruknął Bertrand, który leżał na dachu pomiędzy bagażami. Z wręcz irytującym spokojem zapalił fajkę z giętego metalu i zaciągnął się dymem.- Z nas wszystkich to właśnie ona najlepiej radzi sobie w lesie…

Ogar prychnął, pokręcił głową i usiadł.

-Wyjaśnijcie, czemu mam wrażenie, że jedziemy do paszczy lwa?

-O ho ho!-
wyglądająca z wozu Dennise zaśmiała się cicho.- Czyżby kogoś zaczął oblatywać strach?

Osobisty ochroniarz Jeana westchnął, kręcąc głową.

-Z doświadczenia wiem, że nikt nie lubi gdy strzela mu się w plecy z łuku…

Była w tym jakaś ponura logika.


Buttal


Brnący przez śnieg kurier odruchowo poprawił brodę, zbroję będacą jeszcze przed chwilą wykwintnym płaszczem i zbliżył się do jadącego na ogromnym dziku Thana. Nim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, pokłonić się czy chociażby otworzyć usta, Irina wyprzedziła go i drzewcem włócznie sztuchnęła władcę w goleń.

Alrik obrócił się, nastroszył brodę i zmarszczył brwi by następnie rozluźnić się na widok córki.

-Irino…

-Nie śpieszy ci się, co tatku?-
zagadnęła ironicznie, unosząc brew.- Dogoniłabym cię z jedną nogą w wiadrze zamarzniętej wody…

Krasnolud westchnął, przewracając oczami.

-Nie wiem, czego się po mnie spodziewasz… Mam za sobą zastępy piechoty a przed sobą… to!- z pewną irytacją machnął dłonią mniej więcej w kierunku magicznej kopuły.- Co niby miałbym zrobić?

-Wziąć wszystkich jeźdźców, zaszarżować na oślep przed siebie a potem wrócić, mamrocząc coś o tym, że nie był to zbyt rozsądny pomysł, a za tobą ciągnęłaby rozwścieczona armia zielonoskórych.-
młoda krasnoludka sugestywnie poruszyła brwiami, szczerząc się przy tym złośliwie.- Tak jak zrobiłeś na swojej pierwszej, wielkiej bitwie…

-Bogowie!
- wykrzyknął Czarny Młot, spoglądając w zachodzące gwiazdami niebo.- Powinienem zgolić twojej babce brodę za opowiadanie ci tych wszystkich głupot!

-Ona też wtedy walczyła, więc wie co mówi.-
Irina uśmiechnęła się lekko i idąc obok ojca znów traciła go drzewcem włóczni.- To co? Żadnych szarży?

-Żadnych!-
ryknął rozwścieczony Than, co jego dzik skwitował głośnym prychnięciem.- I jazda mi na tyły! Albo lepiej! Na prawe skrzydło! I sprawdzić mi czy artyleria nie lezie w pułapkę!

Dziewczyna westchnęła, wzdęła usta i rzuciła okiem na Buttala.

-Szkoda. Liczyłam na kabaret. Podobno po tamtej szarży wrócił blady jak ściana, mamrocząc coś o zasadzce, przewadze taktycznej wroga a po bitwie okazało się że miał strzałę w…

-IRINA!

-Oj już, już.-
krasnoludka zaśmiała się, wskoczyła na podprowadzonego dla niej kłusaka górskiego o białym umaszczeniu i po raz pierwszy ciutkę szerzej uśmiechnęła się do swoich tymczasowych podopiecznych.- Powodzenia.

Wszyscy trzej obrócili się za nią, obserwując jak galopem pędzi wzdłuż pierwszych linii krasnoludzkiej armii, co zaowocowało koniecznością podnoszenia Torrgi ze śniegu.

Sam Alrik zaś zmierzył kompanów krótkim, oceniającym spojrzeniem.

-Dać im wierzchowce!- huknął.

Minutę później Buttal odruchowo cofnął się przed bestią o wściekłych ślepiach i przypominającym trawę futrze na grzbiecie.

-Nie jestem pewien…- zaczął ostrożnie i rzucił okiem na krasnoludzkiego władcę twierdzy.- Czy to aby na pewno dobry pomysł… Cóż, wygląda ciutkę niebezpiecznie, i chyba ma juchę na kłach…

-Taaak.
- stwierdził z zadowoleniem Than, kiwając głową.- Jeszcze przed chwilą jeździł na nim jeden zwiadowca…

Resnik pobladł.

-To jego jucha?

-Co?! Nie! Skąd…-
Alrik obruszył się, co w połączeniu ze stosem stali oraz futer jakie miał na sobie dało dość imponujący efekt, podobny do niedźwiedzia otrzepującego się ze śniegu.- Po prostu przejechał już po kilku orkach. Wskakuj, nie marudzisz! Będziecie we trzech jechali ze mną!

Tym razem to Torrga zamarł, spoglądając na władcę.

-Będziemy w pana świcie… ?

Buttal zaś z bliska przyjrzał się przydzielonemu sobie wierzchowcowi. Wielki knur naprawdę wyglądał na weterana wielu bitew. Siodło na jego grzbiecie było wzmacniane stalą, tak samo jak kły zwierzęcia a spod kolczego kropierza nadal można było dostrzec liczne blizny i szramy pokrywające cielsko bestii.

W tej samej chwili wzrok kuriera ześlizgnął się z jego wierzchowca i powędrował w stronę dzika na którym to jechał Thane.

W tym momencie wszelki strach jakoś go opuścił.

W końcu jakim cudem miałby się bać jazdy na tym dośc małym, cywilizowanie wyglądającym warchlaczku skoro władca twierdzy dosiadał bydle przypominające swoimi rozmiarami byka.

Mocno zdeformowanego, piekielne muskularnego i masywnego byka, którego pysk był mieszaniną rogowych wypustek i powykręcanych w różne strony kłów.




Kiedy Czarny Młot podchwycił spojrzenie kuriera zaśmiał się tylko i poklepał dosiadane przez siebie monstrum po łbie.

-Co? Ty też nie możesz nadziwić się Ryjka?- zagadnął jowialnie, kiedy Buttal w ostateczności usiadł w siodle swojego dzika.

Było całkiem wygodne.

-Ryjka?- powtórzył niepewnie, obserwując płonące wściekła czerwienią ślepia bestii.

-Ano!- Thane z dumą pokiwał głową.- Najlepszy ze swojego miotu! Mój dziadek miał kręćka na punkcie hodowli dzików. Ściągał wszystko co mniej więcej wyglądało na dziką świnię. Ogromne odyńce z Rysich Borów, knury z lasów Middenlandu a raz nawet zapłacił za karmazynowego guźca z Krevhlod! A Ryjek, oraz jego bracia i siostry, to efekt pracy dziadka…

-Em… No to czemu wszyscy pana przyboczni nie jeżdżą na rodzince Ryjka, Thanie?

Alrik uśmiechnął się cierpko.

-Powiedzmy, że może Ryjek nie jest największy z miotu, ale na pewno najspokojniejszy…

Nim Buttal zdążył otworzyć usta by odpowiedzieć, ku władcy zbliżyło się dwóch krasno ludzkich zwiadowców na kucach. Pierwszy z nich zeskoczył z siodła, upadł na kolano i pokłonił się nisko swojemu panu.

Drugi, starszy, z irytacją trącił go nogą.

-Wybacz panie, to rekrut…- wyjaśnił, kopniakiem stawiając młodzika do pionu.- Raport, żółtodziobie!

-Panie!-
krzyknął młody harcownik, strosząc krótką, czarną brodę.- Greystone stoi!

Thane z pewną ulgą pokiwał głową, gładząc się po brodzie.

-Cóż, nie powiem, spodziewałem się że młody Bugman jest zbyt uparty by szczeznąć, ale wolałem się upewnić… Coś jeszcze?

Młodzian energicznie pokiwał głową.

-Tak panie! Zwiadowcy unieszkodliwli liczne orkowe pułapki, ale zielonoskórzy wydają się w pełni skupieni na zdobyciu miasta. Od chwili gdy przybyliśmy na równiny, ponowili atak ze zdwojoną siłą…

-A kopuła?

-Jej centrum nie jest nad miastem.-
odparł starszy zwiadowca, wywołując pewną konsternację na twarzy Alrika.

-A gdzie, do cholery, jak nie nad miastem?!

-Środek jest jakieś dwa kilometry na wschód, panie. Nad sporą, nienaturalną formacją skalną. Na lewej flance orków…


Czarny Młot skinął głową, odesłał dwóch zwiadowców i spojrzał krótko na jadącego po swojej prawicy pułkownika Zhufbara. Ogromny krasnolud na czarnym koniu wzdął tylko wąsy, wsparł swoją buławę na ramieniu i wzruszył ramionami.

-Zwiadowcy przeszli…

-Tak.

-Kapłani z nimi idący również…

-To prawda.

-Po mojemu to zwykła bitwa, z tym że pod dziwnym niebem.-
oficer odwrócił się w siodle i spojrzał na idącą w ślad za nimi armię.- Dawaliśmy radę gorszym zagrożeniom, panie.

-Obyś miał rację, Vardek… Obyś miał rację…
- Alrik Czarny Młot westchnął, od giermka przyjął swój zdobiony runicznym wieńcem hełm i uniósł w górę swój osławiony oręż.- Naprzód!

Jakby w odpowiedzi na zawołanie, dzik Buttala podskoczył energicznie kilka razy, jakby odbijając mu nerki.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline