Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-10-2013, 09:54   #149
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Tygon





Imię jego żony w mowie Pierwszych Ludzi, we wszystkich dialektach, jakimi szeptali i krzyczeli do siebie wolni ludzie za Murem, oznaczało bukiew. Tygonowi czasem się śniło, że idzie w półmroku pomiędzy gładkimi pniami, schyla się i spomiędzy brązowych liści wybiera, jeden za drugim, te małe, trójgraniaste orzeszki, starannie i pieczołowicie. Tak samo, jak pierwszej nocy, którą razem spędzili, odnajdywał ciemne znamiona na smagłej skórze kobiety, która stała się jego miłością na resztę życia.

A teraz miłość jego życia trwała zgięta w pół, z wykręconymi w tył rękoma, przywiązana do karłowatej sosny. Potargane włosy zasłoniły twarz. Ale ten widok nie bolał nawet w połowie tak bardzo jak jej słowa.
- Szliśmy razem wiele lat… ale teraz koniec. Będziesz musiał ruszyć sam.

Tygon porusza się, na ile pozwalają mu na to krępujące go więzy. Sznury i rzemienie wrzynają się w ciało, a Thenn, którego wola wygrała z wolą magnata, szuka odpowiednich słów. Przez lata wspólnego życia toczył z żoną niezliczone boje… zapewne dzięki temu ludzie wokół mogli spać spokojnie – Qeraha traciła czas i siły na szarpanie się z nim, nie musiała szukać przygód poza domem. Nigdy jednak by mu nie przeszło przez myśl, że żona zechce się z nim szarpać i wojować, gdy obydwoje będą jeńcami o niepewnym losie.
- Jestem twoim mężem, niewiasto – warknął w końcu, a Qeraha zaśmiała się cichutko. Szarpnęła głową i włosy odsłoniły czerwoną opuchliznę po uderzeniu pod okiem.
- A tak – rzekła. – A tak. Mój jesteś, Tyg. Na zawsze. Sypiałeś całe lata z obcą kobietą, jeśli myślałeś, że o tym zapomnę.

Zaśmiała się jeszcze raz, aż przybiegli zaniepokojeni strażnicy… tym zagroziła klątwą ślepoty. Obydwaj wycofali się rakiem. Ich towarzysz, który uderzył Qerahę w twarz, skonał tego ranka w straszliwych boleściach.

- Śpij – rzekła wiedźma do męża.

Tygon spał. Śniło mu się, że szedł wśród mrowia krzyczących i przepychających się wolnych ludzi, a jego ramię obciążała wielka torba pełna trójgraniastych, bukowych orzeszków. W śnie zanurzał w nich palce i pełną garścią rzucał je w tłum. Ludzie je jedli, ich oczy zachodziły mgłą i znikał z nich ból.

***

Ludzie Raymunda przyszli, gdy Tygon polował. Zawrócił, gdy tylko dostrzegł dym bijący w niebo ponad koronami drzew, ale droga była długa i trudna. Gdy dotarł na miejsce, zapadał już zmrok, a z chaty, w której żył razem z Qerahą, zostały tylko dogasające z wolna zgliszcza.

Czekali na niego, aż wróci. Musieli mieć nadzieję, że nie zostawi kobiety, zwierząt i domostwa, że wróci bronić swojego. Qeraha nadziei nie miała, ona wiedziała, co Tygon zrobi. Jej wysoki, ostry głos towarzyszył Tygonowi na ostatnim etapie drogi. Ostrzegała go. Rozkazywała, aby zawrócił i się ukrył. Groziła oślepnięciem jedynego oka i uwiędnieciem części męskich, jeśli nie posłucha. A Tygon nie posłuchał, rzecz jasna. Zastanawiał się tylko, czemu jej nie zakneblowali… bowiem szczegółowo wywrzaskiwała także wiadomości o liczbie i sile, jaka podeszła pod ich cichy dom.

Zagadka wyjaśniła się, gdy podczołgał się bliżej. Bali się. Żonka Tygona nie była bezbronną starą kobietą. Była leśną wiedźmą. Co prawda teraz klęczała związana, ale dwóch z dwudziestu wojowników leżało martwych na ziemi z krwawą obfitą pianą na ustach. Jeszcze dwóch zginęło w walce z psami Tygona.

Potem Tygon krążył wokół zgliszczy swego własnego domu i szył wściekle strzałami w stojących na otwartej przestrzeni Thennów. Wyszedł i stanął do otwartej walki dopiero wtedy, gdy zagrozili, że zabiją mu żonę. Choć miał tylko lekką włócznię, a tamci topory, ubił jeszcze trzech, a dwóch ranił, nim obalili go na ziemię, związali jak warchlaka i rzucili obok żony.

- Dlaczego? – mruknął do niej z ustami pełnymi piachu i goryczy. Qeraha patrzyła ciemnymi oczami i niemal nie mrugała.
- Może dlatego, że ten, kto się postawił magnarowi, może to zrobić jeszcze raz – odparła świszczącym szeptem. - Może dlatego, że jak się miodu opijesz, to rozpowiadasz za głośno, co byś zrobił czaszce Czaszki. A może dlatego, że ktoś zdradził. I Raymunda albo Skagów, doszło, na jak rozliczne sposoby wspieram ich przeciwników…
- Od kiedy? – wydusił Tygon.
- Od pięciu lat prawie. Od kiedy zaczął dogadywać się ze Skagami.

Tygon milczał. Raz, że cierpiała jego duma, nie obronił domu ani kobiety… Dwa, że jego własna kobieta od lat go okłamywała.

Gdy Thennowie prowadzili ich powiązanych jak owce wąską kamienną granią, spotkali idących z drugiej strony czterech jasnowłosych górali z odległej doliny na północy… wyglądali całkiem jak wojownicy z plemienia, którego wodza Fionnara Qeraha wyrwała pięć lat temu z objęć śmierci. Jeden z niskich wojowników na ich widok postąpił krok do przodu i położył dłoń na rękojeści krzemiennego toporka, ale współplemieńcy odciągnęli go do tyłu. Górale i Thennowie wyminęli się, siekąc po sobie morderczymi spojrzeniami.

***


- Chcą nas zmiękczyć niepewnością – powiedziała mu Qeraha, kiedy już drugi dzień po dotarciu do obozowiska Raymunda, położonym na wysoczyźnie wokół brzegów Jeziora Ponad Mgłami, nikt do nich nie przyszedł, prócz pilnujących ich strażników. Jeszcze pierwszy dzień w zagrodzie zbudowanej z pni młodych drzewek spędzili w towarzystwie jakiegoś starego wojownika, trochę niespełna rozumu, który wykrzykiwał raz za razem, że Moruad Magnar ma serce czarne jak płaszcz wojowników z Nocnej Straży, od kiedy legła pod płaszczem jednego z nich… po paru godzinach strażnicy zabrali wariata na spacer i nie przyprowadzili już z powrotem. Strażnicy karmili ich rzadko i skąpo, ale w miarę regularnie. Jeden z nich chyba szczególnie bał się Qerahy, bo czasem podrzucał jej spyżę z własnych zapasów.

Czekali. A trzeciej nocy, miast Raymunda czy Grigga Ciernia, który ponoć przewodził Skagosom, którzy dołączyli do dzikich na wysoczyźnie, odwiedził ich nieznajomy o śpiewnym głosie, a w melodii jego mowy nawet w ciemnościach Tygon rozpoznałby owych jasnowłosych górali, Fionnarowych współplemieńców. Qeraha zaśmiała się cichutko w mroku.
- Nie się z czego cieszyć – wyszeptał śpiewnie skryty w mroku za ogrodzeniem góral. – Czaszka chce oddać Tygona magnarowi Thennu. Na ofiarę. Jeszcze jednak nie zdecydował, którego tak zaszczyci. Dlatego jeszcze żyjesz, Jednooki.
- Uwolnij Tyga – zażądała Qeraha.
- Obawiam się, że to nie takie proste…
- Fionnar…
- Nasz wódz siedzi na Płonących Obłokach. Czeka, aż mu wydusimy z Czaszki rozkaz pójścia na południe. Dasz nam rozkaz, a uwolnię Tygona. Dam konia, broń i sprowadzę bezpiecznie z gór.
- Co mam zrobić?
- Gdy jutro wezmą cię przesłuchanie, przekonująco opowiedzieć, że w ruinach domu Skadny pod Długim Kurhanem leży schowane coś, czego magia pozwoli zniszczyć Mur.
- I Czaszka uwierzy… - parsknęła Qeraha.
- Raymund to przesądne bydlę… a ty jesteś wiedźmą. Przyjdę jeszcze raz przed świtem. Zapytać, co postanowiliście.

Cichy szelest oznajmił, że nocny gość odszedł.
- Niech ich szlag – mruknęła Qeraha ledwie słyszalnym szeptem. – Zimne chujki. Fionnar by się nie targował. Ale go nie ma. Musimy się zgodzić.
- Zabiją cię – wydusił Tygon.
- Może i tak. Może nie. Musisz być wolny. I musisz wyprzedzić całą tę armię, zanim ta plotka, którą chcą sprzedać Raymundowi się rozpleni. Zanim ktokolwiek zacznie tam ryć. Ponieważ, mężu, krótkie zimne chujki, nie mając o niczym pojęcia w swoich krótkich rozumkach, wymyśliły kłamstwo, w którym niestety jest ziarno prawdy – westchnęła bezradnie Qeraha. -W ruinach domu Skadny naprawdę zakopane jest coś, w czym tętni magia.
 
Asenat jest offline