Do świadomości dotarło wszystko i wszystko zostało odrzucone jako nieistotne. Bezwładna, po nagłym i nie do końca kontrolowanym wybudzeniu, głowa Aschera przemieściła się w układzie wewnętrznego świata ognaniczonego zagłówkiem i przykrywą sarkofagu z prędkością narzuconą bezwładnością i energią kinetyczną... - Auć. - nieistotność sytuacji wzrosła. Lewa ręka przyklinowana gdzieś w zgniecionym sarkofagu dała się uwolnić dopiero po kilku minutach manipulacji przy pluszowej wyściółce. Z zewnątrz dochodziły odgłosy jakichś rozmów i cześć świadomości skoncentrowała na tych odgłosach...
Przedstawienia, słowa, wołanie o pomoc, słowa, pieprzona kapsuła trzymała jeszcze nogę. Słowa. Więcej słów. - Jesteście tutaj... tak miało być. - Istotne. Dalej było na tyle ciekawie, że Markus przestał się szarpać z nogą i skoncentrował na słuchaniu, aż do chwili kiedy dyskusja zaczęła dotyczyć nieistotnych planów "co robić dalej?". Ekstrapolacja na podstawie braku danych - cudowna ignorancja. Byli gdzieś - zapewne w środku wielkiego nigdzie, bo ktoś zadał sobie sporo trudu, aby ich tutaj zebrać. Jeżeli miał takie możliwości to miał pewnie też sporą armię dobrze opłaconych i wyposażonych minionsów, którzy byli gotowi oddać swoje życie "za sprawę" - jak ten kretyn, który właśnie się skończył. Taką kasą dysponowało niewiele organizacji, wtykami potrzebnymi do ich zebrania jeszcze mniej... To była stara zabawa w "you can run, but you can't run away". Zginąć jako wolny człowiek - cudownie - to takie ludzkie i głupie.
Zaparł się i naparł na wieko kapsuły w miejscu uszkodzonego zaczepu - pozycja może była diabelnie niewygodna, ale koleżanka mechanika zrobiła swoje i wieko sarkofagu odskoczyło z głośnym, metalicznym hukiem. Było ciepło i mokro. Sparky zdjął bluzę i koszulkę. Wyciągnął się z "trumny" i rozejrzał po wraku statku. Przez chwilę zastanawiał się czy mostek będzie na tyle zdatny do użytku, aby uzyskać z komputera jakiekolwiek dane - chociażby o położeniu. Teraz jednak postanowił się przedstawić reszcie i zobaczyć z kim ma do czynienia.
Jego wysoka, prawie dwumetrowa muskularna sylwetka skomponowana z kanciastą szczęką, ustami ułożonymi w wąską linię i stalowo-niebieskimi oczami... niepokoiła. Kiedy pojawił się na trapie trochę podniósł ręce, aby podkreślić swoje pokojowe (jeszcze) nastawienie i na chwilę poczuł się jak przed wejściem na ring. Omiótł wzrokiem otoczenie i starał się dopasować głosy do osób. Nie wszystko zaskoczyło od razu i w mapie pozostało kilka dziur. Za chwilę... - Dzień dobry państwu, w ten uroczy, przyjemny dzień. Markus lub Sparky nazwisko... niech przypomnę sobie co mam wpisane w tym dowodzie... - Z sarkazmem było jak z rakietnicą - trzeba się z nią umieć obchodzić. - Rozdzielenie się w nieznanym terenie jest głupie. Skoro ktoś zadał sobie sporo trudu, aby nas zebrać w jednym miejscu to znaczy, że po pierwsze razem jesteśmy zespołem, który coś konkretnego może zrobić; po drugie - na pewno nie wypuści swojej zabawki z rąk "ot, tak". Rozumiem, że nie udało się ustalić gdzie dokładnie jesteśmy poza tym, że na ziemi w klimacie tropikalnym? Plan zaś jest taki, że uciekamy stąd gdzieś, ale nie wiadomo gdzie i w zasadzie po co? Sądząc po górze fantów jaka leży przede mną przeżyjemy w najlepszym razie miesiąc - bo tyle umiera się z głodu. Śmierć z pragnienia przy tej wilgotności powietrza nie grozi. Pytanie jest w miarę proste - czy nie opłaca się poczekać na kolegów tego pana i dowiedzieć o co kaman? Zamiast umierać jako wolni ludzie? Jak ktoś ma w planie umierać jako wolny człowiek to może się konkretnie pierdolnąć kamyczkiem w główkę. Ja zamierzam przeżyć skoro ten wrak nie przyczynił się do mojego odejścia z tego padołu; nawet jeżeli to oznacza zawarcie kolejnego dealu z jakimś debilem. |